- Polska może pochwalić się wysokimi na tle innych średnich lig przychodami z tytułu praw telewizyjnych do pokazywania Ekstraklasy
- Nie przekłada się to jednak na milionowe transfery. A bez tego trudno zrobić znaczący krok do przodu
- W tekście pokazujemy, jak mocno niedoceniany przez nasze kluby jest rynek afrykański i południowoamerykański, z którego – widać na przykładach – da się wyłowić niesamowite talenty
Numer dziewięć w Europie
Ekstraklasa niedawno ogłosiła podział pieniędzy za poprzedni sezon. Największy kawałek tortu wykroił Raków Częstochowa, na którego konto przelano 27 mln zł. Biorąc pod uwagę, że klub Michała Świerczewskiego startował do rozgrywek z budżetem oscylującym wokół 70 mln zł, procentowo wpływ z tytułu praw telewizyjnych jest ogromnym zastrzykiem gotówki. Narzekać nie mogły też Legia (26,5 mln) i Lech (22,6 mln), ale bez względu, który klub ile dostał, w każdym planowanie budżetu w dużej mierze oparte jest o te właśnie pieniądze.
A pieniędzy będzie jeszcze więcej, bo podpisany jesienią 2022 roku kontrakt gwarantuje pulę 1,3 mld zł za cztery najbliższe sezony poczynając od niedawno rozpoczętego. Daje to średnią wartość 325 mln zł (73,3 mln euro) za rok, co w rankingu wartości praw transmisyjnych plasuje Polskę w okolicy 9. miejsca. W okolicy, gdyż w niektórych przypadkach nadawcy kupują pakiety praw i trudno jednoznacznie odpowiedzieć, jaka jest wartość samej najwyższej ligi. W Belgii Eleven Sports płaci średnio 103 mln euro za sezon, ale jest to kwota łączna dla Jupiler Pro League, 1B Pro League (drugi poziom) i kobiecej Super Ligi. W Turcji kontrakt nieco przebija ten polski (77,5 mln euro za sezon), ale daje prawo do pokazywania dwóch najwyższych lig – dlatego Ekstraklasę w rankingu umieszczamy na 9. miejscu.
Wartość praw telewizyjnych w Europie (kwoty za sezon):
1. | Anglia | 1,888 mld euro | |
2. | Niemcy | 1,079 mld euro | (Bundesliga + 2. Bundesliga) |
3. | Hiszpania | 990 mln euro | |
4. | Włochy | 927,5 mln euro | |
5. | Francja | 582 mln euro | (Ligue 1 + Ligue 2) |
6. | Portugalia | 190 mln euro | |
7. | Holandia | 105 mln euro | |
8. | Belgia | 103 mln euro | (Jupiler Pro League + 1B Pro League + kobieca Super League) |
9. | Polska | 73,3 mln euro | |
10. | Turcja | 77,5 mln euro | (Super Lig + TFF First League) |
11. | Grecja | 68 mln euro | |
12. | Rosja | 67,7 mln euro |
Jednocześnie jak na dłoni widać, że nasze miejsce w rankingu nie przekłada się na dokonania transferowe. Zerkając tylko w kierunku najbliższych sąsiadów, różnice są tak potężne, że trudno cokolwiek porównywać. Tylko tego lata w Turcji Galatasaray i Fenerbahce sprowadziły do siebie piłkarzy za 10 mln euro każdy Poza nimi przed obecnym sezonem można znaleźć sześć transferów powyżej 1 mln euro, gdzie najwyższy to 3,5 mln. W tym samym czasie w Polsce każdy transfer przekraczający wartość 1 mln euro jest z góry oceniany jako hitowy, bo tak rzadko się ich dokonuje.
Belgia idzie jeszcze mocniej. Tam transferów za ponad milion sama pierwsza trójka z poprzedniego sezonu zrobiła jedenaście, a Brugia, która była poza podium, wzięła z naszej ligi Michała Skórasia za 6 mln, a poza tym jeszcze dwóch innych piłkarzy za 8 mln każdy. Ligowy średniak Westerloo wydał przed sezonem 14 mln euro na pięciu zawodników, więc średnio wychodzi po niemal 3 mln za każdego.
Z Belgii do Polski podążył Ali Gholizadeh, za którego Lech wyłożył 1,8 mln euro. Transferowi towarzyszło przekonanie, że do naszej ligi przychodzi technik z innej piłkarskiej galaktyki. Tymczasem “Gholizadehów” w Belgii jest całkiem sporo. Nie bez przyczyny piąte w poprzednim sezonie Gent było tak olbrzymim faworytem meczu z naszą czwartą Pogonią. Kilka lat temu Lech wyeliminował z europejskich pucharów Royal Charleroi, ale jasne jest, że znacznie częściej (zawsze?) to Polacy będą przystępować do takiej rywalizacji z pozycji underdoga.
Brak odwagi, brak ryzyka
Prawda jest taka, że nawet jeśli w skali całej Europy pieniądze z praw telewizyjnych są w Polsce wysokie, to zawężając je do możliwości robienia wysokich transferów, wyglądają już ubogo. Raków jako lider klasyfikacji przelewów do klubu, dostał niewiele ponad 6 mln euro. Naiwnością byłoby zatem twierdzenie, że to wystarczy, by dzięki dziewiątym najwyższym w Europie prawom transmisyjnym można było robić transfery na poziomie dziewiątej ligi w Europie. Postanowiliśmy jednak spytać o to zagadnienie ludzi doskonale znających polski rynek transferowy. Zadaliśmy im kilka pytań: ogólne “czemu u nas nie robi się choćby zbliżonych transferów do tych w Belgii i Turcji?”, od którego wyszło kilka pytań szczegółowych.
Porozmawialiśmy z Piotrem Burlikowskim i Dawidem Płaczkiewiczem. Pierwszy to dyrektor sportowy Zagłębia Lubin, drugi pracownik agencji Champions Football Agency, pilutujący transfery m.in. Milana Rundicia do Podbeskidzia i Rakowa, Roberta Ivanova do Warty czy niedawno Luisa da Silvy do Widzewa.
– To dobre pytanie – zaczyna Burlikowski. Ale odpowiada. – Kwoty z praw telewizyjnych to jedno, ale nie da się o nich mówić w oderwaniu od otoczki całego futbolu. Weźmy pierwszą rzecz z brzegu i różnicę wpływów z karnetów i biletów. Jest bardzo znacząca. Poza tym przez lata w naszym kraju nie było odwagi do wydawania pieniędzy. W Turcji przełamanie tej bariery nastąpiło już dawno temu, bo można wrócić nawet do czasów transferu Romana Koseckiego do Galatasaray.
Słowa “odwaga” i “ryzyko” pojawią się w obu tych rozmowach wielokrotnie.
Płaczkiewicz: – U nas, w przeciwieństwie do Turcji, nie ma takiej mody, by w piłkę wchodzili milionerzy. A jakie to ma znaczenie i co to może dać, najlepiej pokazuje przykład Michała Świerczewskiego, który do prywatnych pieniędzy dorzucił pomysł na zarządzanie klubem. Tymczasem w Turcji oligarchowie nie mają problemu, by swoje miliony lokować w piłce. Dlaczego w Polsce jest inaczej? Myślę, że przede wszystkim dlatego, że zniechęcały występy w europejskich pucharach oraz to, że Ekstraklasa przez lata była powodem tworzenia memów. Jeszcze niedawno wchodziłeś w social media i nie widziałeś pięknych bramek, tylko jak chłop biegnie z piłką, która odbija mu się od kolana i wypada na aut. Ciężko było w to inwestować. Ale dziś się to zmienia, bo gdybyśmy chcieli pokazać najlepsze gole z tego sezonu, to nie wypadniemy blado nawet w konfrontacji z najlepszymi.
Ponownie Burlikowski: – Ale jednocześnie trudno nie zauważyć trendu i zmian na korzyść naszej ligi. Jeszcze jakiś czas temu polscy piłkarze patrzyli na takie ligi jak izraelska czy cypryjska, jak na miejsca, gdzie można zarobić lepsze pieniądze niż w kraju. Dla niektórych pod tym względem było to coś w rodzaju Ziemi Obiecanej. Dziś już jest zupełnie inaczej. Poza tym obecnie nie jest wielką trudnością pozyskanie przez klub Ekstraklasy piłkarza z drugiej ligi hiszpańskiej. To zaczyna być standardem, że polski klub jest potrafi przedstawić mu bardziej atrakcyjną ofertę niż ten z La Liga 2. Poza tym z naszej ligi można się dobrze wypromować, a przykładów na to jest całkiem sporo. Do niedawna byliśmy też na przegranej pozycji w walce z portugalską ekstraklasą. Dziś już nie. Jestem przekonany, że będziemy robić coraz mocniejsze transfery.
Płaczkiewicz: – Postrzeganie naszej ligi przez piłkarzy się zmienia. W tej chwili rozmawiamy z zawodnikiem z La Liga 2, który ma ofertę kontraktu z klubu na tym poziomie. Ale jednocześnie nad jego zatrudnieniem zastanawia się nasz klub ekstraklasowy, i to spoza czołowej czwórki, a on czeka na odpowiedź z Polski, bo wydaje mu się taka opcja bardziej atrakcyjna. Mówimy o chłopaku z bardzo fajnym CV i mocną historią transferową. Koniunktura w jakiś sposób jest już nakręcona, bo piłkarze, którzy już do nas dotarli, wypowiadają się o Polsce mocno zachęcająco: że to świetne miejsce do życia, że wszystko jest profi, że stadiony pełne. Polecają sobie Polskę nawzajem, więc im więcej mamy tu piłkarzy z zagranicy, tym więcej o niej pada słów w środowisku.
Słowa Burlikowskiego i Płaczkiewicza potwierdzają hiszpańskie media. Niedawno “Marca” opublikowała artykuł z tezą, że coś niedobrego dzieje się z La Liga 2, skoro przestaje być konkurencyjna “nawet względem polskiej ligi”.
– Sam robiłem transfer Luisa da Silvy do Widzewa i praca klubu przy tym transferze, to światowy top. Zarówno ogranie tego w social mediach, jak i organizacja wszystkiego, co było przed i po podpisaniu kontraktu. Zawodnik jest zachwycony, że przyjechał do Polski i podkreśla to na każdym kroku. Gdy po pierwszym meczu zobaczył atmosferę na trybunach, zakochał się razy dwa. Piłkarze zza granicy dzięki takim opiniom są przekonani, że tutaj dostają i szansę na rozwój, i grają w lidze, która wygląda super. Do tego mamy warunki infrastrukturalne, które od Europy wcale nie odstają, a często są po prostu lepsze – dodaje agent.
Darmowymi transferami nie podbijemy Europy
Problem w tym, że wciąż większość z tych transferów to te darmowe. Trafione podnoszą poziom ligi, ale na arenie europejskiej nie robią wielkiej różnicy. Jeśli założymy, że te dokonywane w Belgii czy Turcji wręcz przeciwnie, dojdziemy do wniosku, iż te ligi nam uciekają, mimo że to my mamy w założeniu je gonić.
– Możemy to robić, ale musiałoby się zmienić podejście do ryzyka – tym razem to Płaczkiewicz wypowiada to słowa. – Transfer bezgotówkowy jest znacznie mniej ryzykowny, nawet jeśli taki piłkarz dostaje wysoki kontrakt. Co innego wydać kilka milionów euro na kartę zawodnika. Każdy wie, że tego rodzaju niewypał skończyłby się polowaniem na czarownice, więc nikt nie chce podjąć ryzyka. Wydaje mi się, że jeśli nie przełamiemy bariery w takim myśleniu, dość szybko dojdziemy do ściany. Dopiero piłkarze warci kilka mln euro realnie mogą wpłynąć na polski zespół w konfrontacji z europejskim dobrym klubem. Realnie, czyli sprawić, by taki klub nas optycznie nie dominował – bo nie mówię tu tylko o wyniku. Wszystko oparte jest na ryzyku. Czeskie kluby są już w stanie je podejmować i biorą piłkarzy spoza Europy, za których płacą spore pieniądze jak na polskie warunki. Niczym dziwnym nie jest tam już wyłożenie 1 mln euro na zawodnika, który do tej pory nie grał na wysokim poziomie, ale jest uznany za bardzo perspektywicznego. U nas wydanie 1 mln euro wiąże się z dziesięciokrotnym obróceniem tych pieniędzy w rękach i często z rezygnacją.
I dalej: – Nasz sufit będziemy mogli przebić dopiero, gdy inaczej będziemy podchodzić do ryzyka. Znamy przecież historię transferów, które przed laty mogły przeprowadzić polskie kluby, ale tego nie zrobiły, a dziś ci piłkarze są warci po kilkanaście milionów euro. Jeśli ktoś wreszcie zdecyduje się na taką inwestycję, może nastąpić pewnego rodzaju lawina. Bo będziemy mieli coraz lepszy produkt, przez co pojawi się więcej ludzi mających pieniądze. Gdybym miał wytypować, czy tak się stanie, powiedziałbym, że tak. Że nie ma wyjścia. Wreszcie dojdziemy do momentu, w którym uznamy, że branie piłkarzy za darmo lub za małe pieniądze, nie pozwolą nam przeskoczyć przez poprzeczkę, do której przecież się przymierzamy.
Podobną nadzieję w serce wlewa Burlikowski. – Raków, Lech i Legia coraz częściej udowadniają, że odwaga w wydawaniu pieniędzy jest coraz większa. Myślę, że naprawdę duży transfer jest jak najbardziej realny w przeciągu najbliższych paru lat. W klubach jest coraz więcej pieniędzy, więc to się naprawdę sprowadza własnie do odwagi. Wierzę w to tym bardziej, że kupienie za kilka milionów piłkarza ze znanym nazwiskiem tylko napędzi koniunkturę. Wypełni stadion, spowoduje większe zainteresowanie sponsorów, zwiększy przychody.
Pytamy zatem wprost: czy w najbliższych pięciu latach jest możliwy taki transfer jak Skórasia do Belgii, ale w odwrotnym kierunku?
Burlikowski: – Myślę, że tak. Jesteśmy w stanie ich dogonić. Nasze kluby mają swoje ambicje, chcą być poważne. A poważne kluby dokonują poważnych transferów i się tego nie boją.
Płaczkiewicz: – Póki ktoś nie podejmie jako pierwszy ryzyka, to nigdy to się nie wydarzy. 6 mln euro to dużo dla polskich klubów, ale nie wykluczam, że w przyszłości będzie to realne. Na szczęście zmienia się myślenie w polskich klubach. Istotne jest też to, byśmy coraz częściej sprzedawali tak, jak w przypadku Modera czy Kozłowskiego. Jeśli z jednego transferu będziemy dostawać 10 mln, to wkrótce ktoś się zdecyduje wydać np 8 mln, które podzieli się na przykład na dwa transfery po 4 mln. To inwestycja, która powinna rozhulać budżet. Jeśli te transfery okażą się udane, podniesiemy znacząco nasz sufit. A jeśli kluby jak Łudogorec Razgrad w przeszłości robiły takie transfery, to nie ma żadnych przeszkód, by robić je też w Polsce. Zwłaszcza, jeśli ktoś osiągnie duży sukces w Europie.
Patrzymy nieufnie. A inni zarabiają krocie
Agent zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię.
– Mamy duży problem, jeśli chodzi o zaufanie do piłkarzy z Afryki i Ameryki Południowej. Zawsze pojawiają się duże obawy o ich aklimatyzację, co jest błędem. Przecież wystarczy spojrzeć, z jakim powodzeniem piłkarze pochodzący z tych rejonów grają w Czechach, czy krajach skandynawskich, podczas gdy w Polsce panuje przekonanie, że ryzyko niewypału z takiego kierunku jest dużo większe niż z innego. A jeśli spojrzymy, ile kluby z naszej półki w Europie zarabiają na transferach, to jednym z najważniejszych źródeł są właśnie tacy piłkarze. Jako kluby te rynki mocno zaniedbane, choć z rozmów z klubami wiem, że wiele z nich chce wreszcie zainwestować w skauting poza Europą. Jeśli to dojdzie do skutku, wierzę, że jeszcze ciekawsi piłkarze będą trafiać do Polski – mówi.
– Inna sprawa, że pewne rzeczy blokują przepisy podatkowe, przez które inwestycja w piłkarzy spoza Unii Europejskiej też wydaje się bardziej ryzykowna. A przepisy są bardzo niekorzystne – sprowadzenie piłkarza unijnego na kontrakt warty 10 tys. euro miesięcznie to koszt 10 tys. euro miesięcznie, podczas gdy gracz z zewnątrz wygeneruje koszt o dobrych kilka tys. euro większy – dodaje.
Przykładów afrykańskich piłkarzy wypromowanych w Europie jest coraz więcej. O jednym z najgłośniejszych na własnej skórze przekonała się Pogoń, gdy Gift Orban strzelił jej trzy bramki. To zawodnik, którego w Nigerii odnalazł norweski Stabaek. Po zaledwie pół roku gry, gdy Nigeryjczyk rozegrał tam 24 mecze i strzelił 19 goli, za 3,3 mln euro został sprzedany do Gent. Całkiem możliwe, że jeszcze w tym okienku trafi do Anglii za kilkadziesiąt mln euro. Taki talent to mimo wszystko wyjątek, ale spokojnie w Europie da się odnaleźć inne przykłady, choć w nieco mniejszej skali. W lutym 2021 Banik Ostrawa sprowadził z Nigerii za grosze Yirę Sora. Rok później piłkarz przeniósł się za 1,2 mln euro do Sparty Praga, by po kolejnym roku – a jakże – wzmocnić klub belgijski. Genk zapłacił Czechom 6,5 mln euro. Norweskie Molde dwa lata po sprowadzeniu z Afryki Iworyjczyka Davida Fofany, sprzedało go do Chelsea za 12 mln euro. Victor Boniface, kolejny Nigeryjczyk, po transferze ze swojego kraju spędził w Bodo/Glimt trzy lata. Odszedł za 6,1 mln euro do Unionu Berlin, a przed obecnym sezonem Bayer Leverkusen wyłożył na niego 20,5 mln euro, dzięki czemu Norwegowie, z tytułu procentu od kolejnej sprzedaży, drugi raz zarobią na swoim byłym zawodniku.
Osobny akapit można napisać o duńskim Midtjylland, który ze skutecznego penetrowania rynków afrykańskich i południowoamerykańskich uczyniło kurę znoszącą złote jaja. W ciągu pięciu ostatnich lat Duńczycy na sprowadzonych za grosze talentach z tych regionów świata i sprzedawanych później na Zachód uzyskali przychód – uwaga, bo trudno uwierzyć – około 50 mln euro! Jeden z nich Paul Onuachu – został zakupiony za 6 mln euro przez Genk, by Belgowie w połowie poprzedniego sezonu mogli odsprzedać go do Southampton za 18 mln.
Jak kwiatek do kożucha
Polska coraz lepiej wygląda w europejskiej hierarchii. W ciągu trzech lat awansowaliśmy w rankingu krajowym z 30. na 21. miejsce z ogromną szansą na kolejne skoki, bo sezon po sezonie będą nam odpadać najgorsze wyniki. Jest realne, by w ciągu dwóch lat uzyskać upragnioną czołową piętnastkę. Pytanie tylko: co dalej? Wygląda na to, że dokładnie tam będzie nasz sufit, jeśli nie nastąpi przełom w dokonywaniu transferów. Jeśli wciąż za nieprzekraczalną granicę będziemy uznawać 2 mln euro, będziemy do tej piętnastki pasować jak kwiatek do kożucha.
Przemku, chyba pominąłeś bardzo ważny aspekt: jakość skautingu. Bez tego traktujemy kwotę transferu jako jedyny miernik jakości piłkarza, bo za jakość trzeba więcej zapłacić… Ale w drugą stronę to nie działa.
PS. Czy tylko u mnie zniknęła czerwona belka “Polecamy” że strony głównej? Mam nadzieję, że to nie oznacza wygaszania Waszych artykulow/felietonow/reportazy – dla mnie są dużo ciekawsze, niż krótkie newsy…
Ps2. Miłego urlopu!