- Brak przypadku nie był tym, co cechowało Ekstraklasę w ostatnich latach. Wygląda na to, że to się zmienia
- Raków zdobył mistrzostwo, bo na to zapracował
- Podobnie można mówić o pucharowiczach i drużynach, które spadną. Te cechowało odkrycia coraz to nowszych złóż absurdów
Liga sprawiedliwa
Już w Biblii można znaleźć wzorzec sprawiedliwości polegający na tym, że najwyższa siła za dobre wynagradza, a za złe każe. Patrząc na wydarzenia w Ekstraklasie nie znajdowaliśmy jednak odzwierciedlenia tej rzekomo istniejącej reguły. Szereg zdarzeń się nie zgadzał – Wisła Kraków przejęta przez gangsterów sportowo długo utrzymywała się nawet w czołówce ligi, a na pewnym etapie sezonu była nawet liderem. Legia Warszawa zdobywała kolejne mistrzostwa Polski mimo ciągle pogarszającej się sytuacji finansowej i 10-11 porażek w sezonie. Górnik Zabrze przepalający dziesiątki milionów złotych od podatników realnie nie bywał nawet zagrożony spadkiem. Takie przykłady pewnie można byłoby mnożyć, dzięki czemy łatwo dojść do wniosku, że zarządzanie swoje, a wyniki swoje. Brak wyraźnych powiązań pomiędzy sferą organizacyjną a sportową utrwalała przez lata przekonanie, że “jakoś to będzie”. Na szczęście coraz więcej można znaleźć dowodów, że “jakoś” już nie wystarcza. I że liga staje się sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe każe.
Wyłączyć rolę przypadku
Raków Częstochowa zdobył mistrzostwo Polski, co teoretycznie dla naszej piłki jest zdarzeniem bez większego znaczenia. Ktoś mistrzem i tak musiał być, tym razem był to Raków. Znaczenie staje się większe, gdy spojrzymy, jaką drogą w Częstochowie do tego tytułu doszli. Michał Świerczewski powtarza, że wbrew powszechnej opinii reguły świata piłki wcale nie różnią się od tych obowiązujących w biznesie. Że liczy się wiedza, zaangażowanie oraz wysokość zainwestowanych pieniędzy w dany projekt. Oczywiście futbol wyjaśnił już wielu biznesmenów przed Świerczewskim i da solidnego kopa następnym, ale czy wszyscy – w przeciwieństwie do sternika Rakowa – będą mogli z pełnym przekonaniem powiedzieć, że zrobili faktycznie wszystko, by odnieść sukces? Świerczewski zawsze widzi szklankę do połowy pustą. Zdobyliśmy mistrzostwo? Ale byliśmy nieudolni na polu sprowadzenia do klubu jakościowych młodzieżowców. Zanotowaliśmy wysoką stratę finansową? Tak, ona była planowana mniej więcej na tym poziomie, ale skoro już wydaliśmy miliony, to mam żal, iż przy tej stracie nie udało się kupić kogoś, na kim w przyszłości zarobimy. Jesteśmy mistrzem, więc pracę dyrektora sportowego oceniam pozytywnie? Nie, na to poczekamy do momentu rozliczeń z zadań.
Gdy wypowiedzi Świerczewskiego zestawi się ze słowami sterników innych klubów – słowami, które jak w Śląsku Wrocław sprowadzają się do tego, że zrobiono wszystko dobrze, tylko nie zadziałało – otrzymamy różnicę tak gigantyczną, jak ta punktowa pozwalająca Rakowowi świętować mistrzostwo Polski mimo porażki w Kielcach. Polska piłka może być wdzięczna nowemu mistrzowi Polski za pokazanie, że droga do zwycięstwa niekoniecznie musi biec przez przypadek. Albo przez słabość innych, bo przecież w minionej dekadzie takich mistrzów wyłanialiśmy najczęściej – mistrzów najmniej słabych, a niekoniecznie mocnych.
Raków Częstochowa stał się czymś więcej niż klubem. To instytucja oparta na ludziach w gabinetach, nie zaś na piłkarzach. Gdyby Raków faktycznie w pierwszym rzędzie opierał się na piłkarzach, nie byłoby sukcesu. Byłby kolejnym polskim klubem z liczbą wpadek transferowych przykrywającą te udane zakupy. Świerczewski stworzył coś na wzór korporacji, gdzie zadania są rozproszone pomiędzy świetnie wyrekrutowanych fachowców. Gdy któryś zawodzi, co też się zdarzało – odchodzi. Bo Świerczewski nienawidzi przeciętności. Przez Raków nie można przejść suchą stopą bez włożenia w swoje zadania maksymalnego zaangażowania.
Bez gabinetów nie byłoby tak doskonale skrojonej drużyny pod określony pomysł. To nie przypadek, że przeciętnych nie tylko w skali Europy, ale często nawet Ekstraklasy, zawodników udało się zamienić w dobrze funkcjonującą maszynę. W Rakowie piłkarz nie tylko uzupełnia skład, ale przede wszystkim ma się wpasować w system gry, który stał się większą wartością niż jakikolwiek wykonawca. Utrzymanie się na tej drodze będzie największym wyzwaniem na nowy sezon.
Dobre wybory, dobre miejsce
Patrząc na całą tabelę, można dojść do wniosku, że zarówno miejsca w czołówce, jak i te na dole, da się wpisać w teorię o wynagradzaniu lub karaniu za dobre lub złe. Legia – po latach oddawania klubu w ręce przypadkowych trenerów, jakby wylosowanych przez sztuczną inteligencję – powierzyła budowanie nowego zespołu sprawdzonemu szkoleniowcowi, który w swojej poprzedniej pracy doprowadził inny klub z ostatniej pozycji w Ekstraklasie do dwukrotnego zajęcia miejsca na podium. Niech symbolem dla tego, jak gigantyczną rolę w powrocie z zaświatów odegrało zatrudnienie Kosty Runjaicia, będzie finał Pucharu Polski, gdy Niemiec po szybkiej czerwonej kartce dla Yuriego Ribeiro kilka razy musiał przeorganizować swoją drużynę. I nie popełniał w swoich wyborach żadnego błędu. Pogoń Szczecin to stała tendencja mądrze budowanego klubu. Ze zwiększaniem jakości drużyny bez obciążania budżetu do tego stopnia, by w przyszłości trzeba było pokutować. Trzeci z rzędu awans do europejskich pucharów oznacza, że już nie można mówić o przypadku, a ciężkiej pracy. Miejsce Lecha Poznań jest oczywiście poniżej oczekiwań, ale równocześnie usprawiedliwione tym, co dokonywał w Europie. Jednocześnie nie trzeba sięgać pamięcią daleko do innego sezonu, w którym Kolejorz walczył na dwóch frontach, by zrozumieć, jaką karę rzeczywistość wymierzyła wtedy władzom za zatrudnienie trenera będącego poniżej aspiracji klubu.
Skład całej czwórki pucharowiczów na następny sezon najlepiej pokazuje pozytywne rozwarstwienie ligi, gdzie kluby o wysokich aspiracjach i coraz lepiej zarządzane spijają śmietankę. Wystawianie co rok zupełnie innych drużyn na europejskim polu było niczym innym, jak dowodem na przypadkowość Ekstraklasy, gdzie jedyną logiką był brak logiki.
Siedlisko absurdów
Nie ukrywam, że z pewną satysfakcją obserwowałem, co dzieje się w Lechii Gdańsk i Śląsku Wrocław. Ten pierwszy klub stał się siedliskiem absurdów, których w ciągu sezonu było tak wiele (na czele z pozbawieniem wyjazdu na obóz zimowy Jakuba Kałuzińskiego, by ten wiosną jednak grał w lidze, zaś z zagwaranowaniem miejsca w samolocie Christianowi Clemensowi, by jeszcze w styczniu rozwiązać z nim kontrakt), a i tak po największy sięgnięto na koniec rozgrywek. Zatrudnienie Davida Badii było sabotażem ze strony władz Lechii i jeśli po podpisaniu kontraktu z trenerem, który na Cyprze robił średnią 0,54 punktu na mecz pozwoliłoby na utrzymanie w Ekstraklasie, ten tekst nie miałby racji bytu. Badia podejmował właściwie wyłącznie dziwne decyzje, które jego piłkarze między wierszami krytykowali nawet przed telewizyjnymi kamerami. Jeśli na koniec sezonu obok Lechii i Miedzi Legnica spadnie Śląsk, to dlatego, że nikt w tym klubie nie potrafił zdiagnozować przyczyn porażek. Po poprzednim sezonie, gdy wrocławianie zajęli ostatnie bezpieczne miejsce, nie doszło do skutecznego zastanowienia się, co było tego przyczyną. Z wywiadu, jakiego Piotr Waśniewski udzielił nam wiosną wynikało, że było to coś niezrozumiałego i kropka.
Coraz lepsza pozycja Ekstraklasy w rankingu krajowym UEFA zobowiązuje do tego, by miejsca na przypadek było coraz mniej. Dobrze, że liga staje się sprawiedliwa, bo to znaczący krok do odzyskania normalności.
Komentarze