Olkiewicz w środę #137. Lechia Gdańsk – latający cyrk Paolo Urfera

Trener jest kiepski, nawet bardzo, zespół gra źle, momentami pozostawał wręcz bez opieki, ale zarząd wspaniałomyślnie zezwala pozostać mu na stanowisku - głównie dzięku wsparciu ze strony dyrektora technicznego. Oświadczenie Lechii Gdańsk jest wyjątkowo kuriozalne, a rzecz dzieje się w polskiej piłce, gdzie kuriozalne oświadczenia to codzienność jak chleb i kawa. Natomiast - czy oświadczenie z wypowiedzią Paulo Urfera może kogokolwiek dziwić w kontekście wszystkich decyzji Lechii z ostatnich miesięcy?

Paolo Urfer i Kevin Blackwell
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Paolo Urfer i Kevin Blackwell
  • Lechia Gdańsk jest w tym momencie najbardziej jaskrawym dowodem na to, że jeśli nawet w polskiej piłce istnieją jakiekolwiek “bezpieczniki” – ich działanie jest mocno ograniczone.
  • Na ten moment trudno wskazać jakikolwiek element w Lechii, który funkcjonuje tak, jak wyobrażalibyśmy sobie ekstraklasowy klub – i mowa tu nie tylko o grze defensywnej, grze po 70. minucie spotkania czy płaceniu pieniędzy na czas.
  • Przykład Lechii Paolo Urfera jest smutną przestrogą, by w polskiej piłce nigdy nie używać zwrotu “gorzej być nie może” – bo polska piłka każdorazowo traktuje to jako swoisty rodzaj wyzwania.

Wciąż nie wiadomo kto, za co i jak

Wiele razy – i tu akurat polska piłka nie jest jakimś niechlubnym wyjątkiem – sukces gwarantował bezkarność. W nieskończoność można mnożyć przypadki, gdy mniejsze czy większe grzechy uchodziły płazem z uwagi na talent czy umiejętności, zresztą, w tym wypadku akurat powiedzonko o celu, który uświęca środki, znajduje tysiące potwierdzeń w życiu codziennym. Czy mówimy o nieco wybuchowym, ale za to diabelnie mocnym warsztatowo trenerze, czy mówimy o Lechii Gdańsk pod rządami Paolo Urfera – póki masz wyniki, masz spokój. Oczywiście, jest wąskie grono idealistów, którzy najchętniej zlustrowaliby nawet pomnikowe postacie najwspanialszych piłkarzy, ale jednak – ich głos ginie w rozentuzjazmowanym krzyku fanatyków zadowolonych z sukcesu, który przynieśli. W świecie polityki, muzyki czy w szeroko rozumianej branży rozrywkowej ta sytuacja może trwać latami – piłce nożnej trzeba oddać, że to po prostu swego rodzaju odroczenie kary.

Dlatego też nie dziwiłem się specjalnie, że pytania mnożące się wokół Lechii Gdańsk właściwie od pierwszego dnia rządów Paolo Urfera nie zyskują jakiegoś szerszego rozgłosu. Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski podał bardzo konkretne tropy, pokazał dość szczegółowe poszlaki, które pozwalają łączyć postać prezesa (właściciela?) Lechii Gdańsk jeśli nie z kontrowersyjnymi ludźmi, to chociaż z kapitałem, którego pochodzenia nie da się do końca ustalić. Natomiast ważny jest kontekst. Po pierwsze – Urfer miał gigantyczną zaletę, która wystarczała jako alibi dla wielu kibiców. Nie był Adamem Mandziarą. Biorąc pod uwagę całokształt przygody duetu Mandziara-Lechia, trudno się tu zresztą jakoś mocno dziwić kibicom, gotowym nawet na zaprzedanie duszy diabłu, byle odetchnąć od rządów znienawidzonego przez nich działacza. Druga zaleta Urfera? Bardzo szybko uwiarygodnił się w polskiej piłce decyzjami personalnymi. Zwłaszcza tymi pierwszymi, które można traktować jako swoiste kamienie węgielne pod budowlę stworzoną przez Urfera.

Numer jeden – Szymon Grabowski, utalentowany szkoleniowiec z nowej fali, stawiany w jednym szeregu z Danielem Myśliwcem czy Dawidem Szulczkiem, skuszony perspektywą pracy w zagadkowym miejscu – bo takim była ówczesna Lechia. Niepełna jedenastka na treningach, konieczność przekładania sparingów z obiektywnej przyczyny: nie było kim tych sparingów zagrać. Jak trudno skusić obiecującego szkoleniowca do pracy w klubie o takim statusie organizacyjnym – świetnym przykładem obecna Warta Poznań, która musiała postawić na Piotra Jacka, później Piotra Klepczarka. Natomiast szybko do Grabowskiego dołączył Luis Fernandez. Niekwestionowana gwiazda I ligi, 20 goli i 8 asyst w barwach Wisły Kraków, obiekt zainteresowania klubów z Ekstraklasy, a przy tym piłkarz, który miał oczekiwać bajońskich kwot za swoje usługi. Macie do mnie jakieś pytania? Proszę bardzo, to jest pan Luis Fernandez. On mi zaufał, wy też musicie. Dalej było już łatwiej – dobre wyniki, świetna gra, liczni zawodnicy z potencjałem sprzedażowym, upokorzenie Arki Gdynia. Pytania od Szymona Jadczaka? Panowie, dosłownie za chwilkę, tylko skończymy świętować awans, tylko skończymy balować po tym wybitnym sezonie, który w całości wyreżyserowałem ja, Paolo Urfer.

Ale dziś? Fernandeza już w Lechii nie ma, pozostały po nim głównie pisma prawników i pozew. Grabowski musi czytać o sobie w oficjalnym oświadczeniu, że “zarząd nie rozumiał niektórych złych decyzji trenerskich”, które sam podejmował. A o Urferze, źródłach finansowania Lechii Gdańsk, planach na przyszłość tego klubu, sposobach na rozwiązanie coraz mocniej palących problemów wiemy mniej więcej tyle, ile przed rokiem, gdy na jakiś czas pytania publiki udało się uciszyć hiszpańską gwiazdą i świetnymi wynikami.

Wyłączone bezpieczniki

Dziś trudno już się oszukiwać, że w Lechii Gdańsk wszystko jest w porządku, a negatywną reputację wyrabiają jej tylko krwiożerczy dziennikarze, którzy uwzięli się na fachowca ze Szwajcarii. Regularnie pojawiające się problemy z płatnościami, włącznie z tymi najnowszymi informacjami od Interii, że ultimatum klubowi wymierzyła Komisja ds. Licencji. Topniejący zespół w strukturach administracyjnych – odpadający kolejni pracownicy, w których miejscu nie pojawia się nikt nowy. Już jakiś czas temu żartowaliśmy z Leszkiem Milewskim, że dobiega końca problem z pochodzeniem pieniędzy właścicieli Lechii Gdańsk – oni ich po prostu nie mają, więc nie trzeba dociekać, skąd rzekomo miałyby pochodzić. Sporo osób bierze wobec tego na celownik wszystkie instytucje kontrolujące Lechię – jak mogliście dopuścić, że trafiła w takie ręce? Jak możecie pozwalać, by te problemy się nawarstwiały, by co chwila dochodziły nowe. By klub tęskno wyglądał w stronę kroplówki, czy to z miasta, czy to z tytułu praw telewizyjnych. Jak mogliście nie wrzucić Paolo Urfera w taki wir pytań, żeby wytłumaczył skąd ma każdą złotówkę wrzucaną w kolejne grube zakupy na rynku transferowym.

Uważam, że więcej niż nadzory, które Lechia już otrzymała, zrobić się nie dało. Zabezpieczenie kontraktów piłkarzy i wszystkich, nazwijmy to, “pracowników licencyjnych” jest zapewnione, można ewentualnie dyskutować o rozszerzeniu tej opieki. Sprawdzenie kapitału, gwarancji finansowych właściciela, jakieś złożone procesy z pogranicza prawa i finansów? Świat polityki, a zwłaszcza biznesmenów na granicach polityki, pokazał, że da się to obejść w dowolną stronę odpowiednio utkaną siecią spółek i spółek-córek.

A jak uchronić klub przed takimi oświadczeniami jak wczorajsze? Jak uchronić przed wiecznym tańcem na linie, tuż nad przepaścią? Przecież taka Korona Kielce zanim wróciła pod skrzydła miasta ślizgała się w nieco podobny sposób przez długie miesiące, właściwie całe lata. Nie dziwię się, że nie tylko instytucje kontrolne, ale nawet sami kibice mogą się ograniczyć głównie do enigmatycznego, ale prawdziwego: “pożyjemy, zobaczymy”.

Tylko u nas

To nie cyrk, bo cyrk ma bawić

Pożyliśmy. Zobaczyliśmy. Lechia Gdańsk od strony sportowej to wciąż nie jest żadna tragedia, na pewno na tle kilku ostatnich beniaminków, spadających z hukiem już w rundzie jesiennej. I to już koniec zalet Lechii Gdańsk Paolo Urfera. Problemy z płatnościami – jak były, tak są. Sprawa Luisa Fernandeza? Splendoru nie dodaje. Odchodzący pracownicy – a jakże. Zaległości – owszem. Wyglądanie w stronę miasta – jest. Brak jakiegokolwiek, choćby szczątkowego wyjaśnienia, jaki jest szerszy plan na Lechię, a nade wszystko – jej szeroki obraz w kontekście aktualnych problemów. O tym, jak rozjeżdża się rzeczywistość i zarząd Lechii Gdańsk najlepiej zresztą widać we wczorajszym oświadczeniu. Kibice nawet na transparentach bronią Grabowskiego i krytykują Blackwella? Zarząd mówi, że bohatersko wytrzymał naciski z zewnątrz i dzięki wsparciu Blackwella udało się NIE zwolnić Szymona Grabowskiego.

– Mamy jednak silne wartości moralne i szanujemy zaangażowanie oraz pracę naszego sztabu szkoleniowego. Szymon nauczył się już wiele w poprzednim sezonie i oczywiście potrzebuje więcej czasu, aby udowodnić, że może być trenerem Ekstraklasy – pisze do nas Urfer. Wartości moralne to wiadomo, jedna z rzeczy ważnych, gdy Szymon Jadczak zarzuca takie związki, jak Urferowi. Ale Szymon Grabowski aktualnie jest trenerem Ekstraklasy, nie potrzebuje na to czasu – wygrał I ligę i nie został po tym zwycięstwie zwolniony, zdaje się więc, że jest trenerem ekstraklasowym. I w sumie zresztą kto wie, czy nie jest jednym z nielicznych elementów pracujących w Lechii w ekstraklasowy sposób.

Aż chciałoby się zapytać – ile czasu potrzebuje prezes Lechii, by udowodnić, że może być prezesem płacącym swoim pracownikom na czas. Ile czasu potrzebuje prezes Lechii, by wydać oświadczenie nie o tym, jakim fatalnym pracownikiem jest Grabowski, ale jaka jest jego wizja dalszego finansowania Lechii Gdańsk i budowy jej struktur, również w pionie administracyjnym? Ile potrzebuje, by zauważyć, że z twitterowego profilu Michała Szprendałowicza zniknęła już Lechia Gdańsk?

Pytań jest sporo, odpowiedź tylko jedna: “po wysłuchaniu argumentów naszego dyrektora technicznego Kevina Blackwella i zgodnie z jego rekomendacją, nasz zarząd podjął decyzję, aby nadal wierzyć w zdolność Szymona Grabowskiego i jego sztabu do poprowadzenia „Biało-Zielonych” z powrotem do sukcesu”.

No okej, ale kto konkretnie właściwie o to pytał? I czemu akurat teraz? Po co? Jak? Dlaczego?!

W zalewie wiadomości kiepskich są też dobre. Trójmiejscy dziennikarze podają, że Lechia zaczęła regulować zaległe przelewy. Ludzie dostają pensje. Za sierpień.
Mamy dziewiąty dzień października.

I to w tym temacie klub Lechia Gdańsk powinien zabrać głos, zamiast przekonywać świat, że trener Lechii Gdańsk jest kiepski, ale wartości moralne Paolo Urfera nie pozwalają na to, by go zwolnić.

Komentarze