– Oczywiście, przegrywaliśmy mecze, ale to, z jaką obelgą się spotkaliśmy, było za grube. Nie możemy w jednym miesiącu klepać się po plecach i razem świętować, a w drugim słyszeć, że mamy za przeproszeniem wy… wyjeżdżać z tego klubu. To nie spodobało się całej drużynie – mówi w rozmowie z Goal.pl Filip Bednarek.
- Bramkarz Lecha Poznań szeroko opowiedział o swoich odczuciach z ostatnich miesięcy
- Wiele z nich dotyczyło zachowania kibiców, którzy popadają ze skrajności w skrajność
- Poza tym zdradził, co odróżnia Macieja Skorżę od Johna van den Broma oraz dlaczego nie założy Twittera
Potrzeba odcieni szarości
Czułeś się jak na przejażdżce rollercoasterem w kończącej się rundzie?
Nawet rozszerzyłbym to o pozostałe miesiące tego roku. Ten trudny moment nastąpił przecież niemal zaraz po mistrzostwie Polski. Oczywiście, przegrywaliśmy mecze, ale to, z jaką obelgą się spotkaliśmy, było za grube. Nie możemy w jednym miesiącu klepać się po plecach i razem świętować, a w drugim słyszeć, że mamy za przeproszeniem wy… wyjeżdżać z tego klubu. To nie spodobało się całej drużynie, bo uważam, że trzeba się wspierać w trudnych momentach. Takim działaniem negatywnym nic nie wskóramy. Przetrwaliśmy dzięki sile mentalnej, jaka zrodziła się w drużynie, a to pokazuje, że każdy z nas wie, jak trzeba być mocnym, gdy się gra w Lechu Poznań.
Widać, że naprawdę to musiało boleć.
Nie chcę nikomu ujmować, bo przecież ci, którzy stali pod bramą, też są kibicami, ale po co to ciągłe popadanie w skrajności? Ale nie chcę tego oceniać, bo moją rolą jest gra na boisku, a jeśli ktoś czuje potrzebę, by w ten sposób “motywować drużynę”, to jego sprawa. Ale ja pod tym się nie podpisuję.
Ten rollercoaster Lecha, o którym mówimy, jest jakby odzwierciedleniem twojej sytuacji w klubie. Kibice często nie darzyli cię zaufaniem, a zazwyczaj i tak wychodziło na twoje.
Ktoś mnie kiedyś zapytał: jak to jest możliwe, że tak się rozwinąłem? Odpowiedziałem, że zawsze byłem tak samo dobry, tylko nie zawsze ludzie wierzyli we mnie. Prawda jest taka, że przez 2,5 roku w Lechu nikt we mnie nie wierzył. Czy broniłem karne z Charleroi, czy zdobywałem mistrzostwo Polski. Któryś dziennikarz napisał po wywalczeniu tytułu, że “mistrzostwo zdobyte bez bramkarzy”… Mnie nie zależy na udowadnianiu swojej wartości komukolwiek, bo ja swoją wartość znam. Liczę się tylko ze zdaniem pierwszego trenera i trenera bramkarzy.
Brzmisz, jakby potrzeba ulania sobie dojrzewała w tobie, aż dziś nadszedł ten moment.
Nie. Ja naprawdę nie czuję potrzeby wylewania żalu. Mówię wyłącznie o faktach. Nie sądzę, bym powiedział coś, co nie było prawdą, albo coś, co kogoś mogło urazić. Mami z bardzo dużo pewności siebie, bo myślę, że na nią zapracowałem.
Jedynka na stałe?
Lech nie musi już szukać bramkarza numer jeden, bo ma go u siebie?
Lech to taki klub, w którym konkurencja musi być na każdej pozycji. Ja planuję udowadniać, że zasługuję na jedynkę, ale jeśli będę miał trudniejszy moment i zacznę zawodzić, to osoba, która na mnie napiera, ma prawo dostać swoją szansę. To nie byłoby dobre, gdyby nagle doszło do sytuacji, że w walce o miejsce w bramce jestem sam. Ktoś cały czas musi naciskać, bym wiedział, że nie mogę dać argumentu, iż należy mnie zmienić. Myślę, że na razie zbyt wielu takich argumentów nie daję. To nie jest też tak, że ja nagle nauczyłem się bronić. Bramkarzy często ocenia się przez pryzmat puszczonych goli, mówi się: o, nie wyszedł do tej wysoko lecącej piłki. A to jest zbyt zero-jedynkowa ocena, by uznać ją za rzetelną. Na wyjście z bramki jest tyle składowych, że musielibyśmy tu posiedzieć kilka godzin, by o tym rozmawiać. Ogólnie jest bardzo mało ludzi, którzy mogą w tym temacie podjąć wartościową dyskusję.
To porozmawiajmy o twoich potencjalnych konkurentach. Myślisz, że optymalny skład bramkarski na przyszły sezon to ty, Krzysztof Bąkowski i Bartosz Mrozek?
Nie wybiegałbym tak daleko w przyszłość. Krzysiek nie grał jeszcze powyżej I ligi. Bartek zagrał parę meczów w Stali Mielec, ale nie zapominajmy, że specyfika gry w Stali i w Lechu jest zupełnie inna. W Lechu czasem dostaniesz jeden strzał na bramkę, a w Mielcu przeciwnicy cię nieco bardziej rozgrzewają. Masz więcej okazji do wykazania się, ale też jest zupełnie inny ciężar mentalny. Bartek złapie dobry rytm, nabierze doświadczenia i miejmy nadzieję, że wracając do Lecha nawiąże ze mną walkę, bo uważam, że to super bramkarz. Ma bardzo dobre warunki, świetnie gra na linii, ma wiele atrybutów umożliwiających mu grę w takim klubie jak Lech Poznań. Oby umiał dobrze obejść się z presją, jaka temu towarzyszy.
Często piłkarze mówią, że trybuny ich poniosły do zwycięstwa. A jak to wygląda z perspektywy bramkarza? Zdarza się, że mając za plecami tysiące kibiców, jak sam powiedziałeś popadających ze skrajności w skrajność, presja nie tyle pomaga, co paraliżuje?
Nie. Bramkarze mają dokładnie tak samo, jak piłkarze z pola. Im pełniejszy stadion, im większy tumult, tym łatwiej osiąga się właściwy flow i pełną koncentrację. Osobiście gorzej mi się gra przy pięciu niż przy czterdziestu tysiącach kibiców.
Czym się różnią dwaj trenerzy?
Kończycie rundę w dobrych nastrojach, w chwili, gdy rozmawiamy, macie tylko punkt straty do podium. Można śmiało mówić, że pogodziliście grę w lidze i w pucharach. Dwa lata temu to się nie udało. W jednym z wywiadów mówiłeś, że w pewnym momencie morale tak padło, że nie było czego zbierać. Jak to się zatem stało, że tym razem po tak złym starcie stało się inaczej?
Różnicę stanowi szerokość kadry i doświadczenie zawodników. Dziś mamy dużo więcej takich, którzy potrafią nosić fortepian, wtedy większość chciała jedynie na nim grać. Słabe lub mocne morale też nie bierze się znikąd, a często właśnie z doświadczenia. Teraz po sezonie mistrzowskim został trzon. Szkielet, na bazie którego mogliśmy budować następny sezon. Wtedy jest łatwiej.
Trzon został, ale zmienił się trener. Jak porównałbyś Johna van den Broma do Macieja Skorży?
Trener Skorża zna polskie realnie i pracuje bardziej w polskim stylu. Przywiązuje większą uwagę do detali, do taktyki. Trener Van den Brom bardziej dąży do tego, by drużyna miała mentalność zwycięzcy. Bez względu, czy zagra w taktyce X czy Y, ten mecz ma za wszelką cenę wygrać. Trener Skorża budował podstawę merytoryczną, a teraz skupiamy się bardziej na sobie. Wychodzimy jakby z własnych sił i nie zwracamy uwagi na przeciwnika.
Masz poczucie, że to, co działo się na początku sezonu, mogło wynikać z szoku, jakim na pewno było niespodziewane odejście trenera Skorży?
Myślę, że to była zmiana metodyki treningu. Zawodnicy potrzebowali więcej czasu na adaptację, bo nie zapominajmy, że tego czasu trener Van den Brom miał tylko dwa tygodnie. Trudno liczyć, że to wystarczy, by drużynę przygotować do meczów o takiej randze. Pierwszy mecz z Karabachem napawał optymizmem, a potem przytrafił się tamtej mecz na wyjeździe… On wprowadził duże zwątpienie, sporo niepewności, a podejrzewam, że gdyby inaczej się potoczył, może w ogóle nie rozmawialibyśmy o trudnym początku. To takie aspekty, gdzie w piłce linia między opinią X, a Y jest bardzo cienka.
Krótka rzecz o frustracji
To był dla ciebie najlepszy rok w karierze?
Nie wiem. Zaczynałem go z drugiego miejsca, co było dla mnie trudne do przeżycia. Nie spodziewałem się, że po dwóch tygodniach przyjdzie nowy bramkarz i nagle zostanę posadzony na ławce. Ale było jak było, nie szukałem po tym jakiejś rozmowy, tylko wiedziałem, że muszę zrobić krok w tył i ciężko pracować. Czułem, że jak nadejdzie szansa, to ją wykorzystam. Cała moja kariera polega na tym, by walczyć z wieloma niedźwiedziami na drodze, jak ja to nazywam. Tym razem dostałem szansę po pięciu meczach, w innych klubach było to po dziesięciu czy dwudziestu. To dodaje charakteru i sprawia, że satysfakcja z ciężkiej pracy jest jeszcze większa. Gdyby ten sezon inaczej się dla mnie ułożył, pewnie pojawiłoby się dużo frustracji i musiałbym sobie jakoś z tym poradzić.
Jak sobie radzisz z frustracją?
Staram się wyciszyć, nie rozmawiać zbyt wiele z ludźmi, by ich czymś nie urazić. Ważna jest też świadomość, że są różne etapy frustracji – ta na gorąco jest najbardziej szkodliwa, więc po prostu trzeba ją przetrwać, a później jest łatwiej.
Sam mental nie ucierpiał, gdy na dzień dobry po przyjściu Artura Rudki zostałeś odstawiony od gry?
Tak długo, jak jesteś pracownikiem klubu i masz z nim kontrakt, tak długo nie powinieneś okazywać frustracji, że coś idzie nie tak po twojej myśli. Jestem tak stworzony, że tę frustrację przekuwam w energię i jeszcze mocniej chcę udowodnić, że osoba, która wybrała mojego konkurenta, podjęła złą decyzję. Nie pukam do drzwi trenera, a pokazuję mu się na treningu.
Ostatnio powodów do frustracji nie masz wielu. Trybunom zdarza się już krzyczeć twoje nazwisko.
OK, jest to może jakimś moim personalnym zwycięstwem, ale nie było to moim priorytetem. Uwierz, nikt bardziej nie sprowadza mnie na ziemię bardziej ode mnie samego. Natomiast drażni mnie przyklejanie łatek. Traciliśmy gole po stałych fragmentach gry, to zaczęło się mówić, że nie potrafię grać na przedpolu. Wydaje mi się, że czasy, w których obecnie żyją piłkarze, są trudniejsze niż kiedyś. Każdy dziś może napisać w Internecie, że do niczego się nie nadajesz. Wielu z piszących to opiniotwórcy, więc ich zdanie powielają inni. To nie jest fair. Mało kto patrzy na to, że my też jesteśmy ludźmi i może nas to dotykać.
Nie założy Twittera
Nie myślałeś, by wejść w dyskusję w sieci, jeśli z czymś się nie zgadzasz? Piłkarze coraz częściej tak robią.
Nie… Nikomu nie zabraniam pisania w sieci, każdy ma do tego prawo, ale żeby z tym dyskutować? Nie chcę zniżać się do tego poziomu. To nie jest ode mnie zależne, że ktoś wejdzie w Internet i napisze swoje subiektywne zdanie. Dopóki będzie ono wyłącznie subiektywne, dopóty ja nie będę miał ochoty wchodzić w interakcję. Myślę, że 99 proc. ludzi, którzy wyrażają swoje zdanie w Internecie, spotykając mnie na ulicy, baliby się powiedzieć mi to w twarz. Ja staram się tego nie czytać, aczkolwiek wiem, że występuje. Dotyka to moich rodziców, żony, bo oni częściej ode mnie wchodzą na Facebooka i Twittera, by sobie coś poczytać.
Dużo rozmawiamy o mentalu, więc to dobry moment, by spytać, jak to jest, że kilka dni po pokonaniu Villarrealu 3:0, przyjeżdża Korona Kielce, z którą macie wszystko pod kontrolą, a nagle mecz zaczyna wam się wymykać i do ostatniej minuty trzeba drżeć o wynik?
Błędem było to, że daliśmy nadzieję Koronie. To dla nas lekcja, że prowadząc 2:0 nie masz prawa doprowadzić do sytuacji, w której przeciwnik strzela ci dwie bramki. Zabrakło pewnie nieco kontroli nad sobą, przytrafiła się słabsza faza meczu. Traciliśmy piłki, biegaliśmy nie po swoich pozycjach, weszło w nas pewnie zbyt wiele pewności siebie. Zamiast grać, to co potrafimy, zaczęliśmy robić cyrk. Zabrakło odpowiedniej dyscypliny. Gdybyśmy cały czas grali to, co przez pierwsze 60 minut, pewnie skończyłoby się zupełnie innym wynikiem, a ludzie na trybunach nie mieliby aż tylu nerwów. Chwała Filipowi (Szymczakowi – przyp. red.), że strzelił tę bramkę po dośrodkowaniu Alana (Czerwińskiego – przyp. red.). Jego pierwsza, na wagę zwycięstwa w doliczonym czasie, więc na pewno smakowała super.
To jest chyba też różnica między wami teraz, a wami sprzed dwóch lat.
Coś w tym jest, bo o ile kiedyś mówiłem, że morale spadło na samo dno, tak teraz czuję, że cały czas utrzymujemy je w odpowiednim balansie. Po przegranych meczach nie dołujemy się.
Zastanawiałeś się już nad tym, czy chciałbyś zakończyć karierę w Lechu?
Nie. Z moim podejściem do sportu jeszcze z 10 lat gry przede mną. To zbyt daleka droga, bym myślał, co się przez ten czas wydarzy. Najpierw chcę dokończyć kontrakt, a później zobaczymy, gdzie ten statek zacumuje.
A po karierze?
Moja rodzina mieszka w Holandii, więc pewnie będę chciał nadrobić stracony czas z nimi. Innych planów póki co nie mam.
Komentarze