- Legia Warszawa przegrała w weekend czwarty kolejny mecz
- To pierwsza tak zła seria Kosty Runjaica w Warszawie, ale w przeszłości miewał podobne w Szczecinie
- Dlatego postanowiliśmy podpytać, jak wtedy sobie z tym wszystkim radził
Kryzys na Flashscorze. Ale czy na pewno w drużynie?
Niedawno przed meczem z Wyspami Owczymi, trener tej drużyny mówił o przewadze Polaków, jaką w pierwszej kolejności jego zdaniem wcale nie stanowiła jakościowa przepaść między piłkarzami obu reprezentacji, a postać nowego selekcjonera. Zdaniem Hakana Ericsona jakakolwiek analiza polskiej kadry była pozbawiona większego sensu, bo oto przychodzi człowiek z zupełnie inną wizją gry i z inną – wtedy jeszcze nie do końca znaną – wizją podstawowej jedenastki. Zapytałem Michała Probierza o tamte zdania jego rywala i usłyszałem dość trzeźwą kontrę. Gdyby zmiana trenera dawała na starcie tak istotną przewagę, prezesi podpisywaliby z nimi kontrakty na jedno spotkanie, by później znów przywalić w przeciwnika z zaskoczenia. Słowa selekcjonera Wysp Owczych, w gruncie rzeczy nie do końca pozbawione sensu, sprowadzały się do wniosku, że piłka jest bardzo zero-jedynkową dyscypliną, w której nie trzeba wiele, by wypracować sobie handicap.
Ale piłka nie jest zero-jedynkowa, a najlepszym przykładem na to jest próba oceny Kosty Runjaicia. I to nie tylko tej szerokiej, w której zawarta będzie cała masa sukcesów i sukcesików absolutnie broniących tego trenera – jak choćby wywalczenie wicemistrzostwa i Pucharu Polski w sezonie uznawany za przejściowy, awans do Ligi Konferencji bez rozstawienia w decydującej rundzie, czy pokonanie już w tej fazie bardzo silnej (nawet jeśli osłabionej brakiem kilku podstawowych piłkarzy) Aston Villi. Bo postawę Legii i ewentualną winę jej trenera trudno jednoznacznie ocenić też w tej najwęższej perspektywie zawierającej jedynie ostatnie cztery porażki.
Gdyby futbol dało się opisywać jedynie poprzez wyniki, do bycia ekspertem wystarczyłby wtedy dostęp do Flashscore’a. Wtedy spokojnie można założyć, że w Legii mają do czynienia z kryzysem. Jednak nawet szybki wgląd w tę serię przegranych każe zadać pytanie, czy to na pewno już kryzys? Bo mówimy o:
- Porażce na wyjeździe z Jagiellonią (0:2), gdzie skład Legii poniekąd z konieczności (terminarz wypchany pod korek, konieczność rotacji) bardzo mocno odbiegał od tego żelaznego. W jedenastce zabrakło miejsca dla Yuriego Ribeiro, Josue, Bartosza Slisza i Pawła Wszołka. Ich zmiennicy nie podołali zadaniu, co idzie na konto trenera, ale i go przynajmniej w pewnym stopniu usprawiedliwia.
- Porażce na wyjeździe z Alkmaar (0:1), która nie jest żadną niespodzianką. AZ to jeden z najlepszych klubów w Holandii, aktualnie w Eredivisie ogląda jedynie plecy PSV Eindhoven, które wygrało wszystkie mecze (Alkmaar ma bilans 8-1-0). Sam przebieg spotkania do pewnego momentu oddawał siłę Legii, a remis na pewno nie byłby wynikiem niesprawiedliwym.
- Porażce u siebie z Rakowem (1:2) w meczu, w którym o wyniku zadecydował los, a nie postawa na boisku, która w przypadku Legii nie była zła. Zanim Rafał Augustyniak strzelił gola samobójczego, sam kilka minut wcześniej dwukrotnie uderzał w obramowanie bramki rywala. Jeśli dziś mamy poważnie dyskutować o kryzysie, czyli czymś z założenia długotrwałym, niech o finalnym wniosku nie decyduje to, czy piłka w konkretnej sekundzie poleci o pięć centymetrów we właściwą lub niewłaściwą stronę, bo przecież wygrana z mistrzem Polski ucinałaby jakiekolwiek twierdzenia, że dzieje się coś złego.
- Katastrofie we Wrocławiu (0:4 ze Śląskiem), której nie da się logicznie wytłumaczyć ani twierdzić, że trener nie miał w niej udziału. Ale z całej serii to pierwszy taki mecz, w którym na próżno szukać sensownej wymówki. Być może to trochę za mało, by – mimo tak złej serii – jednoznacznie twierdzić, że mamy do czynienia z kryzysem.
Jak porównamy to z serią Czesława Michniewicza, po której został zwolniony, właściwie jedynym punktem wspólnym jest porażka numer cztery, natomiast i tu jest znaczna różnica na poziomie zarządzania ludźmi – Kosta Runjaić wciąż ma szatnię po swojej stronie, a Michniewicz ją stracił, co skutkowało m.in. odsunięciem aż czterech piłkarzy przed wyjazdem do Gliwic.
To, co może martwić kibica Legii bardziej od wyników, to zatracenie genu nieśmiertelności, który Legia prezentowała od majowego finału Pucharu Polski. Aż do meczu w Białymstoku, Legii nie było w stanie nic złamać. Ani gra w dziesiątkę przeciwko mocnemu rywalowi (Legia Runjaica aż trzy razy w tym okresie radziła sobie z taką sytuacją świetnie – kosztem Rakowa wygrała Puchar Polski, w Gliwicach wyrwała remis mimo niesłusznego wyrzucenia Josue jeszcze przed przerwą, w Szczecinie mając mniej zawodników od przeciwnika, strzeliła trzy gole i zwyciężyła 4:3), ani trudna sytuacja w danym meczu (trzykrotne odrabianie strat z Mydtjylland, wcześniej podobna niezatapialność w dwumeczach z Austrią Wiedeń i Ordabasami Szymkent). To największa zmiana przy porównywaniu Legii zwycięskiej i przegranej, bo gdy sama w Alkmaar grała z przewagą zawodnika, przez pół godziny nie przeprowadziła żadnej groźnej akcji. Podobnie z Rakowem po stracie gola na 1:2, gdy do końca meczu zostawało około 20 minut, a przez cały ten czas raziła bezzębnością.
Temat boiska i wpływu decyzji Kosty Runjaca na grę Legii szerzej na Goal.pl opisze niedługo Damian Smyk, więc nie chcąc dublować tematu, przechodzę do drugiej części.
Jak Kosta Runjaic radził sobie z kryzysami
Kosta Runjaic trafił do Polski, by objąć Pogoń Szczecin będącą w głębokim kryzysie po nieudanej przygodzie z Maciejem Skorżą. Przejął zespół zajmujący ostatnie miejsce w tabeli, by wyprowadzić go na bezpieczną 11. lokatę. W kolejnym sezonie zajął niezłą siódmą pozycję, by w następnych dwóch dwukrotnie sięgnąć po brązowy medal. Finalnie mieliśmy więc do czynienia z jazdą wyłącznie w górę, jednak mówienie, że po drodze nie było żadnych kryzysów, nie jest prawdą. Runjaic miał ich całkiem sporo i to, jak sobie z nimi radził, jest niezłym punktem wyjścia do tego, jak może to wyglądać w Warszawie – bez względu, czy obecną sytuację nazwiemy tylko serią porażek, czy kryzysem.
O małą retrospekcję poprosiliśmy Adama Krokowskiego, szczecińskiego dziennikarza przez lata współpracującego z serwisem DumaPomorza.pl, który przez cały okres pracy Runjaica w Pogoni był blisko klubu.
– Pogoń od przyjścia Runjaica prezentowała się stabilnie. W sezonie 2019/20 zimowała na trzecim miejscu i wtedy pierwszy raz pod jego rządami w Szczecinie zaczęto marzyć o medalu. Ale wiosna rozpoczęła się właśnie od kryzysu spowodowanego w dużej części osłabieniem zespołu. Do USA wytransferowano Adama Buksę, a Runjaic źle na to zareagował. Zdecydował się na krytykę ruchów transferowych na jednej z konferencji prasowych, tym bardziej, że odchodzili też inni – Srdjan Spiridonović i Zvonimir Kozulj. W kolejnym sezonie udało się już zdobyć pierwszy od lat medal, ale jesienią też mieliśmy do czynienia z małym kryzysem. Była seria meczów z traconymi punktami, do tego porażka w słabym stylu w meczu w Zabrzu. Do Runjaica było sporo zarzutów o zachowawczą grę, co z perspektywy czasu widzę tak, że Kosta początkowo chciał grać odważnie, ale zmienił nastawienie w związku z brakiem reakcji na jego transferowe naciski. Ale wtedy mówiło się wprost o antyfutbolu – często po pierwszym strzelonym golu było zamykanie się. Na tamtą Pogoń patrzyło się z trudem, a spirala krytyki nakręcała się jeszcze mocniej po odpadaniu z Pucharu Polski. Kosta jakby nie do końca rozumiał, że w Szczecinie jest wielkie parcie na wygranie jakiegoś trofeum, a najkrótsza droga wiodła właśnie przez te rozgrywki. Była więc krytyka, na którą trener reagował alergicznie – opowiada Krokowski.
– To dobry trener na dobre czasy? – dopytuję.
– Trochę tak. Jak się wiedzie, to pewnie można z nim umówić się na piwo i gadać godzinami. Ale ma swoją drugą twarz, która nie przyjmuje żadnej krytyki. Kiedyś w jednym z lokalnych dzienników zostałem poproszony o napisanie felietonu, w którym przyczepiałem się do tego, że Pogoń ma wystarczająco duży potencjał, by grać ładniej dla oka. Od tego momentu nastawienie trenera do mnie bardzo się zmieniło i już do końca tak zostało. Był pamiętliwy, potrafił się odgryźć. Całkiem możliwe, że teraz w przypadku krytyki, w Warszawie też się o tym przekonają.
Dziennikarz ze Szczecina o innej sytuacji: – Pogoń odpadła z Pucharu Polski z KKS-em Kalisz. Po tym meczu było sporo zarzutów na konferencji prasowej, czego Kosta nie był w stanie przyjąć. Wygłosił kilkuminutowy monolog, w którym przejechał się po wszystkich i po wszystkim, oczywiście siebie samego nie dotykając. Oberwało się dziennikarzom, że przez cztery jego lata w Szczecinie on nie przeczytał niczego wartościowego w lokalnych mediach. Tu nawet nie chodziło o to, że ktoś go atakował. Wystarczyły jakiekolwiek zarzuty, by zaczął kąsać. Ciekawiło mnie z tej perspektywy, jak to będzie w Legii w gorszym momencie, skoro nie radził sobie ze szczecińskimi mediami, a tam będzie mieć do czynienia ze znacznie silniejszymi.
Kolejny kryzys w Pogoni? Wiosna 2021. W lutym Pogoń odpadła z Pucharu Polski z Piastem Gliwice oraz zaliczyła trzy porażki z rzędu w lidze.
Krokowski: – Kosta znów nie był w stanie przyjąć jakiejkolwiek krytyki. Winę za porażki zrzucał choćby na murawę na stadionie w Szczecinie, bo to były jeszcze czasy budowy tego obiektu. Faktycznie, była fatalna, a trener chodził do prezesa i domagał się jej wymiany, twierdząc, że to przez nią nie jest w stanie grać swojej piłki. Były też problemy z wygrywaniem meczów ważnych. W tamtym sezonie pojechaliśmy do Warszawy mając realne szanse na wyższe miejsce niż trzecie, a skończyło się na 0:4 do przerwy (ostatecznie Pogoń przegrała 2:4 – przyp. red.).
Przegrywanie ważnych meczów stało się w tamtej Pogoni dość regularne, co nieco przypomina obecną sytuację w Legii. Warszawianie wygrywali seryjnie póki nie przyszło im się zmierzyć z ligową czołówką. Jakkolwiek nie mówilibyśmy o okolicznościach tych porażek, fakty są takie, że grając z trzema zespołami aktualnie zajmującymi miejsca w pierwszej czwórce, Legia doznała trzech porażek. W poprzednim sezonie też pod tym kątem nie było najweselej, bo z siedmiu meczów przeciwko rywalom plasującym się wysoko w tabeli bądź uchodzącym za rywali klasy premium, udało się wygrać raz – z Rakowem na wiosnę (3:1). W pozostałych spotkaniach Runjaic remisował bądź przegrywał (0:4 z Rakowem, 0:0 z Lechem, 1:2 z Wisłą Płock – wtedy będącą jeszcze w czołowej trójce, 1:1 z Pogonią, 2:2 z Lechem, 1:2 z Pogonią).
– Złośliwi mówili swego czasu w Szczecinie, że Kosta zakłada pampersa na mecze z czołówką. Jakby bał się tych meczów, a ten strach był później widoczny na murawie. Mam taką teorię, która krążyła też swego czasu u nas w mieście, że on nie do końca potrafi zarządzać sukcesem. Że jak idzie dobrze, to trzeba samemu sobie wsadzić kij w szprychy i następuje wywrotka. W ostatnim sezonie Kosty w Szczecinie mieliśmy sporą stratę do mistrzowskiego Lecha, ale my tam byliśmy zaskakująco blisko historycznego wyniku. Jeszcze na siedem-osiem kolejek przed końcem wspóliderowaliśmy z Rakowem i Lechem, mieliśmy mecze z tymi rywalami u siebie, więc wszystko we własnych nogach, ale wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło.
Adam Krokowski oczywiście zaznacza, że postać Kosty Runjaicia w Szczecinie odbierana jest jednoznacznie pozytywnie. Nasza dyskusja dotyczy tylko kryzysowych momentów, przez co jej wydźwięk może być negatywny. Natomiast jednocześnie mówi o sposobach Niemca na uporanie się z trudnymi momentami – jak na przykład oddzielanie drużyny murem od jakiejkolwiek krytyki. Być może wspomniane starcia z dziennikarzami były elementem strategii, która miała na celu niepopadanie piłkarzy w marazm.
– Piłkarze byli gotowi skakać za nim w ogień? – dopytuję.
– Na tyle, na ile poznałem go przy okazji jego pracy w Szczecinie, to tak. Piłkarze idą za nim. Nigdy nie wątpią w jego warsztat. To bardzo charyzmatyczny człowiek, typ przywódcy. Gdybym miał się do czegoś przyczepić w tym konktekście, to do zbytniego przywiązywania się do nazwisk. Miał swoich zawodników, którym ufał nawet, gdy oni sami nie byli gotowi. Był taki mecz z Rakowem, w którym Kosta wystawił wracającego po kontuzji i nieprzygotowanego jeszcze Benedikta Zecha, w dodatku na prawej obronie. Ivi Lopez w tych okolicznościach go ośmieszał, a jedna z akcji zakończyła się golem. Jednak co by o nim nie mówić, w kryzysowych momentach nigdy nie panikował. Mógł iść na bitwę z dziennikarzami czy nawet działaczami, ale nigdy nie tracił gruntu pod nogami. Zachowywał spokój, miał jasny plan, jak wychodzić na prostą. Kluczem było zbudowanie monolitu z piłkarzami, co potrafił robić świetnie. Umiał ich przekonać, że droga, którą podążają, jest jedyną poprawną. Regularnie wychodził z kryzysów w Pogoni, więc nie wierzę, że nie upora się z nim w mocniejszej Legii. I tak zaskakująco długo trwała sielanka, bo przecież przez cały poprzedni sezon Legia nie zaliczyła żadnego kryzysu, co jest tylko dowodem na jego warsztat. Do tego udowodnił, że jednak potrafi wygrywać trofea, bo zdobył Puchar Polski. Gdybym miał obstawiać, co się stanie, to za kilka tygodni wszyscy o tym obecnym kryzysie zapomną – kończy Adam Krokowski.
Komentarze