Olkiewicz w środę #142. Święte protokoły sędziowskie, czyli bezzasadny opór

Sposób, w jaki spora część środowiska piłkarskiego i sędziowskiego podchodzi do przeróżnych protokołów i zasad wydaje się podejściem znanym ze świata wierzeń. Święta i nienaruszalna reguła, zapisana na kamiennych tablicach, właściwie niemożliwa do wymiany, bo jest w piłce nożnej od lat. No, chyba że chodzi o wytyczne dotyczące zagrania ręką, zmieniane co sezon, wtedy święte protokoły idą na dalszy plan. Jak więc w końcu jest z tą nienaruszalnością zasad i przepisów?

Jarosław Przybył - sędzia główny meczu Jagiellonia - Raków
Obserwuj nas w
Michal Kosc / PressFocus Na zdjęciu: Jarosław Przybył - sędzia główny meczu Jagiellonia - Raków
  • Opór środowiska piłkarskiego wobec rewolucyjnych zmian jest uzasadniony i solidnie uargumentowany, jednocześnie jednak czasami zmienia się w opór totalnie bezsensowny – i dotyczy to zwłaszcza przestrzeni rzadko używanych przepisów piłkarskich.
  • Latami futbol bronił się przed VAR-em, który okazał się, co za niespodzianka, narzędziem zdecydowanie poprawiającym jakość sędziowania zawodów. Obecnie broni się przed jakimikolwiek zmianami choćby w zakresie stosowania tego systemu – co dziwi tym mocniej, że niektóre wytyczne dla sędziów zmieniają się częściej niż trenerzy w I lidze.
  • Skoro już wszyscy przekonaliśmy się, że wprowadzenie VAR-u do futbolu to zmiana na lepsze – czy teraz znowu potrzebujemy długich lat, by przekonać się, że poprawienie działania VAR-u też będzie zmianą in plus?

Przepisy, regulaminy i zasady są niepodważalne (gdy nam to pasuje)

Większość problemów związanych z działaniem systemu VAR jest wspólna dla całego świata piłki nożnej – i właściwie każdy kibic jest w stanie wyrecytować z pamięci większość z nich. Przede wszystkim – co zresztą w pełni uwidoczniło się w ten weekend, gdy wysiadł monitor na murawie obiektu – sztywne trzymanie się podziału obowiązków pomiędzy arbitrem siedzącym wygodnie w wozie i tym, który jest zmuszony biegać na mrozie pomiędzy piłkarzami. Mój redakcyjny kolega Przemek Langier opisał to zresztą fantastycznie w swoim tekście, opisującym trochę kuchni związanej z sędziowaniem meczu Jagiellonii Białystok z Rakowem Częstochowa. Jest w pełni jasne, że sędziowie w wozie mieli dostęp do powtórek, które jasno wskazywały, że Michael Ameyaw próbuje wymusić rzut karny. Jest również jasne, że sędziowie w wozie mieli kontakt z arbitrem – wprawdzie przez krótkofalówkę, ale mieli. Co więcej, każdy ma również świadomość, że nośników obrazu na płycie boiska jest zatrzęsienie – a jeśli ktoś tej świadomości nie ma, może śmiało zauważyć coraz częstsze wędrówki członków sztabów szkoleniowych do sędziego technicznego z tabletem pod pachą. Na tablecie oczywiście sztab przedstawia technicznemu kontrowersyjne sytuacje, nawet jeśli bez nadziei na zmianę sędziowskiej decyzji, to po to, by narzucić presję na obsadzie sędziowskiej.

W teorii jest więc wszystko, by sprawnie ominąć tę niedogodność, jaką jest awaria monitora. Natomiast przepisy są tutaj bezduszne. VAR nie może zmienić decyzji głównego, jeśli główny nie ma do dyspozycji swojego własnego monitorka. Monitorek jest unikalny, system powtórek jest jasno określony przepisami, więc monitorka nie może zamienić byle telewizyjna powtórka (nawet jeśli w oczywisty sposób wychwytuje błąd arbitra). Pożar trwa, ale przepisy zabraniają opuszczania pomieszczenia oraz używania przeterminowanych gaśnic. Więc przeterminowane gaśnice leżą w kącie, a osoby obecne w pokoju się gotują, bo przecież obowiązuje zakaz opuszczania pomieszczenia (a przepisy nie przewidziały zmiany logarytmu działań w przypadku sytuacji losowej, takiej jak pożar).

Bolesna i dość drastyczna metafora, ale jednak sprowadza się do nabożnego szacunku do protokołów, które prawdopodobnie zesłały nam Niebiosa – ziemski wynalazek nie mógłby przecież być darzony aż taką estymą. Problem polega na tym, że te same protokoły nagina się nagminnie, skracając działanie systemu czy po prostu, ułatwiając sobie życie. Dzięki produkcji Canal+, serialowi “Sędziowie” mogliśmy bez trudu wychwycić, że spora część pogawędek na linii VAR-sędzia główny dość drastycznie odbiega od tego Uświęconego Protokołu, który zakazuje choćby konsultowania się w temacie żółtych kartek, rzutów rożnych czy innych stykowych sytuacji. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Przepisy się nagina, by korzystała na tym gra. Chyba że akurat nie.

Co z tą ręką?

Zrozumiały jest ogólny opór do grzebania w przepisach dotyczących reguł gry, wynika przecież ze słusznego przekonania, że piłka nożna po tylu latach nadal tworzy czarujące widowiska od Mistrzostw Świata i Ligi Mistrzów po rozgrywki najniższych lig w najbardziej losowych miejscach świata. Kombinowanie przy spalonym, długości meczu, sposobie wykonywania rzutów karnych, rozmiarze bramki, boiska czy pola karnego brzmi jak zakłócanie równowagi Wszechświata i proszenie się o kłopoty. Sam byłbym pewnie w pierwszym szeregu protestujących, gdyby ktoś chciał się zamachnąć na 90 minut – i mam tutaj na myśli przede wszystkim dobro portalu 90minut.pl. Natomiast futbol przecież przechodzi masę mniejszych i większych przekształceń, najczęściej w temacie przepisów używanych dość rzadko. Zagranie ręką? Interpretacje dotyczące takich wyjątkowych sytuacji jak trafienie we własną dłoń poprzez błąd techniczny, przypadkowe dotknięcie piłki ręką czy przy ułożeniu jej w naturalny sposób zmieniają się praktycznie co kilkanaście miesięcy. Jeszcze niektórzy cały czas żyli słynnymi malunkami z tarczą zegara (ręka na godzinie dziewiątej!), a już musieliśmy sprawdzać, co oznacza naturalne położenie ręki. A przy wślizgu naturalne jest podparcie się ręką? A jak skaczę plecami do rywala i piłka spada z góry na łokieć?

Interpretacje się zmieniają, przepisy przekształcają, na dziś w sumie ja – choć staram się temat śledzić w miarę wnikliwie – wiem tyle, co Zbigniew Boniek zdradził parę lat temu: ręka jest jak sędzia gwizdnie. Oczywiście ludzie ze środowiska sędziowskiego wymieniliby zapewne kilka innych przepisów, które zmieniły się w ostatnich latach – choćby martwy przez lata przepis o bramkarzu pozostającym na linii bramkowej przy rzutach karnych. Więc generalnie: da się. Da się czasem przepisy nagiąć, czasem da się przepisy nawet zmienić.

Pozostaje jeszcze kwestia samego VAR-u. Przed jego wprowadzeniem futbol bronił się chyba najdłużej spośród wiodących dyscyplin, broniąc status quo w sposób obraźliwy dla inteligencji. Że błędy są częścią futbolu, że to też element piękna piłki – tym podobne bzdety, które okazały się nieprawdziwe jakieś dwa tygodnie po zaimplementowaniu systemu VAR. Szarpanina trwała latami, piłka nożna zresztą wprowadzała VAR z ostrożnością NASA wysyłającej w Kosmos komunikaty dla cywilizacji pozaziemskich. Tu testy systemu w jakichś młodzieżowych rozgrywkach kobiet, tutaj kolejne spotkania, konferencje, zespoły robocze. Gdybym był złośliwy – a przecież jestem, więc to zrobię – napisałbym, że jak trzeba zmienić interpretację zagrania ręką, to UEFA bazgrze w przepisach jak w brudnopisie. A gdy można faktycznie ulepszyć świat futbolu, czai się jak licealista do pracy domowej zadanej na długi weekend.

Czy futbol się zatem czegoś nauczył?

Wprowadzenie VAR było dobre, ulepszenie VAR będzie lepsze

Absurdy są jasne – choćby długa analiza sędziów w wozie, żeby ostatecznie zaprosić głównego do monitorka. Skoro już i tak sędziowie w wozie dwie minuty dyskutują o sytuacji, czemu ma jej w tym czasie nie obejrzeć główny? Poza tym – w oczywistych sytuacjach po co właściwie wołać głównego do monitorka? Czy naprawdę taką niegodziwością i obrazą majestatu, przedwiecznego autorytetu sędziego piłkarskiego, będzie odgwizdanie przewinienia z wozu VAR, w obecności ośmiu kamer i szesnastu powtórek, zamiast przekazania decyzji zmrożonemu Marciniakowi, który następnie potwierdzi ją na monitorku? Dalej, czym się różni druga żółta kartka od bezpośredniej czerwonej kartki? Czy na pewno aż tak drastycznie, żeby oddzielać je w świętych protokołach? A może sędziów jest za mało? Tych na boisku i tych w wozie VAR? Może liniowi, skoro już i tak nie bardzo się zajmują spalonymi, powinni mieć własne monitorki gdzieś przy linii i w taki sposób pomagać głównemu w szybszym i efektywniejszym podejmowaniu decyzji?

Do tego dochodzi naturalnie powracający temat “VAR na życzenie”, czyli znany z siatkówki “Challenge”. Po jednym dla każdego trenera? Po dwa, ale w przypadku niesłusznie zamówionego VAR-u tracisz drugą szansę? Doprecyzowanie konkretnych ograniczeń wydaje się wtórne, wystarczy od czegoś zacząć. Lęk przed płynnością gry? Ludzie kochani, na przestrzeni 15 minut jednego z ostatnich meczów w I lidze trzy razy widziałem trwające ponad minutę wznowienie gry od bramki. Bo bramkarz musi ustawić sobie wszystkich do krótkiego otwarcia, potem jednak się rozmyśla, a że ma zamiar kopnąć daleko, to musi przesunąć piłkę oraz własnych stoperów. W tym czasie trenerzy mogliby i po trzy challenge wybrać, a gra nie stałaby się wcale mniej płynna.

Bardziej srogie kary za symulowanie? Być może. Częstsze sprawdzanie czy piłka opuściła boisko przy rzutach rożnych, bo to jednak niezła sytuacja? A kto wie, jeśli poprzez oddanie części decydowania sędziom w wozie werdykty wpływałyby o wiele szybciej, nic nie stałoby na przeszkodzie, by rozszerzać materiał do analizy o kolejne stykowe sytuacje. A może w ogóle sędzią głównym uczynić tego, który jest przed monitorem? Ten na boisku byłby jedynie przedłużeniem decyzji VAR-u? Możliwości jest mnóstwo, natomiast trudno mi sobie wyobrazić, że któraś z nich miałaby drastycznie obniżyć jakość widowiska piłkarskiego, a już tym bardziej – jakość sędziowania. Zresztą, wypadałoby chyba obrać jakiś wspólny front – jeśli walczymy za wszelką cenę, by gra była jak najrzadziej przerywana, to czemu nie wprowadzamy przepisu np. o tym, ile jest czasu na wznowienie gry od bramki? Przy rzucie wolnym czy rzucie rożnym? W koszykówce reguła pięciu sekund nie zabiła sportu, w piłce byłoby inaczej? A jeśli uznajemy, że jednak pasuje nam dwuminutowy rytuał wykopania piłki z piątego metra – to czemu tak boimy się naruszenia płynności gry przez VAR? Zwłaszcza, że dwuminutowy rytuał wykopu to taktyczna kradzież czasu, a VAR – jakkolwiek spojrzeć – walka o bardziej sprawiedliwą grę?

Wątpliwości się nawarstwiają, a zwłoka jest w tym wypadku bardzo kosztowna. Przecież błędy VAR – coraz częstsze, coraz bardziej kuriozalne – to woda na młyn dla tych, którzy są przeciwnikami całego systemu VAR. “Jeśli ma nas obsługiwać takie dziwadło, to lepiej już zrzućmy wszystko z powrotem na sędziów”. A wystarczyłoby VAR ulepszać, usprawniać, pozostawić otwartą głowę, a nie trzymać się sztywno przepisu, że sędzia główny musi zostać zawołany do linii i obejrzeć powtórkę na tym jednym, konkretnym, wymuskanym monitorku, bo w innym wypadku kontinuum czasoprzestrzenne ulegnie totalnemu załamaniu.

Piłka jest dziś lepsza niż wtedy, gdy Henry swoją dłonią eliminował Irlandię z gry na Mistrzostwach Świata w 2010 roku. Zmieniliśmy zasadę goli na wyjeździe, wyeliminowaliśmy wychodzenie bramkarzy na czwarty metr przy rzutach karnych, wprowadziliśmy wreszcie wideo. Błagam, nie czekajmy teraz kolejnych kilkunastu lat, by w 2040 roku uznać, że jednak w tym rozszerzeniu władzy VAR nie było nic strasznego. Przecież środowisko piłkarskie jest zgodne, że czego jak czego, ale czasu tracić nie wolno. Chyba że się prowadzi 1:0.

Komentarze