- Prezes Korony Kielce zapowiada ostatnią część sezonu, która przed drużyną Kamila Kuzery
- Zdradza kulisy zwolnienia i zatrudnienia nowego szkoleniowca
- Mówi o transparentności, pracy z Pawłem Golańskim i problemach finansowych klubu
- Łukasz Jabłoński uchylił również rąbka tajemnicy na temat współpracy z miastem i słuchania innych
“Korona Kielce potrzebuje stabilizacji, a nie wielkich planów i celów”
Korona Kielce w 2023 roku zdobyła tylko trzy punkty mniej od Rakowa Częstochowa i tym samym zajmujecie czwarte miejsce w tabeli za ten rok. Co stało się w drużynie zimą, że tak dobrze to teraz wygląda?
Nawet w takich rozmowach kuluarowych, ze znajomymi, z kibicami, czy w ogóle z otoczeniem Korony Kielce, jak pada tego typu stwierdzenia, czy pytanie, to mam taką swoją stałą odpowiedź. Przede wszystkim pokora, bez dmuchania balonika. Jeszcze się nie utrzymaliśmy. Ten sport mocno mnie naprostował. Jestem bardzo, ale to bardzo ostrożny.
Najbardziej widoczne jest to, że pojawiło się coś takiego, jak “team spirit”. Ci piłkarze są bardzo mocno zaangażowani, ale też widać sposób cieszenia się po zwycięstwie. On wygląda zupełnie inaczej, niż to miało miejsce kiedyś. Nie chcę oczywiście umniejszać tutaj żadnym aspektom czysto technicznym, czy piłkarskim. Natomiast uważam, że mental, to jest taki fundament funkcjonowania drużyny w futbolu. Piłka nożna jest sportem drużynowym i bardzo ważne jest, aby drużyna faktycznie funkcjonowała i istniała jako jeden organizm.
Tego wspomnianego “team spirit” brakowało jesienią?
Trudno powiedzieć czego brakowało i chyba nie chcę nawet o tym myśleć, wolę skupiać się na teraźniejszości i na tym co będzie w najbliższej przyszłości. Staram się nie żyć przeszłością, a wyciągać tylko z niej wnioski.
Momentem przełomowym było chyba zwolnienie Leszka Ojrzyńskiego?
Zawsze się mówi, że zmiana szkoleniowca jest bodźcem, który ma wprowadzić przełom do gry, wyników, zachowań. U nas ta zmiana pewnie nie była od razu widoczna, bo w dwóch ostatnich meczach poprzedniej rundy ponieśliśmy porażkę. Co prawda wtedy było widać grę w piłkę i walkę, ale nie wiem, czy to był przełom.
Kamil Kuzera miał cały okres przygotowawczy, mógł go przepracować tak, jak chciał, ale to też był trudny czas. Trener wielokrotnie wspominał, że dobrze się drużynie pracowało na treningach, ale jak przychodziły sparingi, to było słabo. To też była fajna zaprawa mentalna – na treningu jest ok, ale w meczu wychodzi jak wychodzi, a my mimo to pracujemy dalej.
To był najtrudniejszy czas w Pana prezesurze w Koronie? W końcu to trener Ojrzyński zapewnił zespołowi awans.
Na pewno nie było to łatwe. Po pierwsze, tak jak Pan wspomniał musimy pamiętać, że trener Leszek Ojrzyński wprowadził Koronę finalnie do PKO Ekstraklasy. Druga sprawa, która jest niezmienna, to fakt, że trener Ojrzyński jest legendą Korony Kielce. Rozstawanie się z tego typu osobą jest trudne. Ale niestety, czasem trzeba odłożyć na bok wszystkie inne rzeczy, spojrzeć w tabelę i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy pozostawienie tego bez zmian da coś pozytywnego?
A z perspektywy czasu uważa Pan, że Korona była dobrze przygotowana do gry w Ekstraklasie?
Nie ma znaczenia, kto co uważa. Znaczenie ma, jak wygląda dorobek punktowy. Możemy być świetnie przygotowani, możemy mieć super nastawienie, genialną taktykę. A boisko to weryfikuje, a tabela tym bardziej. Jeżeli niemalże po całej rundzie mamy 13 punktów, to chyba jest to jedyna ocena tego wszystkiego. Ta ocena jest niestety negatywna.
Nie myśli Pan, że właściwie można było mocniej zaryzykować przed startem sezonu i sprowadzić powiedzmy 2-3 troszkę bardziej doświadczonych, jakościowych piłkarzy?
Nawet gdybym mógł się cofnąć, to nie wyraziłbym zgody na jakiekolwiek dodatkowe transfery, na wydawanie większych środków, ponieważ nas na to nie stać. Wie Pan, musimy rozróżnić ryzyko, które i tak było podejmowane, od już takiej totalnej nierozwagi i działania irracjonalnego. Jestem w piłce zaledwie dwa i pół roku, pewnie są tacy prezesi, którzy potrafią wydawać pieniądze, których nie mają. Nie uważam, że to jest czysta głupota, ale ja nie odważyłem się na taki ruch. Nie zrobiłbym niczego innego, jeżeli miałbym cofnąć czas.
Jak zatrudniono Kamila Kuzerę?
Decyzja o postawieniu na Kamila Kuzerę była w klubie długo dyskutowana? Skąd w ogóle ten pomysł, w walce o utrzymanie stawia się raczej na doświadczenie.
Powiem tak. Gdy podjęliśmy decyzję o rozstaniu z Leszkiem Ojrzyńskim mieliśmy przygotowaną tzw. short listę kandydatów na szkoleniowca. Na tej liście widniał trener Kuzera. Osobiście był moim faworytem, ale decyzja musiała być podjęta na podstawie rozmów, analiz.
Od samego początku powiedziałem Kamilowi Kuzerze, że poważnie go traktujemy. Jako trenera. Nie było długich rozmów. Wprost przeciwnie. Decyzja na ten temat zapadła niemal błyskawicznie. Co mnie jeszcze mocniej cieszy, to fakt, że każdy był przekonany do słuszności obranej drogi.
Po zimowych sparingach, nie pojawiło się ziarno niepewności?
Przyświecała mi myśl, że jeżeli Korona ma się w Ekstraklasie utrzymać, to tylko z trenerem Kuzerą. A jeżeli ja mam z tej ligi spadać, to też tylko z trenerem Kuzerą. Nie widzę innej opcji.
Jeśli chodzi o temat sparingów, to ja byłem spokojny. Bardziej bolała mnie otoczka. Było mnóstwo komentujących, kibiców, ekspertów, którym się to wyraźnie nie podobało. To męczyło. Natomiast z drugiej strony, te głosy były uzasadnione. Wyniki były, jakie były.
Ogólnie przykłada Pan dużą uwagę do tego, co mówią kibice, dziennikarze, eksperci?
Zdecydowanie tak. Rozmawiam z wieloma ludźmi, jeśli ktoś mówi mi, że nie czyta, ignoruje opinie, komentarze, to uważam, że ta osoba kłamie. Dlatego ja otwarcie mówię, że liczę się ze zdaniem kibiców, dziennikarzy i ekspertów – jest to dla mnie istotne. Jeżeli bylibyśmy głusi na wypowiedzi innych, to nie powinniśmy prowadzić klubu. Trzeba liczyć się z tym, co dzieje się wokół.
To ciekawe, nie każdy prezes ma takie podejście.
Jest cienka granica pomiędzy byciem otwartym na innych, a tzw. betonozą. Każdy z nas jest tylko człowiekiem i każdy ma ograniczone możliwości przyjmowania negatywnych emocji. W pewnym momencie albo potrafisz to przeżyć, przetworzyć i idziesz dalej, albo zamykasz się z tym, że wszyscy są źli i klub odcina się od innych.
Walka o utrzymanie trwa
Przed Wami mecze z bezpośrednimi konkurentami w walce o utrzymanie, który z nich będzie najtrudniejszy?
Na początku mojej pracy w klubie, gdy słuchałem konferencji trenerów, dziwiłem się dlaczego wszyscy uciekają od odpowiedzi na pytanie odnośnie kolejnych spotkań i mówią, że najważniejszy jest ten najbliższy, nie żaden inny. Powiem Panu, że teraz mam dokładnie takie samo nastawienie. Nie interesuje mnie, co będzie się działo w meczu z Jagiellonią albo Zagłębiem. Skupiam się tylko na najbliższym spotkaniu.
A to być może dlatego, że w niedalekiej przeszłości patrzyłem bardzo do przodu. Coś na zasadzie: mamy mecz jeszcze z tymi, tych “pykniemy”, tu zapunktujemy. Okazywało się, że życie wywracało mój schemat myślenia do góry nogami. Teraz liczy się tylko najbliższy mecz.
Zobacz także: Tabela Ekstraklasy – aktualna sytuacja
Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że “zarządzanie zasobami ludzkimi w klubie sportowym nie wybacza błędów”. Udało się tych błędów w ostatnim czasie ustrzec? Chodzi mi głównie o pozyskanych piłkarzy.
W zasadzie dopiero po zakończeniu sezonu można stwierdzić, czy transfery się udały, czy były błędy. Ja uważam, że nie da się wystrzec błędów przy pozyskiwaniu piłkarzy. Pytanie tylko, czy tych pomyłek będzie mało, czy dużo. Póki co – choć nie powinno oceniać się transferów w środku rundy – te ruchy dały nam bardzo dużo.
Nie jesteśmy nieomylni, na pewno te błędy popełnialiśmy, czy popełnimy, ale nie szedłbym tak daleko, czy dało ustrzec się wszystkich błędów.
Jest Pan zadowolony z pracy działu sportowego i samego Pawła Golańskiego?
Jestem bardzo zadowolony. Świetnie się dogadujemy. Od kiedy ze sobą współpracujemy nie mieliśmy żadnego spięcia. Można powiedzieć, że to dziwne. Obaj jednak znamy swoje miejsce w szeregu, chcemy wszystkiego dobrego dla klubu. To nam wychodzi. Nazwałbym naszą wspólną pracę wręcz fantastyczną.
Widzę też, jak Pawłowi Golańskiemu zależy na tym klubie. Nie jest człowiekiem, który przyszedł tu zarobić. Jest tu po to, aby zrobić coś dla Korony Kielce. Utożsamia się bardzo z tym zespołem. Dla niego wartości, takie jak klub są na pierwszym miejscu. Dzięki temu ta współpraca jest na takim dobrym poziomie.
Sytuacja i odejście Bartosza Śpiączki zaskoczyło Pana?
Bartosz Śpiączka jest w dalszym ciągu naszym piłkarzem, ma ważny kontrakt, ale jest wypożyczony. Ja może nie jestem właściwą osobą do oceniania Bartka, bo jestem jego fanem, ale trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z ludźmi. Czasami coś, mówiąc kolokwialnie “nie pyknie” w danym momencie. Może być tak, że to wypożyczenie wpłynie pozytywnie na obie strony.
Zaznaczam też, że tu nie było żadnego konfliktu, żadnej awantury – rozstawaliśmy się serdecznie, życząc sobie powodzenia. Otoczka wokół tego była rozdmuchana medialnie, a w klubie to wyglądało zupełnie inaczej. Nie było tak, jak zostało to opisane.
Ronaldo Deaconu, idzie w górę, a był jesiennym rozczarowaniem – dopiero teraz go odkrywamy w lidze.
Jeżeli wspomina Pan Ronaldo, to pierwsze z czym mi się kojarzy, to niesamowita więź z trenerem. Być może zwracam uwagę na jakieś szczegóły, ale po strzelonej bramce biegnie w stronę ławki rezerwowej i widać relację, jaka łączy go z trenerem. To tak, jakby Kamil Kuzera w niego bardzo wierzył, a on chciał udowodnić, że ta wiara ma solidne podstawy. Bardzo się cieszę, że z meczu na mecz wygląda coraz lepiej i pomaga drużynie. To, że ma fantastycznie ułożoną nogę wiedzieliśmy i to pokazuje dzisiaj w lidze.
Sytuacja finansowa i organizacyjna w Koronie Kielce
Jak dzisiaj patrzeć na sytuację finansową Korony?
Jest niezmiennie bardzo trudna. My jesteśmy klubem, który boryka się z zobowiązaniami dotyczącymi lat ubiegłych. Jesteśmy zespołem miejskim, który na tle innych tego typu ekip w bardzo małym stopniu jest wspierany przez miasto. Nie mówię tego w stronę negatywnej oceny działania miasta Kielce, natomiast działamy na rynku. Trudno jest nam zachować konkurencyjność z innymi klubami. Trudno jest gasić zobowiązana z lat ubiegłych, tylko z przychodów komercyjnych klubu, bo należy pamiętać, że nie mamy aż tak dużych możliwości jak inne drużyny – choć oczywiście cały czas się rozwijamy.
Cudów jednak nie ma. Nie można odtrąbić jakiegokolwiek sukcesu. Może nim być to, że wynagrodzenia piłkarzy i pracowników są płacone na czas. Ale to nie jest tak naprawdę żaden sukces. To po prostu norma, która musi być. Inaczej byłaby to swego rodzaju patologia. Mamy problemy finansowe i sytuacja jest bardzo trudna, posiadamy mniej pieniędzy, niż potrzebujemy. Staramy się wiązać koniec z końcem i robimy wszystko, aby sytuacja, choć w minimalny sposób z miesiąca na miesiąc się poprawiała.
W klubie wszystko determinuje wynik sportowy, jeśli misja utrzymania Korony w Ekstraklasie, by się nie powiodła, to co czeka klub? Jak duże zmiany mogą nastąpić?
Wiele osób zadaje takie pytania. Tak samo jak w poprzednim sezonie, odnośnie awansu. Musiałbym być niepoważny, aby wygłaszać publicznie strategię na negatywny scenariusz. Wiadomo, że wtedy nie będzie dobrze. Żaden klub nie przeżył tego w pozytywny sposób.
Jednak w pozytywnym scenariuszu i utrzymaniu ekipy w elicie drużyna będzie musiała przejść przed nowym sezonem ewolucję, czy rewolucję?
Na pewno racjonalne podejście i zero dmuchania jakiegokolwiek balonika. Korona Kielce potrzebuje stabilizacji, a nie wielkich planów i celów. To jest dla nas najważniejsze.
Twitter pochłania dużo Pana uwagi?
Oczywiście, że tak. Uważam, że jest to jedno ze źródeł, które powinno być mocno analizowane. Nie jest tak, że to Twitter rządzi klubem, ale wiele komentarzy i uwag pozwoliło naprawić błędy, czy usprawnić dzień meczowy. Po za tym Twitter jest formą kontaktu z kibicami i budowania społeczności wokół klubu.
Transparentność jest w Koronie na bardzo wysokim poziomie.
Poza nami, Legią i Lechem, które publikują sprawozdania finansowe na bardzo wysokim poziomie, to żaden inny klub nie prowadzi tak transparentnej polityki. Naszą przewagą jest to, że nie dzieje się nic, co mogłoby wzbudzać wątpliwości nt. intencji osób zarządzających klubem.
To cieszy, bo nie zawsze tak było.
Nie obserwowałem tych rzeczy wtedy. To co robię, nie robię, żeby komukolwiek się przypodobać, tylko po to, aby Korona zyskała. Klub jest dla kibiców, a nie na odwrót.
Jest Pan zadowolony z frekwencji na stadionie?
Ustawiliśmy sobie cel, aby średnia frekwencja wynosiła 8000 kibiców. Runda jesienna przekroczyła nasze oczekiwania. Trzeba było liczyć się ze spadkiem na wiosnę. To głównie przez fakt tragicznej pogody na początku. Przypomnę, że z Cracovią graliśmy przy temperaturze minus dziewięć stopni. Stąd też mój szacunek dla tych ludzi, którzy przyszli i przychodzą w dalszym ciągu.
Widziałem ostatnio taką wymianę zdań, w której musiał Pan zapewniać, że szanujecie pracę MOSIR-u i wyjaśniać, że “jazda na tyłkach” i “oranie boiska” to przenośnia. Często musi Pan wyjaśniać takie sytuację?
Zdarza się.
Z ciekawości, ta sytuacja zmieściłaby się w top 5 najdziwniejszych?
Myślę, że tak.
Dziękuję za rozmowę.
Również dzięki.
Czytaj więcej: Luis Fernandez: odkąd Jarosław Królewski został prezesem, wiele się zmieniło
Komentarze