- Okres kampanii wyborczej w wyborach samorządowych to czas wielkich zapowiedzi i okrągłych haseł – w kwestii sportu najlepiej wypada zawsze zapowiedź prywatyzacji miejskiego klubu.
- Śląsk Wrocław, Wisła Kraków, ŁKS Łódź, Korona Kielce – wiele klubów przechodziło w ostatnich miesiącach przez żmudny proces weryfikacji potencjalnie zainteresowanych zakupem klubu inwestorów.
- Górnik Zabrze w przeciwieństwie do całej piłkarskiej Polski proces weryfikacji inwestora przeszedł zanim jeszcze ten inwestor właściwie skonkretyzował swoją ofertę. I z tego błogosławieństwa zwyczajnie musi skorzystać.
Lukas Podolski, czyli od mema do bohatera
Nie wierzyłem, nie brałem pod uwagę, nie potrafiłem sobie wyobrazić. To jeszcze delikatny początek spowiedzi, w końcu takie ruchy jak transfer niedawnego mistrza świata do zespołu polskiej Ekstraklasy zdarzają się na tyle rzadko, że zdrowy sceptycyzm nie stawia jeszcze w jednym szeregu z niewiernym Tomaszem. Ale pójdę z tą spowiedzią dalej – nie tylko nie wierzyłem, ja wyszydzałem, wyśmiewałem, produkowałem memy i liczne twitterowe żarty o tym, że Lukas Podolski nigdy nie dojedzie do tego swojego ukochanego Zabrza. O tym, że nigdy nie podpisze kontraktu w tym swoim ukochanym Górniku.
Co mam na swoje usprawiedliwienie poza szczerym żalem i głębokim postanowieniem poprawy? Przede wszystkim terminy. Pierwsze głosy o tym, że Lukas Podolski chciałby na koniec kariery wrócić do Zabrza i zagrać w barwach klubu, któremu kibicuje od dzieciństwa pojawiły się chyba wraz z pierwszymi wywiadami “Poldiego” dla polskich mediów. Okej, nikt nie oczekiwał, że Podolski do Górnika przyjedzie prosto z Arsenalu czy z Interu Mediolan. Ale już po trzydziestce było dość klasyczne odcinanie kuponów w Galatasaray. W sumie każdy szanujący się piłkarz z dużym nazwiskiem powoli opuszczający europejską scenę powinien zahaczyć o któryś z trzech wielkich klubów Stambułu, niech to będzie usprawiedliwienie. Ale Vissel Kobe w Japonii? Potem jeszcze Antalyaspor, jury w programie “Das Supertalent”, rozwinięcie imperium kebabowego w Niemczech?
- Zobacz także najnowsze wideo nt. Górnika Zabrze i Lukasa Podolskiego na kanale Goal.pl na YouTube
Naprawdę uprawnione były żarty, że “Poldi” jeszcze tylko odkryje, kto budował scenografię do inscenizacji lądowania na Księżycu, rozwiąże zagadkę morderstwa Kennedy’ego, zagra luźne trzy sezony w Nefczi Baku, a potem to już na pewno trafi do Górnika.
No ale w końcu trafił, kasując bezlitośnie takich żartownisiów jak ja. Pozostało przeprosić, posypać głowę popiołem i obserwować. Kim okazał się Podolski dla Górnika Zabrze?
Lukas Podolski, czyli Górnik Zabrze
Nad czysto piłkarskimi aspektami przygody Podolskiego z Ekstraklasą nie ma właściwie sensu dyskutować. Oczywiście, tutaj też sukcesywnie odbierał argumenty swoim przeciwnikom. Nie migał się od grania, nie wybierał sobie meczów, nie korzystał z żadnego specjalnego traktowania. Starał się szybko wracać po kontuzjach, rzetelnie walczył w każdym meczu, w którym brał udział. To niby oczywiste rzeczy, ale warto je podkreślać – bo np. Eduardo da Silva w Legii głównie oprowadzał wycieczki po stadionie. Idziemy dalej – umiejętnościami, wizją gry, wpływem na szatnię, zawodników wokół – tutaj po prostu przerastał nie tyle Górnika, co większą część Ekstraklasy. Jasne, momentami wiek dawał o sobie znać, momentami nie dojeżdżali koledzy, on sam miewał delikatne dołki, ale sumując wszystkie dokonania – Podolski zwyczajnie był dla Górnika ważnym piłkarzem o wysokich umiejętnościach i sporym wpływie na dobrą grę całego zespołu.
To już by w pełni wystarczyło. Resztę przecież tak naprawdę powinien już zorganizować sobie klub. Wykorzystać Podolskiego w każdej, najmniejszej reklamówce kręconej za jego kadencji. Co tydzień gonić do promowania sprzedaży biletów, co tydzień nagrywać klipy, co tydzień wykorzystywać jego potężne znajomości i kontakty, co tydzień zapraszać nowych sponsorów, których skusiłaby wizja reklamowania swoich usług nazwiskiem Podolskiego z Górnika.
Oczywiście klub Górnik Zabrze miał w tym okresie swoje problemy, więc Podolski po części zagospodarował się sam. Gdy na pokoju twitterowym “Czwarta Trybuna” próbował jakoś zsumować swoje działania, otrzymaliśmy tak naprawdę obraz jednoosobowej armii. Sponsorzy. Marketing, Przyciąganie uwagi mediów. Inwestycje w akademie, w tym spontaniczne łatanie dziur, które powstały w wyniku niezbyt sprawnego zarządzania całym klubem. Podolski, który w oczach wielu, w tym w moich oczach, miał przyjechać, pomachać trochę do kibiców i pobawić się jeszcze w piłkarza, stał się prawdopodobnie jedynym wiarygodnym działaczem związanym z Górnikiem. I bez większego kręcenia nosem zaczął układać wiele rzeczy według własnej wizji. Z jakim skutkiem – nie uprzedzajmy faktów.
Due dilligence i inne audyty
Zostawmy na moment samego Lukasa Podolskiego i Górnik Zabrze. Skupmy się na ekstremalnie trudnym zadaniu, jakim jest w polskich warunkach transakcja wokół klubu piłkarskiego. O tym, ile to zachodu, najlepiej przekonuje najświeższy przykład w postaci Arki Gdynia. W teorii nic prostszego – jeden prywatny właściciel przekazuje spółkę innemu prywatnemu właścicielowi, całość powinna w najbardziej optymistycznym scenariuszu zająć kilka dni, ze dwa na targowanie, dwa na negocjacje, ostatni na podpisanie kontraktu i konferencję prasową. Spoiler: było inaczej, pojawiły się nawet elementy mocnego nacisku ze strony miasta, bojkot kibicowski, a także stary, dobry znajomy, czyli poślizgi w wypłatach.
To przykład pierwszy z brzegu, ale warto popatrzeć na kilka kolejnych. Ile trwały negocjacje Jarosława Królewskiego z podmiotami zainteresowanymi Wisłą Kraków? W grę wchodziły ponoć spore fundusze, ale przede wszystkim – również spore ryzyko. Jarosław Królewski długo ważył, mierzył, wpisywał odpowiednie komendy do swoich wehikułów ze sztuczną inteligencją – i ostatecznie z transakcji zrezygnował. Jak wynikało z oświadczeń Wisły Kraków – to właśnie obecni właściciele zrezygnowali ze sprzedaży, a nie kupujący się rozmyślił.
W ŁKS-ie miesiącami trwała telenowela z udziałem rodziny Platków. Targi o ŁKS, które rozpoczęły się jeszcze w I lidze, przeciągnęły się na tyle długo, że familia Platków z dumnych posiadaczy klubu w Serie A stała się obiektem ataków ze strony sfrustrowanych kibiców Spezii, do dziś pozostającej tuż nad strefą spadkową w Serie B. ŁKS z biednego, pozostającego na dużym zakręcie klubu I ligi stał się ekstraklasowiczem z dopływem gotówki od Canal+. Ale abstrahując już od tego, w jakim miejscu znaleźli się łodzianie – kluczowe było właśnie to “sprawdzam” wobec Platków. Czy jeśli Platkowie po spadku z ligi wyprzedali skład, nie zainwestowali w żadne istotne uzupełnienia oraz zaczęli narzekać na odcięty kurek z Serie A, to w Polsce na spokojnie przyjmą ewentualny spadek ŁKS-u? Czy jeśli mimo posiadania gigantycznej fortuny, Platków nie było stać na utrzymanie w Spezii kluczowych ogniw, to czy w Łodzi będzie podobnie?
Do transakcji nie doszło, zamiast Platków na okręt z udziałowcami wkroczył Dariusz Melon, który nie tylko dorzucił do ŁKS-u mniej więcej tyle, ile planowali Platkowie, ale jeszcze zjawił się w Łodzi bez bagażu doświadczeń związanych z rozbiciem klubu i spuszczeniem go niemal do Serie C. To była od początku jego duża przewaga nad Platkami.
Przypomnijmy – tu mowa o dwóch prywatnych klubach, Wiśle i ŁKS-ie. A przecież historie Śląska Wrocław czy Korony Kielce są jednak bardziej zbliżone do tej z Zabrza. Kielczanie i wrocławianie, zdani przez lata na miasto, patrzą tęskno w kierunku prywatyzacji. No i na razie głównie patrzą. Śląsk praktycznie nie ujawnia żadnych danych, poza tym, którego z dziennikarzy zamierza aktualnie pozwać (obecnie bodaj Marcina Torza i Radosława Bąka). Prezes Korony Kielce, Łukasz Jabłoński, rozmawiał z nami o prywatyzacji – i wprost przyznał, że sprzedanie Korony byle komu, byle szybciej, byle móc ogłosić przed wyborami, że klub został sprywatyzowany – mija się z celem. Stąd też wielu kontrahentów odpada w przedbiegach. W ramach anegdoty – gdy odwiedziliśmy prezesa w Kielcach, w ramach sprawdzenia czujności prezesa Jabłońskiego rzuciłem, że chciałbym kupić Koronę. Zapytał mnie wówczas o portfel, a okazało się, że zostawiłem go w samochodzie.
- Zobacz także materiał wideo: Jak nie kupiliśmy Korony Kielce
Transakcja nie doszła do skutku. Ani ta, ani żadna inna. W sumie dlatego, że niektórzy kontrahenci nie byli wcale bardziej wiarygodni niż ja ze swoim portfelem pozostawionym w aucie.
Podolski, czyli prześwietlony inwestor
I tu wracamy właśnie do dziwnego, wyjątkowego, może nawet bezprecedensowego przypadku Górnika Zabrze i Lukasa Podolskiego. Górnik bowiem jako pierwszy od dawna, a może i pierwszy w historii, nie oddaje zarządzania klubem w totalnie obce ręce. Zabrzanie niemal do zera zbijają największe ryzyko związane z prywatyzacją – bo potencjalną twarz nowych właścicieli mają u siebie w drużynie na kontrakcie, mają w swoich materiałach marketingowych, które “Poldi” sam tworzy, mają w swojej piramidzie sponsorskiej, do której elementy wkładał niemal osobiście sam Podolski.
Tak, jeden z inwestorów jest związany z Podolskim bezpośrednio, ale jak przed wyborami zauważył sam piłkarz – w kontakcie jest z każdym z podmiotów zainteresowanych Górnikiem. Czy sam będzie mieć dość środków, by zostać współwłaścicielem? Tak naprawdę to… nawet nie jest istotne.
Spójrzmy bowiem na prosty ciąg przyczynowo-skutkowy. Górnik Zabrze do niedawna miał problemy z regularnym opłacaniem pensji piłkarzy czy sztabu. Władze klubu wprost tłumaczyły, że to efekt poślizgu Gent przy płatności za Daisukę Yokotę. Daisukę Yokotę ściągał i pomagał sprzedać właśnie Podolski. Innymi słowy, skracając nieco całą historię: Podolski zapewnił Górnikowi środki na utrzymanie zespołu. Można to zmiękczać, że “przyczynił się pośrednio”, “miał wpływ”, “nie bez znaczenia była jego pomoc”, ale to nie zmieni realiów, w których Górnik jest trzymany na trytytki i Podolskiego z zapasem trytytek.
A w kolejce jest już przecież Ennali. Kontakty na rynku transferowym, kontakty z menedżerami, wreszcie magia samego Podolskiego, który kusi wspólną grą – to wszystko są zalety, których nie da się zignorować w kontekście wypowiedzi władz klubu. Może gdyby Górnik nie grał tą kartą: “spóźniamy się z wypłatami, bo czekamy na kasę od Gent”. Ale władze klubu same zagoniły się do tego narożnika, same wprost przyznały: gdyby nie piłkarz, którego wymyślił Podolski, gdyby nie jego gra i późniejsza korzystna sprzedaż, pewnie nie byłoby pieniędzy na pensje.
Natomiast uwiarygodnienie na rynku transferowym to w sumie detal – Podolski sprawdził się też już w roli organizatora środków oraz wydarzeń wokół akademii, która dla prywatnych klubów jest zazwyczaj jedną z nielicznych gwarancji zysku. Sprawdził się w roli negocjatora z zewnętrznymi podmiotami, w tym z miastem. Jak skuteczny był w swoich działaniach – widać po obecnej zmianie na stanowisku prezydenta. Nie ma praktycznie takiej sfery w działalności klubu, w której Podolski by się nie sprawdził, w której by nawalił. Jeśli due dilligence i inne audyty mają na celu możliwie jak najdokładniej prognozować przyszłość – u Podolskiego audytem jest po prostu ocena jego działań z ostatnich lat. Ocena, która jest jednoznacznie pozytywna.
Wydaje się, że Górnik staje przed historyczną szansą. Czy Podolski będzie współwłaścicielem, prezesem, czy po prostu bliskim współpracownikiem nowego inwestora – niezależnie kto ostatecznie zdecyduje się na zakup klubu – to rozwiązania, które tak czy owak dają kibicom Górnika ogromne nadzieje.
Trudno nie trzymać za “Poldiego” kciuków. Choćby po to, by prywatni właściciele z pozostałych klubów Ekstraklasy czy I ligi stracili jednego nie do końca wolnorynkowego konkurenta.
Jan Urban na trenera kadry a Podolski jako jej dyrektor sportowy? Realne?