Niels Frederiksen: Chcę podkręcić tempo gry Lecha [WYWIAD]

Niels Frederiksen w obszernym wywiadzie opowiada o swoim pomyśle na Lecha Poznań, przeszłości w pracy w banku, trenerskich inspiracjach i pierwszych wrażeniach z meczów Ekstraklasy. - Lubię, gdy klub ma przekonanie co do trenera, którego chce zatrudnić. Że to nie jest tak, że ktoś podeśle twoje CV i powie "o, zobacz, ten gość jest niezły, prowadził taki i taki klub, zdobył jakiś puchar, nadawałby się do was", a w klubie pomyślą "no w sumie niezłe CV, dobrze mu się z oczu patrzy, bierzemy go!". Lech miał pełną wiedzą na mój temat. Powiedziałbym, że wiedzę detaliczną - mówi szkoleniowiec Kolejorza.

Niels Frederiksen (Lech Poznań)
Obserwuj nas w
Pawel Jaskolka / PressFocus Na zdjęciu: Niels Frederiksen (Lech Poznań)
  • Jakimi trenerami się inspiruje? Czego nigdy nie robią bankierzy, a często robią piłkarze? Dlaczego już jako jako nastolatek rozpoczął karierę trenerską?
  • Niels Frederiksen, nowy trener Lecha Poznań, w obszernym wywiadzie tłumaczy również plany na to, jak ma grać Kolejorz za jego kadencji
  • Jakie ma pierwsze spostrzeżenia na temat Ekstraklasy? Ilu piłkarzy z kadry Danii prowadził w przeszłości? Jakie kluby o niego pytały?

Niels Frederiksen, nowy trener Lecha Poznań [WYWIAD]

Nie był pan profesjonalnym piłkarzem, zatem ciekawi mnie – co musiało się zadziać w głowie 20-letniego Nielsa Frederiksena, że pomyślał sobie “tak, chcę zostać trenerem piłkarskim”?

Faktycznie nie grałem na profesjonalnym poziomie, ale kopałem piłkę w klubie i spędzałem z nią sporo wolnego czasu. Gdy miałem już kilkanaście lat to wiedziałem, że nie jestem na tyle dobry, by po prostu żyć z piłki. Byłem na tyle świadomy własnych braków, że doszedłem do wniosku, że nie zrobię kariery piłkarskiej. Mieliśmy w klubie liderów, którzy zaproponowali mi, bym pozostał przy piłce, ale w roli trenera. Już w wieku czternastu, może piętnastu lat byłem zaangażowany w prowadzenie zajęć dla dzieci. To były maluchy, nie pamiętam już dokładnie, ale chyba sześciolatki. Byłem takim asystentem trenera.

Od razu był pan przekonany, że to jest coś, co chce pan robić przez resztę życia?

Wiesz co… Początkowo traktowałem to jako spłacenie długu wobec klubu. Oni dali mi coś, ja chciałem dać coś w zamian. Przez lata dostałem od całej społeczności klubowej mnóstwo kapitalnych wspomnień, ale uznałem, że warto się zrewanżować. Z drugiej strony – to był sposób na to, by zarobić sobie trochę pieniędzy. Byłem młody, uczyłem się, miałem swoje wydatki, więc to była forma zarobku. Małego, bo małego, ale jednak zarobku.

Tylko u nas

Co było takiego fajnego w trenowaniu dzieciaków?

Coś, co rajcuje mnie do dziś. Czyli takie aspekty, jak budowanie drużyny, wyznaczanie celów, kreowanie relacji, obserwowanie rozwoju zawodników, zarządzanie grupą ludzi, angażowanie ich w projekt. To dla mnie naprawdę ciekawe. Zwłaszcza śledzenie tego, jak młodzi piłkarze się rozwijają. Patrzysz sobie na punkt A, patrzysz na punkt B i widzisz, jak się rozwinęli, co nowego potrafią, jak idą naprzód.

Ivan Djurdjević, były piłkarz i trener Lecha Poznań, powiedział mi kiedyś, że w piłce absolutne skupienie się na wyniku jest zgubne, bo futbol to w gruncie rzeczy bardzo losowa gra. I że być może większą wagę powinniśmy przykuwać do tego, jak rozwijają się zawodnicy, a dzięki temu też zespoły.

Oczywiście, że tak! Wiesz, nie chcę, żebym został źle zrozumiany – wynik w futbolu jest kluczowy, on decyduje o tym, czy jesteś zwycięzcą, czy przegranym. Ale na wiele rzeczy nie masz wpływu. Ile pada średnio goli w meczu piłkarski?

Średnio? Jakoś 2,6 gola na mecz.

A w koszykówce? Drużyny zdobywają ponad 100 punktów. W piłce ręcznej masz kilkadziesiąt goli na mecz. W tamtych dyscyplinach element losowości jest mniejszy. To powód, dla którego najlepsze drużyny nie zawsze wygrywają.

Czy Frederiksen nie kocha futbolu?

A propos pana podejścia do futbolu, to znalazłem taki cytat – “nie kocham piłki, równie dobrze mógłbym pracować jako trener hokeja czy piłki ręcznej”.

(śmiech)

To jak z tą miłością do futbolu?

Ten cytat jest sprzed piętnastu lat. Trenowałem wtedy Esbjerg. Gdy wywiad się ukazał, to osoba z działu komunikacji podeszła do mnie i powiedziała “trenerze, to było chyba troszkę za dużo…”. I w sumie się zgodziłem. Oczywiście, że kocham piłkę. Gdybym nie kochał, to nie mógłbym pracować w futbolu przez całe swoje życie. Wyobrażasz sobie, że przychodzę z poniedziałek i z kwaśną miną myślę sobie “o nie, kolejny tydzień, a później kolejny i tak 30 lat”?

Choć są ludzie, którzy tak pracują.

Jasne, ale miałem komfort wyboru. Te słowa wypowiedziałem trochę w kontrze do dziennikarzy, bo chodziło mi to, że uwielbiam też ten element zarządzania w profesji trenera piłki nożnej.

Że nie tylko chodzi o to, by pokazywać ludziom, jak lepiej kopać piłkę?

O, właśnie, o to mi chodzi. Futbol to świetny sport. Ale bardzo lubię tę stronę zarządzania grupą ludzi – wyznaczanie celów, kreowanie ścieżek do osiągnięcia tych założeń, tworzenie odpowiedniego klimatu wewnątrz grupy, wszystkie te psychologiczne aspekty… Może źle powiedziałem, że nie kocham futbolu, ale myślę, że wiesz o co chodzi mi w tym przekazie.

Ale słyszałem od wielu piłkarzy, że oni meczów piłkarskich to za dużo nie oglądają. Lubią grać, trenować, ale nie są takimi fanami piłki, by jeszcze dorzucić sobie trzy-cztery kolejne spotkania przed telewizorem.

Ja oglądam sporo. Niektórzy mówią, że nawet za dużo. Ale pewnie domyślasz się, że to nie jest oglądanie typu rozkładam się na kanapie, przeglądam telefon, podnoszę tylko głowę wtedy, gdy komentator krzyknie. Jako trener zawsze oglądasz w trybie analityka. Trudno mi się tak zrelaksować i obejrzeć mecz dla rozrywki. Szukam inspiracji, szukam zmian w piłce. Ponoć z trenerami najgorzej ogląda się mecze w gronie znajomych i chyba coś w tym jest.

Czym różni się praca w banku od fachu trenera?

Oczywiście znamy pana historię o tym, jak łączył pan pracę w banku z byciem trenerem i pracował pan na dwa etaty. Nie chcę zatem pytać o kulisy, bo mówił pan o tym wielokrotnie. Ale czego tak naprawdę szukał pan w tym sektorze finansowym?

Oba te dwa światy mogą się sobą wzajemnie inspirować. Prowadziłem wiele wykładów dla menadżerów spoza sportu, więc mam dość mocno przepracowane te różnice między tymi dwoma działami. Sektor finansowym pod kątem zarządzania jest bardzo racjonalny. Myśli się tam kategoriami długofalowymi. W świecie piłki z kolei masz takie “podsumowanie” swojej pracy każdego weekendu. Żyjesz z tygodnia na tydzień. Jest nawet to powiedzenie o tym, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Myślę, że powinniśmy w tym naszym futbolowym świecie patrzeć na dłuższe wycinki rzeczywistości. Poza tym zarządzanie w piłce jest niesamowicie emocjonalne.

W czym zarządzanie piłkarskie jest lepsze od zarządzania bankiem?

W wyznaczaniu celów krótkoterminowych. Czasem też tych długoterminowych. Jesteśmy dobrzy też w takim codziennym treningu, podnoszeniu kwalifikacji z tygodnia na tydzień. Dajemy sobie lepszy feedback – trener daje ci wskazówki na każdym treningu i w trakcie meczów, w świecie finansów ten obieg informacji zwrotnej jest wolniejszy, mniej regularny.

Niels Frederiksen
Piotr Matusewicz / Press Focus

Co daje w takim razie panu futbol, czego nie dawał bank?

Powrotu do domu, gdy rozpiera cię szczęście. Gdy wracałem z banku do swojego mieszkania, to nigdy nie towarzyszyły mi takie uczucia jak wtedy, gdy wracam do siebie po wygranym meczu. Ale z drugiej strony – nigdy nie wracałem tak wkurzony z banku, jak po przegranym spotkaniu…

Gdy w banku osiągniesz jakiś cel, to nie pakujesz całego zespołu do otwartego autobusu i nie jedziecie świętować tego z całym miastem, śpiewając przy tym piosenki i podskakując.

Miałem takie fragmenty w tych prezentacjach dla menadżerów z banku. Pokazywałem im zespół piłkarski, którzy cieszy się po golach i pytałem “jak często robicie coś takiego w swojej pracy?”. Odpowiedź była prosta – nigdy. A myślę, że czasem takie uwolnienie emocji naprawdę by im się przydało!

Słyszałem, że zostało coś na stałe z panem po pracy w banku…

Nie mam pojęcia, co masz na myśli.

Imponującą kolekcję garniturów.

Aaaa, tak, faktycznie! Uzbierało się tego trochę. Ale wiele zostawiłem w Danii. Przy linii bocznej lubię faktycznie mieć na sobie garnitur. Niektórzy trenerzy ubierają się mniej formalnie, niektórzy wolą dres. Ja mieszam te stroje, aczkolwiek na treningu – zawsze dres. Wolę jednak, żeby ludzie zapamiętali mnie z efektów pracy, a nie z eleganckiego stroju.

Kim inspiruje się Niels Frederiksen?

Wracając do różnic między bankowością i futbolem – gdzie można znaleźć więcej inspirujących postaci?

To zależy. Jeśli chodzi o przywództwo w zarządzaniu, to wydaje mi się, że takich osób więcej spotkałem w biznesie. Wszystkie sprawy HR-owe, zarządzanie grupą… Tak, to na pewno. Ale jeśli mówimy o kreatywności i innowacyjności, to w świecie futbolu takich inspiracji jest więcej. Znów wracamy do tego, o czym mówiłem – to wszystko zależy od cech, których poszukujesz.

Są trenerzy, którymi się pan inspiruje?

Pewnie oczekiwałbyś, że wymienię teraz Kloppa, Guardiolę czy Nagelsmanna. I jasne, to są świetni trenerzy, którzy stworzyli wielkie zespoły, ale mają też kapitalnych piłkarzy.

I pracują w nieporównywalnych warunkach.

Otóż to. Dlatego mogę zainspirować się poszczególnymi cechami, ale trzeba przełożyć je na własne środowisko pracy. Spojrzeć na to, jak Klopp buduje relacje z pracownikami klubu. Wziąć to myślenie “out of the box” Guardioli w kwestiach taktycznych. Ale jeśli w jakimś małym klubie pracuje trener, który kapitalnie działa w jego warunkach pracy, to dlaczego i on nie miałby być dla mnie inspiracją?

Pewnie podobnie jest z grą najlepszych drużyn. Możesz wziąć coś gry z Manchesteru City, ale przecież nie masz Fodena, Haalanda czy Edersona.

Tak, to z pewnością. Zwłaszcza, że te topowe kluby wyznaczają trendy – jeśli ty nie podpatrzysz jakiegoś elementu taktycznego, to zaraz “podkradnie” go zespół, z którym mierzysz się w lidze. Kilka lat temu mocno wpływała na mnie filozofia Red Bulla, czyli agresywny, bardzo intensywny futbol. Później inspiracje czerpałem z tego, w jaki sposób grała Atalanta Bergamo. W tym sezonie… Cóż, wybór jest oczywisty.

Bayer Leverkusen.

I zobaczysz, że w przyszłym roku znajdą się naśladowcy Xabiego Alonso. Ale tego nie da się skopiować jeden do jednego w innym klubie. Nawet jeśli ukradłbyś konspekty treningowe, mówił to samo w szatni, robił podobne zmiany – to nie zadziała. Inni piłkarze, inne środowisko, inne warunki. Więc nie chcę zapowiadać, że mój Lech będzie grał jak Bayer, Lipsk czy Atalanta.

Niels Frederiksen (Lech Poznan)
Pawel Jaskolka / PressFocus

Na pierwszej konferencji w Poznaniu mówił pan też o wizycie w Brentford, a to z kolei klub, który wyznacza pewne trendy w analizie danych. Przeczytałem kilka wywiadów z panem i regularnie odwołuje się pan do liczb. To pańska cecha czy po prostu przypadek?

Jest mi blisko do analizy danych, co zapewne wynika z mojej przeszłości zawodowej. Przy ekonomii tych liczb jest sporo. Z liczbami w futbolu jest ten problem, że one nie opowiadają ci całej historii. Ważny jest kontekst, tło piłkarskie. Jasne, dane są niezwykle użyteczne – zwłaszcza w świecie, gdzie jest tak wiele emocji. W tej piłkarskiej gorączce możesz zejść do szatni i grzmieć, że byliśmy fatalni w pojedynkach, że przegrywaliśmy każdą walkę o piłkę, że odpuszczaliśmy stykowe sytuacje. Ale spojrzysz w dane, które temu przeczą i zreflektujesz się, że jednak nie było tak źle.

Czyli lubi pan film “Moneyball”.

Widziałem go pewnie ze dwa razy. Nie da się tego przełożyć jeden do jednego na realia futbolowe, natomiast sam temat przewodni mi się podoba. Wiadomo, że to pewna skrajność. Ale to też ciekawy aspekt pod kątem tego, jak podejście do statystyk wyewoluowało w świecie futbolu. Pamiętam to, jak ta metodyka wyglądała piętnaście lat temu, a jak wygląda dziś, gdy dostaję raporty od skautingu. Przepaść. Wykonaliśmy ogromny krok naprzód.

Lech Poznań ma grać intensywnie i sprowadzać szybkich piłkarzy

Spotkał się już pan z lechowym działem analiz?

Tak, podoba mi się to. Będziemy mieć wkrótce kolejne spotkanie, bo chciałbym przedstawić chłopakom z działu to, które KPI będą mi potrzebne, na co powinniśmy zwrócić uwagę, jak to opracować. Chodzi mi zwłaszcza o kwestie tego, jak chcemy grać jako zespół.

Piotr Rutkowski mówił, że uwagę Lecha zwrócił fakt, jak mocno poprawiły się osiągi fizyczne zawodników podczas pana pobytu w Broendby. Na przestrzeni tej kadencji – według słów prezesa – wzrosła liczba sprintów, dystansu pokonany na wysokim tempie, szybkość reakcji. To samo chciałby pan zrobić z Lechem?

Tak, natomiast mam świadomość tego, że nie zrobimy tego w jeden dzień. Ta poprawa fizyczności w Broendby nie wzięła się z przypadku, więc wiem, jak to możemy zrobić i tu w Poznaniu. To też zależy od składu – w Broendby mieliśmy zawodników z takimi predyspozycjami. Musimy też narzucić na to poprawkę taktyczną oraz czynnik podejścia przeciwników do nas. Wiem, że wiele zespołów w Ekstraklasie przeciwko Lechowi gra nisko, cofa się bliżej własnej bramki. Zwłaszcza tutaj przy Bułgarskiej. Wówczas nie masz tyle miejsca na intensywne bieganie. Ale bez wątpienia będziemy chcieli podkręcić intensywność gry.

Nie wspomniał pan o łącznym dystansie pokonanym w meczu przez daną drużynę. Był taki czas, że ta statystyka robiła furorę w mediach i wykorzystywaną ją do krytyki. “Ci przebiegli pięć kilometrów mniej, czyli są słabo przygotowani fizycznie” – można było usłyszeć. Co było dość kuriozalne.

Ale co ci mówi dystans pokonany przez dany zespół? Tak naprawdę to niemal nic. Mogę kazać bramkarzowi biegać dookoła pola karnego, gdy piłka jest 70 metrów od jego bramki. Wykręci trzy kilometry więcej w trakcie meczu, dzięki temu będziemy mieli większy pokonany dystans od tej drugiej drużyny i… co z tego? Mi chodzi o intensywność. Jak szybko biegamy, ile razy zrywamy się do sprintu, jaki dystans pokonujemy na wysokim tempie. To ma dla mnie dużo większe znaczenie.

Prezes Rutkowski mówił też, że Lech chciałby sprowadzić latem zawodników, którzy wpisują się w ten profil intensywnej gry.

I ja się totalnie z tym zgadzam. Chciałbym, żeby tacy gracze dołączyli do nas latem. Mamy w składzie dużo jakości czysto piłkarskiej, natomiast myślę, że brakuje nam zawodników, którzy mogą graćna wysokiej intensywności.

Zwłaszcza na skrzydłach?

Też, ale nie tylko. To prosta gra w przewagi – gdzie najczęściej występują zawodnicy, którzy nie są zbyt szybcy? W środku pola. A jeśli my będziemy tam mieli szybszego zawodnika od nich, to możemy ich po prostu wyprzedzić czy zabiegać. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie będziemy sprowadzać facetów z sekcji lekkoatletycznych, którzy nie potrafią grać w piłkę. Intensywność, wydolność, szybkość – tak, ale do tego umiejętności typowo piłkarskie.

Na konferencji wspomniał pan o koncepcji “speed football”. Że tak chciałby pan grać. A co to właściwie znaczy?

Że za każdym razem, gdy mamy możliwość gry do przodu, to gramy do przodu. Najlepiej po ziemi, aczkolwiek lubię też, gdy po odbiorze na własnej połowie skrzydłowy od razu rusza za plecy rywali, a nasz obrońca gra mu prostopadłe podanie. Podobnie w grze bez piłki – nie musi to być zawsze ekstremalnie wysoki pressing. Ale jeśli odbieramy piłkę, to chcę, byśmy od razu ruszali naprzód. Re-kontry, intensywność w pojedynkach. To jest “speed football”. Agresywność z piłką, agresywność bez piłki.

I znów powtórzymy – “ale nie zrobisz tego w ciągu jednego dnia”.

Oraz musisz mieć do tego piłkarzy.

Lech wybrał dość nieoczywisty sposób na to, by szukać trenera. Zatrudnił zewnętrzną firmę, która miała wyskautować odpowiednich kandydatów, zebrała na ich temat opinie, przedstawiła ich dogłębne statystyki. Jak to wyglądało z perspektywy jednego z kandydatów?

Lubię, gdy klub ma przekonanie co do trenera, którego chce zatrudnić. Że to nie jest tak, że ktoś podeśle twoje CV i powie “o, zobacz, ten gość jest niezły, prowadził taki i taki klub, zdobył jakiś puchar, nadawałby się do was”, a w klubie pomyślą “no w sumie niezłe CV, dobrze mu się z oczu patrzy, bierzemy go!”. Lech miał pełną wiedzą na mój temat. Powiedziałbym, że wiedzę detaliczną. A w futbolu czasem za dużo jest takiej powierzchowności. Dlatego cieszę się podwójnie. Po pierwsze – że ktoś naprawdę solidnie pochylił się nad moją kandydaturą. A po drugie – że ta kandydatura przypadła do gustu władzom Lecha. Jest jeszcze ta druga strona, czyli ja też dowiedziałem się sporo o samym Lechu dzięki temu procesowymi.

POLECAMY TAKŻE

Sporo było plotek o tym, gdzie mógł pan trafić w ostatnich miesiącach. Mówiło sie o Hacken ze Szwecji, czytałem o belgijskim Standardzie Liege, w mediach pojawiały się jeszcze inne kluby. Było coś na rzecz czy to tylko plotki?

Zawsze jest dużo plotek. Odmawiałem komentarzy na ten temat, bo gdybym zaczął komentować te doniesienia, wówczas nie robiłbym już nic innego, tylko odbierał telefony od dziennikarzy. Było kilka propozycji, przy których powiedziałem “dziękuję za kontakt, ale nie skorzystam z waszej oferty”. To nie był właściwy czas lub nie był to odpowiedni klub dla mnie. Ale rozmawiałem też z klubami, gdzie byłem zaangażowany w rozmowy, ale na końcu wybierali między dwoma trenerami i nie wybrali akurat mnie. Więc tak, tych opcji na podjęcie pracy trochę było, ale musisz mi wybaczyć – nie mogę zdradzić nazw tych klubów, bo to byłoby po prostu nieeleganckie i nieprofesjonalne z mojej strony.

Pierwsze wrażenia Frederiksena z meczów Ekstraklasy

Widziałem, że był pan już we Wronkach, by zobaczyć bazę akademii…

Tak, świetne miejsce. Jedziemy też tam na obóz letni. Słyszałem, że niedawno otwarto te obiekty, ale muszę przyznać, że pachnie tam piłką. Świetna baza hotelowa dla młodzieży, dobre boiska, przemyślana infrastruktura.

Da się porównać tę akademię do duńskich obiektów klubowych?

Co prawda mamy w Danii naprawdę dobrą bazę szkółek, ale ta Lecha byłaby też na topowym poziomie u nas w kraju.

Wiemy, że oglądał pan już trochę meczów w Ekstraklasy w poprzednim sezonie. Ma pan już swoje pierwsze refleksje? Wielu zagranicznych piłkarzy twierdzi, że może piłkarsko nie stoi ona na wysokim poziomie, ale gra się tu trudno, bo jest dużo siły, pojedynków, agresji.

W Ekstraklasie jest bardzo dużo takich fizycznych starć, to się zgadzam. Musisz być twardy, bo zginiesz w tłumie tych starć. W tym sensie jest ligą intensywną, ale nie jest intensywną w takim kontekście, o którym mówiłem – szybkiej gry, chęci do gry naprzód za każdym razem, zdolności do wykonania sprintu za sprintem. Widzę, że też dużą uwagę przykuwa się do stały fragmentów, do przejścia z obrony do ataku i kontratakowania. Niektórym to bardzo dobrze wychodzi – podoba mi się chociażby to, jak szybko po odbiorze piłki atakuje Raków. Poza tym masz wiele drużyn, które grają w różnych stylach i systemach.

Jest u nas ostatnio moda na trójkę stoperów.

Tak, widziałem, że wiele ekip gra w tym systemie. Ale jest spora różnorodność nawet w sposobie grania na trójkę w tyłach. A gdybyś pojechał do Holandii, to każdy gra 4-3-3 i w podobny sposób próbuje atakować oraz bronić. Co do samego poziomu Ekstraklasy, to wiadomo, że każdy patrzy na ranking UEFA. I jest to zrozumiałe, bo twoje wyniki w bezpośrednich starciach w Europie coś pokazują. Ale czy pokazują wszystko? Czy ranking UEFA to cała prawda o poszczególnych ligach? Nie jestem do końca przekonany. Myślę, że Ekstraklasa jest mniej więcej porównywalna z duńską Superligą. Pewnie te najsłabsze drużyny z Ekstraklasy są słabsze od najsłabszych z Danii, ale w Polsce gra aż osiemnaście zespołów, więc to logiczne. Myślę, że zespoły z czołówki są porównywalne. Pamiętasz pewnie ten dwumecz Rakowa z Kopenhagą, tam wynik był na ostrzu noża.

Rozmawiamy o bankowości, analizie danych, intensywności w futbolu… A co robi Niels Frederiksen, gdy może odpocząć?

Lubię kontakt z naturą. Mieszkam niedaleko stadionu, więc jest tutaj zaraz obok mały las. Byłem tam na spacerze, jest naprawdę ładnie. Lubię czasem pobiegać, w Danii często jeździłem na rowerze. Na co dzień trochę za mało czytam. Co innego na wakacjach, tam zawsze mam ze sobą książkę. Ale tak, lubię być na powietrzu i blisko natury.

Skoro spodobał się panu Lasek Marceliński, to niedaleko są też dwa jeziora – Strzeszyńskie i Rusałka.

A, racja! Widziałem je z samolotu, gdy lądowałem w Poznaniu. Nie wydawało się, by były daleko od stadionu, więc na pewno dotrę i tam.

Dlaczego przestał być aktywnym twitterowiczem?

O, widzę, że koledzy z Danii sprzedali ci jeszcze inne ciekawostki… (śmiech) Poczekaj, mam chyba jeszcze aplikację Twittera. Gdzie to było… A, tak, to przecież jest teraz X. Dobra, mam. Konto nadal mam, ale nic nie wrzucam. Kiedyś faktycznie byłem aktywny. Dzieliłem się refleksjami, odpisywałem kibicom, wchodziłem w dialogi z dziennikarzami. Ale ludzie z działu komunikacji zasugerowali mi, że lepiej by było, gdybym nie wrzucał nic, bo po prostu będę zasypany tym i nie odgrzebię się z wiadomości. Więc doradzili, żebym odpuścił sobie tweetowanie. A później już do tego nie wróciłem.

Na koniec – zbliża się Euro, Duńczycy są w grupie z z Anglią, Serbią i Słowenią. Jak pan widzi wasze szanse? Gdy rozmawiałem z duńskimi znajomymi, to nie byli wielkimi optymistami.

Wszystko jest możliwe. Generalnie nastroje w Danii nie były dobre jeszcze kilka miesięcy temu. Zagraliśmy kilka słabych spotkań. Ale jesteśmy teraz po dwóch sparingach – ograliśmy Szwedów i Norwegów, więc atmosfera wokół kadry się poprawiła. Naprawdę nieźle to wyglądało. Mamy dobrych piłkarzy i niezły zespół, ale to wszystko musi zagrać w tym samym momencie na turnieju. Jeśli to się uda, to wierzę, że stać nas na fazę pucharową. Wiadomo, Anglia jest mocna, ale z Serbią i Słowenią możemy rywalizować. A w fazie play-off wszystko jest możliwe – my, Duńczycy, dobrze o tym wiemy. Ale waszej grupy nie zazdroszczę…

Dla pana oglądanie Danii na Euro to też okazja ku temu, żeby zobaczyć kilku starych znajomych z klubów czy kadr młodzieżowych.

Wiesz co, oglądałem mecz z Norwegią i tak sobie liczyłem, z iloma chłopakami współpracowałem. Jeśli dobrze pamiętam, to w wyjściowej jedenastce na Norwegię takich zawodników było ośmiu. Nie zerkałem teraz na ostateczny skład na Euro, ale przy marcowych zgrupowaniach w całej reprezentacji takich moich byłych podopiecznych było piętnastu.

Komentarze