- Raków Częstochowa do tej pory nie zetknął się właściwie ze zjawiskiem rewolucji – od siedmiu lat to czasem dość powolny, ale konsekwentny i spójny rozwój
- już w ostatnich latach Raków wpadał w pewne wiraże, bo droga na szczyt była coraz bardziej stroma – ale z kryzysem tak naprawdę jeszcze się nie mierzył
- Michał Świerczewski wielokrotnie podkreślał, że w piłce sufitem jest chyba dopiero zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Ale czy podtrzymuje dziś tę opinię?
Raków Częstochowa. Marsz bez przystanków
Mam wielki zaszczyt i wielką przyjemność – Raków śledzę nie od wczoraj, ani nawet nie od momentu awansu do Ekstraklasy. Tak naprawdę pierwszy raz pinezkę na mapie na poważnie wbił Mateusz Rokuszewski, wtedy pracujący dla Weszło, który we wrześniu 2017 roku przywiózł z Częstochowy dwa duże materiały – o Rakowie jako instytucji kompletnie nieprzystającej do starego, wysłużonego częstochowskiego obiektu, oraz o Marku Papszunie, jako o trenerze, który coraz częściej bywa łączony z Ekstraklasą. Wcześniej Raków gdzieś nam błyskał – kto w polskim futbolu siedział po uszy, ten słyszał o misji ratunkowej Jerzego Brzęczka i Krzysztofa Kołaczyka, o bardzo pechowych barażach, o pierwszych niepowodzeniach nowego, bogatego właściciela. O skomplikowanej rekrutacji przy zatrudnianiu Papszuna, o nietypowych działaniach tego trenera w stosunku do stereotypowego polskiego piłkarza z niższych lig – a trzeba wiedzieć, że stereotypowych polskich piłkarzy z niższych lig przewinęło się przez Raków wielu.
Ale dopiero po tych materiałach, równolegle zresztą tematem interesowały się inne redakcje, było już jasne, że mamy do czynienia z czymś nie tylko świeżym i nietypowym, ale czymś, co… może się udać.
Po sześciu kolejkach I ligi w sezonie 2017/18, Raków miał na koncie tylko jedno zwycięstwo, wydawało się, że mocarstwowe ambicje trzeba będzie odłożyć na półkę, a Marek Papszun będzie musiał jeszcze poczekać na status niekwestionowanej legendy polskiej myśli trenerskiej. Ale w Częstochowie nikt w żaden sposób nie panikował, Raków zresztą nie po raz pierwszy zagrał z kibicami w grę – jeśli nie osiągniemy założonego wyniku sportowego, zwracamy kibicom kasę za zakupione karnety. Pewność siebie, spokój, stabilizacja – można było to odmieniać przez wszystkie przypadki właściwie przez cały okres wspinaczki po ligowych szczeblach.
Michał Świerczewski zaczął od niedoszłej fety po przegranym dwumeczu barażowym, potem było pamiętne 1:8 z GKS-em Tychy, a potem Dwight Yorke dobrał sobie do klubu Andy’ego Cole’a. Do Świerczewskiego dołączył Papszun i rozpoczęła się właściwa część historii. Tę historię prawdopodobnie wszyscy czytali już milion razy, a jeśli nie – słyszeli ją w licznych podcastach. O Michale Świerczewskim, który był na stadionie w latach dziewięćdziesiątych, gdy Raków spadał z ligi, o leniach, których musiał wyrzucić z klubu Marek Papszun, o testach z pogranicza sportu i psychologii, o odmowie, z jaką początkowo spotkał się Świerczewski u Papszuna. Mnie najbardziej w tej epopei zawsze zajmował ten niepowstrzymany, imponujący upór, by poprawiać się, choćby o pół kroku.
- Pierwszy sezon? Awans do I ligi.
- Drugi – otrzaskanie się z I ligą, pewne utrzymanie, środek tabeli.
- Trzeci sezon – awans do Ekstraklasy.
- Czwarty – otrzaskanie z Ekstraklasą, pewne utrzymanie.
- Piąty – wicemistrzostwo i Puchar Polski.
- Szósty – wicemistrzostwo, Puchar Polski oraz całkiem udana przygoda z pucharami.
- Siódmy – mistrzostwo, finał Pucharu Polski, o krok do fazy grupowej europejskich pucharów.
Widać jak na dłoni, widać w całej rozciągłości – ani jednego przestoju, ani jednego momentu, gdy Raków nie rozwinął się sportowo. Pamięam swoje obawy przed ubiegłym sezonem, gdy wydawało mi się, że będzie już bardzo trudno śrubować rekord – bo po kapitalnej kampanii 2020/21, Raków musiał przynajmniej wyrównać osiągnięcia sprzed roku i dodać do tego połączenie ligi, Pucharu Polski i występów w Europie. A przecież na tym wykładali się najwięksi w Polsce, często zresztą bardziej doświadczeni, z wyrobionymi rankingami UEFA.
Było jasne, że w obecnych rozgrywkach liczy się tylko tytuł, a furtką na przyszłość, polem do dalszego rozwoju będą dublet i faza grupowa europejskich pucharów. Dlaczego to z mojej perspektywy ważne? Bo tutaj musimy się zatrzymać i zastanowić się – czy na pewno możemy się spodziewać, że Raków nie zgubi impetu?
To, co do tej pory charakteryzowało Raków Michała Świerczewskiego oraz Marka Papszuna, to dość bezlitosne rozprawianie się z wszelkimi problemami. Piłkarze, którzy się nie sprawdzali, byli żegnani. Współpracownicy, którzy nie ciągnęli łajby w kierunku wyznaczonym przez kapitana – również. Zmiany wizji były praktycznie niemożliwe – nawet gdy na pokładzie ścierały się bardzo znaczące osobistości w polskiej piłce. Znamienne, a trochę niezauważone było przecież wcale nie takie ciche starcie Marka Śledzia, jednego z najbardziej uznanych polskich specjalistów w kwestii szkolenia młodzieży z Markiem Papszunem. Marek Śledź poszedł zapełniać pomysłami, ideami i pracownikami wymuskany Legia Training Center, Marek Papszun popłynął z łajbą dalej. Bezczelne i pozbawione jakiegokolwiek zawahania zignorowanie kary za występy młodzieżowca – to cały czas są bardzo charakterystyczne punkty na tej drodze.
Walec sunie wyżej i wyżej – trudności na drodze raczej rozgniata niż wymija. Można było po drodze mieć jakieś momenty zwątpienia, może nawet pewnego lęku: czy nie za szybko? Czy na pewno klub jako organizacja dorównuje miejscu w tabeli? Ale Raków na to nie zwracał uwagi, bo zwyczajnie nie musiał. Michał Świerczewski podejmował próby pewnego zbalansowania finansów – inwestycje w szkolenie z pewnością były ukierunkowane na zysk z wychowanków w dalszej perspektywie, podobnie zresztą z transferami dość młodych zawodników. Zakulisowo i otwarcie, wytrwale i za pomocą wszystkich dostępnych środków, toczyła się walka o nowy stadion, o obiekt, który pozwoliłby Rakowowi pomieścić wszystkich kibiców chętnych do oglądania jego meczów, a potem – obiekt, który pozwoliłby tę bazę fanów poszerzać, tak jak uczynili to w czasach prosperity legioniści, lechici, wiślacy czy inni szczęśliwi posiadacze fanclubów w całej Polsce.
Natomiast żadna z tych pobocznych kwestii nie miała wpływu na ten nadrzędny cel, na to podskakiwanie wyżej i wyżej. Lech miewał sezony, gdy inwestycje w infrastrukturę, w szkolenie, w sprzedaż młodych zawodników i budowanie swojej marki wychowawcy w Europie, miały bardzo istotny wpływ na wynik sportowy. Raków mógł sobie pozwolić na “kontrolowaną krótkowzroczność”. Bo przecież cały czas u sterów stał nieprawdopodobnie ambitny i równie bogaty Michał Świerczewski.
Nie zamierzam za to krytykować Rakowa – to nie jest przypadek Bogusława Cupiała, który zwyczajnie nie przejmował się takimi pierdołami. Michał Świerczewski po prostu posiadając pewne rozdroża, zawsze decydował się na drogę prowadzącą bezpośrednio wyżej i wyżej. Aż do teraz.
Podczas konferencji, na której oficjalnie poznaliśmy następcę Marka Papszuna, najbardziej interesujące były wypowiedzi właśnie Michała Świerczewskiego, potem zresztą rozwinięte w kolejnych wywiadach. Nieco bardziej racjonalne wydatki na rynku transferowym, piłkarze maksymalnie za 500 tysięcy euro, może nie “zaciskanie pasa”, ale jednak – redukcja z szóstego biegu na “piątkę”, a może nawet jeszcze coś niżej. To właściwie pierwsze tego typu sygnały ze strony Świerczewskiego, co więcej – sam właściciel Rakowa dał znać między słowami, że pewnie ta korekta strategii klubu miała też wpływ na decyzję samego Marka Papszuna. Nie chcę już wyjść za daleko z teorią, że być może rok temu Papszuna zastąpiłby trener z innej półki cenowej, zamiast naturalnej kontynuacji, ale… Pewne wątpliwości pozostają.
ZOBACZ TAKŻE:
Co to oznacza dla Rakowa – nietrudno odgadnąć. Nie mam wrażenia, że Michał Świerczewski kokietuje, że puszcza oczko, a tak naprawdę gdy Dawid Szwarga zażąda stworzenia drogi ewakuacji dla Cristiano Ronaldo z ligi arabskiej, to Portugalczyk za moment zawita pod Jasną Górą. Przy jednoczesnej wymianie trenera – wymianie ryzykownej, wymianie nie do końca oczywistej – mnożą się wątpliwości. A może nawet inaczej, mocniej: rośnie przekonanie, że siódmy sezon duetu Świerczewski&Papszun był nie tylko ostatnim sezonem tego duetu, ale też ostatnim sezonem podnoszenia sobie poprzeczki. By utrzymać trend, cel jest jasny: faza grupowa europejskich pucharów i dublet, ewentualnie złoto i srebro przy obu możliwych do zdobycia trofeach. Czy Raków może na to liczyć przy wyrwie stworzonej przez Marka Papszuna oraz ograniczonym zaangażowaniu finansowym właściciela?
Nie chcę zgadywać motywów tej decyzji – może to właśnie moment, w którym Raków ma zamiar rosnąć wszerz, a nie tylko do góry? Odejście Marka Papszuna, zatrudnienie trenera, który dopiero zacznie kolekcjonować niezbędne doświadczenie – to zdaje się całkiem niezły moment, by bezboleśnie zacząć rozbudowę struktur, do tej pory może nie tyle ignorowanych, co traktowanych jako podrzędne w stosunku do rozwoju sportowego. A może wręcz przeciwnie, Michał Świerczewski po prostu zrealizował swój cel i stracił to, co napędzało go od spadku jego ukochanego klubu w latach dziewięćdziesiątych?
Na razie możemy tylko wróżyć, kierować się przeczuciami. Jedno wydaje mi się pewne. Ta opowieść rozpoczęta od pierwszego wspólnego sukcesu Michała Świerczewskiego i Marka Papszuna dobiega końca, pewien etap się zamyka. Nie wyczekiwałbym happy endów w kolejnym sezonie – happy end miał miejsce w ubiegły weekend, gdy obaj panowie spuentowali siedmioletni marsz w górę, marsz bez przystanków, bez wytchnienia, bez oglądania się na plecy i oczekiwania na maruderów. Być może przed nami nowa historia, kto wie, może i równie piękna.
Ale nowa.
Komentarze