VAR. Sprawiedliwość silniejsza od prawa. Olkiewicz w środę #158

Na jednej z moich ulubionych opraw meczowych kibice ŁKS-u umieścili Temidę, która oprócz tradycyjnego zestawu, wagi i zasłoniętych oczu, dzierżyła też w dłoni odpaloną racę. Podpis głosił: "sprawiedliwość jest silniejsza od prawa" i w prosty sposób tłumaczył, że czasem kodeksy muszą ustąpić miejsca innym, ważniejszym czynnikom. Jakże aktualnie to brzmi w środku wichury wokół sędziowania i systemu VAR w Polsce.

Szymon Marciniak
Obserwuj nas w
Nicolo Campo / Alamy Na zdjęciu: Szymon Marciniak
  • Najpierw sędziowie się mylili, a ich pomyłki musiał korygować VAR, potem zaczął się mylić również zespół VAR, a dziś mylą się już wszyscy, po czym jeszcze tłumaczą swoje błędy w absurdalny sposób.
  • Po meczu, w którym miało nie dojść właściwie do żadnego błędu, zwoływane są nagłe pilne zebrania, organizowane są szkolenia, a przede wszystkim – Adrian Siemieniec zaczyna się zastanawiać, czy warto być porządnym.
  • Właśnie ten ostatni wniosek jest najsmutniejszy – potrzebujemy szybkiego rozwiązania problemu z sędziowaniem, bo porządni ludzie są tym wszystkim coraz bardziej zniesmaczeni. A piłka nożna w Polsce nie może sobie pozwalać na budzenie jeszcze większego niesmaku.

Sędziowie – dobrze już było

Szymon Marciniak, który zostaje bohaterem gifów i memów po finale Mistrzostw Świata jako sędzia-sigma, jeszcze przed tym, jak słowo sigma zrobiło taką oszałamiającą karierę. Paweł Raczkowski, którego zaprasza się do sędziowania greckich hitów, żeby fachowością i profesjonalizmem pozbawił argumentów wiecznie rozkrzyczanych greckich działaczy. Damian Sylwestrzak, który zdobył serca telewidzów występem w serialu “Sędziowie”, gdzie dał się poznać przede wszystkim jako kochający ojciec czwórki dzieci. Do niedawna polskim sędziom szła karta – za sprawą swojej rzetelnej pracy, ale też ocieplających ich wizerunek produkcji Canal+ uchodzili za jedną z najbardziej wykwalifikowanych grup w polskim futbolu. Żaden z polskich piłkarzy, może poza Robertem Lewandowskim, nie miałby szansy zagrać w meczach, które sędziował Szymon Marciniak. Żaden polski trener nie funkcjonował na takim poziomie, na jakim funkcjonowali niektórzy polscy arbitrzy międzynarodowi. Żaden dyrektor sportowy czy prezes nie mógł się pochwalić takimi dokonaniami jak nasi najlepsi sędziowie.

Szymon Marciniak zresztą zaczął występować w reklamach chyba częściej niż niektórzy całkiem rozpoznawalni piłkarze, a za sprawą charakterystycznego wyglądu stał się po prostu bardzo popularny – co w mig wykorzystał świat reklamy. Nawet teraz, podczas swojego odpoczynku od sędziowania, Marciniak ma uczestniczyć w kampanii promocyjnej jednego z deweloperów, odwiedzając jego biura sprzedaży na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Niektórzy spośród sędziów zapracowali na status gwiazd sportu, co nie miałoby prawa się zdarzyć w żadnej innej dyscyplinie.

Niestety dla nich – ten piękny okres wyjątkowego prosperity przyniósł też długofalowe konsekwencje. Wszyscy sobie dobrze zapamiętali jak ci sędziowie wyglądają, jak mają na imię i czym się zajmują po godzinach. Stąd na przykład obelgi trybun nie są już kierowane w stronę bezimiennego “sędziego-chuja”, ale w stronę bardzo konkretnych ludzi o konkretnych nazwiskach. I choć oczywiście nigdy nie ma usprawiedliwienia dla obelg, to już dla bardzo mocnej krytyki z ostatnich tygodni usprawiedliwienia dostarcza każda kolejna ligowa seria spotkań.

Od pomyłki do kuriozum, czyli sytuacja się pogarsza

“Pomyłki są częścią futbolu” – krzyczeli najbardziej skostniali spośród skostniałych działaczy piłkarskich, protestując w ten sposób przeciw wprowadzeniu systemu VAR. Jak ostatnio celnie zauważył Leszek Milewski – technologicznie świat piłki nożnej był gotowy na wprowadzenie pierwszych form asysty wideo mniej więcej w latach siedemdziesiątych. To wtedy obrazek udawało się już nagrywać w taki sposób, żeby sędzia mógł ewentualnie obejrzeć powtórkę na telewizorku ustawionym gdzieś blisko murawy. Musiało minąć pół wieku, by futbol dojrzał do już gotowych rozwiązań. Szybko okazało się, że większość, a może nawet wszystkie wątpliwości wokół VAR-u zostały rozwiane. Że za długo trwa? Skąd, przerwy na VAR nie są wcale dłuższe od innych rytuałów boiskowych – ostatnio modne są “kontuzje” bramkarzy, co daje jakieś dwie minuty na szybkie omówienie strategii meczowej z trenerem i sztabem.

Kibice się pieklą? Nie, raczej są zadowoleni, że wyniki są bardziej sprawiedliwe, często też za sprawą VAR bardziej oddają obraz meczu. Ich drużyny rzadziej cierpią w wyniku oczywistych błędów, a przecież wszyscy wiemy – skrzywdzonych zawsze jest więcej niż tych, którzy korzystają z błędów, nikt nigdy nie przyznał, że sędziowie częściej mu pomagają niż szkodzą. VAR wbrew obawom nie zabił emocji, ba, czasem po jednej bramce można się teraz ucieszyć aż dwa razy. Oczywiście ma swoje wady, do których zaraz przejdziemy, ale jako założenie – no trudno właściwie uwierzyć, że jego wprowadzenie trwało tak długo.

Początkowo było znośnie – sędziowie się mylili. Sędziowie się mylili, bo zawsze się mylili, a dodatkowo mylili się, bo każdy człowiek wykonujący jakąkolwiek czynność, raz na jakiś czas się podczas wykonywania tej czynności myli. Wtedy wkraczał drugi sędzia i starał się pomagać – korygując błąd i niejako “naprawiając” grę. Potem jednak powoli i systematycznie zaczęło nas zabijać to, co nazywaliśmy zawsze lekarstwem. Nie chcę sytuacji z meczu Legia Warszawa – Jagiellonia w jakikolwiek sposób rozstrzygać, widziałem, że kłócili się o osąd wszystkich trzech spornych sytuacji ludzie o wiele mądrzejsi ode mnie (tak, wiem, że to ogromna grupa). Nie chcę zresztą ograniczać problemu do jednego meczu, bo to chyba czas, by wskazać bardzo poważną usterkę całego naszego systemu sędziowania.

Zobacz wideo: Szymon Marciniak ważniejszy niż protokół VAR

Otóż pośród kilku dość kontrowersyjnych wypowiedzi, Wojciech Kowalczyk z Weszło zaznaczył: gdyby sędziego Piotra Lasyka do monitorka VAR zawołał nie Szymon Marciniak, ale jakiś sędzia II-ligowy debiutujący na szczeblu Ekstraklasy, Piotr Lasyk też pobiegłby zmieniać swoją decyzję? Dwa – czy zgodziłby się od razu z interpretacją VAR-u, czy jednak próbował dyskutować? No i trzy: czy inny sędzia w ogóle by Lasyka wołał? Czy inny sędzia byłby w stanie nagiąć do swojej interpretacji tę nadrzędną regułę VAR-u, jaką jest interweniowanie w oczywistych, czarno-białych sytuacjach? Zastanówmy się nie nad tym, czy sędziowie skrzywdzili Jagiellonię. Zastanówmy się, czy Szymon Marciniak nie podał nam na tacy przyczyn takiego stanu rzeczy?

Błąd sędziego to jedna sprawa. Błąd systemu VAR – jak choćby nieodgwizdany oczywisty rzut karny dla Wisły Kraków w niedawnym meczu przeciw Arce – to druga sprawa. Ale gdy wgłębimy się w tłumaczenia sędziów z ostatnich dni, zobaczymy, gdzie naprawdę leży cały problem.

Zarządzanie meczem, czyli wolna amerykanka

– To nie był mecz w lidze, gdzie skutki jednej takiej decyzji mogą się rozkładać na wiele kolejek. To był ćwierćfinał Pucharu Polski, jeden mecz, bez rewanżu, decydujący o awansie do półfinału. Zdecydowanie lepiej, żeby sędzia zobaczył powtórki zanim ewentualnie podyktuje rzut karny, który mógłby zdecydować o losach awansu i mógłby zostać uznany za bardzo kontrowersyjny albo niesłuszny – powiedział Szymon Marciniak w rozmowie z Rafałem Rostkowskim dla TVP Sport. I trudno wskazać coś bardziej “szymonomarciniakowego” niż to.

Szymon Marciniak swoim wielkim atutem uczynił bowiem temat “zarządzania meczem”, zarządzania emocjami na murawie, dostosowywania stylu swojego sędziowania do warunków boiskowych. Marciniak jest w tym prawdopodobnie najlepszy na świecie, za co dostał przecież sterty pochwał, również od samych piłkarzy. “Wie, kiedy puścić grę”, “wie, kiedy trzeba utemperować”. Przyznam szczerze – sam często formułuję tego typu komplementy pod adresem arbitrów nawet w niższych ligach, jako amator B-klasowy cenię, gdy sędzia zamiast kreować się na Gabriela z mieczem sprawiedliwości po prostu daje pograć w piłkę, w granicach rozsądku i w kontakcie z przepisami. Tak, wielu nastolatków nie umie wyrzucać autów, ale czy to powód, by w B-klasie co chwilę im to gwizdać? Przecież już się raczej nie nauczą. Przykład pierwszy z brzegu, ale moim zdaniem dość dobrze obrazujący o co chodzi. Przecież wszyscy wiemy, że to było wbrew przepisom, ale też wszyscy zdajemy sobie sprawę, że bez sensu jest tego pilnować. Tak jak na wspomnianej oprawie – sprawiedliwość jest silniejsza od prawa i nikomu to nie przeszkadza.

Tu właśnie, dokładnie w tym miejscu, pojawia się problem. Bo Szymon Marciniak jest jeden, a meczów w każdy weekend setki. Tam gdzie Szymon Marciniak “daje pograć”, tam inny sędzia może doprowadzić swoją pobłażliwością do karczemnej awantury, kończącej się serią czerwonych kartek (scenariusz optymistyczny) lub kontuzji (scenariusz realistyczny). Tam gdzie Szymon Marciniak swoim autorytetem zamyka usta piłkarzom i trenerom, tam gdzie indziej sędzia-służbista wykłóca się o przejście 30 centymetrów za linię strefy technicznej. Podobnie jest z VAR-em. Szymon Marciniak może sobie wołać do monitorka niezgodnie z protokołami VAR, Szymon Marciniak może na bieżąco konsultować decyzje z arbitrem głównym, bo jest Szymonem Marciniakiem, zasady, protokoły i przepisy służą mu do tego, by mecz był dobrze poprowadzony. Ale przecież inni obserwują, uczą się, chłoną. I słyszą, że w meczu ligowym można czasem odpuścić sporną sytuację, a w meczu ważnym, pucharowym, trzeba zawołać do VAR-u, bo to inny ciężar gatunkowy.

Gdybym miał wskazać największy problem ery VAR, to właśnie to systematyczne powiększanie “szarej strefy”. Jest zupełnie oczywiste, że w piłce nożnej nigdy nie dojdziemy do zero-jedynkowości w kwestii przepisów. Każdy dobrze wie, że nie każdy kontakt w polu karnym to od razu jedenastka. Ale skoro tak – to gdzie postawić granicę między kontaktem stopy obrońcy i napastnika, a wpłynięciem na upadek atakującego? Każdy sędzia tę granicę wyznaczy w inny sposób, każdy asystent VAR w innym miejscu postanowi uznać, że to już “oczywisty błąd” podlegający korekcie, a nie zwykła “szara strefa”. To są problemy, które możemy uznać za naturalne dla piłki nożnej, sportu kontaktowego, pełnego dynamicznych pojedynków i “legalnego” szarpania/przepychania. Być może warto byłoby nawet pomyśleć, by to VAR był sędzią głównym, nadrzędnym wobec tego biegającego po boisku, co pewnie ułatwiłoby trochę życia przy większości tych sytuacji. Ale dziś? Dziś ta szara strefa – na własne życzenie sędziów! – zdecydowanie się powiększa. Intencją wpisywania “clear and obvious” do protokołu VAR było właśnie uniknięcie tego typu sytuacji. Analizowania bez końca, czy zetknięcie pięty obrońcy z czubkiem buta napastnika to już faul miało zostać załatwione właśnie w taki prosty sposób – jeśli sytuacja nie jest czarno-biała, puszczamy decyzję z murawy. Ale wtedy wchodzi Szymon Marciniak i mówi: “not on my watch!”.

Przy czym zaznaczę jeszcze – nie mam do niego pretensji, jest cenionym arbitrem między innymi dlatego, że stara się zawsze czuć grę. Ale to tak jakby zupełnie lekceważyć przepisy ruchu drogowego, bo mamy przecież Hołowczyca, który umie całkiem nieźle prowadzić nawet jadąc powyżej limitu prędkości. Powiększanie szarej strefy – zarówno tej boiskowej, gdzie szarą strefą są już właściwie wszystkie zagrania ręką, jak i tej VAR-owej, gdzie panuje wolna amerykanka w kwestii wołania sędziów przed monitor, to powiększanie pola do dyskusji. Albo wprost – do kłótni o decyzje sędziowskie, do tej dziczy, która odbywa się co mecz w okolicach sędziego technicznego. I tu właśnie najbardziej przykra konsekwencja obecnej sytuacji.

Nie możemy pozwolić na zmianę stylu Adriana Siemieńca

Są takie momenty w życiu trenera, że zastanawiasz się, czy droga, którą podążasz, która w twoim odczuciu jest właściwa, jest też skuteczna. Czasami droga, która jest niewłaściwa, okazuje się skuteczna – powiedział Adrian Siemieniec w rozmówce po meczu z GKS-em Katowice, nawiązując oczywiście do decyzji sędziowskich. Już wcześniej, gdy był naszym gościem w poranku Tetryków, dało się wyczuć wewnętrzne wątpliwości trenera mistrzów Polski, co do tego, czy obrany przez niego styl współpracy ze środowiskiem sędziów jest na pewno najskuteczniejszy. Adrian Siemieniec, który nigdy na nich nie narzeka, który nigdy się z nimi nie wykłóca. Człowiek łagodny, uśmiechnięty, sympatyczny, serce na dłoni. Ale i człowiek rozsądny, coraz bardziej wątpiący – czy na byciu burakiem nie wyszedłbym lepiej?

Powiększanie “szarej strefy” to nie tylko problem dla samego widowiska, powiększanie liczby sytuacji, które stają się kontrowersyjne, podlegają dyskusjom kibicowskim, prowokują transparenty o niezbyt korzystnej dla sędziów treści. To także wskazówka dla sztabów, które już wcześniej wyniuchały, że zrobienie potężnego cyrku przy linii bocznej czasami może być skuteczne w kwestiach związanych z sędziowaniem. Tak, to teoria spiskowa szyta bardzo grubymi nićmi – Goncalo Feio w niedzielę jedzie po środowisku sędziowskim na antenie Canal+, a chwilę później właściwie wszystkie sporne sytuacje w meczu Legii z Jagiellonią są rozstrzygane na korzyść warszawiaków. Ale znów, nie sprowadzajmy problemu do tego jednego feralnego meczu. Zastanówmy się na poziomie ludzkim. Wcielmy się na moment w rolę arbitra. Naszym narzędziem jest bardzo obszerna szara strefa, w której możemy się poruszać dowolnie, zawsze w zanadrzu jest przecież powołanie się na słynne “Lex Marciniak”, czyli: sędziowałem tak, bo taka była stawka meczu. Zdarza się stykówka. Jeśli gwizdniesz dla gospodarzy, trener gości uśmiechnie się z niedowierzaniem i usiądzie na ławce rezerwowych. Jeśli gwizdniesz na korzyść gości, trener gospodarzy zrobi z linii bocznej drugą Dunkierkę, a przez następny miesiąc będzie cię grillował we wszystkich możliwych środkach przekazu.

W teorii to nie ma na ciebie żadnego wpływu, jesteś profesjonalnym arbitrem. W teorii.

W praktyce naciski sztabu, te wszystkie wulgaryzmy, to machanie rękami, latanie do sędziego technicznego, ten cały cyrk, który odbywa się przy linii, odbywa się coraz częściej. A odbywa się coraz częściej, bo nie tylko jest bezkarny, ale też bywa po prostu skuteczny. Nawet jeśli nie wpłyniesz na samo sędziowanie, na same decyzje arbitra – mecz zaczyna się układać pod twoje dyktando. Wygrywasz 1:0, a rywal nabiera wiatru w żagle? Dwie, trzy awantury z udziałem sztabu, sędzia musi przybiec, uspokoić, zapytać technicznego, o co właściwie chodzi. Sekundy mijają, impet przeciwnika maleje. Jak jeszcze po drodze wpadnie przerwa na kontuzję bramkarza i kilka jego bardzo długich wybić z piątki – nagle z 25 minut na wyrównanie, rywalowi zostaje niecały kwadrans.

Zobacz wideo: Adrian Siemieniec gościem Tetryków

Pamiętam, że w tamtej rozmowie z Adrianem Siemieńcem autentycznie zaimponowało mi jedno jego stwierdzenie: jesteśmy jednym środowiskiem i wierzę, że wiosna będzie naprawdę dobra. Trener Jagiellonii Białystok poczuwa solidarność z krzywdzącymi go arbitrami, bo jesteśmy jednym środowiskiem. I właśnie jako to jedno środowisko powinniśmy dzisiaj zadbać, by szara strefa przestała się rozrastać, by chlew w strefie technicznej został w końcu uprzątnięty, by sędziowanie stało się bardziej uniwersalne, a nie coraz bardziej zależne od indywidualnej pracy arbitra. Szczególnie to ostatnie powinniśmy szybko naprawić – bo pomijając że Szymon Marciniak jest jeden, to jeszcze w dodatku nie ma na razie zbyt wielu następców o takiej jakości. Pozwolić na dowolne interpretowanie dowolnych przepisów Szymonowi Marciniakowi – to karkołomne. Ale pozwolić na dowolne interpretowanie dowolnych przepisów każdemu sędziemu – to już sabotowanie polskiej piłki.

Gdy doprowadzimy do tego, że Siemieniec z wyrachowania zacznie robić awantury przy linii, futbolowi bogowie nam nie wybaczą.

Komentarze