Ekstraklasa: Coraz mniej “odpałów” prezesów. Wisła antyprzykładem

Adrian Gula nie wytrwał w Wiśle do końca sezonu
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Adrian Gula nie wytrwał w Wiśle do końca sezonu

Kiedyś było tak – obrońca nie upilnował napastnika, ten strzelił gola, a że była to druga kolejna porażka, trener stracił pracę. Dziś zmieniło się to na lepsze. Kluby coraz rzadziej zwalniają trenerów przy akompaniamencie społecznego oburzenia. Ale jest i tak, że wyrzucić szkoleniowca muszą i właściwie same nie wiedzą, czego chcą.

  • W Polsce coraz więcej trenerów dostaje szansę na lata, a nie do lata
  • W obecnym sezonie pracę straciło wprawdzie 11 szkoleniowców, ale tylko w dwóch przypadkach były to naprawdę kontrowersyjne zmiany, które mogły budzić oburzenie
  • To dobry trend, ale wciąż są przykłady jak Wisła Kraków, gdzie w ciągu ostatniego roku zatrudniono trzech trenerów. Każdego z zupełnie inną wizją

Patrzenie z zazdrością

Gdy Alex Ferguson odchodził na emeryturę, miejsce na swojej pierwszej stronie poświęciło temu wydarzeniu 38 gazet z całego świata. Nazwanie go symbolem długowieczności mogłoby zostać uznane za niedopatrzenie, bo człowiek, któremu kolejni szefowie przedłużali kilkuletni kontrakt więcej razy, niż do jego ery Manchester United miał trenerów po wojnie, stał się niemal synonimem nazwy klubu. Mówiłeś – Manchester United, od razu myślałeś – Alex Ferguson. Z perspektywy Ekstraklasy, w której już wtedy powstało powiedzenie “miał być trener na lata, a nie wytrzymał do lata” mogliśmy patrzeć na to z zazdrością. U nas Józef Wojciechowski potrafił zwolnić Theo Bosa siedem dni po deklaracji, że na pewno nie ruszy go do końca sezonu. Kilka lat wcześniej Bogusław Cupiał podziękował polskiemu kandydatowi na bycie Fergusonem – Henrykowi Kasperczakowi – w momencie, w którym Wisła prowadziła w tabeli z bilansem 11-2-0. Ciekawie wyglądało też pożegnanie Czesława Michniewicza z Niecieczą. Właściciele klubu nie chcieli, by dłużej prowadził Termalikę, bo ta była “zaledwie” na siódmym miejscu, a przecież jeszcze kilka tygodni wcześniej – też za Michniewicza – wskoczyła na sam szczyt tabeli.

Czasy się zmieniają

Anglia wciąż wydaje się być niedoścignionym wzorem pod kątem długości prowadzenia klubu, ale gołym okiem widać, jak czasy się zmieniają. Tam już nie ma Fergusonów, czy Wengerów, któremu brakło niespełna trzech lat, by móc się chwalić prowadzeniem Arsenalu w czterech różnych dekadach. Aktualnie najdłużej pracującym trenerem w klubie grającym w Premier League jest Sean Dyche – zatrudniony w Burnley od ponad dziewięciu lat. Juergenowi Kloppowi pół roku temu stuknęło sześć lat w Liverpoolu, Pepowi Guardioli – pięć w Manchesterze City. W całej lidze ogólnie pracuje dziewięciu szkoleniowców, którzy ze swoim klubem związali się przynajmniej dwa lata temu. W Ekstraklasie – pięciu. Rekordzista Marek Papszun w kwietniu będzie obchodzić sześciolecie pracy w Rakowie. Waldemar Fornalik (Piast Gliwice) i Kosta Runjaić (Pogoń Szczecin) przebili już cztery lata, Dariusz Banasik po obecnym sezonie też dobije do tej granicy w Radomiaku, a listę trenerów z minimum dwuletnim stażem zamyka u nas Kamil Kiereś (Górnik Łęczna).

Coraz mniej szaleństwa

Co jeszcze kilka lat nie było oczywistością, zmiany szkoleniowców w Polsce zaczynają mieć ręce i nogi. Oczywiście nie wszystkie – o szczególnych przypadkach będzie niżej w tekście – ale jednak coraz rzadziej się zdarza, by komunikat ze słowami “trenerowi dziękujemy za trud włożony w prowadzenie zespołu i życzymy powodzenia w dalszej karierze” budził powszechne oburzenie. W obecnym sezonie pracę w Ekstraklasie straciło 11 trenerów (dwóch w Legii Warszawa) i niemal we wszystkich przypadkach zmiany były dokonywane w chwili, gdy większość z kibiców postąpiłaby tak samo. Nie jest już tak, jak mówił – nota bene też zwolniony – Michał Probierz, że trenerów w Polsce się nie szanuje. Wątpliwości wciąż budzi natomiast coś zupełnie innego – rodzaj rekrutacji. Nie może być przypadku w tym, że najdłużej pracuje ze swoim zespołem Marek Papszun, wybrany przed laty niemal z castingu i według ściśle określonego klucza. Właściciel Rakowa Michał Świerczewski miał wizję gry swojego zespołu – fundamentem była gra trójką obrońców – i zrobił wszystko, by dobrać kogoś idealnie pasującego do tego klucza. Przedłużenie własnej myśli tyle że z większymi umiejętnościami trenerskimi i przede wszystkim papierami. Nie ma też przypadku w tym, że Wisła Kraków bez przerwy zmieniająca swoje wizje, co chwilę musi trenerów zwalniać. I nawet jeśli te zwolnienia są zrozumiałe lub wręcz konieczne, może najwyższy czas, by przyczyn takich decyzji poszukała na etapie zatrudniania.

https://www.goal.pl/artykuly/zlota-pilka-nowe-zasday-potwierdzone/

Które zwolnienia były kontrowersyjne, a które nie?

Pierwsza zwolniła Lechia Gdańsk. Pożegnanie z Piotrem Stokowcem było zaskakujące, zwłaszcza że nastąpiło już po 6. kolejce, w dodatku w momencie, w którym Lechia zajmowała czwarte miejsce w lidze. Gdańszczanie mieli jednak dużo mniej efektownie wyglądający bilans spotkań 2-3-1, ale nawet nie to było najważniejsze. Drużyna ewidentnie zatrzymała się w rozwoju, a z szatni co jakiś czas dobiegały głosy niezadowolenia. Jeśli w niektórych przypadkach można mówić o wyczerpanej formule, to właśnie w Gdańsku.

Legia pozbyła się dwóch trenerów – Czesława Michniewicza i Marka Gołębiewskiego. Pierwszy nie dostał takich narzędzi, jakich chciał, ale przynajmniej nie można mówić, że nie dostał czasu na wyprowadzenie drużyny z kryzysu. Zatrudnienie drugiego było przedziwnym zabiegiem, bo Dariusz Mioduski wpuścił do szatni trenera rezerw licząc, że ten ma na tyle wysokie umiejętności, by ugasić największy pożar w historii. Jego zwolnienie nie było kontrowersyjne, było za to naturalną konsekwencją zatrudnienia.

Bardzo nieładnie pachniało zamienienie Piotra Tworka na Dawida Szulczka. Z jednej strony Warta pikowała, nie tylko nie wygrywała, ale też nie strzelała bramek. Tworek stał się ofiarą nie tylko własnego sukcesu, ale także rzeczy od siebie kompletnie niezależnych. W zamian za piłkarzy, którzy ciągnęli grę w poprzednim sezonie, nie dostał wartościowych następców. W Poznaniu nie zaakceptowano, że to poprzednie rozgrywki były wyraźnym odchyleniem od normy, a kadra, jaką dostał w tym roku Tworek grała mniej więcej na miarę swoich możliwości. Nie zdecydowano się pójść drogą Górnika Łęczna, który nawet po serii porażek jasno ogłosił (i się tego trzymał), że Kamil Kiereś po nieoczekiwanym sukcesie poprowadzi zespół do końca sezonu, choćby miał zakończyć go spadkiem. Szulczek sprawił, że Warta zaczęła walczyć o utrzymanie (a nie pogodziła się ze spadkiem), jednak zwolnienie Tworka było jednym z dwóch najbardziej kontrowersyjnych.

Odejście Michała Probierza z Cracovii było o tyle zaskakujące, że nikt o nim głośno nie mówił. W tym przypadku broni się jednak wszystko, bo Probierz mając cztery lata spokoju oraz ogromną decyzyjność w budowaniu kadry nie sprawił, by ktokolwiek mógł zauważyć postęp. Paradoks polega na tym, że nie zawsze da się go liczyć w trofeach, bo w czasie, gdy Cracovia Probierza sięgnęła po Puchar Polski, Pogoń Szczecin nie zdobyła absolutnie niczego. A którą z tych dwóch drużyn można wskazać, jako tę zaliczającą progres? No właśnie…

Mariusz Lewandowski, Dariusz Żuraw i Ireneusz Mamrot to były dymisje wręcz oczekiwane (może najmniej ta pierwsza, tu znów musielibyśmy wrócić do rozmowy o potencjalne zespołu), Adrian Gula właściwie tydzień po tygodniu pokazywał, że proces, w jakim umieścił Wisłę Kraków, wkrótce może objąć grę w I lidze. Podobnie jak Jacek Magiera w Śląsku Wrocław, który stał się najgorszą drużyną ostatnich pięciu, dziesięciu i piętnastu kolejek. Zupełnie abstrakcyjne było natomiast zwolnienie Macieja Bartoszka, któremu nie pozwolono wyprowadzić zespołu z pierwszego kryzysu, w jaki wpadł. I to w sytuacji, w której mógł wyprowadzać go w spokoju, bo trudno zakładać, że Wisła Płock zaczęłaby być zamieszana w walkę o utrzymanie.

Wisła Kraków jako antyprzykład

Żadna z trzech ostatnich decyzji Wisły o rozstaniu z trenerami nie była błędna. Ale w żaden sposób nie świadczy to dobrze o zarządzaniu klubem. Wisła pod obecnymi rządami jest wręcz antyprzykładem nie tylko budowania zespołu, ale też zatrudniania trenerów. Jeśli nawet pojawia się konkretna wizja jego pracy – tak było w przypadku Adriana Guli – jest ona wyrzucana na śmietnik wraz z odejściem szkoleniowca. Słowak preferował konkretny styl gry oparty na posiadaniu piłki i dominowaniu przeciwnika. Nic z tych rzeczy nie udało mu się zrealizować, a to był wystarczający powód, by już nie próbować kontynuować tego planu na lata. Już z kimś innym u steru. Przy okazji ścierających się koncepcji zbyt wielu osób nie przetrwał również dyrektor sportowy Tomasz Pasieczny obwiniany właśnie za zatrudnienie Guli.

Podpisanie kontraktu z Jerzym Brzęczkiem w tych okolicznościach całkowicie się broni. Były selekcjoner przyszedł w roli zadaniowca mającego utrzymać Wisłę w Ekstraklasie. Jego kontrakt gwarantuje mu automatyczne przedłużenie na kolejny sezon w przypadku realizacji tego celu, co oznacza, że Wisła wprost przyznała, że teraz swoją przyszłość widzi inaczej. Już nie w posiadaniu i dominowaniu. Wcześniej jak zbawienie przyjęto w Krakowie gegenpressing Petera Hyballi, który przecież był tu jeszcze rok temu. W ciągu 12 miesięcy właściciele Wisły przyjęły więc trzy zupełnie różne koncepcje, jakby wprost zaprzeczały, że sami wiedzą, czego chcą.

Coraz więcej profesjonalizmu

Działania Wisły na szczęście dla Ekstraklasy nie są żadnym wyznacznikiem, bo profesjonalne podejście do zatrudniania trenerów jest coraz mocniej widoczne. Lechia Gdańsk chciała się zmienić z brzydkiego kaczątka i grać bardziej do przodu, więc wyskautowała Tomasza Kaczmarka, od razu dając do zrozumienia, co jest celem tego szkoleniowca. Lada dzień będzie miała na koncie więcej strzelonych goli niż w całym poprzednim sezonie, co przy okazji dość regularnie idzie w parze ze zdobywaniem punktów. Zatrudnienie Adama Majewskiego w Stali Mielec było pokierowane zdobytym przez niego doświadczeniem w Stomilu Olsztyn i pracy w trudnych warunkach. Jego umiejętnością tworzenia największej gwiazdy zespołu nie z piłkarzy, a z systemu gry. Jacek Zieliński w przeciwieństwie do Michała Probierza miał dawać więcej szansy młodym polskim piłkarzom – i z dobrym efektem daje. Nawet Jan Urban nie został zatrudniany jedynie, by odkurzyć to nazwisko, a dostał konkretne zadanie – pogodzenie zdobywania punktów z grą ofensywną. Dziś Górnik gra dokładnie tak, jak w zaplanowanej wizji. Oczywiście Wisła Kraków sięgając po Gulę też miała wizję, ale w odróżnieniu od wymienionych klubów, ona swoje wizje wyrzuca przy pierwszej okazji.

Komentarze