Minęło pięć lat. Kogo polskiej piłce dał przepis o młodzieżowcu?

Przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie ma już pięć lat. I jak wszystko - ma swoich zwolenników i przeciwników. Ale został skoro został wprowadzony "po coś", konkretnie dla zwiększenia szans na rozwój młodych piłkarzy, warto sprawdzić, jakie efekty przyniósł w praktyce. Pięć lat to wystarczająco miarodajny okres, by wyciągać wnioski.

Kamil Piątkowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kamil Piątkowski

  • To nie ma być tekst, w którym zestawimy argumenty “za” i “przeciw”, bo takich przez ostatnie lata powstało na pęczki
  • Przepis o młodzieżowcu miał zapewnić przypływ do Ekstraklasy świeżej krwi, która dzięki nabytemu doświadczeniu, przerodzi się w jakość i dostarczy paliwa seniorskiej piłce
  • Przy tym wszystkim nie można zapominać, że wielu młodych zawodników i tak otrzymałoby swoją szansę bez istnienia przepisu o młodzieżowcu – jak w latach poprzedzających jego istnienie

Przepis o młodzieżowcu, czyli tzw. szansa. Ale czy coś więcej?

Niemal pół roku temu umówiłem się na rozmowę z Marcinem Dorną i Marcinem Włodarskim. Wraz z nimi – ludźmi wówczas odpowiedzialnymi za odpowiedni rozwój najzdolniejszej polskiej młodzieży (Dorna jest dyrektorem sportowym PZPN, Włodarski właśnie został trenerem Zagłębia Lubin, ale przez ostatnie lata prowadził z sukcesami reprezentacje juniorskie) – usiedliśmy w siedzibie PZPN i rozmawialiśmy o przyszłości polskiej piłki. Podczas takiej rozmowy musiało paść pytanie o to, czemu realnie przysłużył się przepis o młodzieżowcu.

Dorna: Szansą, którą wielu młodych piłkarzy dostało, i tę szansę wykorzystało.

Włodarski: Ten przepis sprawił, że dano młodym zawodnikom okazję na zaistnienie i gdybym miał się zastanowić, czy którykolwiek odstawał, to wielu bym nie wskazał.

Dorna: Są zawodnicy, którzy graliby niezależenie od przepisu, bo byli dobrzy, ale są tacy, którzy stali się dobrzy, właśnie dlatego, że grali.

Pytanie, ilu zawodników faktycznie zaczęło grać, bo kluby były do tego zmuszone, a ilu i tak by grało, bo byli wystarczająco dobrzy, zawsze pozostanie otwarte, ale można spróbować tę szczelinę niepewności domknąć na tyle, na ile to możliwe. Bo tylko w ten sposób dojdziemy do wniosków, czy polska piłka zyskuje na istnieniu niezbyt popularnej w Europie reguły (jak twierdzi PZPN), czy skazaliśmy się na promowanie na siłę słabszych kosztem lepszych ze względu na wiek tych pierwszych, nawet jeśli ich potencjał jest ograniczony (jak twierdzą kluby).

Wyciąganie wniosków po jednym lub nawet dwóch sezonach jest narażone na mocne przestrzelenie, natomiast od pierwszego sezonu z obowiązującym przepisem minęło już pięć lat, od drugiego cztery. Oceniamy zatem tylko piłkarzy, którzy wówczas grali jako młodzieżowcy, a dziś – w miażdżącej większości – muszą sobie radzić na rynku jako piłkarze niechronieni żadnym przepisem.

Tylko u nas

Młodzieżowcy sprzed lat, a reprezentacja

Można się domyślić, że najważniejszą kwestią przy tworzeniu przepisu o młodzieżowcu, była troska o organiczny dopływ świeżej krwi na sam szczyt piramidy – przez grę w lidze, po rosnące umiejętności, doświadczenie i znaczenie takiego piłkarza, aż w przypadku najlepszych dołączenie ich do reprezentacji Polski. Ilu młodzieżowców z sezonów 2019/20 i 2020/21 gra dziś w kadrze i jaki wpływ na ich karierę miała odgórna regulacja dająca im przewagę na starcie?

Wśród piłkarzy powoływanych przez Michała Probierza na przestrzeni całej jego kadencji, w reprezentacji znalazło się 15 zawodników, którzy od chwili wprowadzenia przepisu o młodzieżowcu byli grającymi w Ekstraklasie piłkarzami spełniającymi te kryteria (rocznik 1998 lub młodszy). Nie będziemy tutaj dzielić nazwisk na takie, które stanowią o sile dzisiejszej kadry i tych, którzy odegrali w niej epizodyczne role, bo sam fakt dostania się do reprezentacji pokazuje, że zaistniał rozwój zawodnika, a jego przejście do “w pełni seniorskiej” piłki przebiegło co najmniej łagodnie. Biorąc pod uwagę, że przepis obowiązuje od pięciu lat, możemy mówić o średnio trzech młodych piłkarzach dostarczanych reprezentacji na rok. To niezły wynik, natomiast teza, że stało się to właśnie dzięki przepisowi o młodzieżowcu jest o tyle ryzykowna, że zawiera założenie, iż ci piłkarze wchodzili w świat seniorskiej piłki nie dzięki swojej jakości, lecz ułatwiającym im życie przepisom. A praktycznie w każdym przypadku jest to założenie błędne.

Patryk Dziczek (1998) – przepis mu nie pomógł, pomógł sobie sam. Podstawowy piłkarz Piasta Gliwice już na dwa lata przed interwencją PZPN. Na rok przed przepisem – opuszczone tylko cztery mecze w sezonie (raz przez kartki), niemal wszystkie pozostałe po 90 minut na boisku. Od początku istnienia przepisu grał, bo był wystarczająco dobry, a nie dlatego, że musiał dostać szansę.

Jakub Moder (1999) – chyba nie ma się co zbytnio rozwodzić – Moder dostałby swoją szansę na grę w Ekstraklasie, nawet gdyby przepisy pozwalałby na grę samymi zawodnikami U-30. Debiut w Lechu na dwa lata przed wprowadzeniem zapisu o obowiązkowym młodzieżowcu, później pełny sezon na wypożyczeniu w I lidze. Od wejścia do składu Lecha czołowa postać tej drużyny. Przepis mu nie pomógł. Obronił się wyłącznie jakością.

Tymoteusz Puchacz (1999) – patrząc na plan Lecha Poznań na wprowadzanie młodych piłkarzy do składu (widoczny zwłaszcza w okresie kilka lat temu, także przed wprowadzeniem przepisu o młodzieżowcu), trudno uwierzyć, że Puchacz bardzo wiele zyskał dzięki decyzji PZPN. Jego pierwszy sezon regularnego grania w barwach Kolejorza był co prawda tożsamy z pierwszym sezonem obowiązywania przepisu, ale Puchacz już wówczas miał w nogach cały rok gry w GKS Katowice (udany) oraz dwa występy w Ekstraklasie jeszcze przed przepisem (w barwach Zagłębia Sosnowiec). W Lechu nie był jedynym młodzieżowcem (zatem wcale nie musiał grać), co daje dowód, że bronił się jakością i/lub potencjałem sprzedażowym, nie zaś parasolem ochronnym w postaci przymuszenia klubów do gry młodymi piłkarzami.

Bartosz Slisz (1999) – w tym przypadku zupełnie nie ma tematu pomocy ze strony przepisu. Slisz był podstawowym piłkarzem Zagłębia Lubin jeszcze przed jego wprowadzeniem, jako 19-latek. W Ekstraklasie debiutował zanim w ogóle zaczęto debatę na temat nowych reguł. Nie ma żadnych wątpliwości, że grałby i bez zewnętrznej pomocy PZPN. Co najwyżej można się zastanawiać, czy bez istnienia przepisu sięgnęłaby po niego Legia i dała szansę występów na jeszcze wyższym poziomie (europejskie puchary, granie pod presją), ale tego nie rozstrzygniemy. Slisz był talentem, który prawdopodobnie i tak by się obronił.

Kamil Piątkowski (2000) – wykupiony przez Raków z Zagłębia Lubin tuż przed sezonem, w którym zaczął obowiązywać przepis. Szybko stał się podstawowym zawodnikiem ekipy z Częstochowy, mimo że wcześniej w Zagłębiu nie otrzymał ani jednej szansy na występ w Ekstraklasie lub Pucharze Polski. W jego przypadku bardzo możliwe, że to przepis o młodzieżowcu zmusił Raków do tego transferu oraz pomógł Piątkowskiemu na rozkwit kariery, która na bocznicy w Lubinie raczej by się nie rozwinęła do obecnego stopnia.

Michał Skóraś (2000) – jak wszyscy opisywani tu piłkarze Lecha, grałby bez istnienia przepisu o młodzieżowcu. Taka taktyka prowadzenia klubu przez jego władze. Funkcjonująca na długo przed decyzją PZPN. Podstawowy argument – Skóraś, podobnie jak inni lechici, nie był jedynym młodzieżowcem na boisku, zatem nie grał, bo musiał.

Bartłomiej Wdowik (2000) – jeszcze przed wprowadzeniem przepisu regularnie grał na poziomie centralnym (w II lidze w barwach Ruchu Chorzów). Transfer do I ligi do Odry Opole mógł zatem opierać się nie tylko na konieczności gry młodzieżowcem, ale na jakości i wysoko ocenionym potencjale sprzedażowym. Podobnie w przypadku sprowadzenia go do Białegostoku przez Jagiellonię, gdzie sam status młodzieżowca mógł być rozpatrywany jako wartość dodana do potencjału, który przejawiał. Po roku w Ekstraklasie z bardzo nieregularną grą, zaczął otrzymywać bardzo dużo szans. Trudno ocenić, że wyraźnie pomógł mu przepis, bo często nie był jedynym młodzieżowcem Jagi na boisku (zatem nie był wystawiany wyłącznie z konieczności, by załatać potrzebę gry piłkarzem U-21). W oczach sztabu musiał zatem bronić się czymś więcej niż metryką.

Karol Struski (2001) – w “swoich czasach” w Jagiellonii nie był jedynym młodzieżowcem, bo już wtedy sporo grał Wdowik, minuty łapał też Miłosz Matysik (2004).

Jakub Kałuziński (2002) – talent, który zaczął grać na poziomie Ekstraklasy w chwili, gdy jeszcze nie musiał, a Lechia Gdańsk miała zabezpieczoną pozycję młodzieżowca innym zawodnikiem (Kacprem Sezonienko). Mocno wątpliwe, że nie grałby bez istnienia przepisu, tym bardziej, że doskonale poradził sobie w pierwszym sezonie w Turcji, gdzie wciąż był młodzieżowcem, a tam żaden przepis go nie chronił.

Jakub Kamiński (2002) – talent, który obronił się już w pierwszym sezonie na poziomie Ekstraklasy. Żadnych wątpliwości, że – znając zasady panujące w Lechu na długo przed wprowadzeniem opisywanej tu regulacji – otrzymałby swoje szanse bez żadnego odgórnego przymusu.

Filip Marchwiński (2002) – przepis o młodzieżowcu nie miał wpływu na jego karierę. W Ekstraklasie debiutował jeszcze przed jego wprowadzeniem na miesiąc przed 17. urodzinami, a – jak to w Poznaniu – gdy zaczął występować regularniej, grał nie będąc jedynym młodzieżowcem Lecha. Miał wzloty i upadki, ale genezy łapania przez niego minut raczej nie należy upatrywać w bacie PZPN, a w polityce transferowej Kolejorza i świadomości, jak dobrze zarabia się na swojej młodzieży.

Mateusz Łęgowski (2003) – dwa sezony w roli młodzieżowca w Ekstraklasie zanim został sprzedany z Pogoni do Salernitany. Ten ostatni bardzo dobry, natomiast trzeba przyznać, że często był jedynym młodzieżowcem na boisku w swojej drużynie. Raczej by się obronił bez przepisu, ale też grał, bo musiał. Pytanie, jak potoczyłby się jego rozwój, pozostaje przynajmniej w pewnym stopniu otwarte.

Mateusz Łęgowski (fot. Marco Canoniero/Alamy)

Dominik Marczuk (2003) – można w nim widzieć beneficjenta przepisu o młodzieżowcu, któremu jego istnienie ułatwiło przedarcie się do Ekstraklasy, gdzie już sam w pełni swoją szansę wykorzystał, a następnie bronił się wyłącznie jakością. W chwili transferu do Jagiellonii nikt nie oczekiwał, że przyszły mistrz Polski kupuje właśnie kogoś, kto stanie się jedną z najjaśniejszych postaci całej ligi. Możliwe, że Jaga i tak by go kupiła pod kątem potencjału sprzedażowego, ale fakt, że Marczuk zabezpieczał przede wszystkim pozycję młodzieżowca mógł mieć bardzo duże znaczenie. Zwłaszcza, że do Białegostoku trafił zaledwie po roku gry w I lidze oraz dużych problemach zdrowotnych w drugim półroczu sezonu.

Mateusz Kowalczyk (2004) – sam fakt powołania do reprezentacji Polski oraz wyłowienia go przez skautów Broendby pokazuje, że miał w sobie coś więcej, niż odpowiedni wiek.

Kacper Urbański (2004) – zawodnik, który miał zupełnie inny pomysł na siebie niż wchodzenie w dorosły futbol poprzez Ekstraklasę. Zaliczył w niej debiut w barwach Lechii Gdańsk, ale tamte pojedyncze występy nie miały większego znaczenia, bo piłki na dobre wyjechał uczyć się do Włoch. Żaden przepis nie miał tu znaczenia. W Bolonii gra będąc wciąż młodzieżowcem, choć przecież tam żaden tego typu obligatoryjny zapis nie istnieje.

***

Jak widzimy, na 15 piłkarzy reprezentacji Probierza, którzy w teorii mieli za plecami wsparcie ze strony PZPN-u, tylko w przypadku dwóch (Kamila Piątkowskiego i Dominika Marczuka) można domniemywać, że wprowadzony przepis o młodzieżowcu realnie im pomógł w dotarciu do miejsca, w którym są dziś. W przypadku trzech innych zawodników (Wdowik, Struski, Łęgowski) możemy się nad tym zastanawiać, choć raczej skłaniać ku temu, że przepis nie miał większego znaczenia. Pozostałych dziesięciu kadrowiczów niemal na pewno obroniłoby się bez żadnego wsparcia z zewnątrz. To już nie wygląda tak efektownie, jak średnio trzech piłkarzy rocznie dostarczanych do kadry, “bo istnieje przepis chroniący talenty”.

Jak radzą sobie inni ex-młodzieżowcy?

Ale polskie uniwersum piłkarskie nie ogranicza się jedynie do reprezentacji, gdzie trafiają najlepsi. Dlatego przyjrzeliśmy się też zawodnikom, którzy wypłynęli na powierzchnię w pierwszych dwóch latach obowiązywania przepisu o młodzieżowcu, czyli aktualnie w większości są gdzieś w okolicach wieku uznawanego za najlepszy dla piłkarza. Tutaj już – żeby zobaczyć skalę (dobrego lub nie) wpływu PZPN-owskiego bata – dokonaliśmy selekcji i podziału. Najpierw wybraliśmy tych młodzieżowców z dwóch pierwszych sezonów obowiązywania przepisu, którzy grali regularnie lub w miarę regularnie (dolna granica 15 spotkań w sezonie), a następnie podzieliliśmy ich na trzy grupy.

Grupę A stanowią piłkarze, którzy po osiągnięciu wieku seniora utrzymują się na względnie wysokim poziomie (stąd pokrywające się nazwiska z “kadrowymi”). To zawodnicy mający dziś duże znaczenie dla swoich klubów w Ekstraklasie lub tacy, którzy wyjechali z Polski i nie przepadli zagranicą – choć niekoniecznie w klubie, do którego trafili bezpośrednio z naszej ligi. Stąd obecność w tym najwyższym zestawieniu choćby Radosława Majeckiego, który w Monaco rozegrał garstkę meczów, ale na wypożyczeniu w Cercle Brugge był podstawowym bramkarzem. Albo Michała Karbownika, który po błędnym wyborze, jakim okazało się Brighton, zaliczył pełny sezon w Fortunie Duesseldorf, a dziś jest ważnym ogniwem Herthy Berlin. Niektórzy piłkarze – jak Kamil Jóźwiak czy Patryk Szysz – byli na pograniczu grup A i B, ale ostatecznie trudno ich przygodę po skończeniu wieku młodzieżowca uznać za jednoznacznie złą (Szysz był nawet ważnym zawodnikiem swojego klubu, aż doznał poważnej kontuzji, Jóźwiak przez krótki okres był nawet ważnym elementem reprezentacji Polski).

Grupa B to piłkarze, których można nazwać solidnymi ligowcami. Ci, którym dziś nie idzie zagranicą, wciąż są zawodnikami mogącymi być dużym wzmocnieniem klubów Ekstraklasy (jeśli doszłoby do takich transferów), ewentualnie – jak na przykład Piotr Starzyński – wciąż są w wieku młodzieżowca z perspektywami na niezatopienie po jego skończeniu.

W grupie C znajdują się zawodnicy, którzy grali sporo jako młodzieżowcy, ale po osiągnięciu wieku, który już nie był osłaniany parasolem ochronnym PZPN-u, przepadli lub znacznie oddalili się od gry na poziomie Ekstraklasy (w ogóle lub – w przypadku zawodników Ekstraklasy – w roli istotnego piłkarza swojego zespołu).

Oglądaj także najnowsze “Uniwersum Ekstraklasy”

A – Adrian Benedyczak (ex Pogoń, obecnie Parma), Patryk Dziczek (Piast), Robert Gumny (ex Lech, obecnie Augsburg), Kamil Jóźwiak (ex Lech, obecnie Granada), Jakub Kamiński (ex Lech, obecnie Wolfsburg), Michał Karbownik (ex Legia, obecnie Hertha Berlin), Radosław Majecki (ex Legia, obecnie Monaco), Jakub Moder (ex Lech, obecnie Brighton), Kamil Piątkowski (ex Raków, obecnie RB Salzburg), Łukasz Poręba (ex Zagłębie, obecnie Hamburger SV), Tymoteusz Puchacz (ex Lech, obecnie Holstein Kiel), Arkadiusz Pyrka (Piast Gliwice), Bartosz Slisz (ex Zagłębie Lubin/Legia, obecnie Atlanta United), Patryk Szysz (ex Zagłębie, obecnie Basaksehir), Przemysław Wiśniewski (ex Górnik Zabrze, obecnie Spezia).

B – Bartosz Białek (ex Zagłębie Lubin, obecnie Wolfsburg), Jan Biegański (ex Lechia, obecnie Sivasspor), Kacper Chodyna (ex Zagłębie, obecnie Legia), Xavier Dziekoński (ex Jagiellonia, obecnie Korona), Karol Fila (ex Lechia, obecnie FCV Dender), Sebastian Kowalczyk (ex Pogoń, obecnie Houston Dynamo FC), Kacper Kozłowski (ex Pogoń, obecnie Gaziantep), Marcin Listkowski (ex Pogoń, obecnie Jagiellonia), Tomasz Makowski (ex Lechia, obecnie Zagłębie Lubin), Damian Michalski (ex Wisła Płock, obecnie Greuther Fuerth), Sebastian Milewski (ex Piast, obecnie GKS Katowice), Karol Niemczycki (ex Cracovia, obecnie Fortuna Duesseldorf – 2. Bundesliga), Kamil Pestka (ex Cracovia, obecnie Raków), Patryk Plewka (ex Wisła Kraków, obecnie Znicz), Przemysław Płacheta (ex Śląsk, obecnie Oxford United), Mateusz Praszelik (ex Śląsk, obecnie Sudtirol – Serie B), Jan Sobociński (ex ŁKS, obecnie Giannina), Piotr Starzyński (Wisła Kraków), Miłosz Szczepański (ex Raków, obecnie Piast), Norbert Wojtuszek (Górnik Zabrze).

C – Maciej Ambrosiewicz (ex Wisła Płock, obecnie Bruk-Bet), Kamil Antonik (ex Arka, obecnie Miedź), Bartosz Bida (ex Jagiellonia, obecnie Miedź Legnica), Aleksander Buksa (ex Wisła Kraków, obecnie Górnik Zabrze), Patryk Klimala (ex Jagiellonia, obecnie Sydney FC), Dawid Kocyła (Wisła Płock), Krzysztof Kubica (ex Górnik, obecnie Motor), Szymon Lewkot (ex Śląsk, obecnie Chrobry), Mateusz Młyński (ex Arka, obecnie Wisła Kraków), Adam Ratajczyk (ex ŁKS, obecnie Arka), Maksymilian Sitek (ex Podbeskidzie, obecnie ŁKS), Kacper Smoliński (Pogoń), Mateusz Spychała (ex Korona, obecnie Odra Opole), Dominik Steczyk (ex Piast, obecnie Verl – III liga niemiecka), Rafał Strączek (ex Stal Mielec, obecnie GKS Katowice), Daniel Szelągowski (ex Korona/Raków, obecnie Chojniczanka), Dawid Szot (Wisła Kraków), Grzegorz Szymusik (ex Korona, obecnie Polonia Bytom), Daniel Ściślak (ex Górnik, obecnie Polonia Bytom)Kamil Wojtkowski (ex Wisła Kraków, obecnie Stal Stalowa Wola), Marcel Zylla (ex Śląsk, obecnie Wisła Puławy), Mateusz Żukowski (ex Lechia, obecnie Śląsk).

W przypadku najlepszej z tych grup trudno wskazać wielu piłkarzy, którym bez wątpienia przepis pomógł. Nigdy nie będzie to jednoznaczne, natomiast pamiętajmy, że jakość broniła się niemal zawsze – nawet gdy jeszcze żadnego przepisu tego typu nie było.

Znacznie więcej zasadnych zapytań o to, czy dany zawodnik zyskał dzięki regulacji PZPN, pojawia się w przypadku grup B i zwłaszcza C (choć i tu nie zawsze – nie ma wątpliwości, że Aleksander Buksa w tamtym okresie grałby w Wiśle niezależnie od istnienia przepisu – dla klubu był wówczas największą nadzieją na sprzedanie go zagranicę za miliony, nie wyszło z innych powodów). Stąd pytanie – czy nie jest tak, że narzucenie klubom konieczności gry młodzieżowcem, kiedyś bezwzględnej, dziś obwarowanej karami finansowymi, to promocja przeciętności? Bardzo jaskrawym przypadkiem jest Daniel Ściślak, który w pierwszych dwóch latach obowiązywania przepisu o młodzieżowcu rozegrał aż 42 mecze na poziomie Ekstraklasy (22+20), by zaraz po skończeniu wieku, który go chronił, wylądować na trzecim poziomie rozgrywek w Chojniczance, a dziś być zawodnikiem również grającej tam Polonii Bytom. Podobnie jak niewymieniony wyżej ze względu na zbyt małą liczbę gier Kacper Skibicki. Legia wystawiała go z konieczności, mimo że znacznie obniżał średni poziom zespołu, a gdy tylko przestał być młodzieżowcem, nie znalazł już klubu w Ekstraklasie. Dziś gra w Kaliszu, na trzecim poziomie rozgrywek. Innym piłkarzem, który prawdopodobnie zaistniał dzięki przepisowi, był Bartosz Bida. I tutaj nawet można by przepis pochwalić, bo trzeba przyznać, że jako młodzieżowiec spisywał się w barwach Jagiellonii naprawdę nieźle, a bez niego pewnie by nie grał wcale. Próby czasu na poziomie Ekstraklasy jednak i tak nie przetrwał, dziś wpisał się w ligową szarość w I lidze.

Warto więc zastanowić się, kogo faktycznie promuje przepis o młodzieżowcu i czy korzyści z niego płynące przykrywają jego wady. Czy na własne życzenie nie obniżamy poziomu ligi w trosce o coś, co się nie wydarzy? Ile jest przykładów piłkarzy, którzy urośli tylko dlatego, że grali, bo musieli – czyli dzięki przepisowi?

Tych wątpliwości nie rozwiewa wykres, którym kiedyś na łamach serwisu Transfery.info podzielił się Paweł Kapuściński, analityk Rakowa Częstochowa. Wynika z niego dość jednoznacznie, że w analizowanym okresie młodzieżowcy w Ekstraklasie odstawali od seniorów pod względem wpływu na grę zespołu. O tym mówi metryka OBV, która mierzy pod kątem prawdopodobieństwa strzelenia bramki każde zagranie w meczu.

Mówiąc krótko: drużyny Ekstraklasy musiały wystawiać kogoś słabszego niż ligowy przeciętniak. Nawet w sezonie 2019/20, gdy w lidze grała najzdolniejsza młodzież (zwłaszcza w Lechu Poznań, czego dowodem były “bogate” transfery na Zachód). Zatem przeciętny polski młodzieżowiec osłabiał swój zespół. Czy jeśli podobnej analizy dokonamy w kolejnych rocznikach, po upływie kolejnego roku i zapewnienia pięcioletniej przestrzeni do oceny, wciąż “na górze” będziemy się trzymać teorii, że przepis o młodzieżowcu służy czemukolwiek dobremu?

Komentarze