Željko Sopić dla Goal.pl: czeka nas kilka pożegnań

Trener Widzewa Łódź Željko Sopić to niezwykle twardo stąpający po ziemi i jednocześnie szczery człowiek. Mecz z Koroną? "G*wniany". Said Hamulić? "Nie mówimy tu o jednym, czy dwóch treningach, tylko więcej". Mówi też: - Zdarza się, że rozmawiam z kibicami i słyszę: trenerze, uczyń Widzew znów wielkim. Jesteśmy na dobrej drodze, ale pamiętajmy, że do każdej dużej rzeczy prowadzą małe kroki.

Željko Sopić
Obserwuj nas w
PRessFocus Na zdjęciu: Željko Sopić

  • Željko Sopić w rozmowie z Goal.pl nie unika żadnych odpowiedzi. – Widzew potrzebuje wzmocnić całą drużynę. Nie da się ukryć, że czeka nas kilka pożegnań – mówi
  • Jednocześnie przekonuje, że jest jeszcze zbyt krótko w Łodzi, by już zapadły decyzje, z którymi zawodnikami nie wiąże przyszłości
  • To pierwszy duży wywiad Željko Sopicia dla polskich mediów. Dowiecie się z niego, jak z jego perspektywy wygląda sprawa ewentualnego odejścia do Dinama Zagrzeb, czy Robert Dobrzycki postawił przed nim konkretne cele, co zasmuciło go w Widzewie po przyjściu do klubu, dlaczego kiedyś zorganizował trening w środku nocy, czy o co dokładnie chodziło z odstawieniem Saida Hamulicia

Pierwsze wrażenia

Przemysław Langier (Goal.pl): Miesiąc to wystarczająco długi czas, by spytać o pierwsze wrażenia w kilku aspektach.

Željko Sopić (trener Widzewa Łódź): Spróbujmy.

Widzew jako cała organizacja?

Wielki klub. I w mojej opinii, jeśli mamy rozmawiać o wielkich klubach, zawsze musisz rozmawiać o kibicach. Piłka nożna bez nich by nie istniała. Kiedy spoglądam na bazę kibicowską Widzewa – w przeszłości i teraz – to jest to coś niesamowitego. Niedawno zdarzyło się, że na wyjazdowy mecz ruszyło ponad 20 tys. widzów. To spektakularne. Myślę, że każdy trener marzy, by poprowadzić klub, za którym stoi tyle osób. Bez nich nie da się napisać naprawdę dobrej historii.

Widzew jako drużyna?

Najważniejsze, że zdobyliśmy punkty, które przybliżają nas do pozostania w lidze. Za nami naprawdę ciężki okres, w którym czekanie na zwycięstwo trwało kilka miesięcy. Odzyskaliśmy pewność siebie. Zwycięstwo tuż przed tym, jak przejąłem drużynę, bardzo jej pomogło, później wygraliśmy jeszcze dwa kolejne mecze. Niedługo nastanie czas, w którym będziemy zastanawiać się, co dalej i jakie cele obierać. I nie chodzi tylko o pozyskiwanie nowych zawodników, bo uważam, że cały klub powinien rosnąć organicznie. Jeśli mówimy o przejściu na następny poziom, to zapewnią je nie tylko zawodnicy. 

Ekstraklasa jako liga?

Zanim przyszedłem do Widzewa, obejrzałem w telewizji około 20 meczów Ekstraklasy, więc mniej więcej wiedziałem, co mnie czeka. Patrząc na tę ligę z bliska, uważam, że mecze są trudniejsze niż w Chorwacji. Może kilka klubów u mnie w kraju, jak Dinamo, Hajduk czy Rijeka, mają trochę wyższą jakość, ale jeśli mielibyśmy mówić o intensywności i tempie, w jakim toczą się mecze, to w Polsce jest szybsze o jakieś 30-40 proc. 

Łódź jako miasto?

Niedawno wiedziałem tylko, że Łódź jest jakieś 150 km od Warszawy. Ale gdy już pojawiłem się w Łodzi, nie mogłem uwierzyć, jak wielkim jest miastem. Czuję się tu świetnie. Pod względem liczby mieszkańców, przypomina mi trochę mój rodzinny Zagrzeb. Niedawno przeprowadziłem się do mieszkania, gdzie mam znacznie więcej przestrzeni niż w hotelu. Pierwsze trzy tygodnie pod tym względem nie były łatwe.

Tylko u nas

Polska jako kraj?

Lubię ją. Grając w Niemczech przez siedem lat, wielokrotnie przejeżdżałem przez Polskę i nie mam żadnych złych wspomnień. Poza tym bardzo lubię oglądać piłkę ręczną. Przez lata mieliście bardzo silną reprezentację, a w ostatnim czasie klub z Kielc stał się jednym z najsłynniejszych klubów w Europie. Jeśli chodzi o ludzi, są dla siebie przyjaźni, zawsze chętni do pomocy – myślę, że pod tym względem Chorwaci i Polacy są bardzo podobni.

To ostatnie pytanie z serii pierwszych wrażeń – język polski.

Gdyby pan mówił do mnie powoli, większość słów zrozumiałbym bez problemu. Uczę się polskiego od pierwszego dnia w Widzewie. Czasem lekcja przypada na czas między dwoma sesjami treningowymi i trudno zachować pełne skupienie, ale jestem pewien, że za dwa-trzy miesiące będę na wyższym poziomie. Najważniejsze dla mnie podczas nauki języka jest to, by próbować mówić i mieć obok siebie kogoś, kto cię będzie poprawiać. 

Czyli jeśli spotkamy się na wywiadzie za rok, udzieli mi go pan po polsku.

Tak. Polski jest dla Chorwata dużo łatwiejszy niż niemiecki. Niemieckiego nie opanowałem go w jakimś bardzo wysokim zakresie, ale po czterech-pięciu miesiącach byłem w stanie się dogadać.

Robert Dobrzycki w Widzewie, ale “to nie miało znaczenia”

Trafił pan do Widzewa tuż przed zmianą właściciela, ale podejrzewam, że w chwili, gdy podejmował pan decyzję, miał pan wiedzę, że to nastąpiMiało to wpływ na podpisanie kontraktu?

Nie. Miałem informację, co się dzieje za kulisami, ale w momencie podpisywania kontraktu żadnej pewności, że sprawa zostanie sfinalizowana. Otrzymałem przekaz: nowy właściciel prawdopodobnie kupi klub, ALE. To jak z rzutem karnym – masz go wykonać, wiesz, że zaraz prawdopobnie padnie gol, ALE. Najważniejszą rzeczą, która wpłynęła na moją decyzję, był telefon od dyrektora sportowego i jego słowa: chcę cię jako trenera w Widzewie. Ludzie w Polsce muszą zrozumieć, że jestem nieskomplikowanym, szczerym facetem. Nigdy nie usłyszycie ode mnie czegoś, co nie byłoby prawdą. 

Z Mindaugasem Nikoličiusem nigdy wcześniej nie rozmawiałem. On był w Hajduku, ja pochodzę z Zagrzebia. Nie kryję, że jestem fanem Dinama, w tamtym czasie prowadziłem Rijekę. Hajduk i Rijeka to kluby, które nie przepadają za sobą. Pierwszy raz zadzwonił do mnie, gdy szykował się do pracy w Widzewie. Powiedział: cześć, niedługo prawdopodobnie zacznę pracę w polskim klubie. Jeśli jesteś zainteresowany pracą ze mną, byłoby fajnie. Uznałem, że byłoby to ciekawe wyzwanie. Natomiast zupełnie nie myślałem o tym, czy przyjdzie nowy właściciel, czy nie.

Ostatecznie Robert Dobrzycki faktycznie przejął Widzew. Postawił panu konkretne cele na kolejny sezon? Na przykład – usłyszał pan od niego, że oczekuje miejsca w czołowej czwórce?

Nie. Pierwszy raz spotkaliśmy się w Warszawie, gdy Polska grała z Maltą. Rozmawialiśmy dosłownie przez kilka minut. Drugi raz w dniu, w którym przejmował klub. Przyszedł się przywitać do szatni. Aktualnie jesteśmy w trakcie pewnego procesu i dziś najważniejsze jest to, byśmy zostali w lidze. Ludziom wydaje się, że wszystko pod tym względem jest już wyjaśnione, ale ja zawsze w takich momentach wracam do sytuacji z Chorwacji, gdy przejmowałem zespół z jedenastoma punktami straty do bezpiecznego miejsca, a finalnie skończyliśmy pięć punktów nad kreską. W piłce wszystko jest możliwe, dlatego najpierw zapewnijmy sobie utrzymanie na 100 procent.

Inna sprawa, że przychodząc do Widzewa, nie z wszystkiego zdawałem sobie sprawę. Na przykład dziwne wydaje mi się to, że tu nie wystarczy się utrzymać, ale równolegle trzeba wykonaćinne zadania – na przykład związanych z obowiązkiem gry młodzieżowcami, bo jak nie wyrobimy minut, będziemy ukarani. A to już nie jest tylko piłka nożna, a snucie planów, jak zarządzać meczami, czy wyjściowym składem, w oparciu nie tylko o utrzymanie, ale też spełnienie przepisu. Aktualnie jesteśmy w niezłym momencie, by wszystko się udało. 

Widzew w następnym sezonie

W przypadku Widzewa trudno jednak nie myśleć o kolejnym sezonie.

Zdaję sobie z tego sprawę. Zdarza się, że rozmawiam z kibicami i słyszę: trenerze, uczyń Widzew znów wielkim. Jesteśmy na dobrej drodze, ale pamiętajmy, że do każdej dużej rzeczy prowadzą małe kroki. 

Widzew wygląda na klub, który ma wszystko, by spełnić marzenia kibiców – jest z dużego miasta, ma świetny stadion, ogromną bazę kibiców, a teraz jeszcze właściciela, który jest jednym z najbogatszych ludzi w Polsce.

Zgadzam się, ale jednej rzeczy brakuje – odpowiedniej bazy treningowej. To 50 proc. sukcesu. To ma się wkrótce poprawić, a jeśli tak, o realizację celów w kolejnych latach powinno być łatwiej. Największe problemy w zespole zazwyczaj wynikają z procesu treningowego. Obecnie musimy dojeżdżać na swoje obiekty. Dla mnie i mojego sztabu dodatowe 15 minut drogi to żaden problem, ale nie jestem pewien, czy dla zawodników nie jest inaczej. To dodatkowy czas spędzony w samochodzie, czasem w korkach. Można jechać na rowerze, ale czasem przeszkadza pogoda – to są detale, ale one mają przełożenie na przygotowanie do meczu. To nie jest standardowa sytuacja w wielkich klubach. Natomiast nie mówię tego jako wymówki – po prostu opisuję sytuację. Bo o ambicjach Widzewa – sięgających czołowych miejsc w lidze – zdaję sobie sprawę i nikt mi nie musi o nich przypominać.

W takim razie będąc realistą – co musi się stać, by Widzew w kolejnym sezonie walczył o miejsca top 4-5?

Powinniśmy wzmocnić skład i – co dla mnie jest najważniejsze – grać atrakcyjny futbol. Tym przyciągniemy kibiców na stadiony. Jeśli ktoś mi mówi, że fanów przyciągają jedynie dobre wyniki, ja się z tym nie zgadzam. 

Widzew na pewno po sezonie dokona kilku transferów. Jak znaleźć w tym balans, by budowa nowej drużyny nie kosztowała zbyt wiele czasu?

To bardzo trudne zagadnienie. Jeśli transferów jest za dużo, nie jest łatwo od razu wejść na właściwy pomysł. To raczej nie uda się w ciągu jednego miesiąca. Dlatego jedną z najważniejszych rzeczy przy sprowadzaniu nowych zawodników, jest dla mnie ich charakter. Czasem zdarza się, że drużyna więcej zyska przy piłkarzu, który ma jakieś braki w umiejętnościach, ale ma silniejszy charakter od kogoś w teorii lepszego od siebie. Druga rzecz – wolałbym uniknąć transferów zawodników, którzy w przeszłości mieli problemy z kontuzjami. 

Jak jest z tym charakterm w obecnej szatni Widzewa?

Mamy tam różne charaktery, ale też nie chcę sprowadzać rozmowy na te tory, bo to moim zadaniem jest zlepić te charaktery w jeden zespół. Czasem wymaga to podejmowania niezbyt przyjemnych decyzji.

Gdyby spytał mnie pan, co uważam o chorwackich piłkarzach, na pewno wspomniałbym o charakterze. Pan też o tym mówi, jako o jednej z ważniejszych cech. Przyjechał pan do Polski z notatnikiem pełnym nazwisk chorwackich, charakternych piłkarzy, których widziałby pan w Widzewie?

Tak, mam kilku zawodników w notatniku, przekazałem nazwiska dyrektorowi sportowemu. Natomiast to nie jest takie proste, żeby spełniać zachcianki. Nie jesteśmy jedynym klubem na świecie, który chce dokonywać transferów. Działamy w określonym budżecie. Jest bardzo daleka droga od momentu wpadnięcia piłkarza w oko do podpisania kontraktu – na dziś nie wiem, czy dany zawodnik będzie chciał do nas przyjść, czy będzie chciał grać za określone pieniądze. To wszystko odbywa się w procesie negocjacyjnym, w którym jak trener już nie uczestniczę. I na dziś nie wiem, kogo sprowadzimy do klubu – włącznie z tym, czy będzie wśród nich jakiś Chorwat, czy nie.Na koniec muszę zaakceptować finalne decyzje dyrektora sportowego. Mogę pana zapewnić, że moje ego nigdy nie będzie odgrywać tutaj roli. Przy decyzji o składzie, zawsze będę się kierował tym, co jest najlepsze dla Widzewa. 

Żadnych nazwisk mi pan nie poda, ale zapadły już jakieś decyzje w sprawie kształtu kadry na kolejny sezon?

Dosłownie wczoraj miałem spotkanie z dyrektorem sportowym. Nazwałbym je układaniem strategii pod przyszłość. Rozważaniem nad tym, co jest możliwe i co nie jest. Tyle na razie mogę powiedzieć.

Będzie czas pożegnań

Wcześniej mówił pan, że aby Widzew był za rok w czołówce, musi wzmocnić skład. Było to widać choćby w ostatnim meczu z Koroną Kielce…

Powiem panu szczerze – obie drużyny nie grały nic szczególnego. Nie jestem trenerem, który będzie kolorował rzeczywistość, nie będę szukał wymówek, choć nie ma w tym nic dziwnego, że jeśli jesteś zespołem ze środka tabeli i nie możesz skorzystać z kilku podstawowych zawodników, to posyłasz do gry zupełnie inną drużynę. Zagraliśmy bez czwórki piłkarzy, którzy grali we wcześniejszych meczach, do tego w czasie gry wypadł Krajewski. Natomiast po wszystkim pogratulowałem Koronie Kielce. Oceniając ten mecz z piłkarskiej strony – graliśmy źle. Można mówić, że gdybyśmy mieli odrobinę więcej szczęścia, może wynik byłby inny, ale na ogólny odbiór meczu by to nie wpłynęło. Był on gówniany. Z obu stron. Gdybym oglądał go z trybun jako neutralny widz, który nie wspiera ani Widzewa, ani Korony, nie czułbym satysfakcji ze sposobu, w jaki spędzam popołudnie.

Ma pan już listę zawodników, których pożegna po sezonie?

Jeszcze na to za wcześnie. Przed nami sześć meczów, za mną dopiero trzy. Byłoby niezbyt mądre, gdybym w takich okolicznościach już, na szybko, podejmował takie strategiczne decyzje. Dopiero po kolejnych tygodniach będę miał pełny obraz tego, jaką rolę ktoś może odegrać w naszym projekcie. Natomiast na pewno czeka nas kilka pożegnań, bo przecież jeśli pozyskamy przykładowo pięciu nowych zawodników, nie będziemy trenować w trzydziestu.

Które pozycje na pewno trzeba wzmocnić?

(dłuższe zastanowienie) Cała drużyna musi być mocniejsza. 

Widziałby pan w drużynie Kreshnika Hajriziego? W Szwajcarii gra regularnie, zbiera dobre recenzje, w Widzewie przed wypożyczeniem do Sionu nie dostał prawdziwej szansy.

Oglądam go, wiem, jak się prezentuje, ale na razie nie mam na niego żadnego konkretnego planu z jednego prostego powodu – Sion ma opcję wykupu. Jeśli z niej skorzysta, mój plan będzie bez znaczenia. Aktualnie czekam na decyzję klubu ze Szwajcarii. Jeśli nie zdecyduje się na wykup, skłaniam się ku temu, by zatrzymać go w Widzewie. 

To spytam jeszcze o dwóch piłkarzy, którzy otrzymywali szanse od Daniela Myśliwca, ale u pana nie grają. Jaki jest status Hilarego Gonga?

Gong aktualnie nie gra i jeśli chce to zmienić, musi mi pokazać na treningu, że warto na niego stawiać. To bardzo proste, nie ma żadnego drugiego dna. Nie mam problemu z nazwiskami i dla mnie jest zupełnie bez znaczenia, czy ktoś się nazywa Pawłowski, czy Gong. Zawsze będzie grał lepszy. Jeśli uznam, że 16-latek da drużynie więcej niż któryś z doświadczonych zawodników – postawię na niego. 

Tym drugim piłkarzem, o którego chcę spytać, jest Said Hamulić. Wiem, co pan mówił o nim na konferencji, natomiast dopytam, czy za jego odstawieniem kryje się jakieś konkretne zdarzenie?

Nie, nic z tych rzeczy. Kilka dni po tym, jak przyszedłem do Widzewa, graliśmy sparing z Polonią Warszawa. Dałem Hamuliciowi możliwość wystąpienia w tym spotkaniu. Miałem do niego kilka uwag, które przekazałem mu później w bezpośredniej rozmowie. Generalnie nie jestem pierwszym trenerem, który miał problem z jego procesem treningowym, ale to nie jest nic nienormalnego w piłce. Natomiast – jak to powiedzieć… – jego reakcja na moje uwagi nie była taką, jaką chciałem zobaczyć. I to cała historia. Hamulić nie zrobił nic konkretnego przeciwko mnie czy drużynie, ale chyba nie zrozumiał do końca, że kiedy wchodzi na boisko, musi dać z siebie wszystko. To jest ważniejsze od tego, czy gra się dobrze, czy fatalnie. Niektórzy są lepsi, inni słabsi, ale za każdym razem oczekuję realizacji jednego założenia: danego dnia masz dać z siebie maxa. Mam naprawdę dużo zrozumienia dla piłkarzy, którym nie wyjdzie mecz. Czasem problemy sięgają daleko poza boisko, na przykład trudno bym oczekiwał meczu życia od zawodnika, którego dziecko się mocno rozchoruje, ale nic nie może wpływać na zaangażowanie. Z prostego powodu – to sport drużynowy. Twoje zaangażowanie przekłada się na to, czy reszta zespołu na tym cierpi, czy nie. Nie mogę jako trener nagradzać piłkarzy, którzy nie dają z siebie wszystkiego, kosztem tych, którzy dają. W przypadku Hamulicia nie mówimy o jednym, czy dwóch treningach, tylko o nieco szerszej perspektywie.

Oglądaj także: Takie zachowanie trenerów w Ekstraklasie jest obrzydliwe

Trener-szef

Zdecydowanie jawi się pan jako typ trenera-szefa, niekonicznie trenera-przyjaciela dla piłkarzy.

Jestem typem szefa, zgadza się, ale to nie oznacza, że nie potrafię żartować z zawodnikami. Kiedy mamy robotę do wykonania, to pracujemy. Kiedy jesteśmy po niej, zagaduję o czas wolny, o problemy z dziewczyną, o bardziej przyziemne sprawy. Bycie w ciągłej napince nie sprzyja tworzeniu środowiska sukcesu. Wydaje mi się, że mam bardzo dobre relacje z piłkarzami. 

Dopóki nie zorganizuje pan treningu w nocy!

Cieszę się, że pan do tego nawiązuje, bo powstały różne artykuły na ten temat. Zdarzyło mi się robić trening o 2 w nocy, ale miało to swoje uzasadnienie. Chodzi o to, że wróciliśmy z wyjazdowego meczu i stanąłem przed wyborem: albo robimy standardową pomeczową sesję treningową od razu i daję po niej dwa dni wolnego moim zawodnikom, albo mówię, żeby jechali do domów, do których dotrą o 3 w nocy, nie będą spać dobrze, następnego dnia będą czuć się zdewastowani i zupełnie bez sił przyjadą na stadion trenować. Gwarantuję panu, że nie ma na świecie piłkarza, który wybrałby drugą opcję, zwłaszcza, że nocny trening po rozegranym meczu i 4-5 godzinach w autokarze musiał być bardzo lekki. Następnego dnia piłkarze zamiast znów mieć głowę zajętą piłką, mogli poświęcić czas dla swoich rodzin. 

Pamiętajmy, że każdy kij ma dwa końce. Rozumiem dziennikarzy, którzy chcą mieć niusa i napisać coś w stylu: co to ma być? Natomiast byłoby miło, gdyby starali się zrozumieć, że każda decyzja ma jakieś powody.

Jak poprawić Ekstraklasę?

Teraz przyszedł pan do ligi, która awansowała do czołowej piętnastki w Europie. Co się musi stać, by kiedyś znalazła się w dziesiątce?

To przede wszystkim kwestia inwestowania większych środków. Ostatecznie wszystko rozbija się o jakość piłkarską, a nie da się jej sprowadzić bez pieniędzy. Jeśli mówimy o lidze top 10 w Europie, to musi być przynajmniej jeden klub na poziomie Ligi Mistrzów i kolejny lub kolejne w Lidze Europy. Liga Konferencji to za mało. By doszło do takiego skoku jakościowego, potrzeba lepszych zawodników. 

Na moje oko Polska ma wszystko, by to się ziściło. Przykładowo macie niesamowitą infrastrukturę – gdybym porównał ją do chorwackiej, jesteście jakieś 50-100 lat przed nami. Czasem ktoś mnie pyta, jak to się stało, że Chorwacja zdobyła niedawno 2. i 3. miejsca na mistrzostwach świata i odpowiadam: jesteśmy królami improwizacji. W Polsce prawa telewizyjne są warte około 60 mln euro rocznie, w Chorwacji – 11 mln. Jasne, że Chorwacja jest mniejszym krajem, ale abstrahując od tego, ta różnica ma gigantyczny wpływ na klubowe budżety. Mistrz Chorwacji z tytuły praw telewizyjnych dostaje 1,3 mln euro, a drużyna z końca tabeli około 700 tys. euro. To wpływa na to, że chorwackie kluby nie są w stanie być konkurencyjne w Europie, natomiast w Polsce nic nie stoi na przeszkodzie, by Jagiellonia pierwszy raz w historii awansowała do głównej fazy pucharów i doszła w nich do ćwierćfinału, w którym prawdopodobnie odpadnie z jednym z mocniejszych obecnie klubów hiszpańskich.

Pytania od kibiców z Twittera

Jak planuje pan współpracować z akademią klubu?

Dosłownie chwilę po tym, jak związałem się z Widzewem, spotkałem się z szefostwem akademii, by zobaczyć, jak wszystko jest zorganizowane. Nie ukrywam, że jestem trochę smutny, że piłkarze grają na sztucznej murawie. To jest zupełnie inny sport. Natomiast niezależnie od tego uważam, że mamy dobrą akademię, która z czasem powinna być jeszcze lepsza. Zdaję sobie sprawę z roli szkolenia w klubie piłkarskim i tego, że w ciągu pięciu lat, powinniśmy liczyć na to, że sprzedamy trzech-czterech wychowanków, którzy wcześniej staną się kluczowymi zawodnikami Widzewa. 

Czy trener zdaje sobie sprawę, albo domyśla się jaka presja może pojawić się w następnym sezonie ze strony kibiców po przejęciu klubu przez Roberta Dobrzyckiego?

Presja… kiedy pracujesz w piłce zawsze jest presja. Nie mam z nią problemu, natomiast nie można sprowadzać całej dyskusji o sukcesach do grubości portfela właściciela. Gdyby tak było, Chelsea po przejęciu przez Abramowicza miałaby na koncie 20 kolejnych mistrzostw Anglii. Właściciel Manchesteru United wydał ostatnio na transfery kilkaset milionów, a przełożyło się to na dół tabeli. Wolę składać inne deklaracje – na każdy trening, do każdego meczu, wychodzić będziemy z nastawieniem, żeby być lepszym niż do tej pory. Kiedy wiążesz się z takim klubem, jak Widzew, nie ma innego wyjścia. A jeśli będziesz pracować najmocniej, jak potrafisz, przyniesie to efekty. 

Czy nie odejdzie pan do Dinama Zagrzeb, gdyby przyszło z propozycją po obecnym sezonie?

Przede wszystkim – mam kontrakt w Widzewie. Ale abstrahując od tego, to bardzo trudne pytanie. Urodziłem się w tym mieście i jestem kibicem tego klubu. Gdy ludzie pytają mnie o Dinamo, nie jestem w stanie wydusić z siebie jakichś jednoznacznych deklaracji. To klub będący w moim sercu. Moje serce jest niebieskie. Gdybym powiedział coś innego, to bym skłamał. Dziś mogę powiedzieć jedno: nikt do mnie z Dinama nie zadzwonił. Gdyby to zrobił, nie wiem, co bym odpowiedział. Natomiast bez sensu dziś się nad tym, bo byłoby to myślenie o czymś kompletnie wirtualnym. Równie dobrze można by się zastanawiać, co bym zrobił, gdyby zadzwonił Real Madryt.

W mediach jednak był pan łączony z Dinamem.

Wie pan na jakiej zasadzie? To nie jest żaden nius typu: Dinamo rozważa zatrudnienie Željko Sopicia, tylko wirtualno-medialne przymiarki do klubu. Została zrobiona ankieta, z której wynikało, że jakiś procent kibiców widziałoby mnie na tym stanowisku. Gazeta zrobiła wokół tego artykuł, który później zaczął być cytowany w polskich mediach i żył własnym życiem. Tylko, że to nie wykracza poza plotki. W świecie piłki codziennie one powstają. Gdybyśmy mieli mówić o konkretach, nie miałem żadnego telefonu z Dinama.

Komentarze