Kapitan Widzewa przed meczem z Legią: to się nie może powtórzyć

Patryk Stępiński
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Patryk Stępiński

Przy Łazienkowskiej zasiądzie teraz komplet kibiców i wydaje mi się, że to fani poniekąd uświadamiają klubowi, jak ważne jest to spotkanie. Nie możemy powtórzyć tych samych błędów, bo na stadionie Legii może być bardzo trudno odrobić aż dwie bramki straty – mówi w rozmowie z Goal.pl kapitan Widzewa Łódź, Patryk Stępiński. W piątek na stadionie przy ul. Łazienkowskiej mecz Legia – Widzew, na który czekają kibice nie tylko z tych dwóch miast.

  • Widzew Łódź wrócił do Ekstraklasy i choć typowany był jako jeden z faworytów do spadku, utrzymuje się w górnej połowie tabeli
  • W poprzednim meczu z Legią Warszawa beniaminek przegrał w Łodzi 1:2
  • W piątek Legia Warszawa podejmie Widzew u siebie, a swoimi odczuciami przed tym spotkaniem podzielił się z nami Patryk Stępiński

Legia – Widzew: wielka waga starć

Na wstępie chciałem zapytać o twój stan zdrowia i samopoczucie. Ostatnio zmagałeś się z niewielkimi dolegliwościami. Czy masz to już za sobą?

Trudy tego sezonu dają o sobie już znać, szczególnie w okresie zimowym, gdzie większość czasu spędzamy na sztucznej murawie. Podczas zgrupowania w Turcji graliśmy na naturalnym boisku, a tu zderzamy się z trochę inną rzeczywistością. Z tego powodu w zespole pojawiło się w ostatnim czasie kilka urazów mięśniowych. W meczu z Lechią poczułem dyskomfort. Dokończyłem 1. połowę i ze sztabem medycznym ustaliśmy, że nie warto ryzykować dłuższej przerwy. Po badaniach okazało się, że uraz nie jest groźny i mogłem zagrać w spotkaniu ze Śląskiem. 

Za pasem spotkanie z Legią Warszawa, które jest jednym z ważniejszych i bardziej prestiżowych meczów dla Widzewa. Jaką wagę mają dla ciebie starcia z Wojskowymi?

To jeden z meczów historycznych. Widzew się odbudował, a Legia jest w lekkim dołku. Od lat 90′ minęło wiele czasu, ale emocje pozostają niezmienne. Dla mnie, jako kapitana, to drugi najważniejszy mecz po derbach Łodzi. Na ten moment my gramy w wyższej lidze niż ŁKS. Trzeba pamiętać mimo to, że w takim meczu możemy wywalczyć tylko trzy punkty. Otoczka spotkania i nastawienie kibiców Legii pokazuje, jak ważna dla obu zespołów jest ta rywalizacja.

Legia podała informacje nt. stanu zdrowia bramkarza
Kacper Tobiasz

W końcówce niedzielnej rywalizacji z Piastem Gliwice Kacper Tobiasz zderzył się z Damianem Kądziorem. Bramkarz Legii Warszawa po tym starciu długo nie podnosił się z murawy, a już po udzieleniu pomocy medycznej trzymał się za bark. Dzisiaj stołeczny klub opublikował informacje dotyczące stanu zdrowia swojego golkipera. Kontuzja Tobiasza mniej poważna niż zakładano Zdarzenie z ostatnich

Czytaj dalej…

Odczucia po ostatnim meczu z Legią nie były najlepsze. Porażka w Sercu Łodzi, do tego twoje trafienie, które z powodu niewielkiego spalonego nie zostało uznane. 

Tamten mecz w pierwszej połowie nie potoczył się tak, jak sobie to zakładaliśmy. Straciliśmy dwa gole i musieliśmy gonić wynik. Minimalny spalony przy mojej bramce zaważył na tym, że nie udało nam się odrobić strat. Przy Łazienkowskiej zasiądzie teraz komplet kibiców i wydaje mi się, że to fani poniekąd uświadamiają klubowi, jak ważne jest to spotkanie. Nie możemy powtórzyć tych samych błędów, bo na stadionie Legii może być bardzo trudno odrobić aż dwie bramki straty. Lepiej nie utrudniać sobie zadania na samym początku.

Wspomniałeś, że mecz z ŁKS-em jest dla ciebie najważniejszym spotkaniem. Liczysz, że w przyszłym sezonie kibice znów będą mogli cieszyć się derbowymi pojedynkami w Ekstraklasie?

Lepiej dla łódzkiego środowiska, dla tej rywalizacji sportowej i kibicowskiej, żeby Widzew i ŁKS razem grały w Ekstraklasie. To napędza całą rywalizację i specjalną otoczkę wokół tych spotkań. Mecze derbowe to jest dodatkowy zastrzyk adrenaliny dla kibiców i zawodników. Później ludzie potrafią żyć tym nawet przez pół roku. Pojawiają się uszczypliwości na temat tego, kto z rywalizacji wyszedł zwycięsko. Jeżeli o mnie chodzi, to chciałbym, żeby ŁKS awansował i żebyśmy znów się mierzyli, ale nie na poziomie 1 Ligi, tylko Ekstraklasy. 

Skrajnie różne losy beniaminków Ekstraklasy

Legia na okazję meczu z Widzewem kiedyś przygotowała grafikę z hasłem “Witamy w piekle”. Odnoszę wrażenie, że przed sezonem dziennikarze i eksperci w podobnym tonie wypowiadali się na temat powrotu Widzewa do Ekstraklasy. Miało być piekło i spadek, a klub radzi sobie znakomicie. Czy takie opinie podziałały na was motywująco? Wyzwoliły jakiś rodzaj sportowej złości?

Otoczka związana z piątkowym meczem pokazuje, że Legia z uznaniem patrzy na osiągnięcia sportowe i organizacyjne Widzewa. Wskazywano nas jako jeden z trzech zespołów, który do końca będzie walczył o utrzymanie. Przeszłość pokazała, że losy beniaminków bywają skrajnie różne. Korona Kielce i Miedź Legnica są w strefie spadkowej i pewnie do ostatniej kolejki będą walczyły o utrzymanie. My w tym momencie jesteśmy w górnej części tabeli, co pokazuje, że ta granica między sukcesem a porażką jest cienka. W zeszłym sezonie Miedź zdecydowanie 1. Ligę wygrała, ale z Ekstraklasą brutalnie się zderzyła. My zaadaptowaliśmy się szybko i cały czas się rozwijamy. Dokładamy nowe elementy, korygujemy złe. Zdajemy sobie sprawę, że różnice punktowe między poszczególnymi zespołami są niewielkie. Detale potrafią decydować o porażkach i zwycięstwach. 

Jesteś w stanie wskazać elementy, dzięki którym Widzew spośród trzech beniaminków radzi sobie tak dobrze, a Korona i Miedź walczą o utrzymanie?

Nie znam sytuacji w Koronie i Miedzi, natomiast w naszym przypadku na pewno zdecydowała stabilizacja. U nas w składzie wciąż na boisko wychodzi 6-7 zawodników, którzy tworzyli tę drużynę w 1. Lidze. Myśl szkoleniowa jest kontynuowana. Rozwijamy się jako zespół, ale nie dzięki temu, że sprowadziliśmy nagle kilkunastu nowych zawodników, tylko dlatego, że sztab szkoleniowy pracuje intensywnie nad wyciąganiem z poszczególnych piłkarzy tego, co najlepsze. Dołączyło do nas kilku zawodników, którzy wnieśli dodatkową jakość i wskoczyli do wyjściowego składu. 

Nowi bohaterowie Widzewa?

Skoro już wspomniałeś o nowych zawodnikach, nie sposób nie zapytać o Jordiego Sancheza, który wyrósł na jedną z największych gwiazd drużyny. Co sądzisz o jego grze?

Ja jako obrońca patrzę na niego trochę z innej perspektywy. Napastnikom wystarczą dwa, trzy mecze, w których błysną, żeby zapracować na dobrą opinię. Kiedy przydarzą im się słabsze spotkania, to jednak mniej się o tym mówi. Obrońcy cały sezon muszą utrzymywać formę, bo jedna, czy dwie wpadki mogą rzutować na opinii o nich. Jordi miał super wejście, wielu piłkarzy z innych drużyn nie zdawało sobie sprawy z jego mocnych stron. Dla niego może teraz nadejść cięższy moment, bo rywale powoli już zaczynają go poznawać. Jordi jest szybki, ma ogromną przebojowość, ale teraz musi przykładać jeszcze większą uwagę do swojej gry i poszukiwać nowych rozwiązań na finalizację akcji.

Zimą pojawiły się plotki transferowe łączące Jordiego Sancheza z odejściem. W tym kontekście wymieniany był Raków Częstochowa. Czy takie pogłoski wpływają jakoś na nastrój w szatni, postawę zawodników w trakcie meczów?

Jedni z zainteresowaniem mediów radzą sobie lepiej, inni gorzej. Dopiero czas może pokazać, czy wpływa to na ich grę. My wychodzimy z założenia, że dopóki nie przyjdzie prezes, albo zawodnik nie powie, że osiągnął porozumienie z nowym klubem, to nie ma tematu. Plotek w piłce jest wiele, a ja uważam, że dopóki wszystko nie jest dopięte, to nie zaprzątam sobie tym głowy.

Kogo wskazałbyś jako najbardziej niedocenianego piłkarza Widzewa?

Na początku sezonu graliśmy nieco inną jedenastką. W trakcie tej kampanii niektórzy zawodnicy zmienili swoją sytuację. Trudno mi wskazać kogoś niedocenianego, podobnie jak wskazać najmocniejszy punkt. Zawodnicy, którzy nie mają zbyt wielu liczb, czyli defensywni pomocnicy, środkowi obrońcy będą raczej mniej doceniani od piłkarzy ofensywnych. Nawet o sobie mógłbym powiedzieć, że moja gra nie zawsze jest doceniana. W ostatnich meczach wiele uwagi poświęca się Serafinowi Szocie. To zawodnik, który był daleko od wyjściowego składu, ale wykorzystał swoją szansę. Podobnie wyglądało to w przypadku Ernesta Terpiłowskiego. On wskoczył na taki poziom, że nie gra z powodu tego, że jest młodzieżowcem, ale po prostu na to zasługuje. 

Z wielką rolą wiąże się wielka odpowiedzialność

Jesteś łodzianinem z krwi i kości, który w Łodzi się wychował. Ile to dla ciebie znaczy, że w niemal każdy meczu dopinguje was na żywo pełen stadion kibiców?

Jak byłem młodszy, przychodziłem tutaj na mecze. Grając w SMS-ie Łódź, moim pierwszym marzeniem było zadebiutować w Widzewie. Teraz udało mi się rozegrać już ponad 100 meczów dla tego klubu, zostałem kapitanem. Większość swoich marzeń i celów zrealizowałem. Czuję na sobie odpowiedzialność, żeby nigdy zawieść kibiców, także poza boiskiem. Życie piłkarza, który pochodzi z miasta, w którym gra, nie kończy się na 90 minutach na boisku. Idąc do sklepu, będąc na mieście, ludzie mnie rozpoznają, zadają pytania. Mnie zależy na tym, żeby wyniki były jak najlepsze, bo wtedy rozmowy są łatwiejsze i nie trzeba się tłumaczyć (śmiech).

Nie miałeś nigdy problemów ze względu na rozpoznawalność? Kibice nie utrudniali ci życia prywatnego?

Absolutnie nie. Często zdarza się, że kibice podchodzą, prosząc o zdjęcie, czy podpis. Niekiedy czuję na sobie wzrok innej osoby, która jednak nie podchodzi. Trzeba się wtedy zastanowić, czy to może kibic Widzewa, czy ŁKS-u. (śmiech)  Kiedyś mówiło się źle o fanach Widzewa, że mają ogromne wymagania, narzucają presję i z tego powodu potrafią zaczepiać innych na mieście. Ja nigdy tego nie doświadczyłem pod takim względem, nie miałem żadnych nieprzyjemności. 

Wymieniłeś marzenia, które udało się już spełnić. O czym obecnie marzy wobec tego Patryk Stępiński?

Wiadomo, że każdy piłkarz chciałby zagrać kiedyś w reprezentacji Polski. Ja miałem tę przyjemność, że grałem w reprezentacjach młodzieżowych. Ten debiut w seniorskiej reprezentacji chodzi mi wciąż po głowie. Drugim marzeniem jest wyjazd do zagranicznego klubu. Chciałbym odczuć na własnej skórze, czym zagraniczna piłka różni się od polskiej, pod względem bazy, treningów, poczuć mentalność tamtejszej szatni. Wielu kolegów, którzy grali za granicą, mówi, że różnica jest spora. W szatniach polskich klubów jest więcej takiej szyderki, ale atmosfera jest ich zdaniem lepsza. Może kiedyś uda mi się jeszcze to marzenie zrealizować. Mam 28 lat, nie jestem jeszcze tak stary, więc nie zamykam sobie tej furtki. Na ten moment w Widzewie jest mi bardzo dobrze. Dopóki nie ma takiej okazji, to chciałbym grać tutaj długo.

Nawet zakończyć w Widzewie karierę?

Do tego jeszcze długa droga (śmiech). Parę razy ze starszymi kolegami rozmawiałem na ten temat i mówili, że w swoje strony wraca się na sam koniec, żeby tę przygodę zamknąć taką klamrą. Ja wróciłem w wieku 26 lat, ale nie planuję jeszcze kończyć gry w piłkę (śmiech). To będzie trudne zadanie, bo zawodnicy częściej obecnie zmieniają kluby. Ja akurat cenię sobie stabilizację. Jeśli moja dyspozycja wciąż będzie wysoka, a sztab szkoleniowy zadowolony, to czemu nie. 

Początki rzadko bywają proste

Podobnie jak ty do Widzewa po latach wrócił Bartek Pawłowski, po krótkim epizodzie w Radomiaku Radom również Mateusz Michalski, który aktualnie jest zawodnikiem Polonii Warszawa. Jest coś takiego wyjątkowego w Widzewie, że zawodnicy do niego wracają?

Droga każdego z nas była inna. Chłopaki odchodzili z Widzewa na zupełnie różnych etapach karier, natomiast na pewno w jakiś sposób zaważyła na tym magia Widzewa, a szczególnie jego kibiców. W tym klubie, bez względu na to, w której gra lidze, oczekiwania są wysokie. Dlatego też wielu piłkarzy nie decyduje się tu przenosić, bo cenią sobie większy spokój. W Widzewie nikogo nie zadowoli 12., czy 13. miejsce w tabeli. Z coraz lepszą grą zespołu wiążą się wyższe oczekiwania. Rozmawiałem ostatnio z Bartkiem Pawłowskim o tym, że czujemy na sobie większą odpowiedzialność, względem tego, jak zaczynaliśmy w Widzewie. 

Patryk Stępiński

Jakie jest twoje pierwsze, wyjątkowe wspomnienie z Widzewa?

Na pewno mój debiut, który nie przebiegł tak standardowo. Zadebiutowałem co prawda w meczu z Zagłębiem Lubin, kiedy zagrałem 10 minut, ale bardziej w charakterze pełnoprawnego debiutu wspominam mecz z  Zawiszą Bydgoszcz. Jeden z zawodników doznał kontuzji około 20. minuty i nagle trener Mroczkowski krzyknął do mnie “Patryk wchodzisz”. Mimo tego, że się przygotowywałem do tego długo, ta chwila zapadła mi na długo w pamięci. Dobrze, że tak wyszło, bo nie analizowałem wcześniej meczu. Nie traciłem energii na myślenie, jak zagram, co zrobię, bo nie wiedziałem, że dane mi będzie wybiec na boisko. Wtedy udowodniłem wszystkim, że jestem gotowy na grę w tym zespole. 

Masz swojego piłkarskiego idola?

Przyglądałem się w młodości wielu wybitnym obrońcom. Mógłbym w tym gronie wymienić Paolo Maldiniego, Fabio Cannavaro. Jak zostałem przestawiony na środek obrony, to wiele osób ze środowiska piłkarskiego zaczęło humorystycznie wołać na mnie “Cannavaro”, bo on też nie był wysoki, nie miał zbyt dobrych warunków fizycznych i musiał to nadrabiać innymi cechami. W Maldinim ceniłem bardzo spokój, jakim emanował. 

Jesteś w stanie wskazać, kto był najważniejszą osobą dla twojej kariery piłkarskiej?

Na pewno mój pierwszy trener w SMS Łódź, Piotr Grzelak. On na pierwszym treningu, na który przyjechałem z mamą mnie dostrzegł. Po zajęciach mama podeszła zapytać, czy widzi mnie w tym zespole, a on odpowiedział, że jak najbardziej. Naznaczyło to moją młodzieżową przygodę z piłką nożną. Był taki czas, że poza rodzicami stanowił dla mnie jedną z ważniejszych osób w życiu. Potrafił pochwalić, ale nie unikał też zwracania mi uwagi na błędy. 

Do 16 roku życia występowałem jako środkowy obrońca. Kiedy pojechałem na konsultacje młodzieżowej reprezentacji Polski, to trener Marcin Dorna zmienił mi pozycję i przestawił na bok obrony. Przez bardzo długi czas występowałem właśnie jako boczny defensor. To była ważna dla mojej kariery zmiana. Gdybym dalej grał na stoperze, moja kariera mogłaby się inaczej potoczyć. Czasami taki detal, jedna decyzja może zaważyć na przyszłości. W Widzewie trener Niedźwiedź zmienił mi pozycję na półprawego środkowego obrońcę i z perspektywy czasu, uważam, że to dla mnie odpowiednie miejsce. Dzięki temu zespół może wykorzystać moje atuty w postaci wyprowadzenia piłki.

“Zawodnik musi mieć swoje miejsce i czas”

Jaki był najtrudniejszy moment w twojej karierze?

Jednym z trudniejszych momentów było dla mnie odejście z Wisły Płock do Warty Poznań. Złożyło się na to wiele czynników. Pierwszy raz w życiu skończył mi się kontrakt i nie wiedziałem, co będzie. Miałem już 26 lat i pierwszy raz zetknąłem się z sytuacją, która była wielką niewiadomą. Czekałem na telefon, który nie dzwonił. W Warcie Poznań było mi ciężko, bo akurat nałożyła się na to pandemia. Dołączyłem do nowej drużyny po kilku latach spędzonych w Wiśle Płock i po dwóch tygodniach musieliśmy na miesiąc się porozjeżdżać do domów. Nie miałem styczności z szatnią, nie mogłem się zintegrować z drużyną. Po powrocie nie przebieraliśmy się nawet w jednej szatni. Ja nie chciałem tam zostać, podejrzewam, że włodarzom klubu też na tym nie zależało. Mówi się, że zawodnik musi mieć swoje miejsce i czas. Warta Poznań nie była ani moim miejscem, ani moim czasem. 

Nie samą piłką żyje piłkarz

Gra w piłkę na najwyższym poziomie, jeszcze będąc kapitanem drużyny, na pewno wiąże się z niemałą presją i oczekiwaniami, a te, jak powiedziałeś, w Widzewie są wielkie. Jak sobie z tym radzisz? 

Zupełnie inaczej patrzyłem na to dawniej, a inaczej patrzę teraz. Nawet na przykładzie social mediów. Czasami sam wchodzę w komentarze i czytam je z uśmiechem, dochodząc do wniosku, jak różne perspektywy potrafią mieć ludzie. Są takie dni, że spędzam nad tym trochę czasu, a w inne odcinam kompletnie. Mecze gramy teraz przeważnie w piątki. Nadchodzi weekend i ja nie oglądam żadnych spotkań, bo mam taką potrzebę. Nie działam jednym schematem. Jeśli chodzi o inne pasje, to zaliczyłbym do nich gokarty. To była dla mnie taka odskocznia. Tam ludzie mnie nie rozpoznawali, dzięki czemu udawało mi się uzyskać trochę takiego spokoju i wytchnienia. 

Liczne odejścia z Lecha? Jedno nazwisko już znane
Piłkarze Lecha Poznań

Lech Poznań szykuje się na letnie okno transferowym. O ruchach kadrowych mistrza Polski wypowiedział się dyrektor sportowy Tomasz Rząsa. Lech powoli godzi się z utratą lidera W meczu z Bodo/Glimt Lech Poznań zagra o przedłużenie pucharowej przygody w sezonie 2022/2023. Ewentualny sukces mistrza Polski może pomóc mu w kompletowaniu kadry na przyszłe rozgrywki. Klub z

Czytaj dalej…

Wyobrażałeś sobie kiedyś, co byś robił w życiu, gdybyś nie zajmował się zawodowo grą w piłkę?

Ciężko mi powiedzieć, bo jednak piłka była ze mną od zawsze. Czasami ludzie się mnie pytają “Co będziesz robił, jak skończysz karierę?”. Ja wychodzę z założenia, że dopiero jak będę bliski odwieszenia butów na kołek, to wtedy zacznę się zastanawiać. Mając 18 lat, myślałem nad zrobieniem studiów, tylko po to, żeby uzyskać przysłowiowy papier. Wtedy prawdopodobnie nie czułbym, że jest mi to w jakiś sposób potrzebne. Widziałbym siebie w przyszłości jako trener. Myślę, że sporo tej wiedzy czysto piłkarskiej już nabyłem. Ale to znowu wiązałoby się z ciągłymi wyjazdami, wymagającą pracą i poświeceniem, na czym później poniekąd cierpi rodzina. Nie jestem w stanie powiedzieć, gdzie będę za dwa lata i jak będzie wyglądała przyszłość. Jak mam się za coś wziąć, to muszę się temu poświęcać w 100 procentach. Nie lubię robić kilka rzeczy naraz, kiedy wiem, że się do tego nie przykładam w pełni. 

Przeczytaj też: Trener Widzewa po meczu ze Śląskiem: zdecydowała wiara do końca

Komentarze