- Wysyłał maile do klubów z Polski z propozycją współpracy. Nikt nie odpisał. Przebił się dopiero w Anglii – najpierw w Norwich, później w Southampton
- Odpowiadał m.in. za sprowadzenie Jana Bednarka i Mateusza Żukowskiego. Dlaczego ten pierwszy przebił się w Premier League, a drugi nie pograł w Szkocji?
- Wraz z końcem listopada wygasa jego umowa z Rangers FC. Jest na kursie dyrektora sportowego i nie ukrywa, że chciałby pracować w tej roli w Polsce
Piotr Kasprzak. Były skaut Southampton i obecnie skaut Rangers FS [WYWIAD]
Dlaczego skaut Rangers FC stacjonuje w Poznaniu?
Taką mamy strukturę klubie. Są tak naprawdę dwie szkoły – jedna jest oparta na ludziach blisko klubu, którzy są wysyłani z centrali na mecze, a na co dzień pracują w klubie. Druga, taka w której ja funkcjonuje, opiera się na skautach rozsianych po świecie. Ja odpowiadam za Polskę, Czechy, Słowacje oraz Bałkany. Przed wojną zajmowałem się też Rosją i Ukrainą. Plus MLS. I dlatego mieszkam w Polsce. Ta opcja ma sporo zalet – znam klimat tej piłki, jest mi ona bliższa kulturowo, znam ligi, czytam media, zaglądam do gazet, mam też po prostu bliżej na mecze.
I co tydzień macie spotkania, na których w większym gronie skautów raportujecie zebrane informacje?
Mamy określoną strukturę spotkań, ale nie są to cotygodniowe okresy. W skautingu liczy się elastyczność i adaptacja, dlatego opieramy się bardziej na codziennej komunikacji. Pion sportowy się spotyka, toczymy dyskusje z szefem skautów czy dyrektorem sportowym. Wiadomo, że im bliżej okienka transferowego, tym ta częstotliwość rozmów się zwiększa”
Jak wygląda ten proces skautingowy? To znaczy: co musi się zadziać, że piłkarz trafia na wasz radar, a później wybieracie akurat jego?
Idealny proces skautingowy jest złożony – to jest wstępna selekcja, wiele raportów, skauting środowiskowy, stworzenie list skautingowych, negocjacje, ostatecznie dopięcie transferu… Ale bardzo jest tak, że ten idealny proces skautingowy po prostu nie występuje. Załóżmy, że jadę zobaczyć chłopaka, który nam odpowiada – szukamy gracza na taką pozycję, o odpowiednich cechach, mamy wstępy research dotyczący tego, jakim jest człowiekiem. A wiemy, że kończy mu się kontrakt lub jego klub jest na musiku. Wówczas intensyfikujemy starania. Albo z drugiej strony – podoba nam się zawodnik, ale jest jeszcze po urazie, dajemy sobie wówczas pewien margines czasu.
Ciekawy jest przypadek Abdallaha Simy, którego chyba znaliście już wcześniej.
Pamiętaliśmy go z czasów Slavii Praga. Ogrywał się w klubie satelickim, wszedł do Slavii i robił furorę. Strzelił nam nawet gola w europejskich pucharach. Wysoko go ocenialiśmy, ale po prostu nie mogliśmy wyłożyć wówczas takich pieniędzy na niego. Trafił do Brighton, później poszedł na wypożyczenie do Francji, wrócił i teraz został wypożyczony do Rangers. Pewnie gdyby nie to, że mieliśmy go w bazie z czasów Slavii i utkwił nam w pamięci, to nie ruszylibyśmy po niego latem, bo niewiele by nam jego nazwisko mówiło. A teraz jest jednym z naszych najlepszych piłkarzy. Ta praca z przeszłości zaowocowała, choć z opóźnionym zapłonem.
Jak wygląda twój rozkład zajęć? Siadasz w poniedziałek i mówisz – w piątek pojadę na Lecha, w sobotę na Trnavę, w niedzielę na Partizana?
Jesteśmy po dużych zmianach wewnątrz klubu, natomiast cechowało nasz dział to, że mieliśmy do siebie duże zaufanie. Moi przełożeni wychodzili z założenia, że ja znam swój region najlepiej, zatem nie trzeba mi mówić “Piotrek, jedź na taki mecz, a tamten sobie odpuść”. Wręcz odwrotnie – słyszałem “ty jesteś ekspertem w tej dziedzinie, to daj nam tylko znać, gdzie jedziesz, a my to potwierdzimy”. I tyle. Wiadomo, że czasem są od tego wyjątki i jestem delegowany na mecz, bo musimy koniecznie coś sprawdzić. Zatem odpowiadając: wysyłam terminarz z wyprzedzeniem, a poza tym działam na skautingu wideo.
To jednak kilka lig do prześledzenia, nie będziesz w trzech miejscach jednocześnie. Najpierw wstępna selekcja wideo, a później obserwacje na żywo – to też znany model.
Często tak. Chodzi o efektywność tej pracy. Najpierw filtruje sobie zawodników przez wideo czy research środowiskowy – wiem, że potrzebujemy stopera, a w klubie X jest zawodnik, który może nas ciekawić. Ale jest też taki w klubie Y. Oglądam sobie na wideo obu, precyzuje który może być ciekawszy i jadę do niego. Jedna, druga obserwacja – okej, to nie to, ale może ten drugi daje radę?
Głupio też jechać po prostu na ślepo.
Tak, bo w gruncie rzeczy ja nie jadę “na mecz”. Jadę po konkret. Jeśli bardzo podoba nam się jakiś napastnik, to chce sie teraz dowiedzieć – okej, jak się zachowuje w meczach z dużą presją? Jak wygląda w meczach ze ścisłą czołówką ligi? Chcemy znać kontekst. Jesteśmy specyficzną drużyną, bo przez 95% meczów dominujemy nad rywalami w lidze. Do tego cała otoczka klubu jest bardzo jasna.
Okej, obejrzałeś zawodnika, masz swoje wnioski. Co dalej? Raportowanie?
Tak, tworzę raport, mamy swój system od tego. Jeśli mamy zawodnika opisanego, scharakteryzowanego, zebraliśmy już dość informacji, to wchodzimy na kolejny etap. Jestem też w grupie zarządzającym skautingiem i pionem sportowym. Zbieram wnioski, tworzymy listy skautingowe, wybieramy zawodników do ściągnięcia.
Jak wygląda ta struktura wewnątrz klubu?
Tak jak wspomniałem – jesteśmy w trakcie sporych zmian, bo odszedł dyrektor sportowym i mój bezpośredni przełożony, więc może powiem o tym, co było do tej pory. Generalnie każdy z nas, skautów, miał przypisany swój region. U mnie to właśnie ta Europa Środkowa, Wschodnia i Bałkany. I ja za to odpowiadam. Kompetencje tu są jasno określone. Jeśli nasz rywal ściągnie chłopaka z Ekstraklasy czy ligi serbskiej, a ja nigdy o nim nie raportowałem, to pojawia się pytanie – dlaczego? Słuszne jest wówczas pytanie – “Piotr, dlaczego my go nie znamy?”. Na szczęście takich sytuacji nie ma wiele. Natomiast to też nie jest tak, że każdego zawodnika z Ekstraklasy ściągniemy, bo to nie o to chodzi.
Pewnie 99% obserwacji nie kończy się transferem. Chodzi też o selekcję negatywną – piłkarz jest ciekawy, ale nie dla was. Piłkarz się wyróżnia, ale ma takie deficyty. Ktoś jest dla was już za drogi, a ktoś inny za drogi nie jest, ale macie już za dużo zawodników na daną pozycję.
Ja czasem tak gorzko żartuję, że 95% mojej pracy to trzymanie z dala od mojego klubu zawodników, którzy się do niego nie nadają.
Brutalnie.
Ale tak jest. Dla mnie to kwestia szacunku do tych piłkarzy. Nie chcę ściągać piłkarzy, którzy odbiją się do klubu, w którym pracuję. Nikomu to nie służy. Ja go opiszę tak, jakby był następcą Zidane’a, a on przyjedzie i nie wyjdzie ze środka w “dziadku” na treningu. On będzie miał żal, klub utopi pieniądze, ja dostanę po głowie. To nie ma sensu. Za bardzo szanuję to, ile czasu spędzili na treningach, ile poświęceń włożyli, by wrzucać ich na zbyt głęboką wodę. Są przecież piłkarze, których nie możesz potraktować na zasadzie “okej, bierzemy cię, bo masz potencjał, ale pierwsze pół roku spędzisz na niwelowaniu braków i nie powąchasz boiska”.
Wiadomo jednak, że skautów rozlicza się z tych zawodników, któryvh zarekomendowali. Z Polski do Rangers opiniowałeś Mateusza Żukowskiego, który – mówiąc eufemistycznie – w Szkocji się nie przebił.
Od razu zaznaczę, żeby była jasność – tak, dziś możemy powiedzieć, że nie był to transfer udany. Natomiast pamiętam jego pierwsze miesiące w klubie. Feedback był bardzo pozytywny – od sztabu, od zawodników. Testy fizyczne? TOP3, może TOP5 w każdej kategorii. Ktoś może powiedzieć “eee, to tylko liga szkocka”, ale my w tamtym sezonie dotarliśmy do finału Ligi Europy. Wtedy na pozycji Mateusza grał James Tavernier. I jak grał…
Ponad 30 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.
Został królem strzelców ligi Europy, a grał na prawej obronie. Kosmos. Ale wracając do Żukowskiego – gdy dziś patrzę na ten transfer, to wniosek jest taki, że zbyt szybko entuzjazm z transferu przerodził się w zniechęcenie spowodowane brakiem gry. Tavernier grał prawie wszystko, Mateusz miał się od kogo uczyć. W lidze goniliśmy za Celtikiem, nie było za bardzo opcji do rotacji, Tavernier był kapitanem. To był dobry okres, by przygotować sie do gry, ale chyba za szybko zapadła decyzja – idę na wypożycznie, bo tutaj nie pogram. Zresztą ostatnio uśmiechnąłem się, gdy Jacek Magiera powiedział, że Żukowski ma wszystko, by być reprezentantem Polski.
Uśmiechnąłeś się, bo to nierealne?
Właśnie nie – uśmiechnąłem się, bo to są moje słowa sprzed transferu do Szkocji. Mateusz musi zrozumieć, że wszystko jest w jego rękach. Nie trenerów, nie agentów, nie kolegów z drużyny. Cieszę się, że trafił do trenera Magiery, bo to trener, który potrafi docierać do zawodników właśnie pod kątem mentalny. A Mateusz wie, że ja zawsze jestem w jego narożnik – przegadaliśmy godziny o futbolu, o życiu. Kwestia tego, by faktycznie sie odkuł, bo ja w niego wierzę.
Drugim takim twoim transferem jest Jan Bednarek do Southampton. On z kolei jest dobrym przykładem na to, że warto poczekać. Okej, możemy się zżymać na formę w kadrze. Natomiast on najpierw przez prawie rok nie grał. Poczekał na swoją szansę i dziś ma 150 meczów w Premier League.
Janek wiedział doskonale, że nie przychodzi grać od razu. Miał jasno powiedziane – musisz być cierpliwy, postawimy na ciebie, wiemy co potrafisz, ale musimy cię przygotować na inny poziom. Kluczowe było to, że Janek trzymał się założonego planu i tę potencjalnie negatywną energię wynikającą z braku gry przekuł na pracę.
Pamiętam, że rozmawiałem z jego agentem – mówił, że przy innym piłkarzu obawiałby się ciągłych telefonów. “Czemu nie gram, zabierz mnie stąd, załatw wypożyczenie”. Ale przy Bednarku nie miał takich obiekcji.
I my też to wiedzieliśmy przed transferem, że to nie jest typ marudy. Nikt w klubie nie obiecywał mu gruszek na wierzbie, że przyjeżdżasz i jesteś pierwszy do gry. Plan był jasny i Janek oraz jego agenci doskonale o tym wiedzieli. Inna sprawa jest taka, że każdy piłkarz jest zły, gdy nie gra. I dobrze! Przecież gdybyśmy ściągnęli zawodnika, który rok siedzi na ławce i jest z tego powodu zadowolony, bo sie nie spoci w weekend, to byłby dramat.
Generalnie mało zawodników z Polski przebija się na Wyspach. Kozłowski, Karbownik, Żukowski. Bednarek musiał poczekać. Właściwie tylko Moder zaczął grać stosunkowo szybko. Okej, wcześniej Helik też, natomiast to było Championship.
Wiesz, to jest… Zabrzmi to mocno, ale to jest inna dyscyplina sportu. Jest tyle rzeczy, których trzeba się nauczyć. Mówię o takiej “obsłudze piłkarza”, czyli dodatkowi trenerzy, psychologowie, regeneracja. Ten przeskok dla wielu jest duży, bo nie wiedzą, jak z tego korzystać. Bednarek to potrafił zrobić w Southampton.
Między Rangersami a – dajmy na to – Legią czy Lechem przeskok też jest tak duży?
Nie. Mówię o czasach sprzed siedmiu lat i transferem do Premier League. Wówczas Southampton był klubem, jakim dziś jest Brighton. Czyli flagowcem ligi pod kątem skautingu. Między topowymi klubami w Polsce i Rangers aż takiej przepaści nie ma. To znaczy jest, ale pod innym kątem.
Oczekiwań?
Powiedziałbym, że pod względem presji. Pracowałem sześć lat w Premier League, ale Rangers to jeszcze inna pólka. Na niej są tylko Rangers i Celtic. Jeśli wygrasz, to jesteś na ostatniej stronie w gazecie. A gdy przegrasz, to lądujesz na pierwszej. I to nie ważne, czy przyjeżdża St. Mirren, czy Barcelona.
Ale w takiej Legii oczekiwania są podobne.
Tak, ale mówimy tutaj o naprawdę innej skali. W Polsce czasem mówimy, że klub X to religia. Okej, jest ważny, region nim żyje. Ale Rangers to naprawdę jest religia. Ludzie utożsamiają się z klubem w każdej dziedzinie życia. Tak jak u nas chodzi się w niedzielę do kościoła, tak w Glasgow chodzi się na Ibrox. Wynik meczu często determinuje jaki nastrój będzie miała połowa Szkocji…aż do następnego meczu. To, to jest przepaść. I nie każdy to dźwiga.
Zwracacie na to uwagę przy skautingu? To znaczy – czy da się przewidzieć to, czy dany zawodnik wytrzyma ten inny rodzaj presji?
Zdecydowanie tak. Potrzebujemy ludzi od zadań specjalnych.
Trener Łazarek mówił – albo jesteś basiorem, albo pipolokiem.
Coś w tym jest. Jest to powiedzenie, że znamy się tylko na tyle, na ile nas sprawdzono. Więc my też staramy się zwracać uwagę na piłkarzy w meczach, gdzie ta presja jest spora. Ekstraklasa tutaj jest wdzięczna, bo jednak są mecze o dużej stawce, gdy na trybunach siedzi 30 lub 40 tysięcy ludzi. To wciąż nie Glasgow, ale jakaś tego namiastka.
Lubomir Satka mi opowiadał, że dopiero w Polsce poczuł się jak piłkarz. Grał na dużym stadionie, niósł się doping, kibice zagadywali go w sklepie. A na Słowacji? Mówił – “jedziemy na jakiś wyjazd, na trybunach sto osób, gdzieś tam pies szczeka…”.
Dlatego Słowacja jest dla nas trudnym rynkiem. Możemy dokonać jakiejś projekcji, ale potem zderzenie z rzeczywistością jest trudne.
Stąd pewnie np. ostatnio wypożyczenie tego zawodnika Żyliny do Górnika Zabrze…
Mówisz o Adrianie Kapraliku? Pewnie tak. On miał niezłe liczby, ale pewnie uznano, że musi się sprawdzić przy tym kolejnym kroku. Żylina gra też na sztucznej murawie, a to kolejny znak zapytania. Zatem w tej całej naszej dyskusji mówimy o tym, że w skautingu “jedzie się na mecz”. Ja jeżdżę sprawdzić zawodnika na żywo w określonych warunkach.
Dariusz Skrzypczak mówił mi, że w FC Basel skauci mają też obserwować mowę ciała. Na przykład to, czy skautowany zawodnik cieszy się z bramek kolegów z drużyny, czy może stoi gdzieś z boku i nawet nie biegnie z nimi przybić piątki.
Tak, to jest elementarz obserwacji, że chcesz zobaczyć coś więcej. Ja lubię zawsze spojrzeć na to, do kogo trener podchodzi najpierw, gdy jest jakaś przerwa na wodę. Trener nie podejdzie do gościa, do którego wskazówki nie trafią, bo jest ograniczony taktycznie. Czy zobaczyłbym to w telewizji? Pewnie nie. Dlatego skauting wideo pomaga mi na początkowym etapie selekcji.
Z jakich platform statystycznych korzystacie?
Sporo tego jest, natomiast to spoczywa na barkach ludzi od analizy danych. Te wszystkie procesy się łącza i idą równolegle – nie możesz ograniczyć się tylko do statystyk, tylko do wideo, czy tylko do obserwacji na żywo.
Zasadniczo tę rozmowę powinniśmy zacząć od tego, żebyś wytłumaczył mi to, jak z ulicy trafia się do klubu z Championship?
Z ulicy… W sumie to trafne określenie. Nie miałem żadnego doświadczenia. Wywodzę sie z koszykówki, nigdy nie grałem profesjonalnie w piłkę. Grałem w ręczną, w kosza, pływałem. W koszykówce bardzo dużo uwagi zwraca się na draft, proces rekrutacji, analizę danych. Uznałem, że to ciekawa sprawa, więc szukałem sobie pracy właśnie w skautingu. Zrobiłem własne raporty skautingowe, wysyłałem je do klubów w Polsce i pytałem o możliwości współpracy. Nikt mi nie odpisał.
Nic dziwnego, byłeś totalnie anonimowy, miałeś zerowe doświadczenie.
Tak, dlatego nie obrażałem się. Poza tym wtedy skauting w Polsce nie był jeszcze zbyt mocno rozwinięty. Dlatego zacząłem pisać do klubów z Anglii.
Nie odpisał ci nikt w Polsce, więc napisałeś do klubów Championship.
Tak, brzmi pokrętnie, ale wyszedłem z założenia, że skoro tutaj nie ma nacisku na skauting, a tam już to działa, to może łatwiej będzie dostać się do klubu w Anglii. I tak też sie stało. Odpisał mi Barry Simmons, który kierował tam działem sportu. Dostałem odpowiedź, że na ten moment nie mogą mi zaproponować żadnej kasy, ale możemy współpracować. Jak dla mnie – bomba! Chodziło o to, bym mógł znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Te raporty były recenzowane, dostałem wiele wskazówek, mogłem wyeliminować błędy wynikające z braku doświadczenia. Pracowałem tak z siedem miesięcy. A później Southampton szukał kogoś do skautingu, więc aplikowałem do nich i ostatecznie dostałem się na okres próbny. Zostałem na blisko sześć lat.
Zajmowałeś się tam tylko Polską?
Początkowo tak. Później dochodziły kolejne kraje – Słowacja, Czechy, Bałkany. Później mój przełożony, czyli Ross Wilson, odszedł do Rangersów, a ci złożyli mi ofertę. Natomiast ja zawsze powtarzałem, że chcę być w przyszłości dyrektorem sportowym. Dlatego w Rangers moje obowiązki zostały rozszerzone o to, że jestem w grupie zarządzającej w pionie sportowym. Miałem więcej swobody i sprawczości. Często czytasz czy słyszysz “a, bo na zachodzie robi się tak…”. Ja chciałem zobaczyć jak wygląda to “na zachodzie”, a nie tylko słuchać opowieści. Poza tym w tym sezonie, w którym doszliśmy do finału Ligi Europy, zajmowałem się też analizą naszych rywali, więc doszła do tego współpraca z trenerem, co też jest kluczowe przy pracy dyrektora sportowego.
Teraz jesteś też na kursie dyrektora sportowego organizowanego przez PZPN. Skoro chcesz kiedyś objąć tę funkcję, to kiedy? To perspektywa roczna, dwuletnia lub dalsza?
Mam umowę z Rangers do końca listopada. A co dalej? Zobaczymy. Wiele zależy od projektu i zakresu roli. Nie chciałbym mieć po prostu ładnej wizytówki z “dyrektor sportowy” przed nazwiskiem, a realną sprawczość w klubie. Miałem już kilka propozycji z Polski, ale jakoś się to nie zgrało ostatecznie. Jestem otwarty na oferty, czas na kolejny krok.
A masz takie przekonanie, że kluby dojrzewają do tego, że jednak warto mieć tego dyrektora sportowego? Ale takiego prawdziwego, a nie – jak to bywało – że dyrektorem sportowym zostawał trener, który miał zastąpić obecnie pracującego szkoleniowca, gdy powinie mu sie noga.
Tak, na pewno to ewoluuje w dobrą stronę. Wydaje mi sie, że kluby w Polsce tworzą to stanowisko, bo widzą w tym sens. Dyrektor sportowy może realnie przynieść ci korzyści. Dla mnie to szef pionu sportowego, który łączy wszystkie działy – pierwszy zespól, akademie, sztab szkoleniowy, skauting, zarząd. Widzę też, że niektóre kluby przechodzą przez proces definiowania tej roli – mają dyrektora sportowego, ale nie do końca wiedzą, za co ma być odpowiedzialny. Często dają mu do robienia transfery, a resztą zajmują się inni ludzie.
Ty wolałbyś być “panem od transferów” czy własnie zajmować się cały pionem sportowym?
Zdecydowanie to drugie. Dan Ashworth powiedział, że dyrektor sportowy to człowiek, który siedzi po środku koła i łączy wszystkie departamenty osadzone na tym okręgu. Ja jestem takim facetem, który ufa ludziom i daje im pracować, więc wydaje mi się, że te kompetencję miękkie też posiadam.
Dzisiaj czujesz się gotowy do tej roli? To jednak rola, która wymaga dużo kompetencji – te miękkie umiejętności, rozumienie prawa, ekonomii. No i jeszcze to słynne “oko do piłkarzy”.
Pracuję na to od pierwszego dnia w Norwich, przez lata w Southampton, teraz w Rangers. Przypuszczam, że u ciebie w branży jest podobnie – jedna kwestia to przeczytanie podręcznika, przeczytanie poradnika czy wysłuchanie starszego i doświadczonego kolegi z pracy. Ale druga moim zdaniem ważniejsza kwestia to suma doświadczeń, jakie sam przeżyjesz. Ja już trochę przeżyłem i to w niełatwych warunkach. Nie wiem wszystkiego, ale wiem wystarczająco dużo, żeby wierzyć w swoje kompetencje.
Komentarze