Chcielibyśmy napisać, że dzisiejszy mecz Lecha Poznań ze Standardem Liege jest najważniejszym spotkaniem Kolejorza w sezonie, ale nie byłaby to prawda. Fatalne wyniki w Ekstraklasie oraz niewielka szansa na awans z grupy Ligi Europy sprawiły, że realnie większą stawkę ma poniedziałkowe starcie z Lechią Gdańsk. Mogło być inaczej, gdyby Lech nie zgubił aż ośmiu punktów w końcówkach meczów ligowych. Serwis Goal.pl wraz z Pawłem Wojtalą, byłym obrońcą Kolejorza, próbuje odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Lech tak bardzo skomplikował sobie sytuację?
Dawno nie oglądaliśmy w Polsce tak ogromnej dysproporcji między wynikami w Europie, a Ekstraklasie. Lech, który na kontynencie prezentuje się ze świetnej strony i właściwie tylko w meczu z Glasgow Rangers (0:1) jakością gry rozczarował, w kraju zdobył więcej punktów jedynie od Wisły Płock, Podbeskidzia Bielsko-Biała, Piasta Gliwice i Stali Mielec. Drużyna Dariusza Żurawia stała się niezdolna do “zabijania” meczów, gdy ma na to okazję. Na dziewięć rozegranych spotkań, w czterech straciła punkty w ostatniej ich fazie. Zagłębie Lubin przegrywało do 82. minuty, ale ostatecznie zwyciężyło 2:1, Wisła Płock zremisowała w Poznaniu 2:2, strzelając wyrównującą bramkę w 88. minucie. Szczytem były jednak dwa ostatnie mecze, w których Lech tracił gole grubo po regulaminowym czasie. W takich okolicznościach przegrał z Legią (1:2) i zremisował z Rakowem Częstochowa (3:3).
– Jak coś się dzieje tak często, trudno mówić o pechu, czy przypadku – mówi Goal.pl Paweł Wojtala, który wskazuje nam kilka przyczyn takiego konsekwentnego tracenia punktów.
Aż w czterech meczach w tym sezonie Ekstraklasy Lech tracił gole w końcówkach, przez co wywalczył w nich łącznie 2 punkty zamiast 10. Gdyby nie te bramki, byłby w tabeli trzeci, jest dziesiąty…
Paweł Wojtala (były reprezentant Polski, 138 ligowych meczów dla Lecha, aktualnie prezes Wielkopolskiego ZPN): W piłce nie ma czegoś takiego, jak trwający wiecznie pech lub szczęście. Jeśli coś się powtarza, możemy mówić o umiejętnościach lub popełnionych błędach. Gdy patrzę na gole tracone przez Lecha, nie widzę tam pecha, a właśnie fatalne błędy.
Trener czasem musi uderzyć pięścią w stół i drużyną wstrząsnąć. Pana zdaniem teraz jest taki moment, skoro przed golem na 3:3 akcję Daniela Szelągowskiego w ostatnim meczu przerwać mogło aż siedmiu zawodników, a jednak piłkarz Rakowa niemal wjechał z nią do bramki?
Zdecydowanie to czas na reakcję, mam nadzieję, że doszło do niej wewnątrz drużyny. Nie wiem, czy w przypadku trenera Żurawia jest to uderzenie w stół, czy raczej rozmowa, ale najważniejsze, by było to skuteczne. Zawodnicy muszą zrozumieć, że ich koncentracja nie ma prawa kończyć się przed ostatnim gwizdkiem sędziego, bo bez tego sytuacja będzie się powtarzać. W tych końcówkach widać niekonsekwencję, drużyna popełnia w nich błędy, których unika przez większość spotkania. Jeśli to się nie zmieni, będzie to oznaczać, że problem jest głębszy niż nam się wydaje.
Przejrzałem wszystkie wypowiedzi Dariusza Żurawia po meczach, w których Lech tracił gole, o których. Ewidentnie narasta w nim frustracja, sam mówi o frajerstwie, powtarzając przy okazji wjedno zdanie: dużo pracy przed nami. Nie ma pan wrażenia, że trener powoli załamuje ręce i już nie wie, jak trafić do piłkarzy, jak zaapelować o koncentrację do końca?
Nie wyciągałbym aż tak daleko idących wniosków. Myślę, że trener wie, co trzeba zrobić, poza tym naprawdę wierzę, że ci zawodnicy zdają sobie sprawę z tego, co narobili i wiedzą, że brak koncentracji wpływa na ich wyniki. Nie winiłbym też Dariusza Żurawia, bo patrząc, jak Lech traci gole w końcówkach, to piłkarze muszą mieć większą odpowiedzialność za swoje zachowanie. Nie można cały czas grać do przodu i biegać po połowie rywala, czasem trzeba rozsądnie przemyśleć, w jakim się jest momencie meczu i co jest ważne dla drużyny. Przy sporej liczbie młodych chłopaków tego brakuje. Błędy nie mają jednej twarzy, zdarzają się każdemu z nich, za co Lech jest brutalnie karany.
Na ile pana zdaniem wynikom Lecha w Ekstraklasie szkodzi jednoczesna gra w Lidze Europy?
Na pewno w jakimś stopniu ma to wpływ, bo obciążenia przy grze co trzy dni są dużo większe, choć jest też druga strona medalu. Piłkarze lubią, gdy się więcej gra niż trenuje, szczególnie w sezonie. Problemem może być kwestia psychiczna, bo po tak słabym początku presja wyniku jest ogromna, ale jeśli chce się grać na takim poziomie, walczyć o mistrzostwo Polski, być w Europie, trzeba sobie umieć z nią radzić.
Może problem jest na poziomie mentalności? Tu trzeba grać – nic nie ujmując – z Wisłą Płock, a tam czekają już prawdziwe wyzwania jak Rangers i Benfica.
Trochę tak jest, ale trzeba pamiętać, że bez zwycięstw nad Wisłą Płock i Rakowem, nie będzie Rangersów i Benfiki w przyszłym roku. To podstawa. Co z tego, że teraz fajnie pogramy w Lidze Europy, jeśli zaraz Lech skończy ligę na 6-8. miejscu i zaprzepaści dorobek z tego sezonu?
Dla Lecha priorytetem już teraz powinna być Ekstraklasa, skoro szanse na wyjście z grupy Ligi Europy są mocno ograniczone?
Ekstraklasa musi być priorytetem, a Liga Europy nagrodą za dobrą postawę. Natomiast to nie jest tak, że da się rozgraniczyć: tu zagramy na 100 proc., a tu na trochę mniej. W każdym meczu, bez względu, co to za rozgrywki, z szatni trzeba wyjść z wolą zwycięstwa.
Na sam koniec spytam, jaki scenariusz przewiduje pan w meczu ze Standardem?
Lech będzie grał swoją piłkę, zaatakuje. Nie widzę powodów, dla którego miałby nie zagrać “do przodu”. Mam tylko nadzieję, że będzie w tym skuteczny.
Piłkarze jakby wiedzieli
Paweł Wojtala poruszył kwestię odpowiedzialności piłkarzy. Sądząc po ich wypowiedziach po meczu z Rakowem, wydaje się, że zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Alan Czerwiński: – Końcowy rezultat wynika z naszego braku odpowiedzialności w grze defensywnej. Mecz ułożył się dla nas fatalnie, straciliśmy szybko dwie bramki i już grało się zupełnie inaczej, musieliśmy odrabiać straty. Udało się to zrobić, nawet wyjść na prowadzenie i potem drugi raz z rzędu w końcówce tracimy gola. To jest niewiarygodne. W piłce trzeba być gotowym przez pełne 90 minut na to, że w każdej chwili może się coś stać. I może zacznijmy wreszcie to robić.
Jakub Moder: – Znów w bardzo głupi sposób tracimy bramkę w ostatnich sekundach meczu, przez co remisujemy właściwie wygrane spotkanie. Tak nie dogonimy czołówki ligi. Pierwsza połowa nie była wymarzona w naszym wykonaniu, straciliśmy dwa gole właściwie po dwóch akcjach. Mocno rozpoczęliśmy po przerwie i odwróciliśmy losy starcia, ale w końcówce przeciwnicy ponownie przeważali. I nie mówię, że sie prosiliśmy, ale ten ostatni atak – taki nie ma prawa się wydarzyć.
Z trenera frustracja zaczęła się wylewać
Warte uwagi jest też to, jak frustracja narasta w Dariuszu Żurawiu. Po pierwszej wpadce z Zagłębiem (1:2), trener Lecha nie wydawał się bardzo przejęty porażką w takich okolicznościach, chwalił drużynę za styl, między wierszami dało się przeczytać, że jest pewien szybkiego odbicia się. Z każdą kolejną stratą punktów jego frustracja ewidentnie narastała. Przyjrzyjmy się jego słowom po czerech meczach, w których Kolejorz tracił gole w końcówkach.
Po Zagłębiu: – Jestem zadowolony z budowy gry od tyłu, na pewno graliśmy do przodu, były fajne akcje, tych bramkowych było naprawdę dużo. Zabrakło wyrachowania. Z mojej perspektywy byliśmy lepsi, ale wygrywa przecież ten, który zdobywa więcej bramek. Gratuluję Zagłębiu zdobycia trzech punktów. Przed meczem wielu dziennikarzy przypominało mi, że dawno tu nie wygraliśmy, że generalnie Zagłębie to rywal, który nam nie leży. To się niestety potwierdziło.
Po Wiśle Płock: – Trudno zebrać na gorąco myśli po takim meczu. Pierwsza połowa była słabsza w naszym wykonaniu, po przerwie zainwestowaliśmy wiele, żeby odwrócić losy tego spotkania. To się nam udało, strzeliliśmy dwa gole, po czym w bardzo prosty, powiedziałbym wręcz naiwny sposób, ponownie tracimy bramkę w końcówce. To są elementy, które musimy dopracować. Popełniliśmy zbyt wiele prostych błędów w defensywie, aby wygrać to starcie. Tak samo było w Lubinie. Dużo pracy przed nami.
Po Legii: – Nie powiem nic mądrego w momencie, kiedy przegrywamy mecz w ostatniej akcji. Spotkanie było dużymi fragmentami wyrównane, raz przeważała Legia, a raz my. Jednak w kolejnym ligowym starciu zachowaliśmy się przy straconych bramkach bardzo naiwnie, powiedziałbym, że oglądając tę ostatnią akcję, to nawet frajersko. Dużo pracy jeszcze przed nami.
Po Rakowie: – Jest trudno zebrać na gorąco myśli. Spotkanie ułożyło się dla nas źle, przegrywaliśmy 0:2 po kolejnych prostych błędach w defensywie. Udało się jednak wyjść na prowadzenie i gra była wyrównana. Gdy wydawało się, że trzy punkty zostaną w Poznaniu, to przytrafiła się akcja, w samej końcówce, którą trudno mądrze opisać i dobrać słowa. Kolejna strata punktów, która bardzo boli.
Trudno zrozumieć zwłaszcza remis z Rakowem. Tuż przed golem na 3:3, Kolejorz sam przeprowadził świetną akcję, w której zabrakło wyrachowania, by “zamknąć” spotkanie. Chwilę później Daniel Szelągowski mimo asysty siedmiu (!) piłkarzy Lecha, samotnie wpadł w pole karne i pokonał Filipa Bednarka.
Sytuacja Kolejorza w lidze nie jest jeszcze tragiczna. Do prowadzącej Legii Lech traci 12 punktów, do podium dającego grę w europejskich pucharach – siedem. Dodatkowo ma do rozegrania jeden zaległy mecz (z Pogonią Szczecin). Tyle że w Poznaniu piłkarze sprawiają wrażenie uspokojonych faktem, że jest jeszcze czas na odrabianie strat.
Z każdym meczem coraz krótszy.
Komentarze