“To, że jesteśmy w dupie to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać” – słowa Stefana Kisielewskiego warto przypominać w wielu kontekstach, ale po krótkiej przygodzie Lecha Poznań z Ligą Mistrzów dźwięczą w uszach wyjątkowo głośno.
Celowo piszę o “przygodzie z Ligą Mistrzów” a nie o “klęsce w Baku”, bo tej mimo wszystko – wiem, że to opinia niepopularna – można było łatwo uniknąć. Nie piszę też o “pucharowej przygodzie polskich drużyn”, bo wierzę, że będziemy ją jednak za kilka (choć wolałbym za kilkanaście) tygodni oceniać w innych nastrojach niż te, które panują obecnie. Bo uwaga: wcale nie uważam, by największym problemem było to, co stało się w ostatnich minutach meczu na stadionie Tofika Bachramowa.
Zacznę od obrony i to nie tyle Lecha, co całej Ekstraklasy – nie jest z nami AŻ tak źle, jak wskazuje to nieszczęsne 1:5. To poważny dzwon i dzwonek alarmowy, by więcej inwestować w kadrę zespołu, by nie zostać tylko nagim królem własnego podwórka, ale nie wskaźnik siły ligi. Powtórzę – aż tak źle z nami nie jest.
Częste zmiany trenerów nie służą stabilizacji, w Polsce nowego Gurbanowa nie wychowamy, bo brakuje odpowiedzialności działaczy (działaczy odpowiedzialnych i przygotowanych do swojej roli także, ale to już temat na inny tekst). Prezes, który dwa-trzy razy w każdym sezonie dokonuje zmiany na kluczowym stanowisku w swojej firmie, sam moim zdaniem nadaje się tylko do zwolnienia. I to jego bym bardziej niż trenera winił za słabe wyniki.
Najważniejsze mecze sezonu gramy zanim ten sezon się zacznie. Sami wdepnęliśmy w to bagno po meczach z Levadiami, Stjarnanami i wieloma innymi “sympatycznymi”, jak to się kiedyś mówiło, rywalami. Teraz trzeba się mocno namęczyć, by z tego bagna wyjść, a do tego trzeba cierpliwości i trochę ryzyka. Transferów zimą pod przyszłe, wcale niepewne puchary. Świadomości, że jesień może być ciężka, bo zespół musi być w najwyższej formie od połowy lipca do końca sierpnia, gdy poważni piłkarze lig zachodnich dopiero wracają z wakacji. Inaczej rankingu nie odbudujemy i znów będziemy się modlić o szczęście w losowaniu i na boisku.
Patrzymy z zazdrością na Karabach, ale on ma pod wieloma względami łatwiej a jeden jest decydujący. Dominuje w słabej lidze i Gurbanow wie, że nawet jeśli coś straci jesienią, wiosną to raczej odrobi (od sezonu 2013-14 nie udało się tylko w 2021 roku, choć i wtedy mistrzostwo odebrał mu dopiero gol w ostatniej minucie sezonu). Może przygotowywać formę na wakacje i wymagać wzmocnień, podmieniać trybiki w maszynie. U nas nikt na taki komfort pozwolić sobie nie może. Żaden mistrz Polski w ostatnich latach go nie miał, o czym doskonale wiedzą zwalniani co jesień trenerzy Legii Warszawa.
Łatwiej grać z wielkimi a nawet solidnymi klubami z Europy Zachodniej w grupie niż pokonać podobnego nam przeciętniaka w eliminacjach pucharów. Jestem przekonany, że każdy z czterech pucharowiczów godnie pokazałby się w fazie grupowej Ligi Konferencji i dał nam sporo radości, ale nie mam wcale przekonania, że dojdzie tam choćby dwóch z nich. Faza grupowa rok po roku dałaby szansę na potrzebne rankingowe punkty i zejście z karuzeli przegrywów na tę z poważniejszymi graczami i rozstawieniami – ale by tam trafić, trzeba być w formie w wakacje. Błędne koło, więc podsumujmy – Ekstraklasa nie jest tak słaba, jak wynik Lecha w Baku, ani nie była niesamowicie mocna, gdy Lech rywalizował z Manchester City i Juventusem, a Legia remisowała z Realem Madryt. Jesteśmy przeciętniakiem z aspiracjami. A dla tych określenie “wakacyjna forma” oznaczać musi najwyższą.
Skoro już wiemy, gdzie jest obecnie mistrz Polski to zastanówmy się, dlaczego tam trafił i czego nie zrobił, by stamtąd wyjść. Każdy z nas pamięta zapewne ze szkoły lub ze studiów jeden egzamin albo klasówkę, do których podszedł na dużej fantazji: na pewno się uda, nawet bez przygotowań. Może trafię z pytaniami? Coś odpiszę? Profesor podpowie? Będzie miał dobry humor i przepuści?
Lechowi w Baku się nie udało. Nie odrobił pracy domowej. Ba, nie kupił nawet książek, choć budżet miał. I o to trzeba mieć największe pretensje.
Nie do trenera, który przyszedł w trudnej sytuacji i miał mało czasu na pracę a na dodatek zaczynał sezon najważniejszymi meczami w rundzie.
Nie do piłkarzy, którzy wprawdzie w ostatnich 30 minutach rywalizacji zawiedli i stanęli na boisku, ale przez 150 minut rywalizacji z silniejszym i lepiej (od lat!) przygotowywanym na podobne wyzwania przeciwnikiem mogli mieć nadzieję na sukces. Faktycznie zdaniem wielu zabrzmi to śmiesznie, gdy po dwumeczu przegranym 2:5 wspomni się o niepodyktowanym karnym i braku żółtej lub czerwonej kartki dla graczy Karabacha, ale warto jednak o tym pamiętać. Ten mecz wyglądałby inaczej gdyby angielski sędzia przyznał tego karnego, podobnie jak wyglądałby inaczej, gdyby Lech miał bramkarza, który nie daje prezentów przy golach na 2:1 i 3:1, a może nawet broni strzał, po którym Karabach wyrównał. Piłkarze Gurbanowa dobre, naprawdę klarowne okazje zaczęli sobie stwarzać dopiero, gdy graczom Lecha brakło sił i wiary, że wygrają wbrew wszystkiemu. Ja naprawdę wierzę, że przy wyniku 1:1, a nawet 2:1 ta końcówka wyglądałaby inaczej.
By sędziowie nie krzywdzili nas w ten sposób, trzeba po prostu być mocnym. Zobaczycie, że Andrew Medley nie poniesie żadnych konsekwencji – kary w UEFA są dla sędziów, którzy krzywdzą mocnych. My jesteśmy… No wiemy, gdzie jesteśmy.
O bramkarza jednak zadbać wypadało. Skalkulować straty i zyski, i zwyczajnie zainwestować. Cena za Placha jest powszechnie znana i naprawdę trudno zrozumieć Lecha co mieli na myśli podpisując umowę z zawodnikiem Pafos zamiast Piasta. Gdy chcesz oszczędzać – nie stać cię na najtańsze towary. Musisz zapłacić więcej za gwarancję i jakość, by za moment nie iść na kolejne zakupy po szybkiej awarii. I wiedzieli to wszyscy – wszyscy poza działaczami Lecha. I to jest główny powód, dla którego rozmawiamy dziś o klęsce w Baku. Jednym jedynym, jakże prostym i oczywistym ruchem z bramkarzem można było naprawdę uniknąć tego 1:5, a może nawet przepchnąć ten awans i sprawić, że wielu by zapomniało o braku innych, jakże potrzebnych wzmocnień. Zaciemnić obraz i spowodować, że ciężko by było mieć pretensje do zarządu Lecha, że tak późno sprowadził nawet Afonso Souzę i Gio Citaiszwilego, przez co też w walce nie pomogli.
Pomóc mogło też losowanie, ale to akurat okazało się fatalne. Choć Karabach w tej formie naprawdę był do ogrania – także dlatego pretensje do szefów Lecha wręcz trzeba mieć. Nie pomogli szczęściu ani trochę. I naprawdę nie wierzę, że co roku w planie budżetowym umieszczają sprzedaż młodego piłkarza za kilka milionów euro – bo jeśli tak jest, to któregoś roku się nie uda i budżet walnie. Nadwyżkę na transfery mieli i z niej nie skorzystali, nie zainwestowali pod przyszłe zyski.
Trener John van den Brom na razie poznaje poznański klimat – oby dano mu czas i pamiętano, ile lat pracy potrzebował Gurban Gurbanow, by stworzyć mocny zespół w Baku. Ale warto, by Holender zaczął jak najszybciej wymagać od zarządu. Bo jak nie zacznie głośno domagać się wzmocnień i uzupełnień, to nie będzie miał argumentów, gdy kibice i zarząd (ten sam, który nie dał mu narzędzi do dobrego wykonania pracy) zaczną domagać się wyników. A o te z taką kadrą łatwo nie będzie.
Dziś awans do kolejnej fazy pucharowej wywalczą Lechia i Pogoń, za tydzień do gry wejdzie Raków. Wierzę, że te kluby dadzą nam trochę radości i przywrócą wiarę w to, że Ekstraklasa nie jest tak słaba, jak lubimy ją czasem przedstawiać w kolejnych memach.
Bo fajnie się pośmiać, ale warto pamiętać nieśmiertelny cytat z “Rewizora” Nikołaja Gogola, który dedykuję wszystkim kibicom śmiejącym się z drużyn, które wyprzedziły ich w lidze i grają w pucharach: “Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Komentarze