Sensacyjna zmiana w polskiej piłce. „Udało mi się rozbić układ”

Lubelski Związek Piłki Nożnej ma nowego prezesa. 70-letniego Zbigniewa Bartnika, który od 2012 roku niepodzielnie panował w województwie, zastąpił 45-letni i dużo mniej znany Krzysztof Gralewski. Z nowym prezesem porozmawialiśmy, jak właściwie do tego doszło, bo Bartnik wydawał się postacią niezatapialną.

Krzysztof Gralewski
Obserwuj nas w
archiwum prywatne Na zdjęciu: Krzysztof Gralewski
  • Zbigniew Bartnik uchodził od lat za jednego z baronów najtrwalej przymocowanych do fotela prezesa
  • Wczytując się w publikacje medialne na jego temat, można było dojść do wniosku, że niespodzianką będzie sam fakt znalezienia dla niego kontrkandydata, nie mówiąc o pokonaniu go
  • Krzysztof Gralewski w rozmowie z Goal.pl opowiada o tym, jak doszło do jego zwycięstwa oraz czym będzie się kierował w zbliżających się wyborach na prezesa PZPN

Krzysztof Gralewski – nowy prezes Lubelskiego ZPN

Przemysław Langier (Goal.pl): Przyzwyczaił się pan już, że ludzie mówią „panie prezesie”?

Krzysztof Gralewski (prezes Lubelskiego ZPN): Nie. Jestem Krzysztof Gralewski, po prostu. Nie jest mi do niczego potrzebne, by tytułować mnie prezesem. To tylko nazewnictwo.

A może wygranie wyborów nawet pana zaskoczyło? Nawet jak się umawialiśmy na tę rozmowę, wspomniał pan, że ma aktualnie lekcje w szkole i tu nic się nie zmieniło.

Nawet nie o to chodzi, czy zaskoczyło. Gdy startowałem, nie mogłem wiedzieć, jaki będzie wynik, więc nie chciałem nic w swoim życiu zmieniać. Przyszłość i bezpieczeństwo są dla mnie ważne. Generalnie taką mam filozofię, by do przodu iść małymi krokami, a nie na wariata.

Zobacz także: Polskie ligi wzorem dla innych. „Zazdroszczą nam”

Podobno rozbił pan beton…

Nigdy nie użyłem takich słów i nigdy ich nie użyję. Z prostego względu – od 2010 roku jestem związany z Lubelskim ZPN i dużo zawdzięczam prezesowi Bartnikowi w swojej karierze piłkarskiej i trenerskiej. U niego debiutowałem w seniorach, potem byłem u niego asystentem. Współpraca układała się zawsze bardzo dobrze. Z samym określeniem „beton” nie do końca się zgadzam. Wolę mówić inaczej – że udało mi się rozbić układ, który funkcjonował od wielu lat w lubelskiej piłce. I który powodował, że przez ostatnie lata ona stanęła w miejscu. Chciałem dać impuls, zacząłem rozmawiać ze środowiskiem i zobaczyłem, że jest potrzeba zmian. I to nie chodzi o personalia, tylko zmianę mentalności ludzi. Jest wiele osób z dużym potencjałem, które ktoś wysłuchał, a później nic z tym nie zrobił. Natomiast na pewno nie będę grzebał w trupach i na kogoś teraz źle mówił. Wolę skupić się na tym, o czym mówiłem w kampanii – na słuchaniu klubów. Na uprawianiu z nimi dialogu.

Co pan ma na myśli, mówiąc o rozbiciu układu?

Przez dłuższy czas mieliśmy do czynienia z tym samym składem personalnym. Nowym osobom bardzo trudno było dotrzeć ze swoimi, świeżymi pomysłami. To pewnie efekt myślenia ze starszej epoki, innych przyzwyczajeń, innego stylu życia, komunikacji, czy podejścia do młodych ludzi, których z założenia stawia się na straconej pozycji. Ja wolę iść w kierunku szanowania każdego. Przykładowo dwie osoby ze starego zarządu zostały, ale tylko dlatego, że sobie na to zasłużyły – zawsze były chętne do pomocy i słuchały środowiska. Dlatego nie zamykam się na „korzystanie” ze starszych ludzi, jednocześnie otwierając się na takich w moim wieku, na młodszych ode mnie. Decydujące będzie, czy ktoś ma pomysł i czy jest on dla niego ważniejszy, niż własne ambicje. Chcę z ich pomocą podnosić poziom lubelskiej piłki, jeśli chodzi o szkolenie, marketing, organizację. Chcę, by inni zaczęli dostrzegać potencjał w naszych ludziach.

„Nie byłem przeciwko prezesowi Bartnikowi”

Mówić to jedno, a mówić tak, by ludzie panu uwierzyli, to drugie. Jak udało się tego dokonać w tak skostniałym układzie?

Działam w lubelskiej piłce od kilkunastu lat. Zawsze chciałem dobrze, zawsze chciałem pomóc, i to dobro chyba do mnie teraz wraca. Dałem się poznać jako człowiek, dla którego słowa są ważne, ale czyny ważniejsze. Nigdy nie zależało mi na występowaniu w mediach, chyba że naprawdę udało się zrobić coś, czym warto się pochwalić. A czym przekonałem delegatów? Rozmową, uczciwością i lojalnością. W każdym środowisku, w którym jestem, jestem długo – chyba, że sam zrezygnuję. Jeśli jestem pod kimś, to jestem lojalny – słucham, wykonuję zadania. Czasem podejmuję trudne decyzje, więc pewnie mam jakichś wrogów, ale okazało się, że większość ludzi w lubelskim środowisku uwierzyło, że warto coś zmienić. To ogromny sukces, choć nie tylko mój. Dobrałem sobie fantastyczny zespół, za którymi poszli inni. Teraz, mając ich już w zarządzie, chcemy zmieniać lubelską piłkę. Działać dla ogółu, a nie dla korzyści własnych klubów.

W samych wyborach chodziło mi o to, by nie walczyć przeciwko prezesowi Bartnikowi. Walczyłem za nas, za młodych ludzi, którzy chcą coś zrobić, a których potencjał nie był wykorzystywany.

To jakaś nowość – walka „pro”, a nie walka „anty”.

Tak. Świat powinien iść w tę stronę. 

Mówi pan, że jeśli pod kimś jest, zachowuje pan lojalność. Prezes Bartnik, któremu – jak pan sam mówi – dużo zawdzięcza, nie uważa inaczej, skoro pan wystartował z nim w wyborach i go w nich pokonał?

Trudno mi powiedzieć, bo nie siedzę w głowie prezesa Bartnika, ale pierwszy telefon, który wykonałem po decyzji o starcie, to był właśnie on. Powiedziałem mu prawdę – że startuję, bo chodzą głosy, że prezes Bartnik nie będzie, a za niego szykowany jest inny kandydat. Ja z tą kandydaturą nie do końca się zgadzałem – uważałem, że jestem lepszy, bardziej związany z lubelskim środowiskiem. Prezes powiedział, że był taki pomysł, by faktycznie wystartował ktoś inny, natomiast ostatecznie sam został przekonany do kolejnego startu. Jednocześnie ja już się nie mogłem wycofać, bo za dużo osób zaangażowałem. Uczciwie mu to powiedziałem i usłyszałem: Krzychu, startuj. Myślę, że prezes moje zwycięstwo przyjął ze smutkiem – jako człowiek ambitny, będący od lat u władzy – natomiast podziękował mi i nie sądzę, że będzie miał wątpliwości, że ten start nie był przeciwko niemu, a kierowany chęcią dokonania pewnych zmian. 

A gdyby prezes Bartnik od dawna mówił z przekonaniem, że wystartuje… Wtedy by pan wystartował?

Tak. Albo inaczej – na pewno zacząłbym rozmawiać ze środowiskiem i jeśli odbiór tych rozmów byłby tak samo pozytywny, podjąłbym decyzję o starcie.

Dość polityki w piłce?

Program w starciach wyborczych ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Bo ja, gdy obserwuję wyborcze gry z zewnątrz, mam wrażenie, że marginalne, w przeciwieństwie do tzw. umiejętności miękkich.

Zgadzam się w 100 proc. Przez ostatnie miesiące musiałem się skupić na rozmowach z ludźmi i przekonywaniu ich, że jest jakakolwiek szansa na to, by coś się zmieniło. Słyszałem, że nie ma szans, bo prezes Zbigniew jest nie do zmiany, bo on zawsze był. Ale tak powoli udawało się ludzi przekonywać. Teraz dochodząc do stanowiska prezesa, chciałbym zmieniać tę mentalność na stałe. Że nie jest ważne, czy rządzi Gralewski, czy ktoś inny, natomiast, by była to osoba mająca na rządzenie pomysł i która wywiązuje się z tego, co obiecała. Moim celem jest wywołanie za cztery lata w środowisku myśli: kurczę, obiecał coś i to zrobił, a nawet jeszcze więcej. Generalnie do związków wchodzi teraz trochę młodszych prezesów, i uważam, że naszą misją jest zmienianie mentalności. Wyrzucenie polityki z piłki nożnej. Nienawidzę jej w futbolu.

Było duże zamieszanie, jeśli chodzi o wybory delegatów klubów w Zamościu. Uznano, że pierwsze wybory są nieważne i organizowano poprawkę, co mogło przełożyć się na inny wynik w wyborach w Lubelskim ZPN. Traktował pan to jako wyborczą grę ze strony Zbigniewa Bartnika, który walczył wszystkimi sposobami, by utrzymać się na stołku?

Moim zdaniem prezes Bartnik nie miał z tym nic wspólnego, a to bardziej inicjatywa ludzi z tamtego oddziału. Prezes pewnie co najwyżej się z ich decyzją zgodził i nie zareagował. Same wydarzenia w Zamościu chyba nam trochę pomogły, bo ludzie w innych oddziałach zobaczyli, że niekoniecznie liczy się to, co ktoś ma do zaoferowania, tylko jak tu coś wykombinować, by przechylić szalę w stronę swojego kandydata. Chcieli zrobić dobrze dla siebie, a zrobili dobrze dla mnie.

Nie bał się pan rewanżu ze strony prezesa Bartnika? Różne głosy chodzą o jego podejściu do kandydatów, którzy przegrywali z nim w przeszłości. Że lubił odegrać się za samą czelność rywalizowania z nim. 

Znam prezesa Bartnika bardzo długo. Mam 45 lat, debiutowałem u niego jako 18-latek. I moim zdaniem nie jest to osoba, która się mści. Inna sprawa, że te kwestie w ogóle mnie nie dotyczyły – mam pracę w szkole, pracuję w klubie, mam swoją rodzinę. I jeśli środowisko by powiedziało, że na stanowisku pozostaje prezes Bartnik, skoncentrowałbym się na pracy, którą wykonuję, a resztę zostawiam. Jeśli środowisko tak wybrało i chce żyć w takich warunkach – nie mam z tym problemu. Natomiast powiem taką anegdotę. Jeden z delegatów powiedział mi, że mnie poprze, ale do końca pozostanie ukryty. Bo prezes Bartnik zemścił się cztery lata temu, bo coś tam podpisaliśmy. Więc pytam: jak się zemścił. I dostaję odpowiedź: wiesz co? Może się nie zemścił, ale miał żal. 

Żal to nie zemsta. Sam mógłbym mieć do kogoś żal, gdyby ktoś mnie oszukał. Natomiast w tej sytuacji, gdybym przegrał, po prostu bym się sam usunął w cień i uszanował wynik.

Tylko u nas

Co przez cztery lata chce pan zrealizować?

Mój program polegał na tym, że ze środowiska otrzymywałem różne informacje. Wybrałem najważniejsze, które da się zrealizować w ciągu czterech lat. Wszystkich zadowolić się nie da, natomiast chcę, by ludzie mieli przekonani, że zawsze szukam najlepszego kompromisu. Chcę, by za cztery lata ludzie z czterech środowisk: działaczy, trenerów, piłkarzy i sędziów, powiedzieli, że mają prezesa, który łączy, a nie dzieli. Wiem, że brzmi to górnolotnie, ale ja naprawdę w to wierzę. Tym bardziej, że nigdy nie miałem problemu z chowaniem własnego ego do kieszeni. 

Wybory prezesa PZPN. Na kogo zagłosuje Krzysztof Gralewski?

Funkcja prezesa wojewódzkiego ZPN jest lokalna, natomiast ma wpływ na to, co się dzieje centralnie. Załóżmy że w wyoborach w PZPN wystartują Paweł Wojtala i Cezary Kulesza. Do kogo panu na dziś bliżej?

Tak, jak wcześniej rozmawialiśmy – dla mnie ważny jest program. Blisko mi do podejścia prezesa Dolnośląskiego ZPN, czyli chciałbym najpierw tego programu wysłuchać. Później porozmawiam na ten temat ze swoimi ludźmi, bo u mnie jest zespół i nie chcę podejmować decyzji sam. Ale jedną rzecz muszę powiedzieć – jakąkolwiek decyzję podejmiemy, będzie nasza. Nie innych ludzi, nie innych delegatów z pozostałych związków. Nienawidzę polityki w piłce nożnej, więc sami też zachowamy się konkretnie – jeżeli na kogoś postawimy, będziemy lojalni i powiemy to wprost. Nie będziemy stać w rozkroku. Taką filozofię wyznaję, tym przekonałem swoich ludzi i szanuję wszystkich, którzy tak się zachowują – nawet, jak usłyszałem od kogoś wprost, że poprze prezesa Bartnika, to było to dla mnie uczciwe. 

Co jeszcze mogę powiedzieć – chcę, by ta decyzja była też szansą dla lubelskiej piłki, by ona zaistniała, bo jak mniejsze ośrodki zaistnieją, to i na górze będzie lepiej. No i przede wszystkich chcę poznać kandydatów, bo ja w tym środowisku jestem nowy. 

Pewnie obaj udadzą się do Lublina niedługo.

Czekam na to. Bardzo lubię poznawać nowych ludzi. Na pewno będę chciał pokazać, że Lubelskie ma wielki potencjał, z którego warto korzystać też na szczeblu Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Komentarze