W weekend Wisła Kraków i Legia Warszawa miały szansę oddalić się od wizji spadku z Ekstraklasy. Obie drużyny miały wszystko, by poprawić swoją sytuację – mecze na własnym stadionie, rywali na nie najwyższym poziomie. A jednak ci rywale robili na boisku, co chcieli. Ani przez moment nie wydarzyło się w tych meczach nic, co byłoby poza kontrolą Stali Mielec i Warty Poznań. Dlaczego tak się działo? O tym w najnowszym odcinku programu “Futbolog”.
- Wisła przegrała ze Stalą, a Legia z Wartą. Ale nie tylko wyniki są katastrofą
- Drużyny, które nie były faworytami, przyjechały do Krakowa i Warszawy z jasnym planem, który nawet na sekundę nie wymknął się im z kontroli
- Wydaje się niepojęte, by Wisła i Legia miały spaść z ligi, ale właściwie dlaczego zakładamy, że to niepojęte?
Wisła Kraków i Legia Warszawa, czyli wielopoziomowa katastrofa
Wisła gra o utrzymanie trzeci sezon z rzędu, ale w tych dwóch poprzednich w rundę wiosenną wchodziła z drzwiami. Nawet jak później znów brzydła i do końca rozgrywek dojeżdżała na oparach, to jednak w lutym wysyłała swoim kibicom zdecydowany sygnał pod tytułem: macie na czym budować nadzieję. Szaleniec, jakim był Peter Hyballa potrafił odcisnąć jakieś piętno, zmusić do gry wysokim pressingiem i przynajmniej na moment uczynić z Wisły najbardziej nieprzyjemną ekipę, z którą trzeba zagrać. Wisła Adriana Guli od dłuższego czasu była zupełnym przeciwieństwem – wręcz chciało się z nią grać. Piłkarze z tyłu mieli budować akcję krótkimi podaniami, a że tego nie umieli, oddawali piłkę za darmo. Piłkarze z przodu rozbijali się o pierwszy zasiek przeciwnika, a gdy nie mieli piłki, nie byli w stanie jakkolwiek poutrudniać życie pressingiem.
Rok i dwa lata temu na starcie rundy wiosennej Wisła grą i wynikami oddalała się od strefy spadkowej w miejsce na tyle bezpieczne, że zanim znów stała się trudna do oglądania, nikt realnie nie rozpatrywał jej w kwestii spadku. Można mówić, że teraz może na dystansie wyglądałaby lepiej niż w tamtych sezonach, ale nie wierzę w to. Uważam, że z trenerem Gulą Wisła spadłaby niemal na pewno z przyczyn bardzo prostych. Jesienią, gdy miała w swoich szeregach swoich dwóch najlepszych piłkarzy, punktowała i grała bardzo słabo. To nie jest żaden rocket science, że po ich stracie powinna grać i punktować jeszcze gorzej.
Wisła ma swoje problemy, ale ma je także Legia. Kilka miesięcy temu z ciekawości sprawdziłem kursy bukmacherów na spadek i mistrzostwo Legii. Ten pierwszy wynosił dwadzieścia, a drugi czterdzieści. Samo w sobie było to już wow, że Legia ma dwa razy większe szanse na degradację niż mistrzostwo. Podobny zabieg zrobiłem dziś. Kurs na spadek to trzynaście pięćdziesiąt, a na mistrzostwo – dziesięć tysięcy.
Mam wrażenie, że my cały czas nie dopuszczamy do siebie, że Legia może spaść, bo kadra silniejsza niż u rywali, bo marka tego klubu, bo zaraz wróci Josue, który przed tygodniem w Lubinie rozdawał ciasteczka swoim kolegom, że ci mogli grać dość słabo, a jednocześnie wygrać z Zagłębiem. Ja dziś nie umiem wskazać powodu, dla którego miałbym być pewny, że Legia się utrzyma.
Można przez przypadek przegrać mecz, czy nawet trzy mecze. Ale nie czternaście. Jak przegrywasz czternaście z dwudziestu meczów, to znaczy, że nie nadajesz się do gry na tym poziomie. A skoro się nie nadajesz, to na jakiej podstawie twierdzić, że się w niej utrzymasz?
Cały materiał w poniższej plejerce.
Komentarze