Olkiewicz w środę #64. Spadanie z godnością – czy w ogóle możliwe?

Nie zamierzam już drzeć szat, nie zamierzam sugerować, że Polska jest jakimś wyjątkiem. Nie łudzę się już nawet, że cokolwiek uda się w najbliższej przyszłości zmienić. Na razie czuję po prostu niewymowny smutek, że raz jeszcze potwierdza się cała seria mądrości ludowych z tą naczelną: tonący brzytwy się chwyta, albo nawet: tonący brzydko się chwyta. Z utęsknieniem czekam na sezon, gdy spadkowicze rozstaną się z ligą z godnością. I sobie chyba jeszcze poczekam.

Wisła Płock Kibice
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Wisła Płock Kibice
  • Zmiana trenera w Wiśle Płock jako reakcja “very last minute” na fatalne wyniki i widmo spadku to pochodna pewnego ogólnego podejścia
  • Zarówno w Gdańsku, jak i we Wrocławiu widać jak na dłoni, że wciąż spadek, pozornie zwyczajna część sportu, traktowany jest jak koniec świata
  • Nie mam sprawdzonej recepty na wyjście z tego błędnego koła, ale myślę, że to jedno z najpoważniejszych wyzwań środowiska piłkarskiego na najbliższe lata

Płock. Gdańsk. Wrocław. Wspólnota spanikowanych.

Najwygodniej byłoby wybrać jakiś pasujący pod tezę przykład z mocnej zagranicznej ligi – o, patrzcie państwo, Norwich niedawno zaliczyło czteroletni cykl – wygrało Championship, spadło z ostatniego miejsca z Premier League, wygrało Championship i raz jeszcze zamknęło tabelę angielskiej elity. I co, nikt klubu nie sprzedawał, nikt piłkarzy kijami nie okładał, nikt pensji nie mroził, nikt miejskiemu ZOO pieniędzy na inwestycje nie zabierał. Natomiast to pudrowanie i lukrowanie rzeczywistości – bo przecież Norwich też uczestniczyło w karuzeli trenerskiej, też miało problemy finansowe i finalnie też utkwiło w środku Championship w obecnym sezonie. Zresztą, nawet gdybyśmy znaleźli gdzieś jakieś chwalebne przypadki, jak choćby niemiecki Freiburg, za każdym razem powracający do Bundesligi z odrobinę większą jakością, to pewnie szybko odnaleźlibyśmy też przykład bardziej haniebne, gdzie spadkowi towarzyszyły burdy, syndykowie licytujący klubowe sztućce oraz komornicy pieczętujący kolejne pomieszczenia w szatni.

Dlatego nie ma sensu udawać, że jesteśmy jakimś niechlubnym wyjątkiem na mapie świata. Po prostu – być może fajnie byłoby w tym akurat obszarze myśleć z pewnym wyprzedzeniem, pójść po rozum do głowy przed tym, jak zrobią to inni. I wreszcie zauważyć, że spadek z ligi to nieodzowna i nieodłączna część wyczynowego sportu.

Punktem wyjścia do rozważań nad trudnym losem potencjalnego spadkowicza jest oczywiście Wisła Płock. Nafciarze w 2023 roku wyglądają fatalnie, punktują gorzej od takich kasztanów jak zgraja z Gdańska, a w tabeli za ostatnie 20 kolejek wyprzedza ich nawet Miedź Legnica. Jeśli wyprzedza cię Miedź Legnica, to oznacza, że albo jesteś klubem I ligi i właśnie legniczanie dopinają swój powrót do Ekstraklasy, albo… jesteś Wisłą Płock w ostatnich miesiącach. Czy uważam, że zwolnienie Pavola Stano to przesada, że trzeba było powolutku zmierzać w stronę tego miejsca spadkowego, a ewentualne zmiany przeprowadzać już po sezonie? Nie, roszada na stanowisku trenera, nawet przeprowadzona na 180 minut przed końcem sezonu, wydaje się uzasadniona, może nawet: wydaje się zwyczajnie spóźniona. Ale ten dość paniczny ruch należy umieścić w odpowiednim kontekście – Wisła Płock tę dramatyczną próbę ratowania się przed I ligą podejmuje w chwili, gdy stoi nad przepaścią. Nad przepaścią, ku której bardzo konsekwentnie i stanowczo się kierowała.

Wisła Płock ogłosiła nowego trenera, medialne doniesienia potwierdzone
Marek Saganowski

Stery Wisły Płock w nowych rękach Wisła Płock po rozegraniu 32 spotkań legitymuje się bilansem 37 punktów na koncie. Tym samym Nafciarze wciąż nie mogą być pewni utrzymania w elicie. Nad znajdującym się w strefie spadkowej Śląskiem Wrocław team z Płocka ma tylko dwa oczka przewagi. Misja utrzymania płocczan w Ekstraklasie została powierzona Markowi Saganowskiemu.

Czytaj dalej…

Strzeliłem już we wstępie mądrością ludową o tym, czego chwyta się tonący, teraz więc podbijam stawkę: jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Wisła Płock przed sezonem bywała przymierzana do walki o utrzymanie – według uśrednionego kursu bukmacherów, którym posługuje się na Twitterze Piotr Klimek, płocczanie byli typowani do zajęcia 12. miejsca w tabeli. Co się zmieniło od tamtego momentu? Najpierw stracili Damiana Michalskiego. Potem stracili Davo. Następnie stracili też Rasaka i Krywociuka, wzmacniając się 19-letnim Pawłem Chrupałłą i dwa lata młodszym Glebem Kuczko. Czy wyolbrzymiam i przejaskrawiam? Tylko odrobinę – bo zależy mi na tym, by pokazać czyste procesy decyzyjne wiślaków, trochę w oderwaniu od ich dyspozycji na murawie i sytuacji w tabeli. Wisła Płock wchodziła w sezon jako kandydat do walki o utrzymanie, a potem przez dwa okienka bardzo znacząco się osłabiała, praktycznie rezygnując z jakichkolwiek wzmocnień. Rozumiem, że wynikało to z ekonomicznych pobudek, że zwyczajnie należało odchudzić kadrę i załatać dziury budżetowe, ale no właśnie – czego właściwie oczekiwano? Że dziurawy statek będzie płynął nawet, gdyby jedynym drewnem na okręcie pozostała noga kapitana?

Sprzedaż Davo na chybcika, byle załatać dziury budżetowe i uniknąć jeszcze głębszych zaległości wobec zawodników, którzy pozostali w Płocku, to bardzo mocny sygnał, że Wisła Płock mimo kapitalnego startu ligi, wcale nie pozbyła się problemów typowych dla potencjalnego spadkowicza. Poślizgi w wypłatach, o których poinformował m.in. portal Weszło, niespecjalnie udane transfery firmowane przez dyrektora sportowego, dla którego praca w Płocku to właściwie debiut w tej roli, taczki podstawione pod klub przez kibiców, wreszcie wspomniane ruchy przy budowanie (a raczej rozmontowywaniu) kadry. Wisła tak naprawdę ratowała się tylko genialnym startem, gdy wygrała pięć z sześciu pierwszych spotkań. Poza tym… Cóż, nie odbiegała od pozostałych drużyn z samego dołu tabeli.

I tak, patrzę tutaj przede wszystkim na Gdańsk i na Wrocław. W obu przypadkach bowiem mamy te same symptomy – kiepska sytuacja finansowa, którą ratować trzeba momentami dość absurdalnymi sposobami. Przeniesienie środków, za które kapibary z wrocławskiego ZOO miały mieć ufundowaną karmę prosto na konta przepłacanych zagranicznych piłkarzy to już niemalże klasyk. Ale nawet bez szydery – i w Gdańsku, i we Wrocławiu konieczne były dość specyficzne cięcia. W Trójmieście praktycznie zaorano ostatni etap szkolenia młodzieży, czyli jej przejście do piłki seniorskiej – obok likwidacji rezerw, głośnego konfliktu z najbardziej uzdolnionym wychowankiem, Jakubem Kałuzińskim, mieliśmy przecież ostre cięcia przy najstarszych rocznikach, czego efektem jest obecny prawdopodobny spadek z najstarszej CLJ-tki. We Wrocławiu mieliśmy z kolei popisy populizmu – a to relegowanie kogoś do rezerw, a to mrożenie pensji. Kiedy przestało działać i lud nadal domagał się ofiar – zakręcono solidnie karuzelą, zarówno jeśli chodzi o trenerów I zespołu, jak i tych odpowiedzialnych za transfery.

ZOBACZ TAKŻE:

Kluby na dole łączy nie tylko bliskość I ligi, ale też upór i determinacja w popełnianiu kolejnych błędów i maskowaniu ich… Cóż, kolejnymi błędami. Weźmy ten Śląsk Wrocław i jego trenerów, jego całą wizję. Najpierw miał być Magiera, który jest świetnym wychowawcą dla młodzieży, a tak się składa, że Dariusz Sztylka wymarzył sobie między innymi młodych zdolnych, którzy odbili się od zagranicznych akademii. Potem postawiono na Piotra Tworka, ale tylko na chwilę, bo potem jednak nastąpiło urealnienie strategii – już nie młodzież, już nie ładna piłeczka, ale pragmatyzm. Nastała era Ivana Djurdjevicia, który już w Chrobrym pokazał, że pełnię możliwości jest w stanie rozwinąć, gdy posiada czas i wiernych żołnierzy w składzie. W Śląsku dostał głównie czas, bo trudno mi sobie wyobrazić Ivana zarządzającego takimi wojownikami jak Quintana czy Exposito. Najpierw zagnieciono ciasto na pizzę, a potem uznano, że dobrym pomysłem będzie położenie na niej ananasa. Każdy Włoch, Robert Makłowicz oraz niżej podpisany wie, że to pomieszanie z poplątaniem. Zupełnie serio zaś – misternie tkany gobelin w połowie roboty zmieniono w prostą flagę do wieszania na płocie, a nim do końca udało się ją rozwinąć i zawiesić, ktoś stwierdził, że jednak wrócimy do szycia na drutach.

Błędy, panika, następne błędy. Im bliżej I ligi, im bliżej dna, tym mniej refleksji, tym mniej diagnozy, a więcej trzepania się i kręcenia w kółko. A przecież, kurczę, pamiętajmy o tym, ktoś spaść z ligi musi. Ktoś powie, że dorabiam tezy do faktów, ale nie mogę się oprzeć, by nie pochwalić Stali Mielec. Stal Mielec praktycznie co sezon przygotowuje się na spadek, Jacek Klimek bez ogródek wspomina o tym, jak trudne są warunki, jak wiele trzeba zrobić, by w ogóle podopinać budżety. Widzew – między innymi poprzez Twitter Mateusza Dróżdża – nawet w okresie prosperity patrzył wyłącznie na to, ile punktów brakuje do utrzymania. Nawet Korona Kielce wydawała się przygotowana na czarny scenariusz. Kluby, które gdzieś w swoich dalekosiężnych planach zakładały, że istnieje ryzyko spadku do I ligi, działały w sposób o wiele bardziej uporządkowany. Nie twierdzę, że nie bywało tam kontrowersyjnie – sam byłem bardzo zaskoczony zwolnieniem Adama Majewskiego, a wcześniej Leszka Ojrzyńskiego. Jednak i moment, i przede wszystkim – sposób wyboru następcy kolejnego trenera, pokazywał, że kryje się za tym jakaś myśl. Gdy nałożę to na wymianę Marcina Kaczmarka (gdyby brać pod uwagę wyłącznie wyniki podczas jego kadencji Lechia zajmowałaby siódme miejsce) na Davida Badię… No, widać pewne różnice.

Różnice również na samej górze, różnice w sposobie myślenia o klubie i jego celach. Prezes Deptuła w Lechii Gdańsk, w momencie, gdy niektórzy kibice już sprawdzali połączenia do Katowic na mecze z GKS-em, przekonywał: nie mówmy dzisiaj o spadku. Prezes Waśniewski przekonywał, że co złego – to nie on. Że błędy były, ale w pionie sportowym. W Płocku moment zmiany trenera – i wyciągnięcie z Siedlec Marka Saganowskiego, tuż po przedłużeniu przez niego kontraktu z Pogonią – pokazują, że nikt nawet nie próbował myśleć o spadku. Tymczasem wydaje mi się, że to pierwszy krok do sukcesu – uświadomienie sobie, że gdy z 18 ligowych drużyn trzy spadają niżej, to naprawdę nie jest tak ciężko się w tej trójce znaleźć.

Paradoksalnie najwięcej godności podczas podróży w kierunku I ligi zachowuje Miedź Legnica – być może z uwagi na fakt, że posiada już pewne doświadczenie w pożegnaniach z Ekstraklasą. Natomiast też trudno chwalić drużynę, która tak mocno odbiegła od standardów ekstraklasowych – nawet jeśli faktycznie wykazuje dość dużo spokoju i Andrzej Dadełło nie wrzuca pełnych frustracji postów na Instagramie.

No dobra, ale po co właściwie płakać po tych spadkowiczach, po co apelować o spadanie z godnością? Spadli to spadli, po co drążyć temat? Otóż moim zdaniem – już czas zauważyć, że dokonały się pewne bardzo istotne zmiany w całym piłkarskim ekosystemie. Tak jak UEFA zareagowała na coraz większe rozpychanie się bardzo licznej klasy średniej w Europie – i założyła dla nich Ligę Konferencji Europy – tak i środowisko w Polsce powinno zauważyć, że stworzyła nam sie grupa kilkunastu klubów zawieszonych gdzieś pomiędzy Ekstraklasą a I ligą. Spoglądając na infrastrukturę, poziom kibicowski, organizacyjny, czasem nawet finansowy – coraz trudniej uciec wrażeniu, że czołówka I ligi dość skutecznie goni dolną połowę Ekstraklasy. Jeśli coraz częściej będzie dochodzić do roszad w gronie tych samych ekip – które będą sobie krążyć między czubem I ligi, a dołem elity – wzrośnie parcie, by jakoś ten czub tabeli I ligi wspierać.

Choćby po to, by potencjalny spadek do I ligi nie wywoływał takiej paniki, jak u większości z tegorocznych spadkowiczów. Bo panika zawsze jest złym doradcą – i piłka nożna nie powinna być tutaj wyjątkiem.

Komentarze