- Rozmowa z Domikiem Marczukiem została przeprowadzona 25 października – dzień po meczu Jagiellonii z Lechem Poznań (3:3), a przed spotkaniem z Pogonią Szczecin (1:2)
- Niespełna 20-letni zawodnik mówił o presji, pokorze, współpracy z psychologiem oraz o tym, że po uratowanym w ostatniej chwili remisie w Poznaniu nie czuł radości lecz niedosyt
- Dominik Marczuk gra pierwszy sezon w Ekstraklasie, a już znalazł się w czołówce klasyfikacji kanadyjskiej obecnych rozgrywek – przede wszystkim dzięki dużej liczbie asyst
Dominik Marczuk i jego jazda w górę
Przemysław Langier: Rozmawiamy w trakcie meczów Ligi Mistrzów. Zgodziłeś się na ten termin, bo zostałeś poproszony, czy piłka poza godzinami pracy aż tak cię nie kręci?
Dominik Marczuk (Jagiellonia Białystok): Bardzo mnie kręci! Kiedy funkcjonuję według normalnego rytmu, staram się oglądać każdy mecz. Ale akurat umówiliśmy się podczas minizgrupowania, bo po meczu w Poznaniu nie wróciliśmy do domu, więc dzień wygląda zupełnie inaczej. Dziś na przykład byliśmy w podróży i nie było szans, by wcześniej porozmawiać.
A w którym z tych klubów, których dziś nie oglądasz, chciałbyś kiedyś zagrać?
City!
A tak już poważnie. Robert Lewandowski mówił w swoim słynnym wywiadzie dla Eleven o Lamine Yamalu, rewelacyjnym 16-latku z Barcelony, że martwi się tylko o jedno w jego przypadku – że tak młodo wszedł do piłki seniorskiej i że mentalnie, na poziomie znoszenia presji, może się bardzo szybko wypalić. Ty też do seniorskiej piłki wszedłeś w podobnym wieku i rozpocząłeś szybką jazdę windą w górę. Nie jest tak, że słowa kapitana kadry trochę ciebie dotyczą?
Nie, to dwie różne sytuacje. Ja zaczynałem w III lidze. Tam nie było presji. Na wyższe poziomy wchodziłem szczebel po szczeblu, liga po lidze. Yamal od razu mając 16 lat zaczął grać z FC Barcelonie, czyli w jednym z największych klubów na świecie. Mogę sobie tylko wyobrazić presję, z jaką się zmaga, i na pewno ona nie ma żadnego porównania do moich doświadczeń. Moja droga jest dla mnie bardzo dobra, nawet jeśli z seniorami gram od nastolatka, bo uważam, że takie ostrożne stawianie kroków – przy odpowiednim mentalu – pomogło mi być w miejscu, w którym dziś jestem. A mając obok siebie odpowiednich ludzi, jestem w stanie poradzić sobie z rosnącą presją.
Niedawno mówiłeś dla klubowej strony, że faktycznie ją odczuwałeś przy debiucie w Ekstraklasie, ale dość szybko ci minęło.
Na to złożyły się dwie rzeczy – praca z panią psycholog oraz pewność siebie, która rośnie z każdym kolejnym zagranym meczem i z coraz lepszymi statystykami. W pierwszym meczu w Ekstraklasie faktycznie czułem stres, ale wypracowałem podejście, że w piłkę gra się dla przyjemności, a nie po to, by się denerwować.
Ktoś cię namawiał na pracę z panią psycholog?
To była moja inicjatywa. I tak naprawdę kontynuacja czegoś, co rozpocząłem w Stali. Widzę dużą poprawę, jeśli chodzi o mój sposób rozumowania i wizję na wszystko. Patrzę przez szeroki pryzmat, nie tylko piłkarski. Od pół roku pracuję z psychologiem systematycznie i mogę powiedzieć o tej współpracy wyłącznie dobre słowa.
Rozmawiacie na przykład o pokorze? Potrafię sobie wyobrazić, że wielu 19-latków wchodzących na wysoki w skali kraju poziom, mogłoby mieć z nią problemy.
Rozmawialiśmy o tym, ale ja od dziecka mam dużą świadomość tego tematu. Zawsze miałem duże pokłady pokory w sobie. Pochodzę z małego miasteczka, w którym ludzie nie patrzą na nikogo z góry. Poza tym tak mnie wychowali rodzice, których uważam za najlepszych rodziców na świecie. Zawsze mi powtarzali: pycha kroczy przed upadkiem. Jednocześnie wiem, że pokora nie musi się wykluczać z pewnością siebie. Staram się to łączyć – czyli być pewnym siebie, ale do wszystkiego podchodzić z pokorą. Życie może szybko zweryfikować każdego. Dziś jest dobrze, ale zdaję sobie sprawę, że zaraz wszystko może się odmienić.
Jak na ciebie działa poklepywanie po plecach? Deprymująco czy motywująco?
Miło się czyta, gdy ludzie cię chwalą, ale staram się tego nie szukać. To bardziej brat lub rodzice coś wyślą. To fajne, ale nie wpływa na to, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Że w życiu są wzloty i upadki. W piłce wszystko zmienia się błyskawicznie. Ci sami, którzy teraz klepią mnie po plecach, za moment mogą o mnie mówić w inny sposób. Dlatego staram się tłumić takie poklepywania. Od tego nie staje się lepszym piłkarzem, a to jest moim celem. Nie otrzymywanie pochwał.
Na dziś faktycznie jesteś w fazie wzlotu. Masz mocne wejście do Ekstraklasy mimo braku doświadczenia. Jak sam to diagnozujesz? Skąd to się wzięło?
Pomaga to, że jako drużyna funkcjonujemy bardzo dobrze. Czuję pomoc z każdej strony. Poza tym na dobre wyszła mi zmiana pozycji, co wpłynęło na moje statystyki. To trener Siemieniec przesunął mnie z prawej obrony na prawą pomoc. Dzięki temu mogę wykorzystywać swoje atuty, przede wszystkim szybkościowe.
Czym się różni gra w II lidze, w I lidze i w Ekstraklasie. Patrząc na ciebie można mieć wrażenie, że niczym.
Ale są dość istotne. Przede wszystkim w szybkości grania i w intensywności. Nad tym ostatnim wciąż muszę pracować, podobnie jak nad ustawianiem się na boisku. To zupełnie inny poziom niż wcześniej. Poza tym w Ekstraklasie jest znacznie więcej drużyn jakościowych, które stawiają po prostu na grę w piłkę, a niżej jest ich zdecydowanie mniej.
Domyślam się, że Stal Rzeszów chciała przedłużyć z tobą kontrakt, ale to był dla ciebie moment, w którym chciałeś iść wyżej. Tylko Ekstraklasa wchodziła u ciebie w grę?
Były zapytania z paru klubów Ekstraklasy, a to zrodziło taką myśl, że faktycznie w niej wyląduję. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jaki to będzie klub. Okazało się, że Jagiellonia była najbardziej zdeterminowana.
“Staję się coraz lepszy”
Gdzie jest sufit Jagiellonii?
Ciężko powiedzieć, ale patrząc dziś na naszą grę i nastawienie, możemy powalczyć o najwyższe cele. Najważniejsze jest patrzenie na kolejny mecz. Wiele osób mówiło w ostatnim czasie, że możemy myśleć o top 3, ale ja się na tym nie skupiam. Czymś zupełnie bez sensu byłoby patrzenie tak daleko, gdy na przyszłość ma wpływ teraźniejszość. Dlatego powtarzam sobie, że najważniejszym meczem świata jest ten najbliższy. Dziś nie widzę potrzeby zaprzątania sobie głowy, gdzie będziemy za trzy miesiące. To niczemu dobremu nie służy.
Zadałem niedawno trenerowi Adrianowi Siemieńcowi pytanie, czy w szatni jest bardziej szefem, czy kolegą. Odpowiedział, że zdarza się mu być nawet ojcem, gdy trzeba. Czujesz, że to mogło być skierowane do ciebie?
Po części pewnie tak, ale nie czuję się tu jedynym adresatem, bo mamy więcej młodych zawodników, choć nawet nie jestem pewien, czy tylko o młodych tu chodziło. Adrian Siemieniec jest trenerem, który faktycznie wybiera różne metody – potrafi przyostrzyć w kontakcie z jakimś piłkarzem, a za moment, gdy trzeba, być łagodnym. Ojcem też być potrafi. Staramy się rozmawiać po każdym meczu. Wiele mi podpowiada, mamy analizy.
Stałeś się u niego lepszym piłkarzem? Nie pytam tylko o zmianę pozycji.
Zdecydowanie. Przekazuje mi bardzo dużo informacji, które zmieniają mnie jako zawodnika na lepsze. Z każdym treningiem mam większą świadomość, jeśli chodzi o piłkę.
Jak wyglądała wasza rozmowa przed transferem?
Bezpośrednio przed rozmawiałem nie z trenerem, a z dyrektorem Masłowskim. Czułem determinację, rozmów było wiele. Z trenerem pierwszy raz porozmawialiśmy już po transferze, ale byłem świadomy jego wizji. Sporo o tym mówił dyrektor sportowy. I faktycznie, gdyby przyłożyć te plany do rzeczywistości, masa rzeczy się pokryła. Piłkarsko i mentalnie wyglądamy bardzo dobrze, co pokazał choćby niedawny mecz z Lechem.
Wielki pościg za Lechem i… wielki niedosyt
W tym meczu usiadłeś na ławce, choć w każdym innym wybiegałeś w podstawowej jedenastce. Dlaczego?
O to trzeba by zapytać trenera. Ja daję z siebie 100 proc., ale nie ustalam składu. Najwidoczniej trener uznał, że na Lecha potrzebne jest inne ustawienie, a mi pozostało skupić się na tym, że jak już wejdę na boisko, to zrobię wszystko, by pomóc.
Kamil, wasz rzecznik, powiedział mi, że czasem wydaje mu się, że pod kątem mentalu taki remis jak w Poznaniu jest więcej wart niż zwycięstwo 2:0. Zgadzasz się z tym?
Od strony mentalnej tak. Ale że liczy się przede wszystkim wynik, to – gdybym mógł – wolałbym zwycięstwo zamiast tamtego 3:3. Na pewno wyciągniemy dużo dobrego z tej historii z Poznania. Zrobić punkt, gdy w drugiej połowie przegrywa się 0:3, w dodatku nie z byle jaką drużyną, tylko z mocnym Lechem, to duża sprawa i pokaz charakteru. Do tego mam przekonanie, że gdyby mecz potrwał dłużej, wygralibyśmy.
To był remis, po którym humory są świetne?
Hmm… może to zabrzmi dziwnie, ale mówię szczerze – miałem bardzo duży niedosyt. To była jakaś 95. minuta i poszliśmy do pressingu, podeszliśmy pod bramkarza, ze strony Lecha skończyło się wybiciem na aut. Mówiłem wtedy: grajmy, grajmy szybko! Żeby tylko sędzia nie skończył! Może faktycznie po takim meczu powinienem się przede wszystkim cieszyć, 3:3 mimo 0:3… ale nie cieszyłem się. To samo widziałem w oczach innych zawodników i w sztabie. Gwarantuję ci, że był większy niedosyt niż satysfakcja. Mimo że zdajemy sobie sprawę, jak mocno trzeba ten punkt szanować.
Rozmowa z Michałem Probierzem?
Jakie masz trzy marzenia związane z piłką?
Zagrać w kadrze. Zagrać w Lidze Mistrzów. Zagrać w Premier League.
Skoro w kadrze to na teraz u Michała Probierza. Dostałeś od niego już kiedyś powołanie do U-21, nie pojechałeś przez kontuzję.
Nie rozmawialiśmy ostatnio, a gdy mieliśmy okazję przy tamtym powołaniu, o którym wspominasz, to tematem była moja kontuzja i to, jak się czuję. To też generalnie był mój gorszy okres w Stali, nękały mnie kontuzje. Ale to już za mną, jestem na innym etapie. Co do reprezentacji, mam podejście, że to klub powołuje do kadry. Powołanie jest tylko efektem tego, co pokazujesz w swoim zespole. Dlatego nawet jeśli myślę o reprezentacji, to przez pryzmat grania w klubie.
A jak myślisz – porozmawiasz w ciągu najbliższego roku z Michałem Probierzem o czymś innym niż twoje kontuzje?
Tego nie wiem, ale wiem coś innego – to zależy wyłącznie ode mnie. Od mojej głowy i od moich nóg. Jak tu się wszystko będzie zgadzać, to dam trenerowi powody, by się odezwał.
Komentarze