– I my, i trener jesteśmy w tej chwili sfokusowani na przygotowaniach do kolejnych meczów. W tych dniach rozmowy o kontrakcie trenera nie są rzeczą najważniejszą. Oczywiście tą sprawą też się zajmujemy. Myślę, że do końca marca wszystko powinno już być jasne – mówi w rozmowie z Goal.pl Jarosław Mroczek.
- Wywiad został przeprowadzony 23 lutego, a więc przed meczem Pogoń Szczecin – Lech Poznań (0:3). Żadna z kwestii nie uległa jednak deaktualizacji
- Z prezesem Pogoni Szczecin rozmawialiśmy m.in o tym, jak nie powielić błędów Lecha i Legii, co dalej z Kostą Runjaiciem oraz z planami na pozyskiwanie sponsorów
- – Nie spodziewaliśmy się aż tak dobrego startu nawet przy dużej dawce optymizmu – mówi o świetnym starcie rundy wiosennej
- – My o Wahanie wręcz marzyliśmy, tym bardziej, że konkurencja innych klubów chętnych na ten transfer była dość spora. Musieliśmy go przywieźć tu, pokazać Pogoń jako fajnie rozwijający się klub, w którym będzie walczył o coś poważnego. Spodobało mu się to. W zespół wszedł tak, jakby grał tu od dwóch lat – to oczywiście słowa o wschodzącej gwieździe Pogoni
Dwie jedenastki do ideał
Porozmawiamy o planach na różne okoliczności?
Niech pan próbuje.
Załóżmy, że Pogoń zdobywa mistrzostwo Polski i nieźle rusza w kwalifikacjach europejskich pucharów, przechodzi kilka rund, może nawet kwalifikuje się do rozgrywek grupowych. Jaka jest szansa na to, że dzieje się z nią coś podobnego, co w tym sezonie z Legią albo w poprzednim z Lechem? Że kadra okazuje się zbyt wąska na grę na kilku frontach.
Takie ryzyko zawsze istnieje, jeśli nie podejmie się wcześniej odpowiednich kroków. Plan, który mówi, że możemy gdzieś awansować, oznacza również konieczność poczynienia pewnych założeń. Ilu zawodników dobrać, i to nie zawodników z młodzieży – przy całym szacunku dla nich – ale takich, którzy są gotowi do gry. Takie rzeczy robimy. Skauci nie pracują miesiąc w okienkach transferowych, tylko między nimi. Jeżdżą, oglądają zawodników, robią analizy potrzeb, mają żywy kontakt, by w razie potrzeby móc przechodzić do dopinania umów.
Ideałem kadrowym są pewnie dwie mocne jedenastki. Można coś takiego stworzyć w polskich warunkach mając na uwadze budżet?
To jest model, do którego trzeba dążyć. Bo brak odpowiednio szerokiej kadry jest główną przyczyną nieszczęścia drużyn, którym się nie udało pogodzić gry na dwóch frontach. Taki Lech Poznań musiał to zrozumieć, bo wyraźnie się wzmocnił i jestem przekonany, że po awansie do pucharów nie spotka ich już to, co przed rokiem. My nie mamy takich doświadczeń, bo w tym sezonie zagraliśmy tylko dwa mecze w Europie, ale wyciągamy wnioski z błędów innych. Już w tej chwili mamy dużą wymienność na wielu pozycjach. Zmiennicy dokładają często tyle jakości, że mecze często dzięki nim kończą się sukcesem. I tak to powinno wyglądać. Jeśli ławka jest słaba, musi dojść do katastrofy. Ale gdyby stworzenie modelu, o którym mówimy, było takie łatwe, każdy by to zrobił. Poza tym dwie jedenastki to tylko jednowymiarowe spojrzenie, bo przecież trzeba wypracować sposób nieszkodliwej rotacji, by po wymianie dwóch par zawodników wszystko dalej działało, jak należy. W tej kwestii mam pełne zaufanie do naszego sztabu i dyrektora sportowego.
Pogoń myśli o nietypowych premiach
Zdradzi pan, jak wysoką premię za mistrzostwo mają obiecaną piłkarze?
Żadnych kwot nie wymienię. Premia została ustalona na początku sezonu, zarówno za mistrzostwo, jak i kolejne miejsca. Choć przez ostatnie lata ustabilizowaliśmy naszą pozycję w polskim futbolu na tyle wysoko, że nie rozmawiamy o premiowaniu miejsc szóstego czy siódmego. W sezonie, w którym liga dzieliła się na grupę mistrzowską i spadkową, premia była obiecana nawet za samo wejście do ósemki.
Dziś by ich nie było?
Taki format ligi sprawiłby, że pewnie wciąż coś byśmy za tę ósemkę obiecali. Taka jest piłka. To nie jest tak, że zawodnik podpisze kontrakt, a później siedzi cicho i nic nie negocjuje. Poza tym premia to zawsze motywacja. Są kluby, które obiecują premie za konkretne mecze, my nie. Próbujemy innych metod. Mamy świadomość, że dla zawodnika dodatkowy tysiąc czy dwa tysiące złotych nie mają wielkiego znaczenia, więc chcemy zaproponować piłkarzom, by np. wyjechali z rodzinami do jakiegoś spa, za które my zapłacimy. W ten sposób przy okazji uda się zorganizować integrację. To są młodzi ludzie. Mają prawo, by cieszyć się życiem.
Kto będzie trenerem Pogoni Szczecin w przyszłym sezonie?
A jaki trener w przyszłym sezonie wciąż będzie sprawiał, by cieszyli się na boisku?
Ten, z którym będziemy mieli podpisany kontrakt.
A jak idą rozmowy z Kostą Runjaiciem?
I my, i trener jesteśmy w tej chwili sfokusowani na przygotowaniach do kolejnych meczów. W tych dniach rozmowy o kontrakcie trenera nie są rzeczą najważniejszą. Oczywiście tą sprawą też się zajmujemy. Myślę, że do końca marca wszystko powinno już być jasne. Nie czuję, że musimy się spieszyć. Nie mogę zapewnić, że wszystko skończy się pozytywnie – za taki finał uważam przedłużenie kontraktu z trenerem Runjaiciem – ale w takim przypadku czasu nam nie zabraknie, by w spokoju popracować nad poszukiwaniami następcy. Ale będę to podkreślał – to nie jest temat na teraz. Widzę, jaka jest atmosfera, jakie jest podejście trenera, jak się cieszy ze zwycięstw.
Nie wiem, czy uspokoi pan kibiców.
Często jest tak, że ludzie myślą, że jak się siada ze sobą w rozmowach o kontrakcie, dyskusja jest tylko o pieniądzach. A ja powiem, że wcale nie. Cztery lata to na tyle długi czas, by być zmęczonym, tęsknić za domem. Przecież nawet marynarz siedzi krócej poza domem, bo jednak co kilka miesięcy do niego wpada.
Właśnie próbuje pan przemycić informację, że trener Runjaić jest już zmęczony…
Nie, nie. Chcę tylko powiedzieć, że elementów wpływających na decyzję trenera może być bardzo dużo. I nawet gdyby – mówię gdyby, bo jeszcze w tej kwestii z trenerem nie rozmawiałem – doszło do sytuacji, w której usłyszę od niego „muszę odpocząć”, albo „muszę zmienić klub”, powodem tej decyzji nie będą pieniądze. Mogę to powiedzieć publicznie: finanse między nami nie stanowią żadnego problemu.
Spał pan spokojnie, gdy zimą pojawiły się informacje o zainteresowaniu Runjaiciem ze strony greckiej federacji?
Tak. Wychodzę z założenia, że stanie się to, co musi się stać. Mamy Darka Adamczuka i cały zespół ludzi, który sprawia, że nie obawiamy się różnych scenariuszów. Podobnie działa to z piłkarzami. Czasem kibice się oburzają, że kogoś sprzedajemy, takie jest ich prawo, ale ja jestem pewien, że na rynku możemy znaleźć kogoś podobnego albo nawet lepszego. Świat nie kończy się z wyjęciem jednego ogniwa. Piłka nożna to na szczęście sport drużynowy i odejście jakiejś osoby nie przewróci zespołu. Aczkolwiek, skoro już rozmawiamy o trenerze Runjaiciu, chciałbym zaznaczyć, że ma cechę, która jest fantastyczna i wcale nie tak oczywista. Myślę, że wręcz trudna do zastąpienia – potrafi scalać zespół. Dzisiejsza Pogoń nie jest podzielona na żadne grupki. I powiem panu, że nawet dobór zawodników jest robiony pod tym kątem. By nie trafił tu nikt siedzący później w kącie i marudzący.
Będzie wreszcie mistrzostwo?
Jest tak, że Lech musi, a Pogoń może?
Jest i niech tak będzie jak nadłużej!
Myślałem, że usłyszę coś innego. Że Pogoń jest dziś już tak silna, że też musi.
Tak naprawdę o tym, kto może, a kto musi, nie decydujemy my, tylko dziennikarze i kibice. To z tej strony biorą się takie hasła. Mówiąc całkiem poważnie – zbudowaliśmy bardzo mocny skład i jesteśmy w stanie nim osiągnąć dobre wyniki. Że nawet kontuzja trzech stoperów, czyli coś, co nam się przydarzyło, nie spowoduje gwałtownego obniżenia poziomu. Dla mnie niesamowite jest, że Igor Łasicki po roku bez gry w Ekstraklasie wszedł na boisko i zaprezentował taką jakość. To jest super. Dlatego będę mówił: wierzymy, że możemy. A czy musimy? Z punktu widzenia kibiców kiedyś tak. Ale to tylko sport. Na końcowy wynik wpływa milion czynników. Natomiast jestem pewny jednego: jeśli w którymś momencie się potkniemy, ten zespół nie odpuści. To jest team, który zaciśnie zęby i dalej będzie szedł jak po swoje.
Gdy rozpoczynaliśmy rundę wiosenną, policzyliśmy sobie, jaką średnią punktową musimy zrobić na wiosnę, by wywalczyć mistrzostwo. Wyszło nam, że dość dużą pewność daje 2,15. Jesteśmy już bardzo blisko. Gdyby ktoś mi powiedział, że z pierwszych czterech meczów wygramy trzy, brałbym to bez dyskusji. A wygraliśmy trzy na trzy. Nie spodziewaliśmy się aż tak dobrego startu nawet przy dużej dawce optymizmu.
Pan pewnie rozmawia z trenerem i ma jakąś wiedzę na ten temat. Kiedy kibice doczekają się występów Wahana Biczachczjana w większym wymiarze czasowym?
Musi pan pytać trenera. Nawet gdybym się domyślał lub wiedział, nie wolno mi powiedzieć. To nie moja działka. Nie chciałbym, by kiedykolwiek odebrał, że próbuję mu narzucać jakieś rozwiązania. A mnie nigdy nie zdarzyło się zapytać trenera o żadnego piłkarza.
Jak wyglądało sprowadzanie tego zawodnika?
Obserwowaliśmy go przez półtora roku. Wiedzieliśmy, kiedy kończy mu się kontrakt, kiedy może być realnie do przechwycenia, jeździliśmy na Słowację kilka razy. Tam się spotyka różnych ludzi, pyta o zawodnika, robi wywiad pod kątem jego mentalności i osobowości. My o nim wręcz marzyliśmy, tym bardziej, że konkurencja innych klubów chętnych na ten transfer była dość spora. Musieliśmy go przywieźć tu, pokazać Pogoń jako fajnie rozwijający się klub, w którym będzie walczył o coś poważnego. Spodobało mu się to. W zespół wszedł tak, jakby grał tu od dwóch lat – i nie mówię tu o strzelanych bramkach, tylko cechach charakterologicznych. Z miejsca wypracował super relacje z kolegami. Ale nie zawsze uda się przenikliwie sprawdzić kogoś mentalność.
Kilka zdań o rozczarowaniach
Mówi pan o Pawle Cibickim.
Wiedzieliśmy o tym, że lubi pożyczyć pieniądze, ale na dobrą sprawę nikt nas nie przestrzegł, by nie brać go, bo są z nim jakieś problemy. W pewnym sensie to choroba. A do tego wyskoczyła sprawa w Szwecji, związana z potencjalnym braniem udziału w ustawianiu meczów.
Na przykładzie Cibickiego, czy Zvonimira Kożulja nie tracił pan wiary w ludzi?
Cibickim byłem rozczarowany. Patrzył mi w oczy i mówił, że skończył z tym, że ani złotówki już nie pożyczy od ludzi. Po czym wychodził, a ja 15 minut później mam telefon, że pożyczył pieniądze. Chodziło o śmieszne kwoty, ale już wiedziałem, że kłamie i oszukuje. I że już nie będę miał z nim dobrych relacji. Z Kożuljem było zupełnie inaczej, który troszeczkę odpłynął po tym, jak strzelił kilka bramek. Nie chcę o tym mówić publicznie, ale tamta sprawa była naprawdę niecodzienna.
Pogoń Szczecin a pieniądze
Przy transferze Kamila Grosickiego nie miał pan wątpliwości? Klasę Kamila znamy, jednak było jasne, że nieco obciąży budżet płacowy.
Ja też rozumiem Kamila. Mógł być konsumentem pieniędzy do końca swojego życia i ciężko byłoby mu nagle żyć za 20 razy mniej. On w życiu już nie będzie miał tego samego, co w Premier League, ale znaleźliśmy jakiś poziom, który wprawdzie sprawił, że musieliśmy “gryźć stół”, ale dla niego był akceptowalny. To było z naszej strony ryzyko, bo nie mogliśmy mieć pewności, czy sportowo nam to odda, ale dziś mogę powiedzieć, że się “spłaca”. Poza tym dużo wniósł do szatni. To wzór dla młodych, którym pomaga.
Pogoń doskonale prosperuje, dlatego spytam: czy na polskiej piłce jednak da się zarobić?
Nie wiem, bo nie zarabiam na niej. W statucie Pogoni jest zapisane, że nawet, jeśli wypracowany zostanie zysk, musi przeznaczyć go na rozwój. Nie można sobie wypłacić dywidendy. Poza tym sport tym się różni od zwykłego przedsiębiorstwa, że wiele rzeczy robi się z miłości. Bo się to kocha. Ja przed meczem czasem nie mogę spać, ale nie dlatego, że liczę pieniądze, ile wpadnie z biletów, ale przez pasję, zastanawianie się, co jutro będzie. Jeśli ktoś chce w klubie pracować jak w zakładzie pracy, to się nie uda. Ja prowadzę Pogoń według zupełnie innych kryteriów niż firmę. Chcę tu spełniać marzenia. Jedno może się spełnić w maju.
A gdyby miał pan po tych latach w Pogoni zdradzić, co przez ten czas pana w polskiej piłce rozczarowało najmocniej?
Będą na mnie krzyczeli, ale nie podoba mi się to, że w innych klubach nie ma woli i odwagi mówienia otwarcie o trudnych sprawach. Zamiast tego szepcze się po kątach.
Trudnych sprawach?
Jestem wrogiem wprowadzania ludzi polityki do piłki. Ja mam niewyparzoną gębę i mówię o tym głośno. Nieoficjalnie słyszę, że ktoś się ze mną zgadza, ale gdy przychodzi co do czego, zostaję sam. A jestem pewien, że w dłuższej perspektywie nic dobrego ludzie polityki nam nie dadzą.
Co pana skłoniło do podjęcia większego ryzyka finansowego po odejściu Grupy Azoty?
Przekonanie, że ma to sens. Długo o tym nie mówiłem, ale do dziś boleję nad tym, że tak się stało. Tym bardziej, że wiem, iż to nie Grupa Azoty chciała od nas odejść, nawet nie jej zarząd, tylko jedna osoba – prezes zarządu, który wymyślił sobie, że jest niezadowolony. Nie wchodzę w te powody, bo niezależnie, jakie były, były nieprawdziwe. W żadnym, najdrobniejszym punkcie nie złamaliśmy umowy, która zobowiązywała nas do wykonywania pewnych działań. Niektórzy czynią mi zarzut, że jestem zafiksowany na jednym kierunku politycznym, ale ja wychodzę z założenia, że jeśli coś mnie irytuje, mam prawo o tym powiedzieć. I nie mówię tego w imieniu Pogoni, a własnym. To nie powinno być powodem dla tego typu decyzji.
O odejściu Grupy Azoty dowiedzieliśmy się w dość brutalny sposób. Próbowaliśmy szukać porozumienia, ale się nie udało. Po jednym z takich spotkań wyszliśmy z budynku. Zobaczyłem zwieszone głowy kolegów i wie pan, co im powiedziałem?
Słucham.
Że poczułem ulgę. Jakby mi spadł jakiś balast z pleców. Poczułem się wolny. Że nie muszę tutaj już przyjeżdżać, czapkować, uśmiechać się. To były zakłady chemiczne, a ja nie czułem chemii. Musiałem słuchać jakichś politycznych bzdur. Wymyślania, oskarżania ludzi. A mogłem się zająć współpracą z ludźmi, którzy naprawdę chcą z nami współpracować. Uczciwie i szczerze. Co nie oznacza, że odrzucamy Grupę Azoty. Znam tam wiele osób, które niezależnie od swoich upodobań politycznych, są przyzwoite i fajne. Ale są w uwarunkowaniach, w których trudno im podjąć jakieś decyzje. Broń Boże ich nie winię, ale namawiam do podjęcia współpracy. Być może kiedyś to się stanie. Może musi minąć jeszcze trochę czasu, by czas wyleczył rany.
W Pogoni pojawi się sponsor tytularny?
Jeśli go znajdziemy, to będzie. Natomiast ci mniejsi sponsorzy, albo bardziej partnerzy, są dla nas celem po nauczce, jaką dostaliśmy. Chcemy zbudować potężną sieć – nie dwudziestu, a stu lub stu pięćdziesięciu, którzy stworzą silny fundament, w którym jeśli pięciu zrezygnuje, to się nic nie stanie albo przyjdzie pięciu następnych. A jeśli chodzi o większego partnera, to są trudne rozmowy. Jeśli ktoś ma dużo pieniędzy, prawdopodobnie działa na rynku ogólnopolskim. I najczęściej mówi wtedy: kurczę, jak ja się będę tu regionalnie pokazywał, to w innym miejscu w kraju ktoś będzie miał do mnie pretensje. Z kolei jak ktoś jest regionalny, to mówi: sorry, nie mam tyle pieniędzy, by się jeszcze z wami dzielić w takim stopniu. Moim zdaniem jedni i drudzy się mylą. W Polsce jest bardzo dużo firm, które bardzo by zyskały korzystając z promocji poprzez sport. Według badań firm zajmujących się kwestiami marketingowymi, my kilkunastokrotnie przewyższamy potencjałem reklamowym prasę. Ale że przez całe życie przedsiębiorstwa wydawały kilka milionów na promocję w prasie, wolą zostać przy tym modelu. Ja jestem jednak głęboko przekonany, że wreszcie znajdziemy odpowiedniego partnera. Nie zrezygnujemy z poszukiwań, do skutku.
Komentarze