– Lukas Podolski wyciąga do pozostałych piłkarzy pomocną dłoń. Podpowiada, a jednocześnie wymaga i pokazuje, że do piłki trzeba mieć charakter. Bez tego trudno coś osiągnąć, nawet jeśli masz większe umiejętności. Jeśli ktoś nie traktuje piłki jak walki o wielkie sprawy, na boisku i poza nim, raczej nie osiągnie sukcesu. Lukas takim właśnie podejściem stara się zarażać innych – mówi w rozmowie z Goal.pl Jan Urban, trener Górnika Zabrze.
- Jan Urban był jednym z głównych kandydatów do przejęcia reprezentacji Polski po odejściu Paulo Sousy. Przyznaje, że rozmowy były, a ostateczna decyzja PZPN go zaskoczyła
- Z trenerem Górnika porozmawialiśmy jednak przede wszystkim o jego klubie – odejściu Jesusa Jimeneza, sposobie, w jaki rósł zespół i wpływie na to wszystko Lukasa Podolskiego
- Urban mówi też, ile dała mu przerwa od piłki, jaką zrobił sobie przed przejęciem Górnika. – Nie chcę mówić, że odzyskałem zapał do pracy, bo go zawsze miałem, ale gdybym miał wskazać różnicę w samym sobie przed i po tym odpoczynku, to ten zapał jest po prostu jeszcze większy. Nie bez znaczenia jest też to, że przejąłem Górnika
Co z tą reprezentacją?
Była szansa, by to pan brał udział w poniedziałkowej konferencji PZPN?
Wydaje mi się, że tak. Rozmawiałem z prezesem Kuleszą, ale nie miałem wpływu na decyzję, więc temat jest dla mnie zamknięty.
A był moment, w którym czuł się pan faworytem? Bo i takie doniesienia się pojawiały.
Nigdy nie zastanawiałem się, na którym miejscu w hierarchii jestem. Miło, że w ogóle byłem brany przez prezesa pod uwagę. To jest na pewno wyróżnienie dla każdego trenera i ja też tak to odebrałem.
Czuje pan, że ta szansa jeszcze jest przed panem, że ten pociąg jeszcze nie odjechał?
Planuję mocno pracować. Jeżeli efekty będą widoczne, to dlaczego nie?
Teraz w wyścigu wyprzedził pana Czesław Michniewicz. Pokusi się pan o ocenę tego wyboru?
Tak jak wszyscy jestem trochę zaskoczony. Mimo wszystko wydawało się, że to Adam Nawałka zostanie selekcjonerem. Decyzja była inna, nie mogę powiedzieć, bym się jej spodziewał. I tyle mogę dodać, nie chcę wnikać w szczegóły.
- Czytaj także: PZPN, czyli bez strategii za to z zaskoczeniem
- Czytaj także: Świadome ryzyko Żukowskiego. Rangers nie ułatwią mu zadania
Przerwa rozpaliła ogień
Gdy rozmawialiśmy ostatnim razem, był pan krok od powrotu do Ekstraklasy po długiej przerwie. Czuje pan, że ten ogień wrócił, że czasowe odcięcie się od piłki było konieczne?
Czułem potrzebę, by jakiś czas odpocząć, stanąć z boku. Z perspektywy czasu nie mam wątpliwości, że to był dobry ruch. W tej pracy codziennie jest się pod presją, a jednocześnie trzeba robić swoje. By robić jak najlepiej potrzebne są chęci i entuzjazm, a ja dziś czuję, że są na najwyższym poziomie. Natomiast nie jest tak, że przerwa jest konieczna w zawodzie trenera. Każdy siebie i swoje potrzeby zna najlepiej. Nie chcę mówić, że odzyskałem zapał do pracy, bo go zawsze miałem, ale gdybym miał wskazać różnicę w samym sobie przed i po tym odpoczynku, to ten zapał jest po prostu jeszcze większy. Nie bez znaczenia jest też to, że przejąłem Górnika. To szczególne miejsce. Mam na myśli moją przygodę piłkarską, która wiąże się z nim dosyć mocno i nie ulega wątpliwości, że każdy trener, który prowadzi drużynę, w której wcześniej grał, czuje ogień i odpowiedzialność. To dodatkowa motywacja, by kolejny raz zapisać się w sercach kibiców.
W Górniku właśnie pojawił się nowy prezes. Mieliście już okazje rozmawiać?
Rozmawialiśmy, natomiast do konkretnej, dłuższej rozmowy jeszcze nie doszło. Ja rozumiem sytuację, w jakiej znajduje się nowy prezes. Nawet wspomniałem mu o tym, że widzę podobieństwa do tego, gdy trener przejmuje zespół i ma wtedy mnóstwo spraw do poukładania na swoją modłę. Póki co mogę mówić o pierwszym wrażeniu, które jest bardzo pozytywne. Widać, że to człowiek bardzo otwarty, komunikatywny. Spotykać będziemy się często, bo nie unikam chodzenia na górę (w budynku Górnika Zabrze pion sportowy jest na parterze, a biura na drugim piętrze – przyp. red.).
“Jimenez odchodzi, jest nas zbyt mało”
Pewnie prędzej czy później usłyszy pan jego oczekiwania względem siebie, ale pan też zgłasza swoje. Mam na myśli kwestie transferowe, głośno pan mówił np. o konieczności sprowadzenia stopera. To życzenie zostanie spełnione?
Temat jest otwarty. Cały czas oglądamy zawodników, szukamy, sprawdzamy. Ale tu nie chodzi tylko o stopera, ale przede wszystkim też o napastnika. Wszystko wskazuje na to, że Jesusa Jimeneza zabraknie w tej rundzie. Wiemy, że musimy się wzmocnić, a czy nam się to uda? Oby. Bo jest nas po prostu zbyt mało.
Spytam u źródła, bo takie informacje się już pojawiły – Jesus Jimenez faktycznie pożegnał z kolegami?
Nie ukrywam, że Jesus praktycznie odszedł z Górnika. Do spełnienia zostały jedynie formalności, które sprowadzają się do prostej rzeczy – zapłacenia klauzuli odstępnego. Wiedzieliśmy, że Jesus jest w takiej sytuacji. Ja liczyłem się z jego odejściem latem i było blisko, by to nastąpiło. Wtedy udało się go zatrzymać, natomiast nie spodziewałem się, że ktoś zapłaci klauzulę odstępnego, gdy do końca kontraktu zostało raptem kilka miesięcy.
Ponoć nie ma ludzi nie do zastąpienia, ale z nim będzie bardzo trudno… To nie tylko czołowy strzelec Górnika, ale też całej ligi. Ma pan pomysł na grę bez Jimeneza?
Często tak się zdarza, że odchodzi król, a nagle pojawia się inny. Piłka nie lubi próżni, wszystko musi się zazębiać. Ale jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak trudno będzie znaleźć następcę Jesusa, tym bardziej, że trzeba to zrobić za niewielkie pieniądze. I przede wszystkim w okienku zimowym, gdy ciężko jest o jakiegokolwiek zawodnika grającego dobrze. Skłamałbym mówiąc, że czeka nas proste zadanie.
Mówi pan, że czasem w buty starego króla wchodzi ktoś niespodziewany. To nie takie nierealne patrząc, jak indywidualnie pana piłkarze z biegiem rundy szli w górę. Jak to się stało, że np. Robert Dadok, Krzysztof Kubica i kilku innych zawodników było na zupełnie innym poziomie na początku i końca rundy? Słowem – jak pan dokonał takich przemian w drużynie, która raczej swoim potencjałem nie budziła strachu?
To zasługa samych piłkarzy, którzy przyjęli propozycję gry, jaką ja lubię. Rozmawialiśmy na ten temat, słyszałem deklaracje, że oni widzą się w tej wizji, którą ostatecznie zaprezentowaliśmy na koniec rundy. To był proces, w którym czas grał na naszą korzyść. Zespół z miesiąca na miesiąc wyglądał lepiej i zgadzam się z tym, że zawodnicy indywidualnie także. Wspomniał pan o Robercie Dadoku, a ja dołożyłbym jeszcze np. Lukasa Podolskiego, który potrzebował przede wszystkim lepszego przygotowania fizycznego. Rośliśmy organicznie, piłkarze na boisku rozumieli się coraz lepiej, a konsekwencją tego były zdobywane punkty. Od środka każdy widział, że idzie to w dobrym kierunku.
“Wiedziałem, dlaczego zagraliśmy tak źle”
W sezon weszliście jednak bardzo słabo. Bez fałszywej skromności – czy po tych dwóch pierwszych meczach zaskoczył pana stopień postępu w następnych?
Najważniejsze w tym wszystkim było to, że ja wiedziałem, dlaczego zagraliśmy tak słabo te pierwsze dwa spotkania. Po prostu przesadziliśmy z obciążeniami treningowymi w okresie przygotowawczym. To dawało mi względny spokój, bo byłem pewien, że drużyna z biegiem czasu będzie wyglądała lepiej, jeśli chodzi o boiskową świeżość. W meczach z Pogonią i Lechem nasi zawodnicy byli wolniejsi, przytłumieni. Ich parametry wskazywały, że powinni być na wyższym poziomie, więc ich wzrost był kwestią czasu. Natomiast to, jak w przyszłości będzie wyglądała drużyna, było w pewnym stopniu niewiadomą. Zdecydowaliśmy się przecież na grę kombinacyjną, techniczną, chcieliśmy grać piłką, by ładnie to wyglądało i jednocześnie było w miarę efektywne. Nie jest łatwo przewidzieć, co jest na końcu takiej drogi. Z perspektywy czasu teraz możemy powiedzieć, że plan wypalił i przyniosło nam, jako sztabowi trenerskiemu, dużo satysfakcji. Choć zawodnikom chyba też. Widziałem, że nasza gra ich cieszy.
Mecz z Legią to dla pana mecz rundy w wykonaniu Górnika?
To było znakomite widowisko, bo nie brakowało niczego. Niesamowite zwroty akcji. W 90. minucie strzeliliśmy przecież nieuznanego gola, by po chwili ten sam zawodnik zdobył prawidłowego. Było wiele dramaturgii, a poza tym dobrej gry i z naszej strony, i w dużej mierze Legii. Bo przecież wyciągnęli z wyniku 0:2 na 2:2 i niewiele zabrakło – spalony był minimalny – by wyszli nawet na prowadzenie. Natomiast meczów, które określiłbym jako bardzo dobre z naszej strony było więcej. Mnie podobał się zwłaszcza ten z Wisłą Płock, gdzie nie było może takiej atmosfery i pełnego stadionu, jak z Legią, ale odrabianie strat było czymś fantastycznym. Można było zauważyć, jaka więź wywiązała się między kibicami a drużyną, jak wielkie było wsparcie i jak ono niosło. Nie było to bez znaczenia dla tego, że czym dłużej mecz trwał, tym lepiej graliśmy.
W meczu z Legią pozwolił pan zadebiutować 15-letniemu Dariuszowi Stalmachowi. Jak się to robi w praktyce? Przed meczem obejmuje go pan jakąś specjalną opieką mentalną, wiedząc, że chłopak pewnie w głowie cały czas gra już ten mecz?
Może nie opieką mentalną, a obserwacją w trakcie tygodnia. Jak się zachowuje od momentu, gdy dostanie sygnał, że są szanse na to, by wystąpił w takim spotkaniu. Rozmowy oczywiście były, ale krótkie i konkretne, natomiast ważniejsze dla mnie było patrzenie na to, jak on to przeżywa, jaka jest jego reakcja. Poza tym nie zdecydowałbym się na taki ruch, gdybym nie miał wiary, że on jest przygotowany pod kątem formy sportowej. Pamiętajmy, że ja Darka Stalmacha miałem o wiele dłużej, nie dostałem go przed samym meczem z Legią. Trenował z nami od dłuższego czasu, mógł się zapoznać z rytmem, jaki jest wymagany w Ekstraklasie. Gdy przyszło do momentu wyboru, zastanawiałem się, czy postawić na niego, czy Krzyśka Kubicę. Ich formę oceniałem bardzo podobnie, ale po obserwacjach z tygodnia, zdecydowałem się na Darka. Podobnie w przeszłości zrobiłem w Legii z Arielem Borysiukiem, gdy jednym z jego pierwszych meczów, w jakich dałem mu zagrać w Ekstraklasie, było spotkanie z Lechem Poznań. Wiem, że takie decyzje są zaskakujące dla ogółu, ale w gruncie rzeczy jedyną osobą, która może w takim przypadku stracić, jestem ja. Przecież gdyby Darkowi się nie udało, nic by się nie stało. Nikt nie miałby do niego pretensji, bo to młody chłopak. Wciąż trenowałby z zespołem i czekał na następną szansę. A przy niekorzystnym wyniku mnie by się oberwało dosyć mocno. Choć nie podejmowałem tej decyzji bez wyraźnych sygnałów, że mogę to zrobić. Obserwowałem, analizowałem, czy może sobie poradzić, porównywałem alternatywy. I wyszło mi, że nie ma przeszkód, by zagrał.
Docieranie się z Lukasem Podolskim
Jak wyobrażał sobie pan współpracę z Lukasem Podolskim i jak przyrówna pan rzeczywistość z tymi oczekiwaniami? Pytam szerzej niż tylko o boisko, bo dla takiego klubu jak Górnik Podolski jest kimś więcej niż tylko jednym z jedenastu na murawie.
Moje oczekiwania były zdecydowanie mniejsze niż większości kibiców i mediów. Przede wszystkim ludzie myśleli, że Lukas będzie strzelał nie wiadomo jaką liczbę bramek, a wystarczyło spojrzeć, ile strzelał w poprzednich sezonach. Wiem, że grał w mocniejszych ligach od naszej, ale zdawałem sobie sprawę, jak nieprzyjemna do gry może być nasza Ekstraklasa – z jej wszystkimi przywarami, czyli siłowymi rozwiązaniami, rwanymi akcjami, brakiem płynności, choć oczywiście to też się zmienia i coraz więcej zespołów stara się grać ładnie, piłką. Nie wiedziałem też, w jakiej dyspozycji przyjdzie do nas Lukas. Jak się okazało, trzeba było nad tym aspektem popracować. A to, że Lukas jest zawodowcem pełną gębą, doszedł do pełnej dyspozycji fizycznej w dość krótkim czasie. Od tego momentu było widać, jakiej klasy jest zawodnikiem i że będzie bardzo pomocny.
Mówiliśmy wcześniej, że kilku zawodników Górnika indywidualnie wyglądało całkiem inaczej wcześniej i później. Podolski jest też jednym z nich, koniec rundy w jego wykonaniu był wyśmienity. Wcześniej chodziło tylko o kwestie fizyczne, czy musieliście się jeszcze dotrzeć?
Jeśli chodzi o samą współpracę z Lukasem, ja nie wiedziałem, jaki to jest gość pod względem charakteru, bycia w szatni, zachowywania się w niej. Jak funkcjonuje na boisku, jak odnosi się do swoich partnerów. Na początku więc obserwowaliśmy się wzajemnie. Wydaje mi się, że też grałem w przeszłości na całkiem niezłym poziomie europejskim, więc łatwiej nam się było dogadać. Podejrzewam, że on widział, że ja wiem, o co w tym wszystkim chodzi, co ułatwiło nam relacje. Przy okazji dodam, że Lukas nie afiszował się ze swoim CV, nie podnosił głowy wysoko, tylko zachowywał się normalnie i dawał dobry przykład, jak powinien zachowywać się profesjonalista. To wszystko pomagało chłopakom.
Słuchając pana nasunęło mi się takie porównanie. Gdy Ibrahimović wracał do Milanu, Stefano Pioli był pod wrażeniem, w jakim stopniu sama jego obecność buduje mental jego młodych zawodników. Coś podobnego miało miejsce w Zabrzu po przyjściu Podolskiego?
Miało i ma. Lukas wyciąga do pozostałych piłkarzy pomocną dłoń. Podpowiada, a jednocześnie wymaga i pokazuje, że do piłki trzeba mieć charakter. Bez tego trudno coś osiągnąć, nawet jeśli masz większe umiejętności. Jeśli ktoś nie traktuje piłki jak walki o wielkie sprawy, na boisku i poza nim, raczej nie osiągnie sukcesu. Lukas takim właśnie podejściem stara się zarażać innych.
Nigdy nie czuł pan dyskomfortu z powodu łączenia przez niego obowiązków z udziałem w niemieckim „Mam Talent”?
Tak naprawdę to my w ogóle tego nie odczuliśmy, że on gdzieś jeździł. Po pierwsze wiedzieliśmy, na co się piszemy. Z bardzo dużym wyprzedzeniem znaliśmy daty, kiedy go nie będzie, a tak naprawdę wszystko poukładało się jeszcze inaczej ze względu na sprawy covidowe. Wyszło tak, że de facto cały czas miałem Lukasa do dyspozycji.
Tyle rozmawiamy o poprzedniej rundzie, a u progu następna. Jak nastrój przed meczem ze Stalą Mielec?
Jest nutka niepewności. Sparingi sparingami, ale liga to inna para kaloszy. Jak każdy trener oczekuję już tego pierwszego spotkania, by sprawdzić autentyczną formę drużyny w meczu o stawkę. Zwłaszcza w przypadku, gdy niemal na pewno zabraknie tak ważnej postaci, jaką był dla nas Jesus Jimenez.
Komentarze