- Stan mołdawskiej piłki jest katastrofalny, nawet pomimo całkiem niezłych wyników notowanych ostatnio przez reprezentację tego kraju
- Bilety na spotkanie z Polską dość niespodziewanie się jednak rozeszły
- Mecz Mołdawia – Polska już we wtorek o godz. 20:45
Mołdawia – Polska. Kibice przyjdą, ale piłka i tak umiera
Korespondencja z Kiszyniowa
Bilety na mecz Mołdawia – Polska dość niespodziewanie się rozeszły w komplecie. Jest to o tyle zaskakujące, że reprezentacja Mołdawii nie wzbudza większego zainteresowania we własnym narodzie. Dość powiedzieć, że wszystkie krzesełka na stadionie Zimbru w Kiszyniowie wypełniły się ostatnio cztery lata temu – gdy do kraju przyjechała wielka Francja, wtedy świeżo upieczony mistrz świata. W naszym przypadku możemy podejrzewać, że czynnikiem wpływającym na decyzję o kupnie wejściówki był Robert Lewandowski – w świadomości Mołdawian piłkarz przez lata jadający przy tym samym stoliku co Cristiano Ronaldo i Leo Messi.
– Wybierasz się na mecz? – pytam taksówkarza w samym centrum Kiszyniowa.
– Nie stać mnie – odpowiada krótko, jednocześnie udowadniając wiedzę, że coś się w jego mieście wydarzy. To nie jest oczywiste, bo gdy spytałem o spotkanie Mołdawii z Polską w recepcji mojego hotelu, recepcjonistka nie miała pojęcia, o czym mówię. Po chwili tylko dodała, że wbrew sprzedanym biletom, mało kto by wiedział. Piłka w Kiszyniowie jest martwa. Podobnie jak w całej Mołdawii. Na mecze tutejszej ligi przychodzi po sto osób. W mniejszych ośrodkach nawet mniej.
22 km na zachód od Kiszyniowa leży trzytysięczna wieś Suruceni, siedziba klubu FC Sfantul Gheorghe, czyli FC Święty Jerzy. Patrząc po wynikach, jedna z najlepszych ekip mołdawskiej ekstraklasy. W niedawno zakończonych rozgrywkach zajęła wprawdzie dopiero piątą lokatę, co nie jest jakimś wybitnym wyczynem biorąc pod uwagę, że cała liga liczy osiem zespołów, ale w trzech poprzednich sezonach za każdym razem kwalifikowała się do europejskich pucharów. Raz – w sezonie 2020/21 – nawet przeszła jedną rundę eliminacji Ligi Europy, bo wszystkie pozostałe spotkania w ramach rozgrywek UEFA przegrała. Średnia frekwencja na jej krajowych meczach to 40-50 widzów. Trudno mówić, że przychodzą na stadion, bo bardziej przypomina to boisko, jakie my znamy z A-klasy.
Piłkarze bez przywilejów
Zainteresowanie jest żadne. Nikogo nie interesują sportowe sukcesy, gdy poziom i tak jest żenujący, a przecież trzeba wykarmić rodzinę. Piłkarze nie mają tutaj żadnych przywilejów. Na ulicach są tak samo anonimowi, jak sprzedawca w sklepie. Zarobki? Przy dobrych wiatrach mogą dostać 1000 euro – no chyba, że sięga po nich Sheriff Tyraspol, należący do koncernu Sheriff, który właściwie zawłaszczył gospodarkę wschodniej części Mołdawii – Naddniestrza – to nawet i kilkanaście razy tyle. W Kiszyniowie bez szans. Swoją drogą z Sheriffa mołdawska piłka niewiele ma. W reprezentacji znalazł się tylko jeden piłkarz tej drużyny – rezerwowy bramkarz. Odkąd federacja zniosła przepis nakazujący grę przynajmniej czterech mołdawskich zawodników w każdej drużynie, w Tyraspolu popuścili hamulce i najczęściej całą jedenastkę zestawiają z wysoko opłacanych przyjezdnych. Ba, czasem nawet szesnastkę, bo w zamykającym sezon finale Pucharu Mołdawii, także każdy z pięciu rezerwowych wchodzących na murawę był stranierim.
Poniedziałkowy trening naszej kadry odbył się na stadionie Zimbru, gdzie we wtorek zostanie rozegrany mecz. Sam obiekt wygląda świeżo i sprawia wrażenie ładnego, kameralnego stadioniku, na którym przy głośnym dopingu w stylu bałkańskim dałoby się przeciwnikom zgotować piekło. Jednocześnie za jedną z trybun straszy obdarty kolos z wielkiej płyty – taki, jakich w Kiszyniowie pełno. Mołdawianie wyrzucili całą symbolikę związaną z sierpem i młotem, ale pewnych pomników, zwłaszcza, gdy mieszkają w nich ludzie, zburzyć zwyczajnie się nie da. Sowiecka architektura króluje w całym kraju, a w stolicy – ze względu na skalę – w oczy rzuca się najmocniej. Mimo niecodziennej szansy, z budynku przy stadionie dosłownie nikt nie oglądał jednak treningu reprezentacji Polski.
Okrutna bieda
Wracam do dyskusji z taksówkarzem. – Nie stać cię? Przecież bilety można kupić za 100 lejów (ok. 25 zł) – dopytuję.
– Wiesz, jak dużo dla mnie to jest 100 lejów? – właściwie zamyka mi tym usta pokazując, z jakiej perspektywy patrzy się na pieniądze w Mołdawii. To najbiedniejszy kraj Europy ze średnimi zarobkami poniżej 2000 zł. To i tak dobrze, bo rok do roku mediana wzrosła o 15 proc. Nie zmieniło to jednak zamożności najbiedniejszych. Co czwarty mieszkaniec Mołdawii żyje poniżej granicy ubóstwa. Ceny za wynajem mieszkań w Kiszyniowie – w polskich warunkach bardzo niskie – często dwukrotnie przekraczają miesięczne pensje miejscowych. W kraju jest jeden z najwyższych na świecie współczynników samobójstw dzieci, co albo jest bezpośrednio powiązane z biedną, albo pośrednio – wielu rodziców, by jakoś związać koniec z końcem, po prostu wyjeżdża za granicę do pracy, a część pieniędzy przesyła do wychowujących ich pociechy dziadków. Mołdawia nie do końca poradziła sobie z niepodległością i choć większość obywateli – wyłączając totalnie prorosyjskie Naddniestrze, samozwańczą republikę we wschodniej części kraju, nieuznawaną przez żaden kraj świata, siedzibę największego klubu reprezentującego Mołdawię, Sheriffa – chce do Europy, wciąż wspomina lepsze czasy, jakie zapewniała przynależność do Związku Radzieckiego.
Mołdawia, poza wspomnianym Naddniestrzem, gdzie co krok można natrafić na wizerunek sierpa i młota, nawet w jego fladze lub na obowiązujących tylko w tym regionie pieniądzach o nazwie – a jakże – rubel naddniestrzański, odcięła się od tamtych czasów bardzo mocno. Z alfabetu wyrzucono cyrylicę, a parlament formalnie zastąpił język mołdawski rumuńskim. Rumuni zresztą już od dawna traktowali język mołdawski jako dialekt własnego. To przywołuje pytania o tożsamość narodową Mołdawian. Jakieś trzy-cztery lata temu kilku piłkarzy zrezygnowało nawet z gry w kadrze, bo nie widzieli w tym sensu lub byli urażeni personalnymi decyzjami trenera. Większość jednak wróciła, choć bez efektu. W latach 2021-22 reprezentacja Mołdawii zaliczyła spektakularną serię dziesięciu porażek z rzędu. Dwa lata wcześniej przegrała nawet z Andorą. Teraz jednak jakby coś drgnęło. W ostatniej edycji Ligi Narodów Mołdawianie zdobyli aż 13 punktów w sześciu meczach, oczywiście grając w najsłabszej dywizji. Awans przegrali z Łotwą jedynie gorszym bilansem bezpośrednich spotkań. W bieżących eliminacjach w Kiszyniowie urwali punkty Czechom.
To właśnie te zdarzenia nakazały Wojciechowi Szczęsnemu i Fernando Santosowi ostrożność w wypowiedziach przed wtorkowym meczem. Na ich konferencji po oczach bił respekt do rywala, jednak dziennikarzom – przy oczywistym zachowaniu szacunku do reprezentacji Mołdawii – bardziej wypada napisać: brak kompletu punktów z drużyną, która w połowie opiera się na piłkarzach ligi mołdawskiej, byłby zwyczajnym wstydem.
Komentarze