Wisła Kraków jest jedną z pięciu drużyn, które po wznowieniu Ekstraklasy zdobyły 10 punktów – najwięcej w lidze. Mało w którym przypadku widać jednak aż tak wyraźną tendencję wzwyżkową pod względem jakości, więc zasadne wydaje się być pytanie – czy Biała Gwiazda stanie się drużyną, która w jednym sezonie była skazywana na walkę o utrzymanie, a skończy go walcząc o coś znacznie więcej?
Trzy fazy
Do tej pory miałem tylko jedną okazję, by dłużej porozmawiać z Peterem Hyballą. Działo się to po jego debiucie z Cracovią (1:1), czyli meczu, w którym Wiśle zdecydowanie brakło sił w końcówce. Nie mogło to dziwić. Przez ostatnie pół godziny Biała Gwiazda grała w osłabieniu po czerwonej kartce dla Felicio Browna-Forbesa, a jej przygotowanie fizyczne – bazując na tym, co działo się we wcześniejszych spotkaniach – było wątpliwe. Hyballa był wtedy niedługo po spotkaniu z zespołem, na którym powiedział do piłkarzy: będziecie najlepiej biegającą drużyną w lidze. Mając więc okazję, spytałem go, kiedy Wisła Kraków stanie się jego autorskim projektem. Odpowiedział, że będą trzy fazy. Efekty pierwszej będzie można zaobserwować już od 1 lutego, zaraz po zimowych przygotowaniach. W marcu postara się dorzucić kolejne elementy swojej filozofii, by maszyna miała czas na przemielenie nowego materiału (druga faza) i na początku następnego sezonu ruszyła pełną parą (trzecia).
Można więc śmiało powiedzieć, że premierowy etap robienia z Wisły zespołu Hyballi mamy już za sobą. Zakończył się on zdecydowanie najgorszym, choć zwycięskim, meczem tej drużyny przeciwko Wiśle Płock. Analizując to spotkanie warto jeszcze raz cofnąć się w przeszłość. Przed drugim meczem umownej wiosny, niedługo po porażce 3:4 z Piastem w okolicznościach raczej niespotykanych, Hyballa skontrował jednego z dziennikarzy sugerujących, że nieustanne parcie do przodu, jakby jutro miało nie istnieć, defensywnie okazuje się bronią obosieczną. Niemiec uznał, że (abstrahując od postawy sędziego) porażka nie była kwestią taktyki, a indywidualnych błędów, których wyeliminowanie sprawi, że Wisła będzie i ofensywna, i zwycięska. Hyballa nie jest jednak samobójcą i doskonale zdaje sobie sprawę, że granie cały czas tego samego spowoduje łatwe rozszyfrowanie. Waldemar Fornalik przed tym pamiętnym 3:4 przyznawał wprost, że przez cały tydzień ćwiczył z drużyną wychodzenie spod pressingu. Boisko pokazało, że jego piłkarze niewiele z tego elementu zajęć wynieśli, ale tydzień po tygodniu kolejne drużyny będą mądrzejsze, aż wreszcie tego wiślackiego gegenpressingu się nauczą.
Wisła ofensywna, ale umiarkowanie
Pewnie dlatego też do tej pory nie zobaczyliśmy już Wisły grającej tak radykalnego futbolu, jak z Piastem. Największe podobieństwo widzieliśmy w starciu z Jagą, ale powodem mógł być późno strzelony gol na 1:0. Nie wiedzieliśmy, jak Biała Gwiazda zachowałaby się będąc szybko na prowadzeniu. W obu tych meczach ustawienie zawodników Wisły było w naszych warunkach niespotykane – wyłączając bramkarza, średnia pozycja tylko dwóch zawodników (stoperów) mieściła się na ich połowie. W kolejnych meczach obserwowaliśmy wciąż gegenpressing, ale całościowo Wisła była znacznie bardziej zachowawcza. Z Pogonią (2:1) średnio aż pięciu piłkarzy z pola operowało średnio na własnej połowie, a ze Śląskiem trzech (tutaj jednak trzeba dodać długą grę Wisły w przewadze). W każdym z tych meczów Wisła biegała więcej od rywali i właściwie tylko Pogoń Szczecin podjęła na tym polu rękawice (szalone pod tym względem spotkanie, gdzie obie ekipy przebiegły łącznie ponad 120 km).
Mecz na inną modłę
Aż przyszło spotkanie z Wisłą Płock, które w niewielu aspektach przypominało zespół Hyballi. Pierwsze, w którym Wisła nie dobiła do 110 km i w którym to przeciwnik przebiegł dłuższy dystans. Pierwszy raz Hyballa zaczął w ustawieniu z trójką obrońców, którzy – poza stałymi fragmentami gry – ani myśleli przekraczać środek boiska. Wspierał ich Patryk Plewka, który jedynie przeciwko goniącej wynik Pogoni grał tak głęboko. Średnia pozycja kolejnej czwórki pomocników pokazuje, jak niewielkie ofensywne zapędy mieli krakowianie (wszyscy na grafice z przeciętnym miejscem na boisku są niemal przyklejeni do linii środkowej). Do tego Hyballa postawił na grę długą piłką. Wszystko tłumaczył koniecznością dostosowania się do aktualnej sytuacji kadrowej oraz do spodziewanego pomysłu rywala na ten mecz. Oglądaliśmy więc bardzo trudne do przetrawienia widowisko, w którym zwycięstwo w dużej mierze zależało od szczęścia. Od tego, czy Krzysztof Kamiński schowa ręce mimo zmierzającej do siatki piłki, czy nie.
Wniosek jest zatem taki, że Hyballa potrafi odejść od ogólnego pomysłu na ofensywną Wisłę i dostosować taktykę do aktualnych warunków. Mecz w Płocku wyrywa się z przyjętego kanonu, ale wygląda na to, że w sposób kontrolowany. Wtorkowa porażka Lecha Poznań z Rakowem Częstochowa w Pucharze Polski sprawiła, że jest o krok bliżej do sytuacji, w której do europejskich pucharów awansuje też zespół numer cztery w lidze. Gdy zwróciłem na to uwagę na Twitterze, w głównej mierze odezwali się kibice Wisły, którzy zauważyli w tym szansę dla swojego zespołu.
Hyballa mógł wygrać wszystko
Daleko jestem od ogłoszenia Hyballi krakowskim Mesjaszem, ale jedno trzeba mu przyznać – w swoich pierwszych ośmiu meczach wylał fundamenty pod pozytywne myślenie kibiców. Gdzie słowo “pozytywne” bardziej nie idzie pod rękę z “naiwne”, a raczej z “realne”. Wisła po zmianie trenera wygrała cztery razy, dwa zremisowała i dwa przegrała, ale absolutnie w każdym z tych ośmiu spotkań mogła zejść z boiska z kompletem punktów. Trzy razy traciła je po 80. minucie, raz była dużo lepsza, ale nie wykorzystała rzutu karnego i przewagi jednego zawodnika. To pokazuje, jak wielką zmianę przeszła od czasu zmiany szkoleniowca, bo przecież wcześniej w mało którym meczu choćby ocierała sie o zwycięstwa.
Komentarze