Komisja ds. Licencji pod ścianą – każda decyzja jest zła. Olkiewicz w środę #149

Komisja ds. Licencji Klubowych poinformowała w końcówce ubiegłego roku, że zawiesza licencje Lechii Gdańsk na grę w Ekstraklasie oraz Kotwicy Kołobrzeg na rywalizowanie w I lidze. Choć kara wydaje się sroga, większość komentujących nie ma wątpliwości - jeszcze przed pierwszym meczem licencje zostaną przywrócone. Dlaczego tak się musi stać?

Kibice Lechii Gdańsk
Obserwuj nas w
Zuma Press / Alamy Na zdjęciu: Kibice Lechii Gdańsk
  • Komisja ds. Licencji jest wielokrotnie krytykowana za przesadną pobłażliwość dla klubów, które od lat balansują na granicy wypłacalności, stosując w kwestiach finansowych i organizacyjnych takie fortele, jakich nie powstydziłyby się niektóre parabanki
  • Decyzje Komisji ds. Licencji w kwestii kar dla Kotwicy Kołobrzeg oraz Lechii Gdańsk wywołały sporą dyskusję o tym, czy istnienie takiego ciała w ogóle ma sens, skoro i tak w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu obu klubom ich amatorskie zarządzanie ujdzie na sucho
  • Trudno zazdrościć pozycji członkom tej komisji – ich celem jest bowiem pogodzenie sprzecznych interesów telewizji i innych partnerów rozgrywek, klubów oraz piłkarzy czy pozostałych pracowników w poszczególnych zespołach, a wszystkich jednocześnie zadowolić się nie da

Komisja ds. Licencji, czyli po pierwsze nie szkodzić?

Doskonale pamiętam pierwsze artykuły dotyczące niepokojących praktyk Adama Dzika, właściciela i prezesa Kotwicy Kołobrzeg. To był styczeń 2020 roku, jeszcze przed pandemią, Norbert Skórzewski i Piotr Stolarczyk napisali dłuższy reportaż na Weszło, gdzie zdradzili kulisy zarządzania klubem – oferowanie bajońskich, jak na III-ligowe warunki, sum, by potem zwlekać z płatnościami po kilka miesięcy. Regulowanie zaległości wyłącznie zawodnikom pierwszego składu. Dość frywolne podejście do opieki nad piłkarzami kontuzjowanymi. Wypychanie z klubu niechcianych zawodników poprzez wyszukiwanie im urazów i tak dalej, wymieniać można długo, przed Norbertem na zachodnim Pomorzu od dawna nie ma tajemnic. Za moment minie pięć lat od tego artykułu, który obnażył praktyki Kotwicy. Przez te pięć lat przez klub przewinęły się dziesiątki piłkarzy, udało się zrobić dwa awanse, najpierw do II ligi, a potem na zaplecze Ekstraklasy. Adam Dzik wytoczył kilka procesów, parę razy też do sądów, choćby piłkarskich, próbowali zaciągnąć go jego zawodnicy.

Przez cały ten czas Komisja ds. Licencji cierpliwie czekała, aż Kotwica się zmieni. Trudno chyba o bardziej jaskrawy, bardziej wyraźny przykład, jak w praktyce działa ten wielki strażnik prawa w polskiej piłce. O problemach z wypłacalnością w Lechii Gdańsk też przecież świat nie dowiedział się na roratach w drugiej połowie grudnia, tylko jeszcze w czasach I-ligowych. O wielu innych patologicznych sytuacjach – jak choćby z wiecznym przymykaniem oka na grę Warty poza Poznaniem – nie ma sensu nawet wspominać, to za duża drobnica. Komisja ds. Licencji z kolei stoi na straży porządku, no i… stoi właśnie. Spokojnie, z uśmiechem, z wielką kosą w ręce, ale jednak – stoi w bezruchu.

Oczywiście, są okresy, gdy działacze z Komisji ds. Licencji grożą palcem, gdy mobilizują kluby i biorą się “na poważnie” za rozliczanie wszelkiej maści dziadostwa. Najczęściej dzieje się to jednak przed sezonem, gdy otrzymanie licencji w pierwszym terminie jest dość trudne nawet dla pozornie poukładanych klubów. Tu brakuje jakiegoś przelewu, tu brakuje jakiejś ugody, w efekcie przez kilkanaście dni kibice żyją w emocjach, czy ich klub tym razem przeciśnie się przez gęste sito Komisji ds. Licencji. No ale ostatecznie zawsze się przeciska, z nadzorem finansowym i jakąś symboliczną karą, ale się przeciska. Można tutaj poszukać faktycznych winowajców po stronie wierzycieli – przesadnie wyrozumiałych wobec kolejnych klubów-kukułek. Ostatecznie przecież Komisja ds. Licencji nie mogłaby przejść obojętnie wobec piłkarza, który wprost i za pomocą dokumentów wykazuje, że klub nie zapłacił i nie planuje zapłacić mu zaległych pensji czy premii. W dużej mierze środowisko piłkarskie zgadza się na wieczne przesuwanie terminu płatności, zgadza się, że premie to jakiś nieistotny dodatek, który ureguluje się jak się komuś przypomni, środowisko piłkarskie wyraża zgodę, by w niektórych miastach zarabiać dwa razy w roku – przed wrześniowym i marcowym terminem licencyjnym. By daleko nie szukać – Jonathan Junior mimo dość wysokiej temperatury jego rozstania z Kołobrzegiem ostatecznie poszedł z klubem na ugody, by zaoszczędzić czas i ruszyć zarabiać w innym miejscu.

Druga strona medalu jest taka, że gdzieś jednak musi nastąpić przekroczenie rubikonu, gdzieś musi zostać wykreślona granica. Skra Częstochowa została ukarana siedmioma ujemnymi punktami i można sobie tylko wyobrażać skalę bałaganu, jaki zastali w Częstochowie przedstawiciele Komisji ds. Licencji, jeśli konsekwencje są tak drastyczne, zwłaszcza na tle bardziej medialnego Kołobrzegu czy Gdańska. Pewien obraz sytuacji daje dokładne wczytanie się w sam komunikat z połowy ubiegłego sezonu. Zaległości i przeterminowane zobowiązania licencyjne to jedno, druga sprawa… zatajenie ich przed Komisją. Mamy tutaj też wskazówkę dla włodarzy polskich klubów – dla Komisji jak dla wielu rodziców, lepsza najgorsza prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo. Ale czy do ukarania Skry w tak drastyczny sposób by doszło, gdyby to był klub z Ekstraklasy czy I ligi, a nade wszystko – klub posiadający jakichś kibiców? Ostatecznie przecież fani Skry nie mogą nawet zaprotestować wobec decyzji w formie transparentu na płocie – bo ich stadion nie przewidział uczestnictwa w spotkaniach piłkarskich kogoś takiego jak kibic. Co w przypadku, gdyby podobne praktyki wydarzyły się wyżej? A może one już się dzieją, biorąc pod uwagę jak długo ciągną się problemy związane z płaceniem przez prezesów Dzika czy Urfera?

Bardziej fizjoterapeuci niż sędziowie

Obserwując działania Komisji ds. Licencji jeszcze od pamiętnych rządów Dariusza Smagorowicza w Ruchu Chorzów, widzę dość dokładnie, jaką rolę faktycznie odgrywają jej działacze. Nie oceniam, ale to zawód zdecydowanie bliższy troskliwym fizjoterapeutom, niż surowym arbitrom, czy wręcz policjantom. Komisja ds. Licencji często wciela się w rolę tego biednego rehabilitanta, który po raz czterdziesty tłumaczy zdezorientowanemu pacjentowi, że nie da się wyleczyć nogi bez regularnych spacerów. Że ćwiczenia faktycznie są żmudne, niektóre też bardzo męczące. Że regularność jest kluczem, że nie ma dróg na skróty, że nie można od razu zacząć skakać, gdy dopiero rozpoczyna się ponowną naukę chodzenia. Stosunki Komisji ds. Licencji oraz Ruchu Chorzów to jedna wielka – i dość krzepiąca! – historia o takiej rehabilitacji.

Wydawało się przecież, że to klub, który musi przestać istnieć. Ruch w szczytowych momentach prowadził podwójne życie – Komisji ds. Licencji przedstawiał dokumenty związane z płatnościami Ruchu Chorzów, które starał się regulować na czas. Równolegle jednak pęczniało zadłużenie Fundacji Ruchu, która przejmowała na siebie dużą część kontraktów, wypłacając pieniądze w dość dowolny sposób. Ludzie ze środowiska piłkarskiego mówili wprost – nawet gdyby Siemaszko nie strzelił gola ręką i Ruch jakimś cudem skończyłby nad kreską, nie ma siły, by miał otrzymać licencję na grę w Ekstraklasie. Zresztą, ciężko było też w I lidze – Ruch został objęty bardzo szczegółowymi nadzorami finansowymi, w pierwszej kolejności zresztą trzeba było ustalić, jakie jest rzeczywiste zadłużenie klubu. Po odjęciu chorzowianom 6 punktów w I lidze, spadku do II ligi, wydawało się, że jedyną drogą jest reaktywacja a’la Polonia, Widzew czy ŁKS. Zamknięcie starego podmiotu, wypięcie się na wierzycieli, zorganizowanie z pomocą kibiców nowego podmiotu, który przejmie tradycje, historię i fanatyków, ale nie przejmie całego organizacyjnego bajzlu. Ale Ruch – przy wydatnej pomocy Komisji ds. Licencji – wybrał inną drogę. Z II ligi spadł z ostatniego miejsca, uzbierał ledwie 32 punkty w 34 meczach grając (wreszcie!) piłkarzami, na których faktycznie było chorzowian stać. III liga było jak katharsis, gdzie Ruch jest dzisiaj – możemy sobie obejrzeć w TVP. A przecież zaliczył też sezon w Ekstraklasie, niejako domykając odbudowę klubu.

Czy Komisja ds. Licencji powinna być bardziej surowa?

  • TAK
  • NIE
  • TAK 81%
  • NIE 19%

194+ Votes

Pamiętam głosy towarzyszące pobłażliwości Komisji ds. Licencji wobec Ruchu – że to przyzwolenie na amatorkę, na dziadostwo, wreszcie na zwykłe oszustwa, bo tak trzeba określić działania Ruchu wobec samej Komisji. A jednak – metodą nadzorów, ścinania kosztów, faktycznego pilnowania, by Ruch znów nie zaczął przepłacać, udało się wyprowadzić klub na prostą bez żadnych przekształceń w “Ruch 1920 Chorzów”. Pozbyto się działaczy, którzy doprowadzili do upadku, poniesiono karę – spadków przecież dałoby się uniknąć, gdyby klub znów zaczął prowadzić kreatywną księgowość i ściągać piłkarzy na miarę własnych ambicji, a nie na miarę własnego konta bankowego. Ale Komisja ds. Licencji odniosła duży sukces. Pokazała, że nie zawsze jedynym rozwiązaniem jest szybkie i krótkie cięcie, czasem faktycznie można partnera oduczyć złych nawyków.

Znów jednak pozostaje pytanie – czy tego właśnie oczekujemy? Czy tak ma to wyglądać? Ruch w okresie balangowania ponad stan przeskoczył kiedyś Podbeskidzie dosłownie o włos, gdy zajął ósme miejsce za sprawą lepszego wyniku w klasyfikacji fair-play. Podbeskidzie zajęło dziewiąte miejsce tuż przed podziałem punktów, ostatecznie spadło z ligi. Gdyby Ruch grał fair i nie używał piłkarzy, na których nie było go stać, Podbeskidzie utrzymałoby się wtedy w lidze. “Górale” zapewne mają nieco odmienną optykę na tę piękną historię o odkupieniu chorzowian w III lidze – ich krzywd nikt im przecież nigdy nie zrekompensuje.

Greckie fatum

Cokolwiek zrobi Komisja ds. Licencji – niezadowolonych będzie wielu. Doświadczenie podpowiada mi klasyczny scenariusz – tuż przed ligą Kotwica nagle wynajduje pieniądze na spłatę najpilniejszych zobowiązań, w Gdańsku też nagle miasto przypomina sobie o konieczności podpisania nowej umowy marketingowej, Komisja odwiesza licencje, runda toczy się zgodnie z planem. Zadowolone są telewizje, które nie muszą zapełniać okienka w ramówce, które powstałoby po wycofaniu z ligi jednej z drużyn. Zadowolone są Ekstraklasa SA oraz Pierwsza Liga Piłkarska, podmioty, które nagle znalazłyby się na bardzo ostrym zakręcie, gdyby ze stawki w połowie ligi wyparowały dwie ekipy. W gruncie rzeczy zadowoleni są nawet wierzyciele – bo pewnie dostaną jakąś część pieniędzy za jesień, a kto wie, może przy dograniu ligi do końca Kotwica i Lechia znajdą też jakieś pieniądze, by zapłacić cokolwiek za 2025 rok. Zadowoleni będą oczywiście działacze Kotwicy i Lechii, a przecież nie da się wykluczyć scenariusza, w którym do obu klubów w międzyczasie dołącza jakiś poważny inwestor czy sponsor.

Ale w takim układzie pozostają ligowi rywale w Ekstraklasie i I lidze. Pozostają też po prostu rynkowi rywale, choćby w obszarze transferów. Rywale, którzy będą rywalizować z podmiotami grającymi na innych zasadach, na granicy prawa. Kibiców Wisły nie ucieszy raczej fakt, że Łukasz Kosakiewicz dostanie część swoich pieniędzy, jeśli jednocześnie ten Kosakiewicz strzeli Wiśle gola. Marnym pocieszeniem dla kibiców Lecha Poznań będzie fakt, że Lechia Gdańsk za sprawą łaskawego oka Komisji ds. Licencji ma szansę jeszcze kiedyś wyjść na prostą – jeśli ta Lechia żyjąca ponad stan urwie Kolejorzowi punkty w nadchodzącym meczu.

Czyli bardziej właściwa byłaby decyzja o ostrym cięciu, o walkowerach i następującym tuż później wykluczeniu z ligi? Bardziej właściwe byłoby zaoranie piłki w Kołobrzegu i Gdańsku, uznanie, że jest jakiś limit dziadowania, kręcenia, zwodzenia i przesuwania terminów? Cóż, pewnie to byłby straszak dla kolejnych miglanców, którzy chcieliby robić interesy w stylu Paolo Urfera. Może w niektórych klubach przyszłoby otrzeźwienie przy zawieraniu kolejnych grubych umów. A może po prostu dwóch wypadłoby z karuzeli, a reszta dalej kręciła się w tym samym tempie, tak jak wyroki przy wielu innych przestępstwach jednak nie wykluczają dalszego istnienia przestępstw.

Jedno jest pewne – cokolwiek postanowi Komisja ds. Licencji i gdziekolwiek narysuje tę nieprzekraczalną granicę dla klubów – ktoś będzie skrzywdzony. Ktoś będzie niezadowolony, ktoś uzna, że to skandal.

Komentarze