Jazda Wisły po równi pochyłej. “Jakoś” zastępuje “jakość”

Artur Skowronek
Obserwuj nas w
fot. Radosław Bełżek Na zdjęciu: Artur Skowronek

Kibice Wisły Kraków mają dość Artura Skowronka i gdyby to oni zarządzali klubem, trenera już by nie było. Trenera wybranego – jak sam w “Foot Trucku” mówił Kuba Błaszczykowski, pod wpływem intuicji. Co gdzieś w tym wszystkim ucieka.

Czytaj dalej…

Wisła cały czas stąpa po cienkim lodzie, ale jeśli mielibyśmy mówić o stawaniu na skraju przepaści, w ostatnich latach zdarzyło się to dwa razy. Najpierw na płaszczyźnie bytowej, gdy z pomocą byłej prezes rozkradli ją bandyci, później sportowej – przegrywając 10 kolejnych meczów ligowych i w bonusie jedenasty w Pucharze Polski. W pierwszym przypadku uratowało ją trio Błaszczykowski-Jażdżyński-Królewski, w drugim Artur Skowronek ze swoim ówczesnym sztabem. Ale to przeszłość, standing ovation już się dokonało, samym – nawet zasłużonym jak tu – poklepywaniem po plecach jeszcze nic nie zbudowano. Przy wspominaniu o obu historiach można odnieść wrażenie, że od tamtego czasu klub nie posunął się o ani jeden krok do przodu, a kto stoi w miejscu, ten się cofa. Zupełnie jakby w Krakowie zadowolono się bylejakością, a jedyną wizją stało się po prostu przetrwanie.

Michał Świerczewski, właściciel Rakowa Częstochowa (wywiad dla Goal.pl tutaj), o perspektywie zatrudnienia nowego trenera po ewentualnym odejściu Marka Papszuna (bo to przecież kiedyś nastąpi, choć nieszybko) mówił ostatnio: “Na pewno nie weźmiemy trenera tylko dlatego, że jest na karuzeli i ma jakieś rozpoznawalne nazwisko. Inna sprawa, że sytuacja wcale nie wygląda różowo, spodziewam się, że trzeba byłoby iść na kompromis i nie wybrać kandydata idealnego, a najlepszego z dostępnych w naszym zasięgu”. Czyli nowy Raków byłby – na tyle, na ile to możliwe – kontynuacją starego, element przypadku zostałby zminimalizowany. Zresztą już sam Papszun był przez Świerczewskiego znaleziony w taki sposób – szef miał wizję gry trójką obrońców i potrzebował kogoś, kto długofalowo będzie tę wizję rozwijał – od treningów i meczów, przez sprowadzanie zawodników skrojonych pod takie ustawienie, po dokształcanie się w tym kierunku.

Kuba Błaszczykowski zatrudnienie Artura Skowronka opisywał tak: “Po trzech godzinach rozmowy stwierdziłem, działając też pod wpływem intuicji, że to jest ten trener”. Wizja i seria spotkań kontra intuicja – rzeczy mniej więcej tak odległe od siebie, jak obecna pozycja Rakowa i Wisły. OK, Błaszczykowskiemu nie można zarzucić, że kompletnie przestrzelił, brał Skowronka w jasnym celu – uratowania Ekstraklasy w sytuacji gorszej niż beznadziejna, i to się udało. Tyle że Wisła spod kreski wyszła w marcu, a od maja, gdy wznowiono rozgrywki, odbywa już niczym nieskrępowaną jazdę po równi pochyłej. W tabeli uwzględniającej ten okres (pół roku! W czasie którego siedem spotkań rozegranych zostało wyłącznie z zespołami z grupy spadkowej) Biała Gwiazda wyprzedza tylko kluby, które rozegrały znacznie mniej meczów od niej (spadkowicze lub beniaminkowie). Wisła Płock będąca bezpośrednio nad krakowianami, z identycznym dorobkiem, pokonała niedawno pod Wawelem swoją imienniczkę 3:0. O roli samego Skowronka w tym wszystkim później.


źródło: 90minut.pl

Zasięgnęliśmy języka w klubie i nieoficjalnie usłyszeliśmy, że aktualnie nie ma w ogóle dyskusji na temat zmiany szkoleniowca, ale nie umiem sobie wyobrazić, by w przypadku, gdyby do niej doszło, Wisła miała wyraźną koncepcję, pod którą zatrudniłaby nowego trenera. Że powstałby klarowny model, tu przykładowo: mamy grać ofensywne 3-5-2 i pod tę taktykę szukamy szkoleniowca, a później zawodników dla niego. Wisła działa bez realnego pionu sportowego, bez dyrektora sportowego. Nawet jeśli kwestie transferów są załatwiane kolegialnie, brak jednej osoby odpowiedzialnej za podążanie w wyznaczanym kierunku (jaki dziś jest kierunek Wisły?) niemal uniemożliwia rozwój drużyny.

Na poziomie zarządzania i kreowania wizji dużo można szefostwu Wisły zarzucić. Są tacy, którzy właśnie tam upatrują przyczyny degrengolady trwającej od maja, czego jedynie skutkiem są słabe wyniki Artura Skowronka. Takie postawienie sprawy robi z trenera ofiarę całej sytuacji, podczas gdy przy wrzuceniu win na wagę, szale zatrzymałyby się w bardzo podobnym położeniu. Nic tu nie jest czarne i białe, aż roi się od szarości. Na barkach Skowronka pracującego w takich warunkach na pewno nie może spoczywać odpowiedzialność za plan o nazwie “Wisła 2022”, bo nikt w Krakowie nie zajmuje się tak odległą przyszłością, ale mówienie, że na tu i teraz trener nie dostał zawodników do gry, a Wisła prezentuje na boisku dokładnie taki potencjał, jakim dysponuje, to bzdura.

Jest rywalizacja niemal na każdej pozycji. Jest też trochę niezłych piłkarzy, którzy ostatnio zaliczyli zjazd ze słowa “jakość” do “jakoś”. Gieorgij Żukow niedługo po transferze i przepracowaniu zimy z Leszkiem Dyją, fizycznie miażdżył Ekstraklasę i pewnie wtedy miałby miejsce w każdej drużynie. Dziś wpadł w rotację w klubie lepszym wyłącznie od spadkowiczów i beniaminków. Michal Frydrych być może jest najlepszym (a już na pewno prawie najlepszym) stoperem ligi. Potencjał Yawa Yeboaha widzieliśmy kilka razy. Stefan Savić latem był najważniejszym celem transferowym Wisły, gdy już było pewne, że podpisze umowę, właściciele klubu wrzucali filmiki z jego umiejętnościami na Twittera. Vullnet Basha zawsze gwarantował pewien poziom, ale i u niego da się dostrzec syndrom uwstecznienia. Kilku nie najgorszych ligowców przy Reymonta jeszcze znajdziemy. Patrząc na kadrę Białej Gwiazdy nie widzę drużyny, dla której szczytem byłaby walka o utrzymanie ze Stalą i Podbeskidziem, a przecież w tym kierunku to zmierza. Wisła stała się drużyną niezdolną do pokonywania rywali z półki wyżej nawet od święta.

Nie za wszystko można winić Skowronka, bo przecież Savić może potrzebować czasu na aklimatyzację, a Aleksander Buksa, który w poprzedniej rundzie zdecydowanie był wartością dodaną, a teraz nie dawał sobie rady na tle III-ligowego KSZO, ma 17 lat i prawo do wahań formy. Ale ogół jest taki, że trudno zauważyć jakikolwiek postęp, za to na liście kompromitacji przybywa pozycji.

Wisła przegrała z Wartą Poznań, która zdaniem wielu ma najsłabszą w lidze kadrę, a w sobotę grała gołą jedenastką. Goście ani przez moment nie zdominowali gospodarzy – nawet, gdy w pierwszej połowie przebywali głównie na ich połowie, trudno przypomnieć sobie jakieś przełożenie tego na dobre akcje. W pewnym momencie zaczęło roić się od dośrodkowań, które są przecież synonimem przypadkowości – nigdy nie jesteś pewien, że piłka wyląduje na czole twojego napastnika. Działo się to po przerwie reprezentacyjnej, gdy wreszcie można było w spokoju pracować z zespołem.

Na pomeczowej konferencji trener Wisły mówił, że zabrakło takiej woli zwycięstwa, jaką zaprezentowała Warta. I skuteczności, choć jakie okazje miał jego zespół?

Sezon jest wciąż w fazie wstępnej, a kibice Wisły widzieli już wspomniane 0:3 z Wisłą Płock, nie niosącą żadnych nadziei grę ze Śląskiem i Lechią (po 1:3) i grzmoty w Ostrowcu.

Tamten mecz z KSZO był antypokazem zarządzania spotkaniem. Do momentu straty gola Wisła miała pełną kontrolę, a gospodarze nawet nie zbliżyli się pod pole karne. W 69. minucie Skowronek przygotował zmianę za najlepszego tego dnia na placu Jeana Carlosa Silvę. Czekający Patryk Plewka przy linii obejrzał wyrównującego gola po rzucie rożnym, by i tak wejść za Brazylijczyka, wydarzenia w żaden sposób nie wpłynęły na zmianę decyzji (trener tłumaczył to niechęcią do przeciążania zawodnika na początku sezonu, nie miało dla niego znaczenia, że drużyna go potrzebuje, a następny mecz grać miała dopiero osiem dni później). Wcześniej boisko opuścił Rafał Boguski, który nie wykorzystał dwóch świetnych okazji, ale w środku pola dominował i ustawiał rywali jak chciał. Gdy po trafieniu na 1:1 KSZO zaczęło przeważać, reakcji Skowronka już nie było i ostatecznie skończyło się klęską.

Co właściwie się zmieniło w maju, gdy Wisła znów zaczęła prezentować swoją brzydszą twarz? Najłatwiej byłoby napisać, że Skowronek zdecydował się rozstać z Leszkiem Dyją, bo przecież w rundę wiosenną weszła “z buta”, a po restarcie ewidentnie fizycznie “nie dojeżdżała”. Dowodów, że jedno z drugim ma coś wspólnego nie będziemy mieć, bazujemy jedynie na uznaniowości, ale – podobnie jak z wpadkami – jeśli coś się dzieje regularnie, trudno mówić o przypadku. Skowronek nigdy nie powiedział wprost, czemu właściwie nie było mu po drodze z Dyją, w jednym z wywiadów dla “Gazety Wyborczej” rzucił jedynie: “Czasami tak jest, że trzeba się rozstać. U mnie na pierwszym miejscu zawsze będzie dobro drużyny, dlatego pragnę skupić się wyłącznie na pracy”. Zasadne jest zadanie pytania: czy od tego czasu widział ktoś dobro drużyny? Na pewno nie objawiło się na boisku. Czy ktoś za błędną decyzję zapłaci? A jeśli nie była błędna, to jak to uzasadnić? Nikt nie pokusił się o refleksję, że kibice Wisły, będący współudziałowcami klubu i współratujący go, gdy trzeba było sięgnąć do portfeli, zasługują na odpowiedzi.

Artur Skowronek nie jest winny całemu złu, jakie widzimy patrząc na grę Wisły, ale nie zrobił wiele, by sobie pomóc. Nie widać ani żadnego skoku jakościowego, ani jakichkolwiek źródeł nadziei, że on wreszcie nastąpi. Nawet jeśli w zespole doszło do zmian personalnych, pewien trzon został zachowany, a drużyna na boisku nie jest w niczym lepsza, niż była pół roku temu. A przecież dołączyli do niej Frydrych i Yeboah, z miejsca dający dodatkową siłę. Artur Skowronek stał się synonimem braku oczekiwań i realną odpowiedzią na model zarządzania dzisiejszej Wisły. Sezon, w którym spada jedna drużyna wydawał się idealny, by przygotować ją do sportowego awansu w kolejnym, ale trudno dostrzec jakąkolwiek inną ścieżkę niż kroczenie od meczu do meczu.

Komentarze