Sprzedał piłkarzy za 40 milionów euro, odkrył Nene i Moritę. Czas na Ekstraklasę? [NASZ NEWS]

Polskie kluby coraz chętniej sięgają po dyrektorów sportowych z zagranicy. Na taki krok zdecydował się Widzew, a za chwilę to samo zrobią Legia i Raków. Jedną z ciekawych opcji na rynku jest Diogo Boa Alma, który potrafi wyłuskiwać piłkarzy za darmo, a potem sprzedawać z dużym zyskiem. W rozmowie z goal.pl Portugalczyk przyznaje, że Polska jest ciekawym rynkiem dla dyrektorów sportowych.

Diogo Boa Alma, były dyrektor klubu Santa Clara
Obserwuj nas w
Archiwum prywatne Na zdjęciu: Diogo Boa Alma, były dyrektor klubu Santa Clara

Odkrył piłkarza, który teraz błyszczy w Sportingu

Diogo Boa Alma to portugalski dyrektor sportowy, który pracował na tym stanowisku w Vitorii Guimares, Santa Clara, Vitorii Guimares i Casa Pia. Zwłaszcza dwa z tych projektów wspomina bardzo dobrze, bo poza dobrymi wynikami sportowymi udało się tam wypromować i sprzedać piłkarzy, którzy dziś grają w dużo większych klubach.

Od pewnego czasu Boa Alma nie pracuje na tym stanowisku, udziela się jako komentator w… oficjalnym kanale portugalskiej federacji. Prędzej czy później zamierza jednak wrócić do pracy jako dyrektor, a z informacji goal.pl wynika, że jego nazwisko znajduje się w notesach działaczy kilku polskich klubów.

Co ciekawe, naszą ligę Boa Alma zna nieźle, głównie dzięki temu, że miał do czynienia z piłkarzami i trenerami z Portugalii, którzy trafili nad Wisłę. Czy i on chętnie by tu dołączył? O tym Boa Alma opowiedział w rozmowie z goal.pl.

Piotr Koźmiński, goal.pl: Co pan uważa za swój największy sukces w karierze dyrektora sportowego?

Diogo Boa Alma: Satysfakcję dały mi przede wszystkim dwa projekty. Santa Clara, gdzie spędziłem prawie 6 lat i Casa Pia, gdzie pracowałem dużo krócej, ale też dobrze wspominam ten czas. Santa Clara to był do tej pory najlepszy mój czas. Klub awansował do portugalskiej ekstrakasy i sukcesywnie się w niej utrzymywał. Najpierw zajęliśmy 10. miejsce, aż w końcu zakwalifikowaliśmy się do Ligi Konferencji UEFA dzięki szóstej pozycji w lidze. Nigdy wcześniej Santa Clara nie grała w europejskich pucharach, nigdy wcześniej nie miała takich wyników w portugalskiej ekstraklasie. A trzeba powiedzieć, że budżet na transfery mieliśmy skromny. Albo inaczej: nie mieliśmy go wcale. Na sprowadzanie piłkarzy mieliśmy całe… zero euro. Ale udało się dokonać wielu fajnych transferów.

No właśnie. Którego z graczy uważa pan za swoje największe odkrycie? Japończyka Moritę? Albo zapytam inaczej: pańskie top 3…

Morita na pewno. Ściągnęliśmy go z Japonii za darmo, a potem sprzedaliśmy do Sportingu Lizbona za 3,5 mln euro. Teraz jest jedną z czołowych graczy tego klubu.

A to prawda, że Morita zgodził się zagrać w Santa Clara za jedną piątą swojej japońskiej wypłaty? Czy to jakieś legendy?

To prawda, żadne legendy. W Japonii zarabiał 500 tysięcy euro netto, a u nas dostał 8 tysięcy euro miesięcznie. Ale postawił wtedy na karierę, nie na pieniądze.

Patrząc na to co się wydarzyło potem, opłacało mu się.

Dokładnie tak. Gra w Sportingu, nie może też narzekać na brak zainteresowania. Poza nim, Brazylijczyk Clayton. Ściągnęliśmy go z Brazylii za darmo, a potem sprzedaliśmy do Vasco da Gama za 3 mln euro. A wracając do Santa Clary, muszę też wymienić Zaidu. Trafił do nas z trzeciej ligi portugalskiej, a potem sprzedaliśmy go do Porto, z którym zdobył mistrzostwo Portugalii. W reprezentacji Nigerii jest podstawowym graczem, interesują się nim kluby angielskie. Generalnie, za moich czasów w Santa Clara udało się wytransferować piłkarzy za ponad 30 mln euro. Do tego doszło kilka transferów z Casa Pia. Czyli, ten bilans ekonomiczny wygląda według mnie bardzo dobrze. Co do Casa Pia, to warto jeszcze wymienić Telasco Segovię. Ściągnęliśmy go, gdy miał 20 lat, a teraz jest reprezentantem Wenezueli i trafił do Interu Miami, gdzie dobrze sobie radzi u boku Leo Messiego.

Z Japonii sprowadzał pan nie tylko Moritę. To jeden z rynków, który pan bliżej obserwuje?

Tak, japoński i koreański. Uważam, że te rynki mają dużą przyszłość w kontekście Europy. Czasem też robiliśmy transfery w drugą stronę. Do Japonii sprzedaliśmy piłkarza, który zdążył tam sięgnąć po koronę króla strzelców. A niedawno pomogłem dwóm portugalskim trenerom przenieść się do Korei Południowej.

Poza japońskim i koreańskim jakie rynki pan jeszcze penetruje?

Portugalskie niższe ligi, ale to oczywiste. I rynek brazylijski. Przez pewien czas mieszkałem w Brazylii, bywam tam każdego roku i tam też mam dużo kontaktów.

Wśród języków niemiecki i japoński

A jak u pana z językami?

Portugalski, angielski, hiszpański. Trochę francuski i włoski, do tego niemiecki i… japoński. Nie umiem pisać po japońsku, ale sporo rozumiem (śmiech).

A ten niemiecki to skąd?

Miałem w szkole przez trzy lata niemiecki. Potem chciałem go szlifować, więc zgłosiłem się na zajęcia do niemieckiego instytutu w Lizbonie. Na pewno nie znam go perfekt, w pisaniu gorzej, ale dogadałbym się.

Wracając na boisko. Od pewnego czasu nie pracuje pan w roli dyrektora sportowego. Brak propozycji?

Nie, nie. Miałem propozycje z portugalskich klubów, ale średniego szczebla. I powiem szczerze, że takimi nie jestem zainteresowany. Bo w tego typu klubach już pracowałem. Uważam więc, że to byłoby to samo, czyli, nie nauczyłbym się już niczego nowego. Celuję w kluby, które walczą o trofea, albo wyjazd za granicę, gdzie można powalczyć o ambitne cele.

Słyszałem w pana kontekście o Polsce. Ale zna pan w ogóle polski futbol?

Znam. Wiem, że macie świetne stadiony, które powstały dzięki impulsowi związanemu z EURO 2012. I te stadiony, co jest super, często są pełne. Liga jest dobrze zarządzana, zachowując proporcje, to taka “mała Bundesliga”. Wiem też jednak, że polskie kluby, na pewnych płaszczyznach, jak choćby dyrektorów sportowych, mogą się mocno poprawić. Chodzi o kontakty w świecie futbolu, zdolność do wynajdywania graczy. Nie za wielkie pieniądze, ale takich, których potem można z zyskiem sprzedać. Są tu po prostu spore możliwości. ale i spore rezerwy. A skoro rozmawiamy o Polsce, to wspomnę też Nene, który błysnął w barwcach Jagiellonii. To też moje odkrycie. Sprowadziłem go z trzeciej ligi portugalskiej do Santa Clara. Miał wtedy 24 lata, grał na poziomie pół profesjonalnym, ale u nas się pokazał, a potwierdził to w Jagiellonii.

Trener Radomiaka? Da sobie radę w Polsce!

Musi pan też znać obecnego trenera Radomiaka, Joao Henriquesa.

Oczywiście, był trenerem w mojej Santa Clara, przez pierwsze dwa lata w portugalskiej ekstraklasie.

W Polsce zaczął od mega falstartu, ale teraz jest chwalony.

Wiem, wiem. Wielokrotnie z nim rozmawiałem. Najbardziej wściekał się, że Radomiak zawsze musi stracić gola w piewszych 20 minutach gry. Choć ostatnio nawet to chyba udało się wyeliminować. To dobry trener, z dużym doświadczeniem. Zna różne kultury, a to pozwala mu się adoptować w różnych miejscach. Z tego co wiem Radomiak jest bezpieczny, powinien się utrzymać, a to dla niego na plus. Myślę, że poradzi sobie w Polsce.

Wracając do dyrektorów sportowych, to w Portugalii każdy chciałby pewnie być jak Hugo Viana, nowy dyrektor sportowy Manchesteru City.

To akurat mój dobry kolega. Od dawna mieliśmy dobre relacje, nie tylko dlatego, że negocjowaliśmy transfer Mority (śmiech). Super człowiek, super dyrektor. Choć nasze ścieżki były odmienne, bo on był dobrym piłkarzem, a ja nie. Na pewno mocno będę trzymał za niego kciuki. Fajnie, że portugalscy dyrektorzy sportowi wyjeżdżają do innych krajów. Jak mówiłem, ja myślę o tym samym, choć na razie pracuję jako ekspert w kanale portugalskiej federacji.

No właśnie. Co to za kanał?

Nazywa się “Canal 11”. Należy do portugalskiej federacji, zbierają się tam byli piłkarze, trenerzy, dyrektorzy sportowi. Ludzie, którzy coś wnieśli do piłki portugalskiej. Fajna praca, ale jak mówię: powrót do roli dyrektora sportowego w moim przypadku jest jak najbardziej możliwy.



Komentarze