– Był to swego rodzaju eksperyment, badanie rynku. Chcieliśmy zrobić coś innego, bo, jak wszędzie, każda formuła kiedyś wreszcie się kończy i trzeba szukać innych rozwiązań (…) na zasadzie odskoczni od naszych regularnych test meczów – przekonuje Emil Kot, założyciel projektu “Ty Też Masz Szansę”. Czego konkretnie dotyczył wspomniany eksperyment? Czym polska myśl szkoleniowa bryluje na arenie międzynarodowej? Jak bardzo różnią się niższe ligi w Anglii od tych w Polsce? Dlaczego rozstał się z Wisłą Płock? O tym i nie tylko opowiedział w wywiadzie dla Goal.pl.
- Emil Kot jest założycielem projektu “Ty Też Masz Szansę”, dzięki któremu odkrywane są nowe talenty piłkarskie
- W tym roku projekt skupił się na wyszukiwaniu perełek na pozycji bramkarza
- – Bez odpowiednich warunków fizycznych bardzo trudno się w Polsce przebić – przekonuje
- – Dałem się nabrać, że to Ekstraklasa, elita, o której marzyłem – opowiedział o pracy w Wiśle Płock
Bramkarz – polski produkt eksportowy
Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że polski futbol bramkarzami stoi? Wydaje się, że tę pozycję mamy w reprezentacji obsadzoną na kilka pokoleń do przodu.
– Trudno się z tym nie zgodzić. Patrząc nie tylko na liczbę bramkarzy, którzy grają za granicą, ale również na kilku młodych w Ekstraklasie, to raczej nie ma się czym martwić. Podejrzewam, że niemały ból głowy powinien mieć z tym nasz nowy selekcjoner, kiedy tylko Szczęsny zrezygnuje z gry w kadrze, ale to za jakiś czas. W jednym z wywiadów stwierdził, że jeszcze będzie trochę grał. Co najmniej cztery lata. Zobaczymy, kto będzie następcą, bo niedawna rywalizacja Szczęsnego z Fabiańskim trwała blisko dekadę. A rywalizacja na tej pozycji ma znaczenie.
Kandydatów do niej nie brakuje.
– Owszem. Mamy Skorupskiego, choć nie jest pierwszej młodości, mamy Drągowskiego, jest Grabara. I on mi się wydaje, że może być numerem jeden. On chyba będzie takim stałym punktem naszej reprezentacji. W odwodzie są przecież Tobiasz z Legii, nie można zapominać o Majeckim, często z fajnej strony pokazywał się Niemczycki z Cracovii. Jest w kim wybierać. Tym bardziej że to taka wyliczanka na szybko. O, jest też Max Stryjek w Anglii.
Tylko coś nie chcą dać mu szansy…
– Wiadomo, ale wspomniałem o nim, bo znam go prywatnie. Bardzo dobry bramkarz, jeszcze lepszy człowiek. Jest jeszcze Marcin Bułka. Trenował w Chelsea, trafił do PSG, teraz nieco więcej zaczął grać w Nicei. Warto też o nim pamiętać. Naprawdę nie mamy się czym martwić.
Nie ma przypadków, są tylko znaki. Czy fakt, że pozycję bramkarza mamy tak dobrze obsadzoną to jakiś znak? Że być może wychowujemy świetnych bramkarzy, bo u nas preferuje się futbol raczej defensywny?
– Nie. Nie sądzę. Wydaje mi się, że jest to po prostu jakieś nasze narodowe uwarunkowanie. Nie wiem, z czego konkretnie może to wynikać. Dobrze by było przeprowadzić jakieś badania, jak to jest, że wypuszczamy w świat tylu dobrych bramkarzy, którzy nie tylko świetnie sprawdzają się w Polsce, ale również na Zachodzie. Przecież ilu ich wyjechało z kraju w poprzednich latach? Bardzo dużo. A w kolejce jest kolejna masa bramkarzy. Więc, jakby się zastanowić, jest to nasz taki towar eksportowy. Fajnie by było, gdyby ktoś poświęcił temu zjawisku nieco czasu. Zbadał to, przeanalizował, zrobił jakieś porównania, jak to wygląda u nas, a jak za granicą. Szczególnie, że zjawisko to przybrało na sile gdzieś w ostatnich dwudziestu latach.
Czyli defensywny styl gry nie ma tutaj większego znaczenia?
– Raczej nie. Nie mam pojęcia, jak już wspomniałem, z czego to może wynikać, ale wątpię, by miał na to wpływ defensywny styl. Raczej bym powiedział na odwrót, bo jeśli obejrzymy jakiś mecz załóżmy drużyn do lat szesnastu to często tak bywa, że jeden zespół jest okopany na swojej połówce, drugi stara się atakować, ale jest tak mało miejsca, że naprawdę ciężko jest przebić się przez te zasieki, a przy okazji bramkarz może sobie uciąć drzemkę. W trakcie meczu solidnych interwencji ile on może mieć? Trzy, może cztery? W każdym razie nie jest pod ciągłym ostrzałem. Ja bym zwrócił uwagę na polską szkołę bramkarzy, bo to coś, o czym też wypadałoby wspomnieć. Bo jest ona chwalona na przykład przez bramkarzy, którzy przyjeżdżają do Polski. A generalnie w Ekstraklasie nie brakuje dobrych golkiperów. Większość z nich chwali sobie treningi bramkarskie. Zresztą miałem okazję porozmawiać z kilkoma bramkarzami, którzy wyjechali do lig z TOP 5 i oni otwarcie mówią, że jakość tych treningów w Polsce była największa. Więc to o czymś też świadczy. Być może dzięki temu bramkarzy, nie boję się tego stwierdzić, mamy na pewno ze światowej czołówki.
Pierwsza edycja “Złotych Rękawic”
Nie bez powodu poruszyłem wątek bramkarzy. Jesteś inicjatorem akcji “Ty Też Masz Szansę” i w tym roku projekt ten skupiał się na bramkarzach. Jak ocenisz pierwszą edycję “Złotych Rękawic”? To też, można rzec, było takie małe badanie rynku.
– Można tak powiedzieć. Był to swego rodzaju eksperyment, badanie rynku. Chcieliśmy zrobić coś innego, bo, jak wszędzie, każda formuła kiedyś wreszcie się kończy i trzeba szukać innych rozwiązań. Chcieliśmy zrobić coś w rodzaju takiej “bitwy bramkarskiej”, ale niestety ta konkretna nazwa już jest zastrzeżona w urzędzie patentowym w naszym kraju przez jedną ze spółek na południu Polski. Ale oczywiście nie przeszkodziło nam to w spróbowaniu czegoś nowego, czegoś, co będzie czymś na zasadzie odskoczni od naszych regularnych test meczów.
Jak rozumiem, eksperyment ten się udał?
– Myślę, że tak. Mimo wszystko poszło to całkiem nieźle. Mówię mimo wszystko, bo mieliśmy wytypowaną grupę dwudziestu bramkarzy, których chcieliśmy zaprosić. Wraz z Piotrkiem Ostrowskim, który był koordynatorem tego projektu, zresztą to fajna historia, bo niegdyś był uczestnikiem “Ty Też Masz Szansę”, chłopak z rocznika 2002, który porzucił marzenia o zostaniu profesjonalnym bramkarzem, a dziś już bardzo mocno wkręcił się w trenerkę, postanowiliśmy coś takiego założyć. To on wykonał tutaj gigantyczną pracę, jeśli chodzi o research dotyczący zawodników grających na poziomie czwartej ligi, a także niższych lig. Samodzielnie obejrzał bardzo dużo meczów, zarówno na video, jak i na żywo. Regularnie obserwował tych chłopaków i na bazie zebranego materiału starał się ich w jakiś sposób ocenić. Później wytypowaliśmy sobie taką pierwszą grupę bramkarzy, których chcieliśmy zaprosić.
Coś nie wyszło?
– Niestety praktycznie nikogo nie udało nam się potwierdzić. Z różnych względów. A to odmówiły kluby, bo w tym czasie mieli sparing, a co niektórzy zawodnicy nie byli wcale zainteresowani wzięciem udziału. Różne były powody. W każdym razie wyselekcjonowaliśmy kolejną grupę, ale zawsze to było tak, że wyselekcjonowaliśmy dziesięć osób, a udało się zaprosić dopiero jedenastą, dwunastą czy też czternastą. I choć nie był to nasz pierwszy wybór, to mimo to jakość była bardzo duża i było kilku chłopaków, którzy zaprezentowali się z naprawdę dobrej strony. Myślę, że można to zaliczyć na plus.
Ciekawe, że starasz się pomóc w rozwoju kariery, jest wiele przykładów piłkarzy, którym ta pomoc się opłaciła, a i tak znajdą się głosy krytyki. I nie mam na myśli krytyki konstruktywnej, ale nieco innej, wyłącznie negatywnej.
– Ja zawsze jestem skory do rozmowy. Chyba nie ma na świecie osoby, która lubi być krytykowana, choć tę, jak wspomniałeś, konstruktywną szanuję i doceniam. Każda polemika skłania później do przemyśleń. Ja lubię wyciągać wnioski. Zresztą i tutaj przy okazji tego projektu zauważyliśmy pewne mankamenty, na które wcześniej zwrócili nam uwagę obserwatorzy, w tym inni trenerzy bramkarzy, obecni podczas tej “bitwy”. Powiedzieli wprost, co mogliśmy zrobić lepiej, co można było zmienić, sami zawodnicy zwracali uwagę na pewne wady. I to jest dobre, dzięki temu w przyszłości podobnych błędów unikniemy. Zresztą teraz z perspektywy tych kilku dni sam uważam, że kilka rzeczy już w trakcie można było zmienić. Ale czasu się nie cofnie. Teraz jesteśmy mądrzejsi.
Zmiany na zasadzie rewolucji czy może ewolucji?
– Ani to, ani to. Raczej należałoby trochę pokombinować z czasem gry, zmienić kilka zasad, takie mniejsze rzeczy, detale, szczególiki, które później powodują, że rozgrywka powinna być płynniejsza, powinna dać nam większą jakość, ale i dać uczestnikom więcej frajdy. Mam nadzieję, że dzięki temu kolejna edycja będzie o te rozwiązania nieco lepsza. Ale i tak wyszło na plus. Jeden chłopiec jedzie na testy od czwartku (rozmawiamy we wtorek 07.02 – przyp. red.) na szczebel centralny.
Tym wybrańcem jest Adrian Piekutowski?
– Nie, chodzi o Michała Brejwo, który był na drugim miejscu. Będzie miał okazję udać się na trzydniowe testy, czyli dwa treningi plus mecz. Akurat zespół poszukuje bramkarza młodzieżowca, który byłby numerem dwa lub numerem trzy i to dotyczyłoby tej najbliższej rundy, a w niedalekiej przyszłości również mógłby grać w rezerwach. Myślę, że to całkiem fajna opcja dla niego, aby pojechać, zobaczyć, jak to jest, sprawdzić się i być może przeżyć fajną przygodę. A jeśli chodzi o Adriana Piekutowskiego, podejrzewam, że też będzie podobna sytuacja, bo zainteresowanie nim jest naprawdę bardzo duże. Zarówno od strony agentów piłkarskich, trenerów, ale i samych klubów. Wielu obserwatorów, w tym Gabor (Grzegorz “Gabor” Jędrzejewski – przyp. red.) mówiło, że dawno nie widziało tak utalentowanego bramkarza. Tym bardziej że chłopak gra tylko w czwartej lidze i jest z rocznika 2004, więc ma przed sobą jeszcze ogrom grania, w tym najbliższe dwa lata jako młodzieżowiec w niższych ligach, a w Ekstraklasie trzy.
Szkolenie młodzieży
Dla takiego młodego człowieka lepiej jest zacząć grać jak najszybciej w seniorach czy może spokojnie czekać na swoją szansę w juniorach?
– Ja zawsze mówię, i powtarzam to samo, że jeśli ktoś jest gotowy, by grać z seniorami, powinien grać z seniorami. Bez względu na to, jaki to ma być poziom rozrywkowy. Czy to czwarta liga, czy liga okręgowa. Jeśli jesteś młody, ale jesteś w stanie udźwignąć ciężar grania w seniorach, to graj. Gra ze starszymi to jest ogromny plus. Sam miałem 16 lat, kiedy grałem w czwartej lidze i dla mnie to był mega rozwój. Bardzo dużo mi to dało.
Mówi się, że w Polsce wychowujemy piłkarzy raczej fizycznych aniżeli technicznych. Zgodzisz się z takim stwierdzeniem?
– Patrząc na to, co widzimy na boiskach, trudno się nie zgodzić. Nie jest to odkrycie Ameryki. Takich piłkarzy produkujemy.
Ostatnio rozmawiałem z Sebastianem Milą, który twierdzi, że nie szkolenie jest temu winne, a selekcja. Trenerzy wolą dać szansę piłkarzom szybciej ukształtowanym fizycznie, rosłym, lepiej zbudowanym, bo tacy lepiej pasują do ich stylu gry, który bardzo często zakłada w głównej mierze proste środki.
– To jest oczywiste. Ale szkolenie też musi mieć na to wpływ. Ja sam po naszych projektach widzę, że ci, którzy są zdecydowanie bardziej techniczni, a nie wyróżniają się, a jeśli już to negatywnie, pod względem fizycznym, są po prostu odsuwani. Nie dostają w klubach nawet szansy na to, by pokazać pełni swoich umiejętności. Bez odpowiednich warunków fizycznych bardzo trudno się w Polsce przebić. Mam w głowie mnóstwo przykładów, którzy między innymi przez to nie zrobili kariery. Czy to “ósemka”, “dziewiątka”, a nawet skrzydła. Zdarzyło się, że spytałem: kurczę, super piłkarz, wyszkolony kapitalnie, piłka mu nie przeszkadza, a czemu u was nie gra? Po czym słyszę odpowiedź: no nie gra, bo jest za mały, za chudy… Tego typu argumenty cały czas przeważają. Zrobiliśmy też kiedyś mały eksperyment.
To znaczy?
– Podczas jednej z edycji “Ty Też Masz Szansę”, już nie pamiętam, która konkretnie to była edycja, bodaj szósta, może siódma. W każdym razie w pierwszych pięciu stawialiśmy głównie na technikę. Na przebojowość, wirtuozerię, tego typu elementy. Ale raz postanowiliśmy postawić nieco mocniej na fizyczność. Powiedziałem chłopakom, żeby wyszukiwali piłkarzy wyłącznie 180 cm wzwyż. Co najciekawsze, po tej edycji mieliśmy najwięcej zaproszeń ze szczebla centralnego na testy.
To była taka troszkę prowokacja?
– Aż tak to może nie. Chcieliśmy zobaczyć, czy będzie to miało jakikolwiek wpływ na zaproszenia na testy. Jak się okazało, miało i to duży. Z drugiej strony tamci chłopcy nie przebili się na tych testach. Byli na tyle ograniczeni piłkarsko, że ciężko było w ogóle założyć, by mieli osiągnąć tak wysoki poziom, ale szansę dostali. Jeśli idzie o sam fakt liczby zaproszeń to była to wówczas rekordowa pod tym względem edycja. Morał z tego taki, że ta fizyczność w Polsce wciąż wiedzie prym.
Mówi się, że Fernando Santos, nowy selekcjoner reprezentacji Polski, ma udoskonalić nasze szkolenie. Wierzysz w to, że będzie miał on realny wpływ na nie?
– Nie mam pojęcia. Bardzo trudno mi się do tego odnieść. Nie wiem, jak dokładnie by miało to wyglądać. Może jakoś na zasadzie koordynatora? Ciężko mi sobie to w ogóle wyobrazić. Być może czas pokaże, czy faktycznie coś z tego będzie, ale teraz nie potrafię się do tego odnieść. Na pewno najpierw musiałby zobaczyć, w czym tkwi problem. Bo co z tego, że przyjdzie człowiek, powie: “ok, róbcie to, to i to”, skoro nie widzi, jak to obecnie funkcjonuje? Myślę, że jeśli faktycznie ma się tym zająć, to już teraz jakoś to bada, być może jego sztab już mu raportuje, co i jak, ale tu trzeba choćby wejść w środowisko grassroots, aby zobaczyć, co się dzieje na dole piramidy. Ocenić dokładnie, w czym tkwi problem.
Niższe ligi w Anglii i w Polsce
Ty niższe ligi w Anglii znasz od podszewki. Z tego co kojarzę, choć mogę się mylić, nie ma problemu, aby młody człowiek na Wyspach grał w drużynie X załóżmy na szóstym poziomie i trenował sobie w drużynie Y na piątym poziomie? W Polsce to jest w ogóle nie do pomyślenia.
– W Anglii to jest normalne. Piłkarze mogą w trakcie sezonu grać nawet w trzech klubach, jeśli tylko czują, że może to ich rozwijać. Dam taki przykład, żeby nieco lepiej to zobrazować: mamy w Polsce czwartą ligę mazowiecką i łódzką. W Anglii jest taki przepis, że jeśli grasz w łódzkiej to w mazowieckiej też możesz grać. Nie można tylko być jak gdyby w tej samej dywizji czy regionie. Lub jeśli grasz w czwartej lidze na Mazowszu, a grasz jeszcze w okręgówce łódzkiej czy jakiejś ciechanowsko-ostrołęckiej, czyli że jesteś w innym podzwiązku, wtedy możesz tam grać. Miałem u siebie w zespole bramkarza, który w trakcie jednego sezonu grał w pięciu zespołach, tylko po to, aby zdobyć czas meczowy. Dzięki temu pracował praktycznie jak profesjonalista. Miał pięć jednostek treningowych, w sumie w całym sezonie rozegrał ponad pięćdziesiąt meczów. A każdy kolejny mecz, ja zawsze powtarzam, jest najlepszą nauką. A to było na takiej zasadzie, że trenerzy pytali go czy jest dostępny np. w sobotę, ten odpowiadał, że nie ma problemu i grał. Wybierał sobie najlepsze dla siebie rozwiązania. Mógł grać w dziewiątej lidze, ale dostał sygnał od trenera, że przewidują go na ławkę, poszedł więc do innej ligi, gdzie go chcieli do wyjściowego składu.
W polskich realiach deklaracja gry amatora utrudnia czerpanie radości z uprawiania futbolu…
– Ja o tym powtarzam już od wielu lat. Przez to patrzą na mnie trochę jak na wariata.
Z czego to może wynikać? Z konserwatyzmu tego środowiska? Boją się zmian?
– Uważam, że wszystko w naszym kraju bierze się z ekonomii. Każdy człowiek tam żyjący myśli wyłącznie o pieniądzach i o tym, jak najszybciej można zarobić. Co oczywiście nie dziwi bo każdy chce się “dorobić”, jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Nie ma myślenia długofalowego, na zasadzie jakichś inwestycji, liczy się wyłącznie tu i teraz. Działanie musi być ukierunkowane na już. Przez to, że tak myślimy jest bardzo dużo problemów w naszym kraju. Niestety nasz kraj nie jest jeszcze na tyle rozwinięty, abyśmy w stosunku do zarobków, mówię o nas jako ogół społeczeństwa, mogli sobie spokojnie żyć, funkcjonować, działać, rozwijać się. Po prostu żyć normalnie, żeby wszystkie potrzeby bez większego problemu zaspokoić. Dlatego kombinujemy na wszystkie możliwe sposoby, aby sobie dorobić. Nie mówię wyłącznie o piłce, ale o ogólnie o naszym życiu codziennym.
Niemniej ma to również wpływ na futbol.
– To jest taki nieco szerszy obraz tego wszystkiego, ale w piłce to też ma swoje odzwierciedlenie. Dajmy na to, że ktoś chce odejść z klubu A do klubu B i pojawia się problem ze względu na wspomnianą deklarację gry amatora. Trzeba zapłacić ekwiwalent. Ale okazuje się, że tamten klub tego nie zrobi, bo go nie stać. Nie ma środków, by wyłożyć za gracza kilkadziesiąt tysięcy ot tak po prostu. Z kwotami różnie to bywa, czasami jest to kilkanaście, czasami kilka tysięcy za utalentowanego juniora. Ale większość klubów na to nie stać. Ja lubię często do tych klubów, które się tak kłócą o ten ekwiwalent, odbić piłeczkę na zasadzie: rodzice płacili składki? Płacili. Rodzice płacili za obozy? Płacili. Rodzice płacili za boisko? Płacili. Rodzice płacili za buty? Płacili. Rodzice płacili za piłkę? Płacili. A dojazd na trening, a stroje, a żywienie? Oczywiście płacili. Czyli to rodzic płaci w dużej mierze za to szkolenie, a co klub daje?
Trenera?
– Najczęściej tylko trenera. Ale nic poza tym. Bo nawet boiska taki klub wynajmuje często od miasta czy od szkół. Nic więcej ten klub nie daje. A rodzice w zasadzie już płacąc składki opłacają trenera. A potem i tak trzeba płacić ekwiwalent za wyszkolenie, choć jeśli chodzi o całą tę otoczkę szkoleniową to adepci muszą sobie sami wszystko zafundować. Ja tego nie rozumiem. Szkolenie to nie tylko ten wspomniany trener, ale również cała ta otoczka: boisko, obozy, stroje, buty, piłki. W Anglii czegoś takiego nie ma. Żadnego ekwiwalentu nie wymagają. Nawet kiedy zawodnik idzie do klubu z Premier League, ten mniejszy z grassroots nic nie dostaje. Ogólnie ludzie mogą zmieniać kluby na jakie chcą i kiedy chcą. Mam nawet w drużynie takiego napastnika, który w tym sezonie będzie w trzecim klubie. I nikt nie ma z tym żadnego problemu, nikt nikomu nie musi niczego płacić. Ba, nikt nawet nie oczekuje, że cokolwiek się z tego tytułu należy. Dobro zawodnika jest najważniejsze.
Czasem rodzic płaci ekwiwalent.
– Oczywiście, zdarza się coś takiego. Ludzie nie chcą mieć problemu, wolą zapłacić i mieć problem z głowy. Ale to patologia, która nie powinna mieć miejsca. Taki rodzic zakupi za kilka tysięcy złotych na przykład piłki i dostaje kartę dziecka do ręki, na której jest napisane, że chłopak jest zwolniony z ekwiwalentu. Ale jak to zwolniony z ekwiwalentu, skoro ojciec wykupił piłki, a czasami po prostu tylko zapłacił? Nikt potem nie wie, gdzie są te pieniądze. To wszystko idzie pod stołem. A takich sytuacji są tysiące. Tylko ludzie boją się o nich mówić.
Z drugiej strony, czy dzisiejsza młodzież nie bywa trochę roszczeniowa? Wiem, że miałeś kilka sytuacji, kiedy komuś udało się załatwić testy w jakimś klubie, a jegomość stwierdził, że nie ma na nie czasu lub to za daleko.
– Nie jest to wielkie odkrycie. Zdarzyło się coś takiego. I to wiele razy. Wydaje mi się, że jest to poniekąd związane ze zmianą pokoleniową.
Trend idzie ku lepszemu czy raczej ku gorszemu?
– Przykro to mówić, ale ku gorszemu. Podam pewien przykład. Jeden z chłopaków, którego wytypowaliśmy do projektu “Złotych Rękawic” powiedział, że nie mógł znaleźć transportu z Warszawy do Poznania. Odpisałem mu po prostu: OK. Jak nie może chłopak znaleźć pociągu z Warszawy do Poznania to znaczy, że coś jest nie tak.
Ale są też pozytywne wyjątki?
– Oczywiście. Ja zawsze będę tutaj podawał przykład Dawida Burki, który trafił do Wisły Płock, dzisiaj jest w Górniku Polkowice, ale miał za to okazję potrenować z ekstraklasową ekipą. Dawid był też uczestnikiem #TTMSZ. A sytuacja wyglądała tak, że zadzwoniłem do niego, to był bodajże wtorek rano, z zapytaniem, czy chciałby udać się jutro na testy do Wisły Płock. Dodam, że to było lato, a co więcej, chłopak był na wakacjach. Jak tylko dowiedział się o takiej możliwości, wysłał dziewczynę pociągiem do domu, pojechał tylko po swoje rzeczy, sprzęt i ubrania, a w środę z Zakopanego w niecałe 24 godziny stawił się w Płocku. Bez zająknięcia był gotów do pracy. Stwierdził, że dostał szansę i chciał ją wykorzystać. Więc są młodzi ludzie, którzy potrafią w ten sposób zareagować, ale jest ich naprawdę coraz mniej.
Zdarza się, że w trakcie selekcji do “TTMSz” sprawdzacie nie tylko umiejętności kandydatów, ale również prześwietlacie ich social media?
– Tak. Do tego pytamy trenerów, co to są za ludzie, jaki mają charakter do pracy, czego możemy się po nich spodziewać, bez lania wody. Bo zdarza się, że ktoś mówi, byśmy spróbowali, ale to dość ciężki przypadek. Umiejętności ma, ale za to jeszcze trudniejszy charakter. Ale ja twierdzę, że ten charakter da się okiełznać. Przecież w historii futbolu mieliśmy do czynienia z wieloma trudnymi graczami, którzy w swoim fachu byli wybitni. Ktoś musiał tylko do nich dotrzeć. A trenerzy muszą być dobrymi psychologami. Szczególnie ci, którzy pracują z młodzieżą. Umiejętności miękkie są kluczowe.
Odpowiedni mental może być ważniejszy od umiejętności?
– On jest najważniejszy. Bez tego ani rusz. Patrząc z perspektywy ostatnich kilkunastu lat, wydaje mi się, że to jest klucz do osiągnięcia sukcesu w piłce.
Z tym odpowiednim mentalem wiąże się upartość?
– To miałem na myśli. Jest wiele przykładów piłkarzy, którzy podobno nie mieli jakichś wielkich umiejętności, a dużo osiągnęli ciężką pracą, samą chęcią wyróżnienia się. Tym, że naprawdę dawali z siebie wszystko. Zarówno na treningach, jak i w meczach. Pracowitość bardzo często się obroni. Jeśli nie od razu, to w perspektywie długofalowej.
- Zobacz także: Sędziowanie w Polsce do recenzji
A propos długofalowości. Czy polskiej piłce nie brakuje odwagi? Począwszy od dawania szansy młodym ludziom, przez inwestycje w działy skautingu, aż po cierpliwe budowanie projektu długofalowego – realia wyglądają tak, że aby stawiać na młodych, kluby potrzebowały do tego przepisu o młodzieżowcu, a zamiast inwestować w skauting, wolą podpisać kontrakty z piłkarzami, by wynik zrobić na już.
– Co mogę powiedzieć? Tak to wygląda. Nie ma spokoju. Nawet w niższych ligach czy w futbolu młodzieżowym trzeba robić wynik, a jak nie zrobisz, już cię nie ma. Niestety o spokojnym budowaniu nie ma mowy. Wiąże się to z odwagą, a w zasadzie z jej brakiem. Od dołu piramidy po te najwyższe szczeble. Kiedyś zapytałem jednego trenera, czemu nie daje szansy takiemu jednemu chłopakowi, a on mówi, że brakuje mu tego i tamtego, to dałem znać, żeby w takim razie powiedział mu, co i jak, rozwinął go i tak dalej, a on na to, że zanim by go rozwinął, to jego samego już w klubie nie będzie, a obecnie musi robić wynik na już. I koło się zamyka.
Ekstraklasa – wielki zawód
Półtora roku temu zrezygnowałeś z pracy w Wiśle Płock. Pozwolisz, że zacytuję: “Jestem w Płocku, żeby Wisła kojarzyła się z nowoczesnością”. Misja ta chyba się nie powiodła? Mógłbyś przybliżyć kulisy rozstania?
– Powiem tak. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Dużo udało się wdrożyć, dużo udało się zmienić, świetnie współpracowało mi się z Markiem Brzozowskim, dyrektorem tamtejszej akademii, która, tak mi się wydaje, zrobiła bardzo duży skok jakościowy. Zaczął działać bardzo sprawnie skauting. Udało nam się przede wszystkim wdrożyć to, co sobie założyliśmy, czyli dwie drużyny CLJ oraz mocne rezerwy i trzeci zespół seniorów. Było to budowane w oparciu o wspomniany skauting. Ta siatka dalej funkcjonuje pod wodzą Arka Stelmacha. Jeśli o mnie chodzi, ja dostrzegłem w pewnym momencie, że pewnych rzeczy nie da się zmienić. Poza tym bywam wybuchowy, o czym wspominał w jednym z wywiadów prezes Marzec, że zawsze mówię to, co myślę. Muszę nad tym wciąż pracować. Dlatego też między innymi zacząłem współpracę z psychologiem sportowym, Kacprem Papiernikiem, którego serdecznie pozdrawiam.
Nie dajesz sobie w kaszę dmuchać…
– Nie zaprzeczę. Mam w sobie coś z południowca. Jeśli ma być konkretnie tak, a jest inaczej, nie będę długo tego tolerował. Nienawidzę leserstwa ludzi dookoła, którzy zawsze twierdzą, że czegoś się nie da zrobić. A kiedy ja im pokazuję, że jednak się da, wtedy oni twierdzą, że ich to przerasta, nie mają czasu i w ogóle mają z tym problem.
“Niedasizm” to też jedna z chorób, która niszczy polską piłkę.
– Ja doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to tylko kwestia chęci. Dlatego bardzo dobrze wspominam współpracę z Arkiem Stelmachem, bo on też ma taki charakter. Tak samo trener Brzozowski. To są ludzie, którzy nie brzydzą się ciężkiej pracy. Mają takie nastawienie, które ja wyjątkowo cenię, że “kurczę, będzie ciężko, ale nic, spróbujmy, a nuż się uda”. A nie że się nie da. Niestety w klubie nie brakowało ludzi myślących w ten negatywny sposób. Myślących, by przyjść do pracy, odbębnić swoje i tyle. Nic ponadto. Dodatkowa praca to zbędny wysiłek. Nie potrafiłem tego wówczas zrozumieć, jak można tak w ogóle myśleć, ale okazuje się, że można. Dlatego stwierdziłem, że to nie ma sensu.
Nie żałujesz decyzji o rozstaniu?
– Nie, absolutnie. Z perspektywy czasu myślę, że to była dobra decyzja. Na początku trochę żałowałem, wiadomo, to Ekstraklasa, i zawsze można było być blisko tej większej piłki, ale teraz nie. Wiem, że nie wytrzymałbym tam długo. Poza tym takie coś działałoby na mnie destrukcyjnie. A nie chciałbym przesiąknąć taką mentalnością. Ale cieszę się, że projekt jest tam dalej kontynuowany, zmierza to ogólnie w dobrym kierunku.
Śledzisz poczynania rezerw i ekip młodzieżowych Wisły Płock?
– Tak! Oczywiście! Dalej mam kontakt z Arkiem, co jakiś czas wymieniamy się SMS-ami z trenerem Brzozowskim, kontaktuję się też czasami z chłopakami z działu skautingu. Z prezesem Marcem też zresztą utrzymuję kontakt. Zresztą rozstaliśmy się w normalnych warunkach, bez żadnego konfliktu. Dostałem od niego również referencje, że jestem bardzo dobrym pracownikiem, wspomniał w jakimś wywiadzie, chyba w “Przeglądzie Sportowym”, że nie było ze mną żadnych problemów, doceniał mój profesjonalizm, zaangażowanie w projekt. A, jak już wspominałem, jak mi coś nie pasuje, nie będę siedział cicho. Takie mam zasady i zawsze się będę ich trzymał. Być może sam powinienem jakieś wnioski wyciągnąć, nauczyć się, że nie każdy musi się tak angażować. Może czasami warto ugryźć się w język i po cichu robić swoje? W końcu świata nie zmienimy. A na pewne sprawy nie mamy wpływu i lepiej skupić się na tym, na co się ma realny wpływ.
Pamiętam, że bardzo byłeś w tamtym czasie rozczarowany. Twierdziłeś, że polska piłka Cię okropnie zawiodła. W przyszłości nie zamierzasz już związać się z żadnym polskim klubem?
– Nie chcę mówić nigdy, bo nie wiadomo, co przyniesie czas. Ale dzisiaj nawet o tym nie myślę. Ogólnie cały ten zawód to było podsumowanie wszystkich moich doświadczeń z polskim futbolem. Miałem rozmowy o pracę w różnych klubach, np. w Widzewie, GKS-ie Katowice, miałem ogółem kilka rozmów z różnymi klubami na różnych poziomach, później była Wisła Płock, z którą zdecydowałem się związać, ale zupełnie szczerze, z ogromną przykrością muszę stwierdzić, że poziom profesjonalizmu w polskich klubach jest wciąż bardzo niski. Samo podejście ludzi do pracy, nie wspominając o nieznajomości tak podstawowych rzeczy jak pakiet Office, ciężko mi było to zrozumieć. A najbardziej tego, że oni nawet nie chcieli się tego nauczyć. Dlatego mówię, że się okropnie zawiodłem. Widzę, ile jest tutaj do naprawienia, widzę, jak można by to zmienić, ale pewnych rzeczy się nie da przeskoczyć.
Zmiana mentalności to zbyt trudny proces?
– Nie wiem, jak można by wpłynąć na tych ludzi. Pokazać im, że jednak się da, że można coś osiągnąć, ale trzeba najpierw się trochę wysilić. Ja się zawiodłem okropnie, bo dałem się nabrać, że to Ekstraklasa, elita, o której marzyłem. Trener Papszun o tym samym kiedyś opowiadał, że myślał, że w Ekstraklasie to się pracuje zupełnie inaczej, najwyższy poziom, czyli nie ma leserstwa. A jednak, jak się okazało, organizacją tutejsze kluby nie różnią się prawie niczym od tych czwartoligowych. Poza tym, że mają większe stadiony, poziom sportowy jest wyższy, ale ludzie są tacy sami. Znajdziesz kilku, którzy zrobią wszystko, żeby pójść do przodu, ale większość ci powie, że to nie ma sensu. Oczekiwałem zdecydowanie więcej od tego typu instytucji i być może przez to moje rozczarowanie było tak duże. Czy to podczas wspomnianych rozmów o pracę czy w zwykłym codziennym kontakcie. “Zadzwonimy do Pana jutro”, później telefon milczał przez tydzień po czym ósmego dnia odbieram telefon i słyszę: “Wypadło mi to z głowy totalnie, możemy kontynuować rozmowy?”. To nie są jakieś wielkie rzeczy, ale bardzo ważne dla mnie detale. Nigdy bym nie pomyślał, że na najwyższym poziomie rozgrywkowym pracują ludzie, którzy nie tylko nie wiedzą, co to Excel, nie wiedzą, jak go używać, ale również nie potrafią korzystać z maila. To się po prostu w głowie nie mieści. Jeszcze bym rozumiał jakby była wola nauki, ale jak wyżej wspomniałem, tej woli nie ma.
Ciężko mi w to uwierzyć.
– Rozumiem, bo jakbym sam się o tym nie przekonał, też bym nie uwierzył. Wydaje mi się, że w naszej piłce brakuje ludzi, którzy mieliby jakiekolwiek doświadczenie w pracy w większych firmach. Niekoniecznie w sporcie, ale ogólnie w zarządzaniu. Bo dzisiaj kluby działają niczym firma, którą trzeba odpowiednio zarządzać, a w polskiej piłce po prostu brakuje do tego kompetentnych ludzi.
Klub piłkarski to dzisiaj praktycznie korporacja.
– Nie chciałem używać tego słowa, ale tak faktycznie jest. Do tego to wszystko zmierza. Na Zachodzie większość klubów to już dobrze prosperujące korporacje. Oczywiście należy to w pewnym sensie rozgraniczyć, trzeba dbać o atmosferę wewnątrz teamu i tak dalej, ale ogólnie brakuje u nas ludzi z zewnątrz. Tu też fajnie przykład Rakowa można podawać. Klub rozwija się nie tylko od strony sportowej, ale również organizacyjnej, nie boi się zaufać młodym ludziom. Pozwala zebrać potrzebne doświadczenie u siebie, niekoniecznie tylko go wymaga.
Propozycję z Rakowa też byś w najbliższej przyszłości odrzucił?
– Tak. Poza tym na razie mam inne priorytety. Nawet nie myślę o powrocie do Polski w tego typu celach. Ale wracając do myśli, nie tylko Raków działa nieco inaczej w tych naszych smutnych realiach. Stal Rzeszów, tam też prywatny inwestor działa po swojemu, drużyna dzięki temu robi stale progres, podobnie Polonia Warszawa. Coraz więcej pojawia się nowych ludzi w piłce, którzy wiedzą, jak zarządzać firmą i wiedzą, jak ten biznes rozwijać. A tego głównie nam brakuje. Już pomijając dział HR, bo u nas zatrudnia się na telefon, ewentualnie ktoś kogoś zna, nie ma otwartych naborów.
A jak już Warta Poznań szukała niedawno asystenta trenera przez internet, większość internautów się z tego śmiała. Choć ja akurat chwaliłem. I mam na to dowody!
– Bo to się chwali. Tak powinno to wyglądać. Spójrz, jak to wygląda w Anglii. Tu wszystko jest otwarte, jeśli chcesz się zgłosić, proszę bardzo. Wchodzimy na www.efl.com., klikamy w zakładkę “JOBS” i mamy na przykład dzisiaj: Aston Villa Academy Coach, Accrington Stanley: Head of Medical Services, Birmingham City: Academy Host Family Providers, Blackpool: Academy Coach i tak dalej. Kluby dzięki temu mają dostęp do CV kandydatów, mogą sobie wyselekcjonować tych najlepszych i zatrudnić tego najodpowiedniejszego. Nie da się zgłosić tam na około, trzeba kliknąć w link. Oni muszą wszystko sprawdzić. To na pewno jeden z powodów, dla których piłka w Anglii idzie do przodu, w porównaniu z nami, z prędkością światła.
Skauting
Na koniec jeden ważny temat. Zahaczyliśmy o szkolenie, pomówiliśmy o zarządzaniu, organizacji, ale tylko liznęliśmy temat skautingu. Nie masz wrażenia, że tak ogólnie poletko to nieco się u nas rozwinęło? Kluby chyba wreszcie coraz częściej zauważają, że dobry skauting to mniejsze ryzyko niewypału transferowego.
– Skauting w Polsce bardzo się rozwinął. Jakoś w 2014 roku jeszcze nikt nie wiedział, co to w ogóle jest. I możemy tak narzekać na ten nasz futbol, ale progres sam w sobie jest ogólnie dość duży. Narzekamy na szkolenie, zresztą całkiem słusznie, ale chociażby warunki pracy się poprawiły. Jak sobie przypomnę warunki, w jakich ja trenowałem, boiska, na których ciężko było znaleźć jakaś równą kępkę trawy to była norma. Dzisiaj pod tym względem jest dużo lepiej. Jeśli weźmiemy również pod uwagę sprzęt, który jest do dyspozycji podczas treningu, tutaj też można zauważyć spory progres. Podobnie sprawa wygląda a propos materiałów szkoleniowych, są dostępne od ręki na zawołanie. Również chociażby organizacja gry na niższych poziomach się poprawiła. Także sama otoczka, trudno nie zauważyć plusów. Wiele rzeczy poszło do przodu.
A co z tym skautingiem?
– Skauting także poszedł bardzo do przodu. Dziś niemalże każdy klub w Ekstraklasie ma siatkę skautingową. Podejrzewam, że większość drużyn ze szczebla centralnego, a przynajmniej z zaplecza Ekstraklasy również takową posiada. Ba, niektóre kluby już na poziomie trzeciej ligi dostrzegają sens tego typu rzeczy, w czwartej również. To cieszy, bo faktycznie to jest ograniczanie ryzyka transferowego. Ono zawsze będzie, ale może być mniejsze. A oczywiście im mniejsze tym lepiej. Jest też coraz więcej ofert kursów na rynku. Można się kształcić.
Minusem wolontariat. Najlepiej, żeby taki skaut działał za darmo…
– Najpierw trzeba dać coś od siebie. Nie tylko pokazać, że się potrafi to robić, bo można się dopiero uczyć, poprzez nabranie doświadczenia, ale również zaangażować się. Nic ot tak samo nie przyjdzie. W Polsce brzydzimy się wolontariatu, bo myślimy, że nam się za wszystko należą pieniądze. Na świecie to niestety tak nie działa. Owszem, można się dorobić niezłych pieniędzy, ale w perspektywie. Nie od razu. Najpierw trzeba się poświęcić, wyjeździć kilometry w poszukiwaniu talentów. Chcesz być skautem? Zrób sobie portfolio. Pokaż jak oglądasz mecze, zapisuj w zeszycie nazwiska ciekawych graczy z regionu, opisz ich, zrób wywiad środowiskowy. Takie coś waży znacznie więcej od zwykłego CV.
Można powiedzieć, że jesteś też skautem skautów. To u Ciebie, a konkretnie z projektem “Ty Też Masz Szansę” swoją przygodę z tym pięknym zawodem rozpoczynało wielu adeptów, którzy dziś się z tego utrzymują.
– Coś w tym jest. Kamil Drzewiecki do niedawna był szefem skautingu w Chrobrym Głogów. Kamil Olszewski z kolei był w Koronie Kielce, Mateusz Sokołowski w Polonii Warszawa, Daniel Dąbrowski ze Stomilem Olsztyn jest związany. To są przykłady, może to nieładnie zabrzmi, moich “dzieci”, “podopiecznych”, z których jestem dumny. Każdemu z nich starałem się pomóc wskoczyć do pracy na wyższym poziomie. Jak tylko mają jakieś pytania, bądź potrzebują pomocy, zawsze wiedzą, żę mogą ją ode mnie otrzymać. Choć to tak na szybko przewertowałem głowę, ale też Pawłowi Belinie pomogłem zorganizować pracę w Rakowie Częstochowa, i z tego co się orientuję, do tej pory tam jest na pełen etat zatrudniony. Więc troszkę tych ludzi się przewinęło. Cieszę się, że udało mi się im pomóc!
A jest coś, na co jako skaut zwracasz szczególną uwagę przy obserwacji gracza?
– Reakcja po stracie piłki. To jest dla mnie ostatnio kluczowe. Czy zawodnik reaguje pozytywnie i próbuje tę piłkę od razu odzyskać. Czy doskakuje agresywnie do rywala. Robimy również na to bardzo duży nacisk w Balham FC w którym pracuję. Jest to dla nas bardzo istotne. Myślę, że to dość istotna cecha w piłce nożnej – tej z najwyższego szczebla. Jeżeli ktoś ma to naturalne, jest to dla mnie bardzo duży plus.
Komentarze