Pogoń Szczecin, czyli giganci ze szkła. Olkiewicz w środę #150

Pogoń Szczecin znalazła się w sytuacji, którą zwykliśmy nazywać "między młotem a kowadłem". Wiedźmin zapewne wspomniałby przy tej okazji o swoim zdaniu na temat wybierania "mniejszego zła", a ktoś inny przypomniałby takie nazwy jak dżuma i cholera. A to wszystko, gdy szczecinianie wydawali się stałym członkiem polskiego TOP 4.

Kibice Pogoni Szczecin
Obserwuj nas w
Zuma Press / Alamy Na zdjęciu: Kibice Pogoni Szczecin
  • Pogoń Szczecin znalazła się na najtrudniejszym zakręcie od czasów odbudowy klubu w niższych ligach – piłkarze strajkują, dziura budżetowa jest trudna do oszacowania, kibice są wściekli, a zarząd nie przedstawia żadnych wiarygodnych planów na wyjście z kryzysu
  • Przybywa jednakże czerwonych flag wokół postaci niedoszłego ratownika klubu, pana Alexa Haditaghiego, który z transakcji zakupu klubu zrobił serial obyczajowy, a może nawet komediodramat
  • Cała sytuacja pokazuje jednak przede wszystkim kruchość konstrukcji futbolowego przedsiębiorstwa, w którym wykręcenie dosłownie kilku malutkich śrubek może poskutkować potężną awarią całej maszynerii

Pogoń Szczecin, czyli między starą bidą a nowym bałaganem

Podsumowanie na sucho wydarzeń ostatnich tygodni w Pogoni Szczecin nie zależy do zadań łatwych, ale niestety – przede wszystkim nie należy do zadań przyjemnych. Sytuacja jest dość złożona – piłkarze protestują, ponieważ nie przekonuje ich wizja klubu, szczególnie, że człowiek, który za nią odpowiada, przebywa na wakacjach w Tajlandii. Klub boryka się z problemami finansowymi, według samej Pogoni Szczecin – sporymi, ale w granicach normy, według ewentualnego nowego właściciela Pogoni – tak ogromnymi, że właściwie pozostaje tylko modlitwa. Ratownikiem klubu ma być Kanadyjczyk, który sprzedał białego lwa Justinowi Bieberowi, a w 1993 roku miał dziewczynę ze Szczecina. Jego oferta jest jednak ważna tylko przez krótki, określony czas, chyba że jednak się rozmyśli i da tego czasu więcej. Zresztą, wszystko kibice mogą sobie obejrzeć w pliku .pdf, który potencjalny inwestor rozesłał fanom.

Ach tak, nie zapominajmy o jakże ważnym detalu, jakim jest firma Kaczory, główny antagonista w tej opowieści. Firma Kaczory śmiała pożyczyć Pogoni pieniądze i nie zgodzić się na przełożenie spłaty długu o pewną liczbę miesięcy. Pewną, bo ona w sumie ostatecznie i tak nie była do końca znana.

Współczuję kibicom Pogoni Szczecin, ale zebranie suchych faktów w tej tragikomedii jest chyba najbardziej bolesne. Im więcej faktów o Pogoni Szczecin w końcówce 2024 roku napiszemy, tym gorzej będzie wyglądał prezes Jarosław Mroczek. Gorzej będą wyglądać poszczególni przepłaceni piłkarze, którzy de facto przegrali przeszłość klubu z I-ligowym średniakiem. Gorzej będzie wyglądać organizacja, która po prostu się zawaliła, jak misterna konstrukcja z klocków Lego pod naporem szarżującego 5-latka. Ale przecież im więcej szczegółów dotyczących propozycji i sposobu prowadzenia negocjacji przez pana Alexa Haditaghiego pojawia się w mediach, tym bardziej niepoważnie wygląda cała akcja ratowania Pogoni przed bankructwem. Oczywiście, nie jest to poziom słynnej ekipy z Matsem Hartlingiem i Vanną Ly, natomiast każdy kolejny komunikat, oświadczenie, wywiad i wypowiedź potęgują nieufność wobec multimilionera, który już, już zrobiłby z Pogoni hegemona całej ligi, gdyby nie to przeklęte zadłużenie u niektórych, w gruncie rzeczy dość drobnych firm.

Pogoń wygląda niezbyt poważnie. Najmocniej zainteresowany zakupem potencjalny inwestor również. Ich negocjacje, prowadzone częściowo za pośrednictwem mediów, w tym mediów społecznościowych, wyglądają dokładnie tak, jak wyobrażalibyśmy sobie negocjacje dwóch niezbyt poważnych podmiotów. Wśród kibiców ścierają się dwie wizje: jedna zakłada, że lepsza oswojona stara bida, o której już sporo wiemy i która wydaje się dość przewidywalna, druga wizja z kolei to popularne hasło: “no gorzej być nie może”. I najbardziej martwi przewrotność futbolowych bogów, którzy, jak mówią stare podania i legendy, reagują na dosłownie każdego kibica, który wzdycha, że “gorzej być nie może”.

Pogoń Szczecin i scenariusze optymistyczne

W przypadku takich inwestorów jak pan Haditaghi najtrudniejsze jest zawsze wybadanie rzeczywistych intencji, ale to nie znaczy, że każdy multimilioner z dobrymi intencjami jest już zbawcą na białym koniu. I to chyba tak naprawdę klucz do zrozumienia największych sceptyków szybkiego przekazania klubu z rąk dotychczasowych włodarzy do portfolio pana Haditaghiego. Jeśli bowiem prześledzimy losy klubów, w których pojawiał się bogaty zagraniczny inwestor – i nie mówimy tutaj jedynie o Polsce! – trudno o jakiekolwiek logiczne reguły, o jakąkolwiek powtarzalność. Świat futbolu wręcz puchnie od nieprzyzwoicie bogatych ludzi, którzy po wejściu do świata futbolu okazują się… skąpcami. Dla wszystkich oczywiste pozostaje przecież, że Francois Pinault, jeden z najbogatszych Francuzów, mógłby sobie pozwolić na zakupienie do Rennes nie tylko najmocniejszych zawodników Ligue 1, ale też gwiazd zasilających ligi mocniejsze od francuskiej. Ale zaglądamy do szacunków transfermarktu i dowiadujemy się, że zamiast potężnych transferów gotówkowych, które mogłyby dźwignąć klub w okolice walki o mistrzostwo, Rennes wręcz zarabia na kolejnych okienkach. W tym sezonie kupiło piłkarzy za blisko 100 milionów euro, to fakt, ale sprzedaż samego Doue to według transfermarktu połowa tej kwoty.

Nawet ułamka swojej fortuny nie wrzucił w futbol Carlos Slim, właściciel Realu Oviedo, nie ryzykują za bardzo na rynku transferowym dobrze znani w Polsce Phillip i Robert Platkowie. Choć ich majątek pozwalałby na stworzenie stabilnego klubu w górnej połowie Serie A, Spezia po prostu biduje – aktualnie w sezonie 2024/25 znów jest na transferowym plusie, sprzedając kluczowych piłkarzy nawet po 7 milionów euro (Holm) a skupując po taniości piłkarzy pokroju Antonio Colaka (2,5 miliona).

Kto zadbałby lepiej o przyszłość Pogoni Szczecin?

  • Jarosław Mroczek
  • Alex Haditaghi
  • Jarosław Mroczek 31%
  • Alex Haditaghi 69%

134+ Votes

Wybrałem skrajne przykłady, ale chodzi o pokazanie pewnej zasady. Zagraniczny inwestor często traktowany jest przez kibiców jako posłaniec dobrej nowiny, jako forpoczta lepszych czasów, jako prorok, zapowiadający przybycie całego orszaku aniołów, którzy zejdą z niebios i zaczną grać dla twojego ukochanego klubu. Tymczasem droga jest dość daleka. Najpierw trzeba sprawdzić, czy inwestor w ogóle istnieje (Vanna Ly). Potem czy posiada jakiekolwiek fundusze (Niemcy w Koronie Kielce). Następnym krokiem jest sprawdzenie pochodzenia tych funduszy (Urfer). A potem jeszcze czy ilość wpłacanych do klubu środków w ogóle pozwoli na rywalizowanie z ligowymi przeciwnikami (GKS Tychy). Pułapek sporo, historii spektakularnych sukcesów – niewiele, a przecież przez polską piłkę przewinęli się już tacy krezusi jak choćby nasi krajowi Józef Wojciechowski i Antoni Ptak.

Scenariusz optymistyczny dla Pogoni zakłada, że pan Haditaghi istnieje, ma pieniądze, chce je wydawać na klub, a z czasem i na wierzycieli. W zamian oczekuje tylko, by magiczne miasto Szczecin mogło się uśmiechać po występach swojej ukochanej drużyny. Wydaje mi się, że ten scenariusz moglibyśmy położyć na półkę z wersją przyszłości, w której Jarosław Mroczek przywozi z Tajlandii bardzo cenną statuetkę afrykańskiego czarodzieja, którą sprzedaje z takim zyskiem, że z miejsca spłaca nawet firmę Kaczory. Parę dni temu zrobiłem na swoim koncie twitterowym sondę dla kibiców Pogoni, czy wolą iść dalej z panem Mroczkiem, czy jednak woleliby zaufać panu Haditaghiemu. Kuba Szlendak zauważył, że przydałaby się trzecia opcja. Zgadzam się z tym, przydałaby się, nie tylko w ankiecie, ale… Pogoni Szczecin. Natomiast na ten moment po prostu jej nie ma…

Studium kruchości

Co ciekawe – sytuacja Pogoni Szczecin powinna być problematyczna, a może nawet bolesna również dla postronnych, w pełni neutralnych kibiców. Trudno bowiem o lepszy dowód na to, jak kruchymi organizmami są nawet te najzdrowsze instytucje w polskim futbolu. Pogoń Szczecin bez krzty przesady była przecież jednym z najlepiej zarządzanych klubów rodzimej ligi. Zgadzało się tam niemal wszystko, łącznie z brakiem szczególnej napinki na natychmiastowe sukcesy, która mogłaby zachwiać organizacyjną stabilnością. Pogoń krok po kroku rozbudowywała swoją akademię, budując renomę wśród zagranicznych podmiotów. Transfery Piotrowskiego czy Walukiewicza, ale nawet i Buksy stanowiły fundament pod kapitalną sprzedaż Kacpra Kozłowskiego. A przecież i po Kozłowskim Szczecin opuszczali kolejni – wśród nich Łęgowski czy Kowalczyk. Pogoń dorobiła się wychowanków wyszkolonych od małego, ale też tych, których po prostu sobie wyszukała po Polsce. To potwierdzało, że pewne procesy i działy w klubie działają dokładnie według podręcznika – finalnie przynosząc do klubu spore zyski.

Nowy stadion. Kapitalna infrastruktura treningowa. Marketingowe sukcesy, mniejsze czy większe. Występy w europejskich pucharach, ściągnięcie takiej pomnikowej postaci jak Kamil Grosicki. Zdominowanie całego regionu, przyzwoite frekwencje, do tego tak pożądana w całej Polsce regularność. Pogoń doskoczyła do Legii, Lecha i Rakowa. Zajęła miejsce za tą trójką, ale też bez ogromnej straty. Cztery sezony z rzędu w pierwszej czwórce ligi. Bez tytułu, jasne, ale tak długie utrzymywanie się w tak ścisłej czołówce nie wyszło nawet Legii i Lechowi, które świetne kampanie w pucharach okupiły dołowaniem w lidze. W ubiegłym sezonie Pogoń zresztą wyprzedziła i Lech, i Raków. A jednocześnie w tym samym sezonie ukręciła na siebie bicz.

Nie do końca przekonuje mnie optyka, w której jeden przegrany finał Pucharu Polski ma aż tak potężne konsekwencje. Ale im dłużej liczę i dodaję, tym bardziej się boję – coś w tym może być. Wpisane do budżetu premie za zdobycie Pucharu Polski to jedno. Ale przecież dla Pogoni to miała być przepustka do Europy. To właśnie dzięki triumfowi w Pucharze Polski szczecinianie mieli zaliczyć udany rajd w Lidze Konferencji, a przy odrobinie szczęścia – może nawet w Lidze Europy. Stamtąd miała trafiać do klubu gotówka, to właśnie mecze pucharowe z Pogonią w roli gospodarza miały napędzać zysk z dnia meczowego. A tu jedna dłuższa piłka w pole karne Pogoni i pyk. Wszystko zniknęło. Wszystkie plany, ambicje, marzenia, wszystkie szczegółowo rozpisane plany. Okazało się, że jeden z czterech największych polskich klubów może zostać zaorany na przestrzeni 90 minut. Budowany latami kolos, przecież odbudowywany od zera, siłą całej lokalnej społeczności, może się wywrócić po jednym strzale prawie 34-letniego hiszpańskiego obrońcy, obecnie występującego w swojej rodzimej III lidze.

I to właśnie to jest w całej sytuacji najbardziej dramatyczne. Jeśli tak krucha jest Pogoń Szczecin, to jak krucha jest cała reszta polskiej piłki? Jeśli taki klub jak Pogoń Szczecin został zawieszony między panami Mroczkiem i Haditaghim, to jakiego rodzaju zarządcy mogą trafić do słabszych klubów? A kibicom Pogoni należy zwyczajnie współczuć. Niezależnie od tego, co stanie się dalej z ich klubem, istnieje spore zagrożenie, że największym sukcesem niekwestionowanej złotej ery ich klubu będą dwa brązowe medale oraz… finał Pucharu Polski. Każdy kibic piłkarski jest przekonany, że to jego klub jest tym przeklętym, tym wyjątkowo nieszczęśliwym, tym kumulującym w sobie niewiarygodne wręcz pokłady rozczarowań przygotowanych na każdą okazję.

A potem poznaje historię Pogoni Szczecin…

Komentarze