- Choć w Poznaniu obecnie trwa żałoba po wypuszczonym z rąk zwycięstwie nad Radomiakiem, trudno oskarżać Lech o całe zło tego świata – wynik punktowy jest najlepszy od lat, kadra wygląda dość porządnie, szczególnie na tle niektórych potworków, które Kolejorz złożył w ubiegłych sezonach.
- Problem polega na tym, że gdy Lech poruszał się marszobiegiem, niektórzy rozpoczynali sprint – i tę sytuację widać w pełni na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy.
- W teorii ten sezon nadal nie jest stracony, w teorii jeszcze wszystko może się zdarzyć, ale w Poznaniu najważniejsze jest już teraz wyciągnięcie wniosków w kwestii siły krajowej konkurencji – bycie porządnym, przyzwoitym czy nawet niezłym, to w obecnej rzeczywistości może oznaczać bycie piątym czy szóstym w tabeli…
Lech Poznań – trochę mem, trochę mental przegrywów, ale…
W 82. minucie relacji live na stronie kkslech.com, dziennikarz opisujący losy Lecha Poznań podczas meczu przeciw Radomiakowi Radom pozwolił sobie na komentarz: oby nie skończyło się jak ostatnio w Radomiu, 2:2 i gol w doliczonym czasie. Niestety dla Kolejorza, skończyło się 2:2 po golu w doliczonym czasie. Dokładnie tak jak w ostatnich tygodniach kadencji Johna van den Broma, niemal dokładnie tak, jak w wielu innych kluczowych momentach najnowszej historii Lecha Poznań. Wielokrotnie o tym pisałem, nie będę się powtarzał – wielkopolscy piłkarze i działacze na tle konkurencji z pozostałej części kraju posiadają pewne unikalne cechy. Są kluby w oczywisty sposób dziadowskie, przegrywające mecz za meczem, fatalnie zarządzane, latami przebywające w głębokich dołkach finansowo-organizacyjno-sportowych. Są kluby w oczywisty sposób ograniczone – budżetem, infrastrukturą, ambicjami – które swoich kibiców torturują rozwieszając nad nimi szklany sufit, miejsce, w którym klub nie jest w stanie zrobić kroku naprzód (a może nawet kroku w górę, po drabinie hierarchii rodzimych klubów).
No i jest Lech Poznań.
W przypadku Lecha Poznań ból jest zazwyczaj największy, bo największe są oczekiwania. I mowa tutaj nie o jakichś wydumanych żądaniach rozpieszczonych kibiców. To nie jest przypadek fanatyka Ruchu, który nie może zrozumieć, że 14-krotny Mistrz Polski nie ma abonamentu na grę w Ekstraklasie i wcale nie jest w stanie przestraszyć choćby Znicza Pruszków czy Pogoni Siedlce samym faktem posiadania 14 mistrzostw. To nie jest tak, że oczekiwania kibiców Lecha są sztucznie napompowane, że kibice żyją jakąś odległą przeszłością i na jej podstawia formułują żądania, albo jeszcze gorzej – że kibice po prostu zakładają, że duży klub musi mieć duże sukcesy. Wręcz przeciwnie. Lechici po tylu latach sumiennej nauki pokory (seminaria z pokory lechici mają co sezon), starają się zachować spokój i lepić swoje oczekiwania w ścisłej relacji z rzeczywistością. To, co jest bolesne – rzeczywistość pcha kibiców do lepienia z rozmachem. Bo droga kadra, która jeszcze została wzmocniona. Bo rekordy transferowe. Bo utrzymany trzon składu, bo porządny, mądry trener. Bo wielki budżet, wielka akademia. Bo wielcy kibice, świetne frekwencje, bo Legia i Jaga uwikłane są w długie pucharowe przygody, a Raków dopiero wraca do systemu pracy Marka Papszuna po rocznej przerwie na rzeźbę z Dawidem Szwargą. Bo to jest ten sezon. Nie dlatego, że ktoś czuje w kościach, że ktoś pamięta atak ABC. Dlatego, że za Lechem stoi setka konkretnych sportowych argumentów. Zawód w takiej rzeczywistości to zawód do potęgi, zawód – ojciec wszystkich rozczarowań.
Ale Lech przyniósł kibicom Lecha zawód. Remis z Radomiakiem, w takich okolicznościach, przy takiej historii meczu, to wrzucenie wszystkich traum i lęków poznaniaków do jednego skromnego kubka z zielonym uchem. „To” znów się dzieje. „Oni” znowu to robią. Remis, który jest porażką, w dodatku porażką tak do bólu lechową, tak do ostatniej minuty pasującą do obiegowej opinii o Kolejorzu. Prowadzenie 2:0. Tryb autopilot, bo przecież w ostatnich tygodniach Lech zaczął przepychać mecze i w końcu zrównał się punktami z Rakowem. Radomiak już w praktyce utrzymany, a na pewno o wiele słabszy personalnie od rywala. W takich warunkach roztrwonić dwa gole, w dodatku po takich absurdalnych błędach, w takich warunkach wyrżnąć się na twarz… Napisałbym, że to potrafi tylko Lech, ale znam dobrze historię różnych ważnych meczów Arki Gdynia czy Pogoni Szczecin. Sęk w tym, że tylko Lech jest w tym aż tak nieprawdopodobnie powtarzalny. Natomiast… to wciąż tylko jeden mecz. I to trzeba przypomnieć w obecnej, trudnej dla Lecha chwili.
Jest naprawdę dobrze. Ale u Rakowa lepiej
Granicę 60 punktów po 30 spotkaniach Lech osiągnął w ostatnich 10 latach dwukrotnie: w sezonie 2021/22, gdy zebrał 62 punkty i na koniec ligi świętował mistrzostwo, oraz obecnie, gdy dokładając punkt za remis z Radomiakiem ułatwił obliczenia statystykom – punktuje ze średnią dokładnie 2,0 punktu na mecz. Sezon mistrzowski. Potem obecny. Następnie osiem innych sezonów z lat 2015-2025, a przecież nawet cofając się jeszcze dalej, do sezonu 2014/15, gdy Lech został mistrzem – na tym etapie sezonu miał ledwie 54 punkty, zaliczył kapitalny finisz po podziale na grupy w ramach ESA 37. Innymi słowy – Kolejorz punktuje na poziomie, który do tej pory był dla niego niemal gwarancją mistrzostwa Polski. To są najbardziej twarde dane, takie, które trudno jakoś podważyć. Tu nie ma niuansowania, szukania kontekstów, zwyczajnie: Lech robiący 60 punktów w 30 meczów, zdarza się rzadko – i jak już się zdarza, to później zostaje mistrzem.
Zobacz wideo: Lech Poznań: jakieś to wszystko takie nie wiem
Ale przecież dowodów, że w tym sezonie Lech nie jest kompletnym przegrywem jest więcej. Właśnie obecny sezon to przecież rekordowa kwota transferowa wydana na Patrika Walemarka, wcześniej jedynie wypożyczonego. Jeśli wierzyć zewnętrznym portalom transferowym – Lech wydał najwięcej w swojej historii, a przecież w tym okresie dorzucił też Jagiełłę, Hakansa czy Carstensena. Z kluczowych zawodników wypuszczono Velde, Marchwińskiego i Karlstroma, ale nie jest to nic nadzwyczajnego, nic, co wyróżniałoby Lecha na niekorzyść wśród ligowej konkurencji. Młodzi? Też nie jest tak, że promowane są jakieś totalne beztalencia, pokazywane na boiskach Ekstraklasy tylko po to, by zainteresować nimi jakiegoś średniaka Serie B. O Kozubalu można rozmawiać godzinami, ale Gurgul czy Lisman też nie są kasztanami, których Frederiksen wpuszcza na murawę tylko z litości i dobroci serca.
Nowością w kuchni poznańskiej jest też obecność kucharza. Zakończono okres radosnego eksperymentowania, Mariusz Rumak wylądował w toruńskiej okręgówce, a jego miejsce zajął ceniony fachowiec z Danii. Lech strzelił najwięcej goli w lidze, o 11 bramek przeskoczył Raków. Wreszcie Poznań ma dwóch zawodników z dwucyfrową liczbą goli, Mikael Ishak walczy o koronę króla strzelców z 19 trafieniami, ale Afonso Sousa też ma już 10 trafień. Obaj już ukorzenieni w Wielkopolsce, Ishak nawet zagościł na oprawie. Większość składu zgrana, obeznana z presją, zaaklimatyzowana w Poznaniu.
W teorii wszystko jest. W teorii to jeden z najsilniejszych Lechów ostatnich lat. W teorii to Lech gotowy do gry o mistrzostwo, to Lech gotowy, by górować nad zmęczonymi piłkarzami Jagi i Legii, ale też by utrzymywać się na szczycie tabeli. To co się stało, że się nie udało?
Bez wygodnych wymówek, ale z wnioskami na przyszłość
Najdelikatniej rzecz ujmując: stał się Raków Częstochowa. Jak zauważył w naszym wczorajszym programie Leszek Milewski – Raków, który losom mistrzostwa podporządkowuje wszystko, łącznie z polityką dotyczącą młodzieżowców. Nikomu tam nie jest głupio, że młody Polak kupiony za grube pieniądze niemal nie wącha murawy – jeśli mistrzostwo tego wymaga. Nikt nie pyta, dlaczego wydano aż milion euro na Patryka Makucha, jest za to podziw, że na kilku pozycjach Raków ma nie tylko pierwszy wybór i dublera, ale też całkiem przekonującą trzecią opcję.
Oczywiście, zbyt prostym wytłumaczeniem jest, że Raków kupuje piłkarzy na wagę, potem tę różnicę widać na murawie. Nie jesteśmy jeszcze na poziomie, gdzie biedniutki Lyon rywalizuje z napompowanym zagranicznym kapitałem Paris Saint Germain. Ale pewne różnice – nawet w trakcie zimowego okienka, były wręcz namacalne. Czy mamy wrażenie, że Raków zrobił absolutnie wszystko, by zostać mistrzem? Wydaje się, że Rocha to właśnie tego typu ruch. Kropka nad i, w dodatku właśnie w słowie „mistrzostwo”. Czy mamy wrażenie, że Lech zrobił absolutnie wszystko, by zostać mistrzem? Coraz liczniejsze dziury w składzie, zwłaszcza na newralgicznych pozycjach, każą sądzić, że znów zbudowano coś „nieźle”. Przyzwoicie. Ale zastępca dla Ishaha? Jakość z ławki na skrzydłach? Jakościowi rezerwowi w ogóle, bez podziału na pozycję?
Lech nie musiał tego robić, bo i bez tego był porządny. Sęk w tym, że bycie porządnym w Ekstraklasie stało się ofiarą galopującej inflacji. Porządny Lech trzy lata temu byłby pewnie mistrzem. Porządny Lech dzisiaj musi oglądać plecy Rakowa.
Co więcej, nadal przecież tytuł może powędrować do Poznania, zostawiam sobie to malutkie okienko, właściwie lufcik, na dozę optymizmu. Ale nawet mistrzostwo nie powinno uśpić czujności lechitów. Ten sezon w pełni pokazał, że bycie solidnym to nie jest już żaden wyczyn. To liga dwóch ćwierćfinalistów Ligi Konferencji oraz Rakowa, który pewnie zmierza po tytuł. Tutaj nie wystarczy być niezłym, nie wystarczy mieć trochę talentu – tutaj trzeba dzień w dzień ryć murawę, a w przypadku gabinetów – szlifować maile i oferty transferowe. Przyszły sezon będzie przecież jeszcze trudniejszy, a ambicjom Roberta Dobrzyckiego czy Zbigniewa Jakubasa będzie dotrzymać kroku jeszcze ciężej niż dziś.
Porządny, przyzwoity Lech dzisiaj ma widoki na wicemistrzostwo, ale przy tym tempie rozwoju ligi? Porządny, przyzwoity Lech może skończyć przyszły sezon na szóstym czy siódmym miejscu. Albo władze w Poznaniu to zrozumieją i z obecnego truchtu przejdą w sprint, albo konkurencja zacznie ich gubić na bieżni. Ten sezon, niezależnie od tego jak się skończy, to jeden wielki komunikat: Piotrek, Karol, future is now, old man. Przyszłość już nastała – Lech musi się przyzwyczajać, że jest bardziej konkurencyjna, bardziej wyrównana, a przede wszystkim – droższa…
Komentarze