Nieracjonalne duże przebitki, “coś w rodzaju szantażu”. Nieuczciwa walka w polskiej piłce trwa

- Klub finansowany ze środków publicznych robi często rzeczy, które są nieracjonalne ekonomicznie – mówi nam Dariusz Mioduski. Jarosław Królewski dorzuca, że rywalizując z klubami miejskimi "zdarzyło mu się stracić wiarę w cywilizację, a już na pewno w sport". Zbigniew Jakubas jest w stu procentach przekonany, iż klub miejski nie może być dobrze zarządzany. Zapraszamy do świata właścicieli klubów prywatnych, którzy opowiedzą, jak to jest rywalizować z tymi, którzy po przeszarżowaniu wystawią rękę do miasta, prosząc o więcej.

Śląsk Wrocław - Legia Warszawa, czyli klub miejski kontra klub prywatny nie tylko na boisku
Obserwuj nas w
Śląsk Wrocław - Legia Warszawa Na zdjęciu: Śląsk Wrocław - Legia Warszawa, czyli klub miejski kontra klub prywatny nie tylko na boisku
  • Śląsk Wrocław ustami swojego prezesa apeluje o wsparcie 20-25 mln zł z miejskich pieniędzy. Piast Gliwice również jest zdany na łaskę ratusza
  • Porozmawialiśmy o tej sytuacji z Dariuszem Mioduskim i Jarosławem Królewskim – właścicielami klubów z kapitałem prywatnym, którzy muszą rywalizować na nieuczciwych zasadach z klubami miejskimi. Jedni sami płacą za swoje błędy. Błędy innych spłaca miasto
  • Mioduski i Królewski opowiadają m.in. o negocjacjach z klubami miejskimi

Kilkukrotna przebitka z klubu miejskiego

To będzie historia trochę o zniechęceniu, a trochę o nieuczciwości.

W środowisku krąży historia o młodym piłkarzu z klubu Ekstraklasy, któremu jakiś czas temu kończył się kontrakt i stanął przed dylematem – co teraz zrobić ze swoją karierą. Otrzymał kilka ofert, ale skupmy się na dwóch wiodących – z klubu z czołówki polskiej ligi oraz klubu miejskiego. Oferty znacznie różniły się jednak finansami. Pierwsza opierała się na rynkowych stawkach, druga – na ich kilkukrotności. Piłkarz – młodzieżowiec – wybrał oczywiście tę drugą. Z perspektywy czasu można oceniać ten wybór jako niezbyt korzystny dla rozwoju jego kariery.

Ale wydawać nie swoje jest łatwo, nawet kosztem zaburzenia rynku. Przepisy pozwalają.

Jarosław Królewski mówi nam o podobnym doświadczeniu: – Zdarzyła się sytuacja, w której rywalizowaliśmy o piłkarza z klubem miejskim i ją przegraliśmy. Piłkarz powiedział nam wtedy, że klub miejski jest stabilniejszy finansowo, bo miasto tę stabilizację gwarantuje. Piłkarze to widzą i o ile w przypadku Wisły Kraków nie jest to może najpoważniejszy problem, bo mamy szczęście być na tyle dużą marką, że piłkarze często przychodzą do nas wiedząc, jak gra w Wiśle może rezonować na ich karierę, o tyle w innych klubach – tak myślę – może to być bardziej odczuwalne. Są przypadki, w których klub miejski oferuje zupełnie nierynkową stawkę dla piłkarza, bo nie musi patrzeć na rynkowe uwarunkowania, i klub prywatny – oferujący stawkę rynkową – stoi przed wyborem dorzucenia pieniędzy wygenerowanych działalnością klubu lub rezygnacji z tego zawodnika.

I wydaje się, że w kwestii przekazywania publicznych milionów do klubów miejskich, ta kwestia niesłusznie spychana jest na drugi plan. Za dużo energii idzie w dyskusję, czy wsparcie miast powinno mieć miejsce – co wcale nie jest czarno-białą sprawą – zamiast pochylić się mocniej nad rynkową nieuczciwością, jaką takie wsparcie coraz częściej generuje. W skrócie: trudno jednoznacznie źle ocenić działania miast, które przekazują pieniądze na – nazwijmy to umownie – cele misyjne, jak szkolenie młodzieży, czy budowa infrastruktury niezbędnej do zapewnienia jej godziwych warunków do treningu, podczas gdy zasypywanie publicznymi środkami budżetowych dziur powstałych wskutek słabych działań marketingowych, braku umiejętności pozyskania sponsora komercyjnego, przeszarżowania na rynku transferowym lub podpisywania zbyt wysokich kontraktów, wygląda na skrajną patologię. Mówiąc wprost: właściciel klubu prywatnego za swoje porażki na rynku transferowym płacić musi sam – własnym portfelem, pożyczkami, które i tak trzeba będzie zwrócić, lub wypracowanym zyskiem, który mógłby być przekazany na rozwój klubu. Za porażki szefostwa klubu miejskiego płaci ktoś inny.

Tylko u nas

Śląsk Wrocław, którego liczne porażki transferowe i kontraktowe znacznie wydrenowały klubową kasę, chce pokrywać je z (kolejnego) dokapitalizowania ze strony miasta. Na spotkaniu z kibicami prezes klubu Patryk Załęczny z brutalną szczerością rzucił oczekiwanymi widełkami, gdyż chce zrobić w Śląsku – jak sam określił – coś porządnego. Wskazał kwotę w przedziale 20-25 milionów złotych. Wymowne jest to, że gdy kluby prywatne liczą każdą złotówkę, bo dla nich jest ona na wagę – nomen omen – złota, pięciomilionowe widełki w Śląsku zostały rzucone między zdaniami, jakby nie miały większego znaczenia.

Zbigniew Jakubas: Rywalizacja z klubami miejskimi (które przychodzą do miasta z prośbą o dosypanie pieniędzy – przyp. red.) z punktu widzenia społecznego postrzegania sportu jest tutaj wątpliwa. Jak i wątpliwe jest to, że ktoś, kto miał dobre kontakty za poprzedniej władzy, miał na koszulkach jako reklamodawców państwowe spółki, które wydawały na tę promocję miliony złotych. Bez żadnego rynkowego uzasadnienia. Wykorzystywanie układu w jakiejkolwiek przestrzeni jest naganne i nie powinno mieć miejsca (cytat za Ligą+Extra).

Jarosław Królewski: – To jest coś, co nie może mieć miejsca na tę skalę. Kroplówki, jakie od samorządów dostają kluby miejskie, są nie do wygenerowania przez prywatne kluby. To wsparcie, które jest bezpośrednie i nieopodatkowane, w żaden sposób nie wymaga od klubu pracy nad nim, i jak patrzymy na to, co się obecnie dzieje, to można zadać sobie pytanie: jak można uczciwie rywalizować z klubami, które dostają 10, 15, czy 20 mln zł wsparcia? Prywatny kapitał jest tu z góry skazany albo na niepowodzenie, albo na walkę na nieuczciwych zasadach. Jeśli ktoś przychodzi do piłki wie, że musi wygenerować 100 mln przychodów, by zyskać 20 mln zysku na czysto.

W przypadku klubów miejskich 20 mln może ot tak spaść.

Jarosław Królewski (fot. Piotr Front / Alamy)

Dariusz Mioduski: – W rzeczywistości pieniądze publiczne są de facto wpuszczane na rynek transferowy. Nie ma kontroli nad przekazywanymi środkami, więc kluby miejskie zamiast wydawać je na rzeczy, na które powinny, angażują je w konkurowanie na boisku z prywatnym kapitałem. Po to, by być konkurencyjnym. To zaburza cały model funkcjonowania profesjonalnej piłki na poziomie pierwszych drużyn.

Jeszcze raz Królewski: – Weźmy okienko transferowe. Dział skautingu szuka zawodnika, monitoruje go, ocenia pozytywnie i wreszcie klub przystępuje do negocjacji. Jakimiś kanałami dowiaduje się o tym klub miejski mogący pozwolić sobie na nieco więcej, podbija stawkę, i trzeba do negocjacji siadać na nowo. To dlatego na polskim rynku wszystkie kluby starają się trzymać transfery w tajemnicy najdłużej, jak się da.  

Górnik Zabrze przez ostatnią dekadę pobrał z miejskiej kasy grubo ponad 100 mln zł, choć trzeba tu przyznać, że wreszcie jest tam bardzo mocne pragnienie i sprzedaży klubu prywatnemu właścicielowi, i funkcjonowania na zasadach zbliżonych do rynkowych. Klub w nowe transfery inwestuje środki pozyskane ze sprzedaży innych zawodników. Łukasz Milik, dyrektor sportowy Górnika, spytany niedawno przez Goal.pl, czy w klubie dopuszczają możliwość zapłaty kary za niewypełnienie limitu minut młodzieżowców, zdecydowanie zaprzeczył, zapewniając, że do tego nie dojdzie. Powiedzmy, że widać chęć odcięcia patologicznych rozwiązań, choć do ideału wciąż jest daleko.

Ale bliżej niż choćby w Wiśle Płock, która po spadku drużyny z Ekstraklasy otrzymała 14 mln zł (a nie było to ostatnie wsparcie) tytułem pokrycia dziury, jaka powstała po odcięciu klubu od pieniędzy, które choćby z tytułu praw transmisyjnych gwarantuje najwyższa liga w Polsce. Gdy taki sam los spotkał przykładowo Wisłę Kraków, ciężar pokrywania dziury spoczął wyłącznie na prywatnych akcjonariuszach oraz klubowych działach odpowiedzialnych za marketing i sponsoring. Jedni – kolokwialnie mówiąc – muszą stawać na rzęsach, by pokryć straty, innym pieniądze dosłownie spadają z nieba. Jedni przez swoje błędne decyzje porażki stają na skraju przetrwania, innych porażka – w sensie finansowym – nie kosztuje nic.

Piast Gliwice, który również przeszarżował na rynku, na gwałt potrzebuje jeszcze 14 mln zł. Można się spodziewać, że otrzyma pieniądze od miasta. Ten sam Piast dwa sezony temu odrzucał oferty Lecha Poznań za Damiana Kądziora.

Z klubu miejskiego Legia nie kupiłaby Carlitosa

Rozmawiamy z Dariuszem Mioduskim i Jarosławem Królewskim.

Z klubem miejskim transfery negocjuje się trudniej? Spotkali się panowie z sytuacją, w której klub mający problemy finansowe nie sprzeda zawodnika, bo i tak wie, że miasto dosypie do bieżącej działalności?

Mioduski: Jest trochę tak, że rozmowy z klubami w Polsce są trudne, szczególnie jeśli chodzi o transfery polskich zawodników. I to nie jest kwestia wyłącznie Legii, a też innych czołowych zespołów w kraju, które natrafiają na opór. Jesteśmy gotowi płacić rynkowe pieniądze za takich piłkarzy, ale negocjacje zwykle są trudne. Klub finansowany ze środków publicznych robi często rzeczy, które są nieracjonalne ekonomicznie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby pozyskanie do nich prywatnych inwestorów, bo to wymusiłoby stosowanie zdrowych zasad rynkowych.

Dariusz Mioduski (fot. SOPA Images Limited / Alamy)

Królewski: Gdyby Wisła Kraków miała w 2018 roku wsparcie na poziomie Wisły Płock czy innych klubów miejskich, w ogóle nie miałaby kryzysu finansowego. Wisła była zmuszana do sprzedawania Carlitosa, Arsenicia, czy Imaza, bo nie mogła liczyć na łatanie dziur przez miasto. Sprzedawała, by przetrwać. Pieniądze miejskie na poziomie 10-15 proc. ogólnych przychodów Wisły, zapewniłyby jej zupełnie inne miejsce w szeregu. Tymczasem Wisła Kraków zdobywając w zeszłym sezonie Puchar Polski i reprezentując kraj w europejskich pucharach, od miasta otrzymała jakieś minimalne wsparcie na poziomie nie większym niż 20 tys. zł.

Wisła sprzedała kiedyś Carlitosa znacznie taniej niż wynosiła jego rynkowa wartość, bo musiała mieć pieniądze na już. Potrafi pan sobie wyobrazić, że gdyby Wisła była klubem miejskim, Legia nie miałaby szans kupić tego zawodnika – pytamy Dariusza Mioduskiego.

Mioduski: – Zakładam, że dokładnie tak by było. Z Carlitosem na transfer złożyło się kilka spraw – przede wszystkim to on chciał do nas przyjść, a my mieliśmy  konkretną sytuację budżetową, która pozwalała nam zapłacić Wiśle dokładnie tyle, ile ostatecznie zapłaciliśmy. Gdyby trzeba było więcej, do transferu po prostu by nie doszło. My kilkukrotnie podchodziliśmy pod zawodników z klubów grających w klubach miejskich i właściwie za wyjątkiem sytuacji, w których jest klauzula wykupu – tak mieliśmy ze Sliszem lub z Chodyną – nie było szans, byśmy mogli się dogadać. Zazwyczaj warunki postawione przez takie kluby są tak wysokie i nierynkowe, że to zamyka jakiekolwiek pole do rozmowy.

***

I jeszcze raz Zbigniew Jakubas: – Kupiłem Motor Lublin, bo pojechałem na jego mecz pięć lat temu. W tamtym czasie była to III liga, w której klub siedział od siedmiu lat. Jak zobaczyłem, jak wyglądał ten mecz oraz zestawiłem to z bardzo dużymi pieniędzmi, które miasto wydawało na ten klub, to się załamałem. Wstydem było oglądanie tego meczu i stwierdziłem, że trzeba to zmienić. Uznałem, że muszę tam wejść i wszystko poukładać. Mówię to głośno: nie wierzę, że samorządy mogą dobrze zarządzać klubami. Tak samo nie wierzę, że państwowe spółki mogą robić to dobrze. Wierzę wyłącznie w kluby prywatne. Organizacja musi być bardzo czytelna i przejrzysta, nie może być żadnych kumoterskich naleciałości w klubie. Dopiero wtedy daje to efekty.

Polska fenomenem na mapie Europy

Polska jest fenomenem na mapie Europy, jeśli chodzi o przekazywanie miejskich pieniędzy na bieżącą działalność klubów piłkarskich. Kilka przykładów z rejonów zbliżonych poziomem do naszej ligi. W Danii ani jeden klub występujący w Superlidze (ekstraklasie) nie należy do miasta. Zgodnie z przepisami kluby muszą być w prywatnych rękach lub stowarzyszeniach. Kluby mogą wprawdzie ubiegać się o pomoc gmin, ale nie na działalność transferowo-kontraktową. Chodzi przykładowo o zakup piłek czy nowych koszulek i dotyczy właściwie tylko niższych lig.

W Szwecji jest prawo 51/49 i większościowymi udziałowcami są kibice oraz stowarzyszenia. Tu też nie ma mowy o pompowaniu pieniędzy przez samorządy. Zatem tu także żaden klub nie działa na podobnych zasadach, jak kluby miejskie w Polsce. Nie ma też najmniejszej przestrzeni, by miasto miało w klubie jakąkolwiek decyzyjność.

Czechy? W ekstraklasie u naszych południowych sąsiadów mamy tylko dwa kluby miejskie (Hradec Kralove i Karwina) oraz jeden z mieszanym pakietem akcji (Sigma Ołumuniec). Trochę inaczej sprawy się mają na Słowacji. Wprawdzie wszędzie są właściciele prywatni, jednak dużo jest powiązań politycznych i z tego tytułu kasa płynie do klubu.

W Holandii nie ma miejskich klubów, natomiast gdy Vitesse Arnhem z powodów finansowych groziło całkowite zniknięcie z mapy, mogło liczyć na dużą pożyczkę od miasta – którą w lepszych czasach będzie musiało spłacić.

Oglądaj także: Polska naprawdę wejdzie do piętnastki

Dariusz Mioduski i Jarosław Królewski o rywalizacji z klubami miejskimi

W Polsce mamy do czynienia z nieuczciwą konkurencją? – przepytuję Dariusza Mioduskiego i Jarosława Królewskiego.

Mioduski: – Nie chcę się posuwać do takich mocnych stwierdzeń, ale z zasady finansowanie samorządowe i publiczne powinno iść na wspomaganie rzeczy, które są potrzebne. Kluby pełnią także funkcje publiczne i to, że samorządy powinny je wspierać, szczególnie w aspektach niekomercyjnych, czyli takich, na których nie można zarobić, jest naturalne i potrzebne. Mam na myśli np. szkolenie czy poprawę infrastruktury. Dziś nie ma szans, by zbudowanie boiska kiedykolwiek się zwróciło, bo ono nie powstaje, by na nim zarobić. To samo można powiedzieć o stadionach czy ośrodkach treningowych. I w tym aspekcie rola samorządów jest ogromna. Natomiast to, co dziś się dzieje – czyli zaangażowanie samorządów np. w finansowanie transferów i kontraktów zawodników z zagranicy – to zupełnie inna sprawa.

Królewski: – Klubom miejskim pozwalają na to przepisy. Co oczywiście jest szkodliwe dla całości. Proszę zobaczyć – w Płocku czy gdzieś indziej być może są prywatni przedsiębiorcy, którzy chcieliby rozwijać Wisłę Płock, wepchnąć ją na bardziej merytoryczne ścieżki i sprawić, by klub był bardziej niezależny, ale nie mogą tego zrobić, bo ciężko będzie im zapewnić finansowanie na takim poziomie, jak to robi Płock. Jak słyszę, że Płock może, bo jest miastem bogatym… Polityka miast jest uzależniona od trendów rynkowych i zakładanie, że nigdy nie będzie trudniejszych momentów, jest nieracjonalne.

Mioduski: – To, czego nie wykształciliśmy w Polsce, a co lepiej funkcjonuje w innych krajach, to po pierwsze wewnętrzny rynek transferowy. Drugi problem to modele klubów, które oparte są wyłącznie o konkurowanie i wyższe miejsce w lidze, bez budowania trwałych fundamentów. Tak mogą funkcjonować tylko kluby z nieograniczonym zapleczem finansowym. Tymczasem kluby finansowane ze środków publicznych – póki nie znajdą prywatnego właściciela – powinny te pieniądze inwestować w szkolenie, rozwój lokalnych talentów, infrastruktury itd. Gdyby to robiły, mielibyśmy zupełnie inną sytuację na rynku wewnętrznym, bo następnym krokiem ich piłkarzy byłoby pójście do lepszego klubu w Polsce opartego na kapitale prywatnym. Mniej talentów by wyjeżdżało zagranicę w sposób nieprzygotowany tylko po to, by tam przepaść. Korzyść czerpałaby cała polska piłka, z ligą i kadrą narodową na czele.  

Jest w ogóle jakaś szansa, by cokolwiek się zmieniło?

Królewski: – Myślę, że nie jest to utopia. Tak jak mamy z PZPN określoną kontrolę nad finansami klubów, tak powinna ona dotyczyć również wsparcia klubów pieniędzmi publicznymi. Mam na myśli to, by wsparcie było zależne od tego, co taki klub sam wygeneruje kierując się mechanizmami rynkowymi. Czyli ile pieniędzy wypracuje od sponsorów, jaki przychód wygeneruje z dnia meczowego, itd. A to, co się dzieje, jest bardzo złe. Mam na myśli to, że jeśli klub miejski sam nie umie wygenerować odpowiednio wysokiego przychodu, by stać go było na funkcjonowanie na zakładanym poziomie, dochodzi do czegoś w rodzaju przymuszania miasta szantażem, by dorzuciło, bo jeśli nie, to klub upadnie. PZPN powinien się temu przyjrzeć i doprowadzić do sytuacji, w której konkurencja jest na bardziej sprawiedliwym poziomie.

Mioduski: – Gdyby były jasno postawione kryteria, na co miejskie pieniądze mogą, a na co nie mogą iść, sytuacja zmieniłaby się na lepszą i na pewno bardziej sprawiedliwą. Wtedy kluby miejskie musiałyby działać w oparciu o rynek. Musiałaby się zmienić ich percepcja i zrozumienie, czym powinny się zajmować oraz jaki model biznesowy przyjąć, by móc funkcjonować. To byłoby także z korzyścią dla tych klubów.  Dlatego takie przepisy byłyby bardzo pomocne. Dziś natomiast jest tak, że ze względów  politycznych najważniejsze jest zajęcie jak najwyższego miejsca, by pokazać, że klub finansowany przez samorząd odnosi sukces tu i teraz. Wyższe miejsce sprzyja politykom, ale to nie ma nic wspólnego z rozwojem klubu. Lokalni politycy myślą kategoriami swoich kadencji i nie doceniają prawdziwych fundamentów, jakimi byłoby rozwijanie młodzieży i jej wychowywanie poprzez sport.

Dariusz Mioduski kontynuuje: – Są też kluby, które pomagają w budowaniu wizerunku miasta. Potrafię sobie wyobrazić, że w Zabrzu najważniejszą rzeczą jest Górnik. Ten klub jest dla miasta bezcenny i wpływa nie tylko na budowanie lokalnej tożsamości, ale także na jego odbiór w kraju. Natomiast kłóci mi się z tym ściąganie tam  drogich zawodników, szczególnie z zagranicy, w sytuacji gdy potencjał Górnego Śląska i liczba rodzących się tam talentów jest tak ogromna, że aż się prosi o akademię z prawdziwego zdarzenia. Zainwestowanie w taką akademię kosztem inwestycji w transfery do pierwszego zespołu, powinno być w interesie miasta. Bo pieniądze miejskie w piłce nie są niczym złym, jeśli tylko kieruje się je we właściwą stronę. Legia jest największą marką związaną z Warszawą i w interesie miasta jest wspieranie niektórych obszarów działalności klubu, który jest jego wizytówką. My nie chcemy od miasta ani złotówki na bieżącą sportową działalność klubu, natomiast jeśli mamy w naszych szkółkach 7 tys. dzieciaków – to trzeba zapewnić im boiska, by mogły trenować. Już teraz realizujemy mnóstwo amatorskich projektów wielosekcyjnych skierowanych przede wszystkim do dzieci oraz młodzieży i chcemy robić ich jeszcze więcej. Ograniczeniem najczęściej jest infrastruktura i w tym zakresie miasto powinno współpracować z klubem na zasadach partnerskich i wspierać je, bo jest to w interesie mieszkańców.

Środowisko jest bardzo zirytowane działaniami klubów miejskich? Kojarzycie panowie sytuację, w której jakaś prywatna firma myślała o wejściu w polski futbol, ale zniechęciła ją wizja rywalizacji z miejskimi pieniędzmi?

Królewski: – Na sto procent dochodzi do takiej sytuacji. Ludzie wielokrotnie mówią o tym w kuluarach. To totalnie demotywujące.

Mioduski: – Dziś jest duża frustracja, bo konkurencja o jakość piłkarską oparta na normalnych, komercyjnych zasadach, jest mocno utrudniona, z tego powodu, że  miejskie, czyli publiczne pieniądze, wydawane są na rzeczy, które trudno nazwać misyjnymi. Przykładowo – Piast de facto nie ma swojej akademii z prawdziwego zdarzenia, w Górniku też ta sprawa nie wygląda tak dobrze, jak by mogła przy odpowiednim wsparciu i zarządzaniu, bo  potencjał tego klubu w tym zakresie jest ogromny… Jeśli chodzi o środki publiczne i przeznaczanie pieniędzy na akademię, to najlepiej to wygląda w Zagłębiu, które stanowi dobry przykład inwestowania w młodzież. 

Królewski: – Ja już sobie to poukładałem w głowie, natomiast tak – zdarzyło mi się zniechęcenie w tej kwestii. Na przykład, jak czytałem wypowiedzi pana radnego z Płocka. Zdarzało mi się wtedy wątpić w ogóle w cywilizację, a w szczególności w sport. To patologiczna sytuacja. Kluby miejskie dostają dofinansowania w różnych formach, bo przecież są przykłady darmowych stadionów. To jest jakaś masakra.

***

PZPN aktualnie nie pracuje nad przepisami mogącymi ukrócić nierynkowe działania. Dopóki nie zacznie, trudno liczyć na ograniczenie opisywanego procederu. Bo nieswoje pieniądze zawsze będzie się wydawać najłatwiej. Pytanie, ile przez to osób chcących wydawać swoje, zniechęca się do myśli o wejściu w polską piłkę zanim to w ogóle zrobi.

Komentarze