Olkiewicz w środę #130. Goncalo Feio, czyli inspiracja i przestroga

Niezbyt długo musieliśmy czekać na pierwszą poważniejszą wizerunkową wtopę Legii Warszawa spowodowaną działalnością Goncalo Feio. Choć nie było najmniejszych podstaw, by nie wierzyć w jego spektakularną przemianę (najmniejszych!), to tuż po meczu z Brondby portugalski szkoleniowiec pokazał swoją twarz znaną z zeznań Pawła Tomczyka chociażby. Przy okazji jednak kolejny epizod serialu o Dr. Feio i Mr. Goncalo znów może posłużyć jako inspiracja, ale i przestroga.

Goncalo Feio
Obserwuj nas w
Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus Na zdjęciu: Goncalo Feio
  • To, co w całej sytuacji z Feio uderza najmocniej, to gigantyczny dysonans pomiędzy wypowiedziami na konferencji prasowej po meczu z Duńczykami, gdy Portugalczyk stwierdził, że nie zamierza przepraszać oraz tymi z obecnego tygodnia, gdy… przeprosił.
  • Równolegle do afery wałowej wykiełkował jej odprysk – bliscy Legii informatorzy ujawnili, że Feio zdążył wejść w konflikt z częścią pracowników klubu, a jego dziwne zachowania miały rzekomo dotknąć również piłkarzy.
  • Oświadczenie klubu w pełni nie rozwiewa wątpliwości, za to dodaje nam jakże ważny kontekst sukcesów Feio na polu tworzenia relacji z drużyną – i ten element warto wyłuszczyć.

Goncalo Feio i historia nieudanego piwotu

Muszę przyznać, że początkowo byłem wręcz oczarowany pewnym rodzajem bezczelności, którym wykazał się Goncalo Feio tuż po meczu Legii Warszawa z Brondby w III rundzie eliminacji Ligi Konferencji Europy. Nie chodzi tu naturalnie o sam moment dzikiej radości, którą Portugalczyk zamanifestował serią obraźliwych gestów w stronę kibiców rywala, ale bezczelność z konferencji prasowej, gdy Feio cały incydent przedstawił jako starcie zakompleksionych ojkofobów z nowoczesnym i pewnym siebie Polakiem. Ależ tam padały hasła. Przypomnijmy – zaczęło się od wyprostowanego środkowego palca i “gestu Kozakiewicza”, a skończyło na tym, że Legia nie może odczuwać kompleksów przed Manchesterem City. Ta narracja była tak przedziwna, że chyliłem czoła przed retoryczną zręcznością trenera Legii.

Jak obrócić pokazany w nerwach gest w prawdziwą walkę o godność całego narodu polskiego? Jak obrócić swój wybuch w kolejny rozdział bitwy o to, by Polska wreszcie poczuła dumę z tego, jakim jest krajem? Ja nie wiem, ale Goncalo wiedział. Po paru minutach konferencji już nie chodziło o to, co pokazał i komu, ale o to, czy Polska może twardo walczyć o własne interesy w Europie, czy jednak ma się lękać. Z tego względu zresztą Feio zaznaczył: nie będę przepraszać za to, kim jestem. Za Legię oddam życie. Twierdzą nam będzie każdy próg.

Zanim się zorientowałem, już stałem w zbroi płytowej, z szablą w dłoni, gotowy by wyruszyć z Feio czy to na krucjatę, czy na odbijanie naszych dzieł sztuki ze Szwecji albo z Niemiec. Niestety, gdy już nasza mała armia ludzi bez kompleksów miała wyruszać na wyprawę wojenną po godność, Feio skrewił. I przeprosił.

Ewolucja sztuki apolografii

Podczas wczorajszego poranka na naszym kanale Goal.pl ktoś trafnie użył – skoro mamy epistolografię jako sztukę pisania listów, powinniśmy mieć również apolografię, jako sztukę tworzenia przeprosin. Od razu warto zauważyć – przy Goncalo Feio jednak widać pewną zmianę. Jego największa afera, czyli przyłożenie tacką na dokumenty prezesowi Motoru Lublin, zakończyła się przeprosinami na dwa sposoby. Najpierw były te “na gorąco”, ewidentnie wymuszone, co zdradzała cała mowa ciała ówczesnego szkoleniowca Motoru. Przez prawie 12 miesięcy trwały przepychanki prawne, aż w końcu pół roku temu Feio musiał jeszcze dodatkowo przeprosić na stronie internetowej Motoru Lublin. Oczywiście, można wierzyć, że Portugalczyk szczerze żałuje, że naprawdę chciałby wyciągnąć dłoń w kierunku pani Pauliny Maciążek oraz dyrektora Pawła Tomczyka, ale moja intuicja podpowiada mi – to raczej był dalszy ciąg przeprosin ze spotkania. Z wyczuwalną “wibracją” przeprosin Andrzeja Leppera wobec Janusza Tomaszewskiego, zachęcam do znalezienia ich w szeroko pojętym Internecie. Oczywiście, biorę pod uwagę, że Feio po prostu uważał wtedy i uważa do dziś, że miał w sporze rację, ale nawet jeśli masz w sporze rację a przy okazji uszkodziłeś komuś twarz – wypada przeprosić. I to szczerze. Czy tak się stało? Może żeby nie wsiadać znów na tego biednego klasowego urwisa “z przypiętą łatką” – załóżmy, że tak.

Dziś? Dziś Feio jest już innym, bardziej doświadczonym człowiekiem. Również w kwestii przepraszania. Choć faktycznie pomiędzy gestami wobec Duńczyków a przeprosinami zdążył zapowiedzieć na konferencji, że przepraszać nie zamierza – ostatecznie nawet przed kamerami, w rozmowie z Darią Kabałą-Malarz na antenie Canal+ przyznał, że po prostu przesadził. To już coś, bo co innego być krnąbrnym, upartym i niereformowalnym raptusem, a co innego tylko raptusem. W stosunku do afery kuwetkowej Feio przeprosił nie tylko szybciej i bez pomocy sądu, ale też w programie na żywo, gdy trudniej jest wydobyć z przeprosin urzędową beznamiętność. Jest progres, choć przecież wszyscy zgodzimy się – sprawa jest o wiele bardziej błaha.

Niestety dla Feio, przy okazji sprawy z kibicami i ławką Brondby, swoimi refleksjami oraz informacjami podzielili się również Wojciech Kowalczyk, ekspert Weszło i w sumie połowy Internetu, a przede wszystkim mój dobry kolega, oraz Kuba Majewski, publikujący między innymi dla Legia.net. Obaj twierdzą, że Feio jeszcze przed Brondby zdążył już wejść w konflikty z częścią pracowników Legii – Kowal skupił się na piłkarzach, których Feio miał wręcz wyzywać, z kolei Majewski na fizjoterapeucie oraz klubowym lekarzu, dla których bitwa z Feio może się zakończyć rozstaniem z klubem.

Ja oczywiście żadnym insiderem nie jestem, będę musiał po prostu poczekać, aż Feio kiedyś straci pracę i języki rozwiążą się jego podopiecznym czy współpracownikom. Natomiast chciałbym zwrócić szczególną uwagę na oświadczenie Legii Warszawa, które ukazało się niejako w reakcji na “medialne ataki” na trenera stołecznego klubu.

Dobry chłopak Goncalo

Nie chcę się czepiać, że tak naprawdę oświadczenie nie wyjaśnia w pełni, czy zarzuty pojawiające się w mediach są prawdziwe – skupia się raczej na tym, co dobrego Feio zrobił w klubie. W teorii można byłoby się zastanawiać, czy tak zręcznie sformułowana treść nie dorzuca tu dodatkowych wątpliwości, ale jestem człowiekiem słownym – nie chcę się czepiać, więc się nie czepiam.

W oświadczeniu ciekawsze jest coś innego – bardzo konkretne zdarzenia z kariery trenerskiej Goncalo Feio, które niejako wyjaśniają jego fenomen i w Motorze, i w pierwszym etapie jego pracy z Legią. Według oświadczenia Bartosza Zasławskiego, rzecznika prasowego Legii, Feio relacje z piłkarzami stawia właściwie niemal na szczycie listy priorytetów. Mamy konkretne zdarzenia, konkretne sposoby pracy. Ustalanie kalendarza aktywności całej drużyny z wyprzedzeniem, by zwłaszcza piłkarze-rodzice mogli spędzić więcej czasu z drużyną – brzmi jak oczywistość i truizm, a jednak, w jakiś sposób robi wrażenie. Nieplanowana wizyta w Legia Training Center, by doglądać młodych zawodników, mimo obecności asystenta. Dochodzą do tego kwestie znane z przeszłości – na przykład sposób pracy w trakcie przerwy między sezonami. Na krótko przed “aferą kuwetkową” Feio udzielił bardzo ciekawego wywiadu Kurierowi Lubelskiemu.

W okresie przerwy świątecznej wszyscy mogli skorzystać z treningów indywidualnych w klubie ze mną czy innymi trenerami. Ta praca także została wykonana. (…) Niejednokrotnie mówiłem, że u nas w drużynie można popełniać błędy i żaden piłkarz nigdy nie zostanie za to skarcony. Jedyne czego nie można, to nie pracować – mówił wówczas Feio.

Wiem, że od powszechnie szanowanego pracoholizmu trenerów powoli zaczynamy odchodzić, ale w tych krótkich przekazach mniej więcej zawiera się myśl Goncalo Feio w samych kwestiach warsztatowych. Na taktyce się nie znam – nie jestem zapewne w stanie docenić w pełni rozwiązań, które Portugalczyk proponuje teraz w Legii, czy wcześniej w Motorze. Natomiast uważam, że ta część kompetencji miękkich, o których pisze i mówi się coraz częściej, to zwyczajnie wzorzec do naśladowania. Głównie z uwagi, że to pomysły banalnie łatwe do zaimplementowania. Zwracanie uwagi na prywatną stronę piłkarza – na jego życie rodzinne, jego codzienne pozasportowe troski i obowiązki, brzmi jak wymyślanie koła na nowo – ale najwyraźniej w tej piłce koła używa niewielu.

Gotowość do indywidualnej pracy, indywidualnych rozmów, podkreślane na każdym kroku podchodzenie z równą dbałością oraz uwagą i do gwiazdy zespołu, i do juniora, dopiero wchodzącego do tej szatni. Pompowanie piłkarzy wiarą, która przynajmniej przez pewien czas wydaje się w pełni szczera i autentyczna. Ktoś powie – rany, takie rzeczy przecież wie każdy, kto kiedykolwiek nadzorował pracę i współpracę jakiegokolwiek zespołu. I pewnie będzie mieć rację – rzeczy, które piłkarze podziwiają u Feio to jak poziom średnio-zaawansowany pierwszego poradnika dotyczącego pracy jako nowoczesny lider. ale znów – jeśli to są banały, truizmy, rzeczy oczywiste, to dlaczego tak niewielu trenerów z tego korzysta? Dlaczego piłkarze tak często podkreślają różnicę w pracy Feio oraz poszczególnych innych trenerów?

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to może być system naczyń połączonych. Że praca z tak wieloma zawodnikami na tak głębokim poziomie zaangażowania jest wycieńczająca i czasochłonna, że zmęczony trener staje się gniewnym trenerem, a z Gniewnym Feio wiadomo – nie wolno zaczynać. Natomiast jest też szansa, że młodzi adepci sztuki trenerskiej mogą dzisiaj wpatrywać się w Feio z większą uwagą, niż przy jakiejkolwiek innej obserwacji. Po pierwsze – by jego kolejne odpały, afery i aferki traktować jako jasny drogowskaz – tego kategorycznie nie robić i nie powtarzać. Ale po drugie – by całą resztę chłonąć, by relacje z zespołem wręcz kopiować do swoich drużyn. By po prostu się inspirować – a w tym wypadku bez wątpienia takie inspirowanie ma sens.

A kiedy pokolenie młodych trenerów, którzy skopiują od Feio wszystko, co wokół składu i taktyki, trafi wreszcie na pomysł, by jednocześnie nie pokazywać wszystkim dokoła środkowego palca? Może nawet uda się zrealizować misję z przemowy Feio o godności i nieodczuwaniu strachu przed Manchesterem City?

Komentarze