Wisła zrobiła dużo, by spaść. Nie trzeba jej pomagać

Wisła Kraków - Wisła Płock
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Wisła Kraków - Wisła Płock

Dyskusję podpalili wszyscy – kibice, dziennikarze, piłkarze, właściciele klubu. Jedni krzyczą, że ich okradli. Drudzy: patrzcie na siebie, bo od lat wy sami pracujecie na własną szkodę. I tak się przekrzykuje Wisła Kraków z całym światem, który jakby zapominał o zasadzie powtarzanej co mecz – błąd popełniony przez jednych to żadne usprawiedliwienie pomyłki drugich.

  • Wisła Kraków od wielu tygodni jest w strefie spadkowej
  • Klub bardzo mocno na to zapracował, jednak mówienie, że był w tej pracy sam, jest zakłamywaniem rzeczywistości
  • Ten tekst powstał, by wyraźnie oddzielić dwie kwestie – błędy popełniane przez klub, i błędy sędziowskie. Te pierwsze nie mogą być usprawiedliwieniem dla drugich

Sprawiedliwa liga

Niedawno pisałem, że liga w tym sezonie jest niezwykle sprawiedliwa, bo idealnie oddaje klubom to, na co zasłużyły. Raków i Pogoń od kilku lat konsekwentnie wzmacniają swoje projekty rozpoczęte kilka lat temu – drugi raz z rzędu mają podium. Lech wyciągnął wnioski z lat beznadziejnych i skonstruował najsilniejszą kadrę w Polsce – fotel lidera przegrywa tylko meczami bezpośrednimi, samemu zdobywając absurdalnie wysoką w naszych warunkach średnią punktową. Pozycja Legii to idealny miks jej potencjału (bardzo wysoki) i jakości zarządzania (coś koło strefy spadkowej). Warta Poznań wyszła wysoko ponad czerwoną strefę, co można traktować jako nagrodę za zdrowo podjęte ryzyko, jakim było zatrudnienie trenera z wizją, zamiast takiego z gatunku in-out, jakich pełno na karuzeli. Możliwa katastrofa Zagłębia Lubin też ma z przypadkiem niewiele wspólnego.

No i jest Wisła Kraków.

Trudno nie widzieć winy

Wreszcie z pensjami na czas. Bez konfliktu z miastem i gangsterów w gabinetach. Z malejącymi długami i coraz konkretniejszymi planami na rozbudowę bazy treningowej. Tyle, że to, co – sięgając pamięcią do końcówki roku 2019 – z perspektywy Wisły może wydawać się rzeczą premium, generalnie nawet w 28. lidze Europy jest standardem. A zarządzanie sportem w Wiśle idealnie odzwierciedla jej pozycja w tabeli.

Czy przez trzy lata “nowe” władze Wisły zbudowały zespół, który nie musiałby drżeć o utrzymanie?

Czy zbudowano choćby model budowy zespołu polegający na tym, że widać wyraźną ścieżkę (i sens podążania nią), na którą wszedł klub?

Czy można mieć wrażenie, że to wciąż toksyczne miejsce na piłkarskiej mapie Polski?

Każda inna kolejność odpowiedzi niż nie-nie-tak sprawiłaby pewnie, że kibice Wisły dziś nie oglądaliby ligi z perspektywy strefy spadkowej. Tak się jednak złożyło, że Wisła faktycznie płaci za własne błędy. Do “ale” jeszcze dojdziemy.

Palenie innych na stosie

O toksyczności piszę, bo to było moje pierwsze skojarzenie po zwolnieniu Tomasza Pasiecznego. Żeby była jasność – nie oceniam tu słuszności czy niesłuszności tego ruchu. Powiem nawet, że nie widzę powodów, dla których miałbym dawać swoją rękę do odcięcia za działania byłego dyrektora sportowego. Podobnie w przypadku Adriana Guli, którego dymisja – w moim odczuciu – dała Wiśle jakąkolwiek szansę na utrzymanie.

A jednak w szerokim kontekście wygląda to słabo. Toksycznie. Pasieczny był nie tylko dyrektorem sportowym, ale i twarzą nowego projektu. Człowiekiem, którego zatrudnienie miało odcinać wizję tworzenia sportowej sfery klubu z poprzedniej ery – gdy tak właściwie nikt nie wiedział, kto za transfery odpowiada. Witany z honorami, ścięty po pierwszej negatywnej weryfikacji. Wraz z całym wieloletnim projektem, który ledwo przekroczył pół roku, bo przecież Wisła na jego stanowisko nie zatrudniła nikogo innego. I nie wygląda, by miała zamiar.

Pasieczny stracił pracę dosłownie kilka dni po moim wywiadzie z Jarosławem Królewskim, w którym zadałem pytanie wprost – czy w ostatnim czasie jego pozycja w klubie uległa zachwianiu. Usłyszałem zaprzeczenie.

Później jeszcze Pasiecznego spalono na stosie na niedawnej konferencji prasowej zarzucając mu nieudane i w zbyt wielu przypadkach “niepolskie” transfery, które przecież – tak wyglądała wewnętrzna procedura – akceptowali członkowie zarządu. Model z paleniem na stosie nie jest w Wiśle niczym nowym. Podobnie odbyło się to w przypadku Piotra Obidzińskiego, którego jednoosobowo w Foot Trucku zgrillował swego czasu Jakub Błaszczykowski. I nie ma tu znaczenia, czy Pasieczny lub Obidziński byli tytanami kompetencji, czy przeciwnie. To, co zrobiono z nimi po dymisji, nie pozwala mi odbierać Wisły jako miejsca nietoksycznego. Gdybym był potencjalnym przyszłym pracownikiem tego klubu, zastanowiłbym się dwa razy mocniej. Wielka marka to nie wszystko, bo przede wszystkim pracuje się z ludźmi. A oni pokazują czy są wielcy, czy nie.

Bez relatywizowania

Trudno mieć też wątpliwości, co do jakości działań sportowych. W czasie, gdy czołówka robi zdrowe transfery wzmacniając kadrę, a nie wymieniając ją niemal w całości co drugie okienko, ewentualnie – jak Raków tej zimy – kupując z myślą o kolejnym sezonie – w Wiśle jeden wagon z piłkarzami przyjeżdża, drugi odjeżdża. Klub sezon po sezonie ma coraz gorsze wyniki, notuje coraz gorszą średnią punktową, i wreszcie niebezpieczne dryfowanie tuż nad strefą spadkową zamienił na – na razie dwumiesięczny – abonament w niej. Zrobiono wiele, by musiał powstawać plan B. Ten zakładający grę w I lidze.

I tu dochodzę do zapowiadanego “ale”. Bez względu jak fatalne decyzje Wisła podjęła, w strefie spadkowej być jej dziś nie powinno. Z jednego prostego powodu – sportowo na to jeszcze bardziej zasłużyli inni. Nie ma w ostatnim czasie drugiej drużyny, na której dorobek tak mocno wpłynęły decyzje zewnętrzne. Pech Wisły polega na tym, że błędy sędziów bezpośrednio przekładają się na wyniki. Nie mam zamiaru analizować wszystkich, ale pomyłki inne od tych popełnionych przez władze klubu, zabrały Wiśle przynajmniej pięć punktów – dwa z Lechem, trzy z Wisłą Płock. Mówienie, że Wisła sama sobie winna, bo od lat kroczyła w kierunku katastrofy, to niesprawiedliwe relatywizowanie błędów sędziowskich. Równie dobrze można powiedzieć: to sędziowie są sami sobie winni, że popełnili błędy. Tyle, że ich odpowiedzialność w stosunku do strat klubu jest żadna.

Wisła jak Cracovia z żartu Pilcha

Wisła nie jest sama sobie winna pozycji, w jakiej się znalazła. Jest winna, ale na spółkę – wraz z osobami, które myliły się na jej niekorzyść. To są rzeczy niepojęte, że – odnoszę się do sytuacji w meczu z Lechem Poznań – jedyne dwie osoby w całym kraju, które zauważyły faul Zdenka Ondraska na Filipie Bednarku – to jedyne osoby decyzyjne w kwestii podyktowania rzutu wolnego lub uznania bramki. W meczu z Wisłą Płock osobiście widziałem – a kompetentni ludzie, jak choćby Rafał Rostkowski, były sędzia międzynarodowy, to potwierdzili – dwa momenty, które spokojnie mogły zakończyć się rzutem karnym dla Białej Gwiazdy.

Wisła stała się drużyną, jak Cracovia z gorzkiego żartu Jerzego Pilcha, która jeśli miała choć minimalną szansę na stracenie bramki, zawsze ją traciła, ale jeśli był choć jeden procent, by jej akcja nie skończyła się golem, zawsze kończyła się bez niego. Jeśli sędzia może popełnić błąd na niekorzyść Wisły, zawsze go popełni. Jeśli może czegoś nie zauważyć – jak niewidzialnej na pozór ręki Elvisa Manu – nigdy nie umknie to uwadze (oczywiście karny dla Wisły Płock był w stu procentach słuszny).

Jeśli Wisła ma spaść – niech spadnie przez własną nieudolność, której było na tyle dużo, że taki scenariusz stał się realny. Jeśli jednak nieudolności zarządu wystarczyło jedynie na 15. miejsce, zarząd ten powinien dostać szansę, by o spadek jeszcze mocniej powalczyć za rok.

Jak to jest z tymi spółdzielniami

Bawi mnie natomiast wiara przynajmniej części wiślackiej społeczności w spółdzielnię zawiązaną przeciwko ich klubowi. Sam się czasem zastanawiam, jak wygląda ta legendarna osoba – bądź osoby – która postanowiła, że miejsce Wisły będzie w I lidze. I po co miałaby to robić. Jeśli jakaś spółdzielnia się zawiązała, to raczej taka, by Wisłę utrzymać, bo sto procent drużyn, które ma w zasięgu, w ostatni weekend też przegrało. To oczywiście żartem, zupełnie nie na serio – wolę napisać dla jasności.

Problem nie tkwi w tym, że ktoś Wiśle życzy źle, a w tym, że są popełniane błędy i na boisku, i na VAR-ze. Tak samo jak w Poznaniu, gdy „na wozie” zupełnie obojętnie potraktowano zagranie ręką Lindsaya Rose’a w meczu z Lechem. Brak karnego w tamtej sytuacji nie może – i na szczęście tego nie jest – być usprawiedliwieniem dla ewentualnego niepodyktowania karnego za rękę Elvisa Manu.

Zbigniew Boniek mówił, że za dużo w Polsce dyskutuje się o sędziach. Uważam, że wręcz przeciwnie. Od kilku miesięcy obserwujemy niespotykaną wcześniej kumulację błędów, nie tylko przeciwko Wiśle Kraków, choć te ważą najwięcej. Gdy dzieje się coś raz, możemy mówić o przypadku. Gdy się powtarza, musi gdzieś być problem systemowy. I to o tym powinno być głośno.

Komentarze

Na temat “Wisła zrobiła dużo, by spaść. Nie trzeba jej pomagać