- Śląsk Wrocław w ubiegłej dekadzie miał wszystko – od wielkiego stadionu i meczów Euro 2012 we Wrocławiu, przez Mistrzostwo Polski, europejskie puchary aż po wsparcie miejskich spółek
- zarządzanie w stylu znanym z poprzedniej dekady, z ważną rolą populistycznych decyzji, bywało uzasadnione warunkami na rynku
- czy obecny kryzys klubów pokroju Śląska czy Górnika w kontraście z sukcesami Rakowa, Lecha czy Pogoni, to już zwiastun końca piłkarskiego populizmu?
Śląsk Wrocław i obosieczny miecz miejskiej opieki
Czego w tym Śląsku Wrocław nie było w bujnych dla tego klubu latach od ogłoszenia Wrocławia miastem-gospodarzem Mistrzostw Europy w 2012 roku, aż do dziś? I dlaczego właściwie ogłoszenie stolicy Dolnego Śląska jednym z miast goszczących kontynentalny czempionat ma być datą graniczną dla wrocławskiego klubu? Cóż, moim zdaniem Śląsk Wrocław został zbudowany w dość nietypowy, niecodzienny sposób, na tym dość nietypowym, niecodziennym sposobie skorzystał w latach swojej prosperity, ale też teraz za te same rzeczy przychodzi Śląskowi płacić.
Zacznijmy chronologicznie – gdy okazuje się, że najlepsze reprezentacje Europy przyjadą m.in. do Wrocławia by rozegrać tutaj Euro 2012, najważniejszy wrocławski klub gra w środku II ligi. Jeszcze kilka lat wcześniej nawet to było marzeniem – bo Śląsk spadł na trzeci poziom rozgrywkowy, na którym rozegrał dwa sezony między 2003 a 2005 rokiem. W kwietniu 2007, a więc w chwili wielkiego triumfu polskich i ukraińskich działaczy, Śląsk był średniakiem na zapleczu Ekstraklasy. Liga zresztą była dość kuriozalna, po sezonie klub Hydrobudowy został wycofany z rozgrywek, Górnik Polkowice został zdegradowany do IV ligi, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski do trzeciej. Dość szalony czas w polskiej piłce, gdzie bezprecedensowy sukces lobbystów nadszedł w samym środku wizerunkowej zawieruchy.
Tak, wtedy łatwiej było przebić się z II-ligowej szarzyzny na szczyty – zwłaszcza, gdy z tych szczytów w widowiskowy sposób runęło kilka klubów z Dyskobolią na czele. Ale z drugiej strony – czy można napisać, że Śląsk był skazany na sukces?
Na pewno i we Wrocławiu, i w Gdańsku – a co za tym idzie, wśród polityków ówcześnie rządzącej partii, istniało duże parcie na dostarczenie dużej piłki ligowej, nim na ultra-nowoczesne obiekty przyjedzie duża piłka reprezentacyjna. Oczywiście, nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy Chorwacją czy Grecją, gdzie polityczne układy są w stanie niemalże bezpośrednio i namacalnie przekładać się na sukcesy boiskowe. Natomiast na pewno na długich listach architektów sukcesów czy to Śląska, czy to Lechii, z pewnością musiałoby się znaleźć miejsce dla polityków – i tych “globalnych”, jak Grzegorz Schetyna, i tych lokalnych, którzy zdecydowanie ułatwili cały proces przenosin na nowe stadiony – we Wrocławiu z pewnością musiałby zostać wymieniony Rafał Dutkiewicz. Nie ma tu miejsca na spłaszczenia i uproszczenia, ale jest miejsce na zbudowanie pewnego kontekstu, oddanie pewnej atmosfery. Wielkim kibicem Śląska i jednym z najważniejszych polityków rządzącej partii pozostaje Grzegorz Schetyna. Prezydentem miasta jest Rafał Dutkiewicz, który miał misję pozostawienia po swojej kadencji jakichś spektakularnych, wręcz historycznych sukcesów. Wrocław ma szereg spółek, łącznie ze spółką Wrocław 2012, powołaną pod kątem Euro 2012. No i ludzie Wrocławia mają oczywiście swoje wpływy – co z pewnością pomaga i w negocjacjach ze spółkami skarbu państwa, i ze ściąganiem prywatnego kapitału, takiego jak ten Zygmunta Solorza-Żaka.
Natomiast nawet tutaj trzeba postawić mocną gwiazdkę. Czym się różni prywatny klub Śląsk Wrocław Zygmunta Solorza-Żaka od prywatnego klubu Raków Częstochowa Michała Świerczewskiego? Najlepiej oddaje to jeden z artykułów Gazety Wrocławskiej z 2012 roku. Chodzi o 6 milionów złotych, które właściciel miał wpłacić na działanie klubu, przypomnijmy – mistrza Polski. Przedstawiciel Solorza-Żaka bezceremonialnie zapowiada jednak na łamach prasy, że przelew zostanie wykonany, gdy miasto dopnie jedną z inwestycji – a mianowicie sprzedaż terenu nieopodal stadionu. Przedstawiciele Wrocławia przyznają z kolei, że są pod ścianą – jeśli pieniędzy w klubie nie będzie, to właśnie Gmina Wrocław dosypie brakującą kwotę do budżetu. Orest Lenczyk nagrany na słynnych taśmach Weszło też nie tłumaczył się prywatnemu właścicielowi, ale samorządowcom. Bo i przecież samorządowcy wykazywali większe zainteresowanie klubem, niż magnat finansowy, o wiele bardziej zainteresowany gruntami przylegającymi do stadionu. Uroczy fragment z tego samego artykułu, bo przecież trzeba było znaleźć jakiegoś winnego:
“Przypomnijmy, że to prezydent Rafał Dutkiewicz ma możliwość odwołania prezesa i nie musi pytać o zgodę Polsatu”.
Taki to właśnie był prywatny klub – i próbuję sobie wyobrazić, jak obecnie prezydent Częstochowy wymienia prezesa Obidzińskiego bez pytania o zgodę X-komu. To brzmi oczywiście trochę patologicznie z dzisiejszej perspektywy, ale mieliśmy lata 2010-2013. Gdy Śląsk robił wicemistrzostwo Polski, pośród pięciu największych transferów ligi znalazło się miejsce dla 28-letniego Marcina Robaka sprzedanego za milion euro do Konyasporu. Nasze największe młodociane talenty – jak 22-letni Grosicki – czasem nie przekraczały nawet tej bariery bańki w europejskiej walucie. Na wychowankach trudno było robić jakiekolwiek większe biznesy, bo i akademie przecież tak naprawdę raczkowały. Polska poza tym nie miała najlepszej prasy na zewnątrz, również dlatego, że przecież skauci jeszcze przed momentem nie mogli mieć pewności, czy niesamowity hat-trick 19-letniego napastnika to efekt jego ciężkiej pracy czy raczej odpowiednio grubej walizki, którą prezes klubu zawiózł sędziom spotkania.
Śląsk Wrocław. Prywatny, ale nie do końca
Trochę wyolbrzymiam, trochę hiperbolizuję, ale pozwolenie sobie wówczas na to, by to Wrocław dosypał 6 milionów złotych, z których wpłatą miał zwlekać prywatny właściciel stanowiło pewien komfort. Pozyskanie jako sponsora firmy EnergiaPro (obecnie Tauron) też ułatwiało życie. Śląsk w dodatku wskoczył w lukę pomiędzy czasem wielkiej Wisły Kraków a nadejściem Legii Bogusława Leśnodorskiego. Wszystkie okoliczności sprawiały, że sukces sportowy był możliwy, a nawet – udawało się na szczycie utrzymać. Trzy sezony, rok po roku, Śląsk Wrocław kończył na podium – najpierw zdobył srebro, potem wygrał mistrzostwo, na koniec wywalczył brąz, i to już po tym, gdy prasa rozpisywała się szeroko o niewypłacanych premiach z tytułu zdobytego wiele miesięcy wstecz mistrzostwa Polski. Transfer Waldemara Soboty w 2013 roku miał między innymi “pozwolić na pokrycie części zaległości wobec piłkarzy”.
Ale to wówczas działało, bo też takie wówczas były czasy. Publikacje Marcina Torza z Gazety Wrocławskiej nie sięgają aż tak daleko, albo po prostu ja kiepsko szukam, natomiast Śląsk był beneficjentem czasów, w których dopiero raczkował profesjonalny futbol w Polsce. Profesjonalny, czyli oparty na w miarę stabilnych źródłach finansowania, skupiony na wychowaniu zawodników na eksport i próbach zbudowania jakiejkolwiek ciągłości. Dziesięć lat temu naprawdę zaangażowane i oddane władze miasta mogły zdecydowanie więcej, niż dzisiaj. Dziesięć lat temu naprawdę bardzo ładnie poproszone o dołączenie do grona sponsorów spółki miejskie czy skarbu państwa mogły zrobić większą różnicę, niż dzisiaj. Dość rzec, że Śląsk miał swego czasu 4 miliony pożyczki w… miejskich wodociągach.
Niestety, kto z politykami przystaje, ten trochę nimi przesiąka. Bezsprzeczne zalety, które pozwoliły Śląskowi na trzyletnie okupowanie podium, są też okupione pewnymi wadami. Nie chodzi już nawet o przywołane przeze mnie wypowiedzi prezesa Waśniewskiego, który wówczas regularnie tłumaczył w mediach złożoną sytuację organizacyjno-finansową Śląska. Chodzi o kanon postępowań w przypadku kryzysów. A kryzysy musiały nadejść choćby za sprawą wzmocnienia konkurencji – zwłaszcza Lecha i Legii. Jakie sposoby na rozwiązanie kryzysów znajdował Śląsk? Mieliśmy mrożenie pensji piłkarzy, jedną z najbardziej kuriozalnych decyzji ostatnich lat. Mieliśmy procesy z Sebino Plaku, po wcześniejszym zafundowaniu mu piekiełka w klubie kokosa. Był transfer Krzysztofa Danielewicza do Sokoła Marcinkowice, żeby ominąć opłaty ekwiwalentów. Był Andrei Ciolacu, któremu postawiono warunek: rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron tylko wówczas, jeśli… odda już wcześniej zarobione pieniądze.
Był Śląsk, który jako jedyny w lidze nie miał sponsora na koszulkach, był Śląsk, który nie miał reklam na bandach boiska. Żadnych, serio, w 2015 roku.
Tak można wymieniać długo, bo Śląsk na kryzysy reagował tak, jak klub z 2012 roku. Choć mijały lata, futbol w Polsce się profesjonalizował, struktury wpływów do budżetu zmieniały, Józefów Wojciechowskich podmienili Michałowie Świerczewscy. To trwa do dziś, co widzimy na przykładzie trenerów. Śmiejemy się potężnie z tego, że Ivana Djurdjevicia od zwolnienia ratują tylko kontrakty Jacka Magiery i Piotra Tworka. Ale spójrzmy szerzej. Przez siedem lat, pomiędzy 2007 a 2014 rokiem, Śląsk prowadziło trzech trenerów: Ryszard Tarasiewicz, Orest Lenczyk oraz Stanislav Levy. Kolejne osiem lat (po drodze były lockdowny, poza tym tak mi pasuje pod tezę!) to już dziewięciu zatrudnionych szkoleniowców (w tym Pawłowski zwolniony w 2015 roku i zatrudniony ponownie w 2018). Oczywiście w okresie najbardziej intesywnego tornado z podobną częstotliwością zmieniały się osoby na innych stanowiskach w klubie: przez 5 lat pomiędzy pierwszą a drugą kadencją Piotra Waśniewskiego w roli prezesa przez jego gabinet przebiegli Paweł Żelem, Krzysztof Hołub, Michał Bobowiec oraz Marcin Przychodny.
Jest pewnie za wcześnie by cokolwiek ogłaszać. Ale widać gdzieś na horyzoncie kres rządów populizmu w piłce nożnej. Populizmu na wszystkich szczeblach. Coraz trudniej przekonać kibiców, że zamrożenie pensji i odesłanie zawodnika do rezerw to dowód na profesjonalizm władz klubu. Coraz trudniej przekonać piłkarzy, że nowa miotła to już na pewno odpali. Coraz trudniej budować swoje przewagi w lidze wyłącznie za sprawą pewnego źródła pieniędzy jakim zawsze jest właściciel w postaci miasta.
Coraz trudniej być miejską spółką Śląsk Wrocław w świecie Rakowa, Lecha czy Pogoni, a nawet Warty. Tak jak pisałem dwa tygodnie temu: siedem klubów z pierwszej ósemki Ekstraklasy to kluby z mocnym prywatnym właścicielem i niewielkim wsparciem samorządów. Całe podium I ligi to kluby z mocnym prywatnym właścicielem i niewielkim wsparciem samorządów. Zdaje się, że sukcesywnie wypluwane z elity są kluby jadące wyłącznie na picu i pieniądzach “za promocję miasta”.
Śląskowi, Górnikowi Zabrze, całej reszcie naprawdę fajnych ekip ze świetnymi kibicami i pięknymi tradycjami życzę przejścia w lata dwudzieste. Rok 2010, rok 2012 już dawno się skończył. Wydaje się, że powoli rok 2012 dobiega końca także w rodzimym futbolu.
Komentarze