Olkiewicz w środę #110. Lech Poznań, czyli uważaj, o czym marzysz

Bardzo krótka jest droga od miłości do nienawiści, ale jeszcze krótszy dystans dzieli "miłość od pierwszego wejrzenia" oraz tragiczne rozczarowanie rzeczywistością. Mariusz Rumak w trakcie miesiąca miodowego z Lechem Poznań wydawał się najszczęśliwszym człowiekiem nie tyle w Poznaniu, co w ogóle w historii polskiej piłki. Cóż, już takim człowiekiem raczej nie jest.

Mariusz Rumak konferencja
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Mariusz Rumak konferencja
  • Trzy najbogatsze i najmocniejsze polskie kluby zmagają się z dość sporymi kryzysami – ale bez wątpienia w tej trójce sytuacja Lecha jest najdziwniejsza.
  • W teorii w najgorszym położeniu znajduje się Mariusz Rumak, który właśnie marnuje prawdopodobnie ostatnią szansę pracy na tak wysokim poziomie, w praktyce jednak z każdym meczem gęstnieje atmosfera wokół zespołu.
  • Zarówno Lech, jak i Legia starały się myśleć pragmatycznie o swoich wiosennych szansach, jednak w tym wypadku pragmatyzm okazał się szkodliwą bojaźliwością – co bezlitośnie punktują kibice z Poznania i Warszawy.

Na Rumaku już chyba jednak nie do Europy

Nie ukrywam – trzymałem kciuki, bo zresztą trudno było tych kciuków nie zaciskać. Entuzjazm, luz i nieskrywana radość z każdego kolejnego dnia w roli trenera Lecha Poznań były u Mariusza Rumaka tak urocze, że nawet stary cynik musiał się czasem wzruszyć. Gdy Rumak z przekonaniem w głosie i ogniem w oczach przekonywał, że Bartosz Salamon, generał, to jest najpotężniejszy z możliwych transferów, trudno było mu nie wierzyć. Słynne już “zniszczymy wszystkich”, nawet jeśli zostało wyrwane z kontekstu, czy nawet przedstawione w zmanipulowany sposób, stało się znakiem rozpoznawczym wczesnego Rumaka.

Tylko że wczesny Rumak potrwał ze trzy tygodnie. To były mocne, efektowne tygodnie, zwycięstwo w Białymstoku, remis ze Śląskiem, wówczas jeszcze uznawanym za jednego z głównych kandydatów do tytułu, pewne pokonanie Zagłębia. Staram się zawsze ostrożnie oceniać to, co dzieje się na murawie, ale z perspektywy ośmiu rozegranych meczów Rumaka – ale przede wszystkim w kontekście reakcji na pierwsze niepowodzenie – trudno nie dopatrywać się tutaj “pójścia na atmosferce”. Klimat się zmienił, bo piłkarze byli już szalenie zmęczeni Johnem van den Bromem – wiemy o tym głównie dlatego, że każdy, ale to dosłownie każdy piłkarz Lecha, łącznie z wypożyczonym Maksymilianem Pingotem, skrytykował holenderskiego szkoleniowca. Na początku więc Rumak korzystał nie tylko na byciu roześmianym, pełnym energii Rumakiem, ale również na tym, że po prostu nie był van den Bromem.

Ale jak to bywa w takich przypadkach – gdy kreujesz wokół siebie atmosferę niezniszczalności, gdy tygodniami pracujesz nad wyrobieniem w sobie mentalności urodzonego zwycięzcy, to wyłapanie w czerep od Pogoni Szczecin na swoim stadionie po golu w 119. minucie właściwie przekreśla połowę twojej ciężkiej pracy. Bo co dalej powiedzieć zawodnikom, którym do tej pory w każdą wypowiedź wplatało się przynajmniej podprogowo słowo “dublet”? Po Pogoni Lechowi drugiego sierpowego wyprowadził Raków, rozjeżdżając zespół Rumaka 4:0 i właściwie nie było co zbierać.

Oczywiście, Lech ma dość łatwy terminarz, Jagiellonia jest 6 punktów przed Kolejorzem, ale skok na pozycję wicelidera może się wydarzyć już pod koniec tygodnia, jeśli wszystkie wyniki ułożą się pod poznaniaków. Natomiast kto ogląda mecze Lecha ten widzi i wie – wraz z golem strzelonym przez Gamboę, coś się skończyło, urwało, w bolesny, niemal namacalny sposób. Jak krzyknięcie: “król jest nagi” – bo od tamtej pory Lech gola potrafił strzelić tylko Warcie Poznań, co w derbach Poznania jest niemal tak pewne jak rodzinna atmosfera na trybunach.

Dlatego właśnie sytuację Lecha określiłbym jako przedziwną. Legia po prostu przeszarżowała z przebudową składu, by reperować budżet pozwoliła na serię drogich transferów wychodzących, w zamian ściągając półprodukty. Swoje dorzucił zapewne Kosta Runjaic, ale grzechem pierworodnym było założenie, że po osiągnięciu celu finansowego, jakim był z pewnością awans do fazy grupowej europejskich pucharów, można dalej traktować te rozgrywki jako sposób na naprawienie rubryczek w Excelu. Legia pozbyła się kilku drogich nazwisk z listy płac, zarobiła trochę na rynku, ale jednocześnie zdecydowanie obniżyła wartość piłkarską własnego zespołu. Widać to było w dwumeczu z Molde, widać to w ligowej tabeli.

Raków? Okres przebudowy po długim panowaniu Marka Papszuna, a i tak przecież udało się zrobić po raz pierwszy w historii fazę grupową europejskich pucharów. Jasne, maszynka jest mocno przycięta, pogubione punkty z beniaminkami to właściwie wstyd dla zespołu z taką klasą i takimi aspiracjami, ale wszystko ma jakieś znamiona logiki – na czele z tym, że Papszuna zastąpić z miejsca właściwie się nie da. Kto kiedyś oddał w FM-ie swoją prowadzoną przez 5 sezonów dynastię dowolnemu następcy, ten wie, jak to się często kończy.

A Lech? No właśnie. Co sobie myślał, jakie plany miał właściwie Lech Poznań?

Ostatnia szansa Rumaka, ostatnia szansa piłkarzy

Łatwo w tym momencie pokusić się o bardzo prostą diagnozę – zatrudniłeś trenera, który niedawno mierzył się z ultimatum twitterowym od Odry Opole to grasz na poziomie mniej więcej Odry Opole. Defensywa jakoś wygląda, bo ma sporą siłę indywidualności, poza tym mimo wszystko defensywa dobrze wygląda w meczach z Górnikiem czy Stalą, bo mocniejszy rywal jak Raków obnażył bezlitośnie wszystkie braki. Ale tam, gdzie widać rękę Rumaka, tam pożar, znój, pot i łzy.

To byłoby proste wytłumaczenie – dajesz ostatnią szansę trenerowi, który znajduje się właściwie na zawodowym aucie. Robisz to trochę ze względów oszczędnościowych, trochę z sentymentu, a trochę z braku innych opcji na rynku. Okazuje się, że pomysł najdelikatniej rzecz ujmując nie wypalił, więc od nowego sezonu ruszasz z kompletnie nowym projektem, już z nowym, wymarzonym, wyśnionym i wyskautowanym przez pół roku szkoleniowcem.

Wewnętrzne rozmowy w Lechu Poznań. Wszystko przez klęskę z Rakowem
Mariusz Rumak

Na wzór Rakowa Lech Poznań generalnie ujmując może mieć mieszane odczucia z wyników w tym roku. “Kolejorz” zainkasował siedem punktów w czterech meczach. Odpadł jednak z Pucharu Polski oraz doznał dotkliwej porażki w hicie kolejki z Rakowem Częstochowa. Zespół prowadzony przez Mariusza Rumaka dostał aż cztery bramki i był tłem dla mistrzów Polski. Dlatego też

Czytaj dalej…

Ale nie da się wymazać wszystkiego, co w międzyczasie szatnia powiedziała o van den Bromie. Wczoraj Wojciech Wybranowski, były naczelny Głosu Wielkopolskiego zasugerował, że Mariusz Rumak jest już skonfliktowany z szatnią, a wręcz pozwala sobie na dość agresywne docinki w stronę własnych zawodników. Marek Wawrzynowski z Przeglądu Sportowego częściowo potwierdza, że atmosfera w drużynie jest słaba, a piłkarze mają mieć dość Rumaka, traktując jego entuzjazm jako dość sztuczny i wymuszony.
Dlaczego to ważne? Bo pokazuje w pełnej krasie w jakim miejscu znalazł się Lech Poznań w niespełna rok po bezprecedensowym rajdzie w Lidze Konferencji Europy. Już zawsze Kolejorz pozostanie pierwszym polskim ćwierćfinalistą w tym turnieju, a że to coś dużego – pokazał obecny sezon w wykonaniu Legii czy Rakowa. Lech 12 miesięcy po historycznym sukcesie ma najdroższą kadrę w historii z Gholizadehem, którego licznik bramek na razie wskazuje mniej trafień niż ten należący do Kobylaka – a Kobylak jest bramkarzem, rany boskie. Lech ma trenera z kontraktem do czerwca, który zaczyna chyba mieć dość swojej drużyny, choć przed momentem poczytywał możliwość pracy z nią za największy zaszczyt. Lech ma napastników, którzy nie strzelają, pomocników, którzy nie kreują, Lech nie oddaje strzałów na bramkę, nie tworzy sytuacji.

Ludzie odpowiedzialni za ten stan rzeczy są raczej nieusuwalni – mowa tutaj o Tomaszu Rząsie i Piotrze Rutkowskim. Ale co gorsza – nieusuwalna jest też szatnia, której właśnie nie pasuje drugi kolejny trener. Przypomnijmy – szatnię tę tworzą zawodnicy, którzy na tym słynnym papierze wydają się najsilniejszą paczką w lidze. Najsilniejsza paczka w lidze u van den Broma przerżnęła ze Spartakiem Trnawa, u Rumaka nie potrafiła strzelić gola Stali Mielec i Górnikowi Zabrze.

Napisałbym, że nie zazdroszczę, gdyby nie fakt, że jestem ełkaesiakiem – i mimo wszystko, nadal, trochę zazdroszczę.

Siły i słabości matematycznego spojrzenia

Najciekawsza z perspektywy niedzielnego sympatyka Ekstraklasy jest praprzyczyna obecnej sytuacji. Jacek Magiera swego czasu słynął z momentami pewnie dość nachalnej promocji książki “Szczęście czy fart”. Niezależnie od tego, czy nazwiemy to szczęściem, czy jednak fartem – jesienne wyniki Śląska Wrocław były lepsze od jesiennej gry Śląska Wrocław. Rozstrzał między przewidywanymi golami i punktami, a tym, co ostatecznie znajdowało się w tabeli ligowej był naprawdę spory. Natomiast i w Legii, i w Lechu decyzje trzeba było podejmować nie na bazie tabeli expected points w którymś z portali statystycznych, ale na podstawie twardych danych – czyli z oficjalnej tabeli rozgrywek na stronie PZPN-u. Niemalże wprost mówił o tym Jacek Zieliński, niejako usprawiedliwiając własny bezruch na rynku transferowym – strata do Śląska i Jagiellonii jest na tyle duża, że trzeba ważyć ryzyko.

Co z transferami Legii Warszawa? “To generalnie bardzo szkodliwe”
Jacek Zieliński

Ruchów pod publiczkę nie było Legia Warszawa w zimowym okienku transferowym straciła dwóch bardzo ważnych, a wręcz kluczowych graczy dla jakości składu. Mowa o odejściu Bartosza Slisza do Atlanty United oraz Ernesta Muciego do Besiktasu. W sumie obaj piłkarze zostali sprzedani za prawie 14 milionów euro. Jednak w drużynie Kosty Runjaicia pozostała spora dziura, która

Czytaj dalej…

Nie chcę naginać tutaj rzeczywistości do swojej przewrotnej i żartobliwej tezy, ale… chyba nawet nie muszę. Jacek Zieliński mówi wprost, w Lechu pewnie boją się to przyznać, ale ruchy ligowych dominatorów były podejmowane w oparciu o stratę do Śląska i Jagiellonii, stratę wynikającą w pewnej mierze z wyjątkowego szczęścia wrocławian w swoich spotkaniach. Stąd Legia bez spektakularnych następców swoich sprzedanych zawodników, stąd Lech bez nowego, markowego trenera. Nie zdecydowano się na zapłatę 25 milionów euro za wykupienie Xabiego Alonso z Leverkusen, bo Śląsk fartownie strzelał i równie szczęśliwie ratował się od straty bramek.

Mariusz Rumak spełnił swoje najpiękniejsze marzenie, bo Kenneth Zohore akurat stał w polu karnym ŁKS-u, gdy Samiec-Talar ładował gola strzałem z dystansu, zamieniając punkt w zwycięstwo nad beniaminkiem.

Natomiast tak to właśnie jest ze spełnianiem marzeń. Śląsk dziś punktuje jak gra, legioniści krytykują trenera, dyrektora i władze klubu na transparentach, a Mariusz Rumak wścieka się na piłkarzy, których tak bardzo mocno chciał wziąć pod swoje skrzydło.

Uważaj, o czym marzysz – mógłby westchnąć z rezygnacją Mariusz Rumak, pod którym krzesełko robi się coraz gorętsze. Ale panie Mariuszu, ja najpierw marzyłem o awansie ŁKS-u do Ekstraklasy, a ostatnio, żeby mnie żona puściła na wyjazd do Białegostoku z synem.

Marzenia spełniłem. I nawet nie żałuję!

Lech chyba nie do końca.

Komentarze