- Już wcześniej najbogatsza w Polsce Legia Warszawa z samych nagród od UEFA dorzuca do budżetu na przyszły sezon ponad 10 milionów euro, podobny zastrzyk finansowy czeka Jagiellonię Białystok.
- Od lat potężne pieniądze inwestuje w Raków Michał Świerczewski, dołącza do niego ze swoim Motorem Zbigniew Jakubas, a w blokach startowych są już Robert Dobrzycki oraz Wojciech Kwiecień.
- To, co stanowi dość duży znak zapytania, to efektywność inwestycji ekstraklasowych – zwłaszcza, gdy zerkniemy w tabelki największych wydatków polskich klubów w ostatnich latach.
Ekstraklasa – finansowe El Dorado
Ekstraklasa już wcześniej należała do grona lig bogatych. Przez lata państwa na podobnym poziomie rozwoju, nie tylko piłkarskiego, zazdrościły nam sposobu opakowania rozgrywek, szczególnie z uwagi na rosnącą wartość praw telewizyjnych. Canal+ w Polsce robił to, czego nie była w stanie zrobić u siebie liga czeska, bułgarska czy węgierska. Potężny strumień pieniędzy płynął w miarę równo i wartko do całej ligowej stawki, momentami pozwalając na stworzenie całkiem ciekawych projektów w totalnie nieoczywistych miejscach. Czy bez pieniędzy z Canal+ Korona Kielce zdołałaby ściągnąć do siebie Oliviera Kapo? Czy Radomiak mógłby opłacać swoje egzotyczne transfery? Czy Stal Mielec bez finansowej poduszki telewizyjnej mogłaby sobie pozwolić na tak twarde negocjacje i ostatecznie bardzo zyskowne sprzedanie Hamulicia czy Szkurina? Oczywiście, swoje zrobiły publiczne pieniądze, byłoby nadużyciem przypisywanie pieniądzom z Canal+ mistrzostwa Polski dla Piasta Gliwice. Ale jeśli spojrzymy choćby na drogę do sukcesu Jagiellonii Białystok? Łukasz Masłowski, jeden z najważniejszych architektów mistrzostwa i kapitalnej kampanii w Europie, budował na niespecjalnie wysokim budżecie budowanym w Białymstoku bez bogatego właściciela czy gigantycznego wsparcia samorządu. A skoro tak, to trzeba założyć – przynajmniej jakaś część spośród jego świetnych ruchów to zasługa pieniędzy z praw TV.
Miało to swoje konsekwencje wobec czołówki – Legia Warszawa narzekała najczęściej, głównie ustami Dariusza Mioduskiego, że podczas gdy Slavia czy Sparta regularnie drenują z talentów różne Teplice czy inne Jihlavy, polskie potęgi muszą przepłacać i nadpłacać, a momentami po prostu rezygnować z zakupów krajowych, właśnie z uwagi na komfort finansowy zapewniany przez przelewy z Ekstraklasy.
Zobacz WIDEO: Transfer Szkurina się nie broni
Oczywiście rzetelne wyliczenie, ile tak naprawdę wynosiły w tym okresie budżety klubów Ekstraklasy jest niemożliwe – intuicja podpowiada jedynie, że skoro niektóre miejskie kluby przed sezonem deklarowały budżety w wysokości 20-30 milionów złotych, a w grudniu udawały się z pielgrzymką na sesję rady miasta, by wyprosić kolejne dokapitalizowanie spółki, nie wszystkie dane są wiarygodne. Natomiast pewne jest, że pieniądze z praw telewizyjnych to około 300 milionów złotych do podziału dla wszystkich 18 klubów Ekstraklasy – w ubiegłym sezonie ŁKS otrzymał niespełna 10 milionów złotych, a Jagiellonia ponad 30 baniek, natomiast większość klubów – od 10 do 15 milionów złotych.
Już tutaj widać, jak zmieniła się liga na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, a może nawet więcej: jak zmieniła się Polska. Gdy Sandecja robiła awans do Ekstraklasy, jej budżet miał wynosić około 12-15 milionów złotych, z czego praktycznie połowę tworzyły kroplówki z Canal+. Dzisiejsza czołówka I ligi ma praktycznie dwukrotnie wyższe budżety, a przecież jeszcze nawet nie powąchała pieniędzy z tytułu gry w Ekstraklasie. Potężne pieniądze w futbol pakuje rodzina Witkowskich w Niecieczy, miasto Płock w Wiśle, pan Andrzej Dadełło w Miedzi Legnica, Gregoir Nitot w Polonii Warszawa czy duet Salski-Melon w ŁKS-ie Łódź. Pieniądze z Ekstraklasy oczywiście zrobiłyby różnicę w każdym z tych klubów, stąd też tak krwiożercza walka o awans. Ale coraz trudniej wyobrazić sobie sytuację, w której beniaminek wchodzi do ligi budując budżet wyłącznie w oparciu o pieniądze z Ekstraklasy. A mowa cały czas o styku I ligi i Ekstraklasy. Co dla Jagiellonii, która w sezonie mistrzowskim otrzymała 32 miliony złotych, oznacza premia z Canal+ wobec drugiej, jeszcze wyższej, prosto z UEFA?
Zobacz WIDEO: Boniek: łatwo jest wydawać cudze pieniądze
Za hajs z UEFA i właściciela baluj
Prawie 50 milionów złotych dla Legii wyłącznie z UEFA, a przecież swoje Legia zarobiła na organizacji spotkań, często absolutnie hitowych, o równie hitowych cenach biletów. Trochę mniej pieniędzy dla Jagiellonii Białystok, ale przecież Jaga też ma zdecydowanie mniejsze wydatki. Premie z UEFA to właściwie budżet niektórych klubów z dołu tabeli, co dość dobrze obrazuje, jak szybko może się nam rozwarstwić cała liga. Jagiellonia bez ruszania pieniędzy od sponsorów, z transferów czy od Canal+ jest w stanie kupić sobie całą Puszczę Niepołomice, może nawet razem z tymi quidditchowymi wieżyczkami. A przecież zawrotu głowy można dostać, gdy podrzucimy jeszcze do tej puli pieniądze z rynku transferowego. Przewijające się w spekulacjach kwoty – choćby okolice 20 milionów złotych za Afimico Pululu (tak, umyślnie przeliczam na złotówki, by spotęgować wrażenie obcowania z obrzydliwie ogromnym bogactwem) to znów równowartość budżetu niektórych klubów, tym razem z góry I ligi.
Zobacz WIDEO: Legia poszła mocno? “To nazwisko otwiera wiele drzwi”
Gdy spojrzymy na to na spokojnie, zobaczymy bez trudu, gdzie w lidze zaczyna się ten klub bogaczy. Lech Poznań latami wyrobił sobie taką pozycję, że jego budżet to właściwie niezbadana zagadka. Kibice twierdzą, że Lech jest bogaty, ale skąpy. Rodzina Rutkowskich rzadko zabiera głos, by sprecyzować, ile kosztuje ją budowanie wielkiego Kolejorza (i czy w ogóle cokolwiek). W przeciwieństwie do Roberta Dobrzyckiego, który już dość szczegółowo omówił, kogo zamierza kupić za 1,5 miliona euro przygotowane przez siebie i swoją firmę, Rutkowscy raczej nie zabierają głosu. Ale że Lech jest bogaty – świadczą czyny, takie jak choćby zakup Patrika Walemarka w sezonie bez większych premii od UEFA. Raków? Tutaj nie ma żadnych wątpliwości, wystarczy spojrzeć na kwoty widniejące przy poszczególnych nazwiskach na Transfermarkcie. A przecież trzeba pamiętać – Raków dostał ogromną kasę za sprzedaż Ante Crnaca do Norwich. Legię i Jagiellonię już mamy jak na dłoni dzięki wyliczeniom Przemka Langiera. Do tego dokładamy zapowiedzi Roberta Dobrzyckiego wokół Widzewa, aktywność Zbigniewa Jakubasa przy Motorze Lublin oraz pieniądze, jakie Wojciech Kwiecień oferował Janowi Urbanowi czy Jackowi Magierze za prowadzenie Wieczystej Kraków w II lidze. Mamy obraz bogactwa, przy którym przelewy z Canal+ są bardzo miłym deserem, ale na pewno nie daniem głównym, ani nawet nie pożywną zupą. Nie mam jeszcze pełnego przekonania do Alexa Haditaghiego, a nowi właściciele Radomiaka czy Korony sami z pokorą twierdzą, że nie będą się boksować w tej najwyższej lidze finansowej. Ale nawet i bez nich, mamy prawie 1/3 ligi, która nie wystraszy się wydatków większych niż ten “psychologiczny”, nieprzekraczalny milion euro.
I tu właśnie pojawiają się schody, albo raczej: dość dobrze uzasadnione wątpliwości. Niestety, wątpliwości, które nie znają podziału na barwy klubowe.
Mądrze wydać a mądrze dużo wydać
Lista ludzi, którzy wydają pieniądze w polskiej piłce w bardzo mądry i rozważny sposób jest wbrew pozorom dosyć długa i wcale nie kończy się na Łukaszu Masłowskim. Jasne, każdy zalicza wtopy, czasem nawet bardzo spektakularne, ale jednak – znajdowanie nieoczywistych zawodników na nieoczywistych rynkach, czasem nawet z nieoczywistą nadwagą i nieoczywistym stanem więzadeł to właściwie polska specjalność. Zawsze wspominany będzie tęgawy Vadis Odjidja-Ofoe, który po paru miesiącach stał się jednym z najlepszych obcokrajowców, jacy kiedykolwiek biegali po rodzimych murawach. Ale przecież recykling zawodników z totalnego autu zdarzał się częściej. Muciego Legia wyciągnęła z Tirany, dla osób, które śledzą piłkę młodzieżową nieco mniej uważnie – to nie jest ani Ajax Amsterdam, ani Dinamo Zagrzeb, ani nawet żaden z belgradzkich klubów, skąd zazwyczaj mocne kluby wyławiają diamenty do oszlifowania i ewentualnego sprzedania drożej. Vladan Kovacević trafił do Rakowa z Sarajewa, Saida Hamulicia wygrzebano z litewskiej prowincji. Lukas Podolski i jego znaleziska w Zabrzu z Yokotą i Ennalim na czele to osobna kwestia, tak samo jak przebrany rynek hiszpańskich niższych lig, czy otwarte przez Radomiaka portugalskie drzwi, drzwiczki i lufciki. Nie mam wątpliwości – to ma trochę urok garażowej wyprzedaży. Zawsze zdarzy się w tym zalewie piłkarzy reklamowanych jako tanich i dobrych, zawodnik jednak przede wszystkim tani. Ale też przy ocenie poszczególnych dyrektorów sportowych widać – ich opinia jest tym gorsza, im większą gotówką mogli dysponować.
Jacek Zieliński w Legii Warszawa nie wyłożył się na czyszczeniu kadry i szukaniu nieoczywistych wzmocnień za niewielkie pieniądze – wyłożył się, gdy wreszcie dostał porządne pieniądze do wydania i uznał, że dobrze będzie je ulokować w Migouelu Alfareli oraz Marco Burchu. Tomasz Wichniarek w Widzewie też najwięcej krytyki otrzymał nie wtedy, gdy próbował poskładać zespół na utrzymanie, ale gdy Widzew w Ekstraklasie już się zadomowił i był w stanie wydać spore pieniądze na Hilarego Gonga chociażby. Zresztą, dziś w ŁKS-ie z pewnym sentymentem wspomina się Krzysztofa Przytułę – kolejnego z dyrektorów, który błyszczał i brylował, gdy z zapałki i dwóch gum do żucia robił skład na awans do Ekstraklasy. Poległ, gdy dostał pieniądze do wydania – i wydał je choćby na Mikela Rygaarda, jedno z największych ówczesnych rozczarowań transferowych.
Zobacz WIDEO: Nowa twarz w Legii. Ekspert wskazuje plusy i minusy
Dużo mówi lista najdroższych transferów do Ekstraklasy. Wśród dwudziestu zawodników, na których polskie kluby wydały największe kwoty, znajdziemy między innymi Adriela Ba Louę, Lirima Kastratiego czy wspomnianego Alfarelę. Grono to uzupełniają choćby Patryk Makuch i Jakub Świerczok. Pięciu z dwudziestu, którzy właściwie na wstępie budzą pewien uśmiech – szczególnie jeśli nałożymy na nich o wiele tańszych piłkarzy sprowadzanych do Polski, jak Imaz, Pululu czy inny Josue. Poza tym warto zauważyć, że wśród najdroższych znajdziemy jeszcze piłkarzy wykupionych po okresie wypożyczenia jak Vinagre i Walemark – gdzie kluby zapłaciły za jakość po jej uprzednim sprawdzeniu. Kolejna grupa to piłkarze, o których już w momencie zakupu było wiadomo – za moment pójdą drożej w innym kierunku, by wspomnieć Slisza czy Nawrockiego.
Transfery typu: kupiłem gwiazdę za ponad milion euro, żeby od razu robiła przewagę na boisku? Ali Gholizadeh. Afonso Sousa. John Yeboah. Kristoffer Velde. Virgil Ghita. I… chyba tyle. To pokazuje z jednej strony, że polskie kluby rzadko decydują się na gruby transfer, który z miejsca ma zafundować podniesienie poziomu gry o kilka szczebli. Jeśli już idą na bogato- wolą po prostu zgarnąć piłkarza o wysokich wymaganiach płacowych, ale bez wielkiego przelewu do jego poprzedniego klubu. Z drugiej strony – że nawet jeśli już podejmują decyzję o wydaniu większej gotówki, to nierzadko jest to później wypominane miesiącami czy wręcz latami. Gdybyśmy jeszcze poluzowali przyjęte założenia i zaczęli grzebać w transferach za 700-800 tysięcy euro? Oj, kogo tam nie było. Michał Masłowski, Igor Charatin, Nicklas Barkroth, Jan Sykora, Armando Sadiku, Jaroslav Mihalik, Cafu…
Zobacz WIDEO: Widzew Łódź trafi w dobre ręce. Właściciel Rakowa propsuje
Czy to oznacza, że Ekstraklasa generalnie nie potrafi wydawać większych pieniędzy? Czy to oznacza, że te wszystkie rekordowe zyski z obecnego sezonu to tylko smakowity kawałeczek sera żółtego, umieszczonego w pułapce na myszy? Podejdziemy, powąchamy, spróbujemy skosztować, a okaże się, że Legia swój hajs z Europy wydała na Alfarelę? Nie, to zbyt ostry wyrok, nawet po uwzględnieniu wszystkich flopów transferowych, łącznie z tym, że Ilia Szkurin na razie nie wygląda jak napastnik za półtorej bańki w europejskiej walucie. Natomiast wiele wskazuje na to, że Ekstraklasa znajduje się w przełomowym momencie. Skoro nie jest już tak, że połowę budżetu stanowi kroplówka z Canal+, a milion euro to praktycznie cały byt klubu przez dwa miesiące, to czas zacząć wydawać tak, jak kluby z porównywalnymi budżetami spoza Polski. Czas zacząć robić ruchy jak Ante Crnac, kupiony bardzo drogo, sprzedany jeszcze drożej. Czas, by wydawać nie tylko mądrze, ale wydawać dużo.
Do tej pory, z małymi wyjątkami, wydawaliśmy albo mądrze, albo dużo. Teraz kilka klubów jednocześnie stoi przed takim samym wyzwaniem. Stawką między innymi pozycja Ekstraklasy w Europie, bo bez powtarzalności sukcesów regularnych pucharowiczów mozolnie budowany ranking szybko się rozleci. Zaczynają się spełniać marzenia dyrektorów sportowych? Oczywiście. Czy przynajmniej kilku z nich za kilka miesięcy ze smutkiem mruknie: “uważaj, o czym marzysz”? Cóż, miejsc pucharowych jest więcej, ale nadal mniej, niż klubów z ambicjami. Albo raczej: ambicjami i pieniędzmi.
Komentarze