- Przy zatrudnieniu Samuela Cardenasa zgadzało się wiele czynników – wiek, CV, analityczne podejście do futbolu, udokumentowane sukcesy w swojej dziedzinie, wreszcie dopasowanie do aury klubu nowoczesnego, przełamującego schematy panujące w polskiej piłce.
- Cardenas w odróżnieniu od wielu różnych kasztanów naszej piłki nie stał się symbolem nieudolności, natomiast skala oczekiwań i ekscytacji stanowczo rozjechała się z rzeczywistą pracą byłego szefa skautów w Gent.
- Po zatrudnieniu Marka Papszuna było jasne, że Raków wykonuje kilka kroków w tył, by znów wykonać skok do przodu. Ale czy on będzie w ogóle możliwy przy tożsamości Rakowa?
Samuel Cardenas, czyli niedopasowany
Jestem tak stary, że pamiętam pierwszą wizytę Jarosława Królewskiego w piłkarskich mediach – był to występ obecnego prezesa Wisły Kraków w Stanie Futbolu, gdzie u jego boku pojawił się m.in. Andrzej Iwan. Gdy Królewski zaczął rzucać swoimi specjalistycznymi terminami ze statystyki, ekonomii i informatyki, “Ajwen” momentami z charakterystycznym dla siebie dystansem prosił o tłumacza. Okulary Harry’ego Pottera, równo ścięta grzywka, nawet gdyby Jarosław Królewski reprezentował totalnie inną branżę, i tak byłby wzięty za “komputerowca”. Nie wiem, ile w tym było i nadal jest świadomej pozy, ile po prostu przejścia do futbolu z nieco innego świata, o nieco innym języku i kulturze, ale łatka przykleiła się wyjątkowo skutecznie – a i sam Królewski nie za bardzo chciał ją odklejać.
Pierwszy rzut oka na Samuela Cardenasa, byłego już dyrektora sportowego Rakowa Częstochowa. I pierwszy rzut oka na Marka Papszuna, obecnego trenera tego klubu. Nie jest to może wybitnie mocne i sprawdzone narzędzie pogłębionej analizy, ale nikt mi nie wmówi, że nie bywa pomocne. Raz jeszcze, spojrzenie na Samuela Cardenasa. I drugie spojrzenie na Marka Papszuna.
Tak, wydawało się od początku, że ten związek za długo nie przetrwa, że powrót Marka Papszuna, nawet jeśli w pierwszych tygodniach wszyscy się uśmiechają, jest też przygotowaniami do wyjazdu Cardenasa. Natomiast pewną ciekawość, pomieszaną z nieufnością, dało się odczuć już dużo wcześniej. Niemiec z meksykańskim obywatelstwem. Rocznik 1995. Trzy lata w Gent, w klubie ligi belgijskiej, a przecież ekipy stamtąd niejednokrotnie stawały na drodze polskich klubów w europejskich pucharach – i pokazywały, jak wiele nas od nich dzieli. Do tego jeszcze ten transfer-wizytówka, czyli Gift Orban. Natomiast jak przy każdym obcokrajowcu, który schodzi do Ekstraklasy też sterta pytań – o konflikt z trenerem Gent, o rzeczywistą rolę w procesie transferowym belgijskiego klubu, wreszcie o balans między światem liczb i analiz oraz momentami twardą i nieprzewidywalną murawą.
Co tu dużo pisać – Cardenas po prostu był ciałem obcym. Nie pasował do świata dyrektorów sportowych, który tworzą w Polsce przede wszystkim byli piłkarze czy agenci. Nie wymieniał się na lożach anegdotami z życia szatni, nie mógł w dowolnej chwili wyjąć z rękawa karty: “a jak ja grałem z Metz w 2003 roku, to…”.
Jedni widzieli w tej obcości szansę, by Raków przełamał schemat, by znów wydeptał nową ścieżkę, zwłaszcza, że przecież i Michał Świerczewski równym szacunkiem jak świat piłki darzy również świat komputerów. Inni obawiali się, czy Cardenas po prostu poradzi sobie w dość specyficznym środowisku, jakim jest polski futbol – i nie chodzi tu wyłącznie o piłkarzy czy trenerów, ale też świat agentów, innych dyrektorów czy wreszcie działaczy. Poza tym, chcąc nie chcąc, skojarzenie powraca – w polskiej piłce jest już jeden gość w podobnych okularach i z podobnym analityczno-statystycznym zacięciem, bezskutecznie próbuje awansować do Ekstraklasy.
Sporo było nadziei, sporo znaków zapytania. Co zostało? No właśnie. Czy cokolwiek?
Dziedzictwo, którego nie ma
Najwięcej o Rakowie Częstochowa mówi oczywiście romans działaczy spod Jasnej Góry z rynkiem trenerskim. Najpierw było sporo czasu, by znaleźć następcę Marka Papszuna – stał się nim jego asystent. Potem przy wyjątkowo wyboistej drodze przez ubiegły sezon było sporo momentów, by wynaleźć szybkie zastępstwo dla coraz gorzej radzącego sobie z wyzwaniami Szwargi. Wreszcie po miesiącach kręcenia się w kółko klub uznał, że z każdym dobrze, ale z Markiem Papszunem najlepiej. Trudno to formułować jako zarzut, bo przecież utrzymanie przez tyle lat, a potem ponowne zatrudnienie tak cenionego fachowca można równie dobrze poczytywać za siłę Rakowa. Natomiast cała ta historia sporo nam mówi o tym, jak wyglądają procedury w Częstochowie, jak faktycznie wygląda od drugiej strony to budowanie klubu o europejskich aspiracjach i europejskiej klasie.
Jak mamy bowiem oceniać Samuela Cardenasa, jak mamy rozliczać jego dziedzictwo w Częstochowie, jego transfery, jego pomysły i wprowadzone ścieżki działania? Zimowe okienko było pewnie w gruncie rzeczy przetarciem, poznaniem klubowych zasobów, wypracowaniem jakichś norm współpracy, choć i tutaj pojawiały się już tarcia na linii Szwarga-Cardenas. Jego pierwsze pełnoprawne, zaplanowane i zrealizowane okienko to miniony letni okres transferowy, w którym Cardenas musiał już bardzo mocno spoglądać na Marka Papszuna, od lat lubiącego zbudować zespół po swojemu, według własnych, bardzo wysokich wymagań.
Jest połowa września. Weźmy takiego Lazarosa Lamprou. Nikt, podejrzewam, że nawet w samej Częstochowie, nie jest jeszcze w stanie ocenić tego transferu – zbyt wiele było w Ekstraklasie gwiazd, które zaliczały naprawdę trudne wejście do drużyny i do ligi. Nawet te z zimowego okna trudno jeszcze jednoznacznie ocenić – nie tylko dlatego, że część spośród ściągniętych wówczas zawodników miała przebłyski dobrej gry, ale też dlatego, że w Rakowie zwyczajnie trwał już wtedy dość spory pożar związany z rozczarowującymi wynikami. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że spora część winy leżała zwyczajnie po stronie Dawida Szwargi i jego sztabu – i ciężko w takiej sytuacji winić np. Erica Otieno, a w dalszej kolejności Cardenasa, który go tu ściągnął.
To jest największy zarzut wobec Rakowa – klub powszechnie chwalony za stworzenie maszynerii, w której wymiana poszczególnych ogniw raczej nie ma wpływu na ogólny plan, w ostatnich miesiącach zamienił się w klasyczny plac budowy. Dyrektor sportowy miał być ważniejszy, ale w międzyczasie uznano, że jednak nie. Trener miał trochę naginać się pod wizję klubu, ale w sumie jednak lepiej nagiąć klub pod wizję trenera. Z jednej strony próbujemy jednego modelu zarządzania, a z drugiej – właściwie anulujemy większość ruchów sprzed niespełna roku. Tak, polska szkoła zarządzania nas do tego przyzwyczaiła, niektóre kluby zmieniają przecież trenerów i dyrektorów sportowych, a nawet prezesów i dyrektorów marketingu częściej niż grają mecze. Ale Raków był inny, spójny, systematyczny, konsekwentny. Jasne, karuzela z dyrektorami sportowymi już wcześniej kręciła się dość mocno, ale przecież też każdy znał swoje miejsce w formule z obecnością Marka Papszuna i Michała Świerczewskiego. Cardenas wydawał się sygnałem zmiany tej formuły. Jego odejście… przyznaniem się do błędu?
Jestem w Polsce, więc myślę po polsku
Michael Ameyaw, Ariel Mosór, Patryk Makuch oraz świeżo wypożyczony Jesus Diaz, tuż po przedłużeniu kontraktu ze Stalą Rzeszów. Zwłaszcza przy postaci Patryka Makucha niemalże słychać ten bardzo łatwo rozpoznawalny ton głos Marka Papszuna, przekonującego Raków, że warto wydać na tego napastnika duże pieniądze. Papszun wrócił, mebluje po swojemu, w swoim stylu, nie przeciągając np. nieodzownych pożegnań, jak w przypadku Klaessona czy Yeboaha. Na razie nie do końca widać to jeszcze na boisku, ale czuć, że po rocznej podróży dookoła świata powrócił pan domu – z powrotem w lodówce zagościły kiełbasa i kaszanka, telewizor znów wyjściowo ustawiony na Canal+, a nie jakieś transmisje z Serie A, fikuśne kaktusy i figurki z Meksyku wypieprzone z parapetu, na który powróciła stara paprotka.
Nie wyrokuję, czy to źle – ba, jestem wielkim fanem Marka Papszuna i jeszcze większym fanem wizji, w której trener ma dość szerokie możliwości budowania szatni po swojemu, zwłaszcza w kwestii taktycznej i charakterologicznej. Natomiast Raków trochę wraca w ten sposób do punktu wyjścia – do miejsca, gdzie z czasem może osiągnąć swój sufit. Dlatego takie cholernie ciekawe i ważne pozostaje pytanie – co dalej planuje Michał Świerczewski, co dalej planuje Marek Papszun.
Nie jest tajemnicą – ba, sami to usłyszeliśmy od Łukasza Masłowskiego w naszym wspólnym programie – że dyrektor sportowy Jagiellonii Białystok dość często spotyka się z właścicielem Rakowa. To sprawdzony wojak, który w trudnych białostockich warunkach zmontował ekipę na mistrzostwo Polski, w dodatku w stu procentach trafiając z doborem trenera, skrajnie nieoczywistym w momencie podejmowania tej decyzji. To byłby ruch w stylu Rakowa ostatnich tygodni – coś dobrze działa w Ekstraklasie, to znaczy, że warto to kupić. Ale o ile Ameyawa, Mosóra czy Makucha można spokojnie umieścić w świecie Marka Papszuna, o tyle dyrektor sportowy to już zupełnie inny charakter wyzwania.
Kto miałby decydujący głos? Kto byłby szefem, a kto podwładnym? Gdzie rozpoczynałyby się kompetencje dyrektora, gdzie kończyłby się wpływ trenera, a zwłaszcza trenera Marka Papszuna, dopóki ta jedna z największych częstochowskich legend pozostaje w klubie?
Po tych dwunastu miesiącach poszukiwań, gdy Raków z Cardenasem, Szwargą, ale i różnymi kandydatami do zastąpienia Cardenasa i Szwargi szukał nowej formuły, na ten moment pozostaje przy klasyce – Marek Papszun i inni. Nie jest powiedziane, że taka tożsamość, występy bandu “Marek Papszun Orkiestra” jest skazana na niepowodzenie. Ale czy taka tożsamość faktycznie nadąży za ambicjami klubu i jego właściciela, za celami, które są stawiane przed drużyną?
Serial – bo nie sądzę, by sprawa zakończyła się szybko – z obsadą stanowiska nowego dyrektora sportowego w Rakowie będzie ekscytujący.
Komentarze