- Po tym, jak Raków zajął siódme miejsce w Ekstraklasie, Dawid Szwarga przestał pełnić obowiązki pierwszego trenera Rakowa Częstochowa. Do klubu wrócił Marek Papszun, a Szwarga ponownie stał się jego asystentem
- W wywiadzie opowiada o kulisach swojego pozostania, rozlicza się z poprzednim sezonem oraz wspomina o dyskusji, jaką miał z Michałem Świerczewskim, którego komunikację w kryzysowym momencie uważa za daleką od ideału
- Rozmowa z Dawidem Szwargą to pierwsza część naszego częstochowskiego tryptyka. Wkrótce na goal.pl pojawią się także wywiady z Markiem Papszunem i Samuelem Cardenasem
Dlaczego Dawid Szwarga został w Rakowie Częstochowa?
Przemysław Langier (Goal.pl): Współczułeś parom, które się rozstają, a muszą mieszkać dalej ze sobą. To jak nazwać obecną sytuację?
Dawid Szwarga (asystent Marka Papszuna, pierwszy trener Rakowa Częstochowa w poprzednim sezonie): Doszło do spotkań, wzajemnych rozmów, a w rodzinie pojawiła się nowa osoba, którą znam, której ufam, i która scaliła to wszystko.
Marek Papszun w roli lekarza nie tylko piłki, ale też dusz.
To osoba, która patrzy na piłkę podobnie do mnie. Wiem, jaka jest metodologia pracy, jaką będę pełnił funkcję. Dlatego zostałem.
Mówiąc słowa o przykrym obowiązku mieszkania razem po rozstaniu, na pewno nie zakładałeś pozostania. Inaczej byś tak nie mówił.
Od początku moje założenie było takie, że jeżeli wrócę do roli asystenta, to wyłącznie u Marka Papszuna. Nie spodziewałem się, że będzie to w Rakowie Częstochowa… Wiemy, jak wyglądał ostatni rok – trener szukał pracy w różnych miejscach, albo inaczej – praca szukała jego. Byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym, rozmawialiśmy i o zawodowej przyszłości, i o tym, co się dzieje w Rakowie. Nasze relacje nigdy nie przestały być dobre. I to był główny powód nawet nie tego, że zmieniłem swoją decyzję, co zrealizowałem to, o czym mówiłem już wcześniej – że konkretnie z tym człowiekiem mogę znów pracować w roli asystenta. Do tego doszły dwie osoby, które sprawiły, że zostałem w klubie. To był Michał Świerczewski, który poświęcił dużo czasu, by mnie przekonać do spędzenia kolejnego roku w Rakowie, oraz Wojciech Cygan. Uważam, że to dobra decyzja dla klubu, bo moje doświadczenia z poprzedniego sezonu będę mógł spożytkować tutaj w działaniach, a nie w opowiadaniach z dziennikarzami, czy w innym klubie.
Na ile czujesz, że tamte słowa Michała Świerczewskiego o wsparciu i dalszym inwestowaniu w ciebie, były szczere, ale skoro Marek Papszun pojawił się na horyzoncie, po prostu stało się to zbyt kuszące dla właściciela?
Odnosząc się do metafory z rodziną, ta miłość i relacja między trenerem a właścicielem, jest zrozumiała. Oni wspólnie zbudowali ten klub. Łączy ich bardzo dużo. Ciężko było wejść w tę relację i zaspokoić właściciela. Co do tamtego wpisu ze wsparciem dla mnie, uważam, że faktycznie był szczery. Natomiast – co powiedziałem już właścicielowi – cały sposób komunikacji, jaki był, gdy wyniki w drugiej rundzie się nie zgadzały, był niewłaściwy.
Rozmowa z Michałem Świerczewskim. “Komunikacja nie była poprawna”
Jak właściciel zareagował?
Dyskutował ze mną na ten temat, bo nigdy nie ucieka od trudnych tematów. Zawsze rozmawialiśmy po kilka razy w tygodniu, a na koniec naszej współpracy myślę, że zarówno on, jak i ja, powiedzieliśmy sobie, co mogliśmy zrobić lepiej. Ta komunikacja na pewno nie była pomocna, i nie mówię tu o Twitterze, a ogólnie o całej komunikacji, jaka wytworzyła się wewnątrz klubu. W tym uderzenie w sztab szkoleniowy. Trzy dni przed moim zwolnieniem pojawił się wielki artykuł, że sztab szkoleniowy zostanie wymieniony, zatem wyciekały takie informacje z klubu. Ostatecznie odszedł pierwszy trener, ale takie przecieki wpływały negatywnie na ludzi zaangażowanych w ten projekt. Oczywiście media społecznościowe nie miały decydującego wpływu na brak satysfakcjonujących wyników, ale nie pomagały zarządzać tą sytuacją.
Do mnie też docierały informacje o niezadowoleniu ze sztabu.
Ja rozumiem, że jeśli wyniki nie są satysfakcjonujące, dochodzi do podważania pracy sztabu i pierwszego trenera. Natomiast w wielu klubach dochodzi do gorszych okresów i nie w każdym klubie uderza się od razu w sztab, a raczej w pierwszego trenera.
Brak zaufania destabilizuje.
Dokładnie. Dla nich było to trudne, bo część z nich weszła do klubu w sezonie mistrzowskim. Musieli na dzień dobry sprostać bardzo wysokim wymaganiom, a przy pierwszym potknięciu nie było aż tak mocnego uderzenia we mnie, tylko w nich. Atmosfery to na pewno nie budowało. Ja byłem liderem tego projektu i obarczanie ich winą za słabszy moment było zbędne.
Która część komunikacji zewnętrznej ze strony Michała Świerczewskiego budziła twoje największe wątpliwości? Odczułeś osobiście na przykład wpis o staniu się średniakiem ligowym?
Nie chcę mówić o konkretnych tweetach, bo chodziło bardziej o całą przyjętą strategię. To już za nami, więc nie ma co się na tym skupiać, nie twierdzę też, że finalnie to sprawiło, że zajęliśmy siódme miejsce, bo powody były inne.
Do mnie z tak zwanego środowiska docierały na przykład zastrzeżenia do Jakuba Dziółki odnośnie stałych fragmentów gry. Że Raków miał w sezonie mistrzowskim świetnie dopracowany ten element, a w tym niedawno zakończonym strzeliliście tylko sześć goli w taki sposób, a straciliście więcej.
I to jest kłamstwo, bo Jakub Dziółka nie zajmował się stałymi fragmentami gry. Druga rzecz – musimy pamiętać, że bramki strzelają piłkarze, a nie trenerzy. I tak właśnie jest z sfg. Jeśli przypomnimy sobie, jakie gole zdobywał Ivi Lopez oraz jaki serwis dostarczał, to zrobiła się ogromna wyrwa. Nie do zastąpienia. Do tego odeszli kluczowi stoperzy, którzy strzelali bramki ze stałych fragmentów. Zabrakło nam kogoś na ich wzór – ludzi, którzy dobrze się czują w powietrzu, jak choćby Niewulis i Petrasek. To byli obrońcy, którzy tylko czekali na rzut rożny lub wolny, żeby iść po bramkę. Podobnie z numerem 9 – zarówno Musiolik, jak i Gutkovskis pomagali przy sfg. Ante jest piłkarzem bardzo dobrym w udziale w grze, jest mocny technicznie, ale przychodząc do Rakowa, nigdy wcześniej nie był dziewiątką. Grał na skrzydle, więc przy rzutach rożnych często nawet nie wchodził w pole karne. Zatem straciliśmy wykonawców, nie mieliśmy piłkarzy atakujących pole karne, ani stoperów dobrze czujących się w powietrzu. I to był główny powód tego, że stałe fragmenty nie wyglądały jak wcześniej. Oczywiście zastrzeżenia do sztabu też są naturalne, bo mogliśmy zrobić coś lepiej – zwłaszcza ja jako pierwszy trener – natomiast sprawa jest znacznie szersza, by po prostu obwiniać trenera.
W tym kontekście odejście Petraska było błędem?
Bardziej musimy pamiętać, jakie Raków ma DNA i jakich zawodników powinien szukać. Jak choćby piłkarzy dominujących w powietrzu właśnie. Centralny stoper, półboczni obrońcy i dziewiątka przy tym systemie gry powinni dominować nad rywalem. Jeśli chcemy budować zespół kompleksowy, trzeba myśleć o takich rzeczach, a nie tylko o piłce nożnej, czyli o tym, jak zawodnik dotyka piłkę, jak biega i czy jest szybki. Oczywiście posiadanie kogoś królującego w powietrzu to nie jest kluczowa rzecz, natomiast jedna ze składowych, o której trzeba pamiętać w formatowaniu zespołu. A nas w pewnym momencie kontuzje zmusiły do tego, czego bardzo chcieliśmy uniknąć, czyli do gry Frana Tudora na stoperze.
Przesuwając go, straciliście piłkarza, który – nazwijmy to w ten sposób – zawsze potrafił coś zrobić.
Nie bez przyczyny Fran grający bardziej ofensywnie był uznawany za jednego z najlepszych zawodników Ekstraklasy. To świetny piłkarz, doskonale rozumiejący grę. Nie mógł grać na skrzydle, a jak grał, to nie kończył meczów, jak choćby z ŁKS-em, gdy zszedł z powodu urazu.
Oglądaj także: A wtedy do Rakowa wchodzi Papszun – cały na biało
Były oferty dla Dawida Szwargi
Wracając jeszcze do twojego pozostania – nie wierzę, że nie miałeś opcji odejść gdzieś w roli pierwszego trenera, skoro twój asystent, Jakub Dziółka, został właśnie szkoleniowcem ŁKS-u.
Miałem dwie konkretne propozycje w roli pierwszego trenera, natomiast – tak jak powiedziałem – Marek Papszun, Wojciech Cygan i Michał Świerczewski wywarli bardzo duże piętno na decyzji o pozostaniu. Poza tym umówiliśmy się w dżentelmeński sposób, że jeśli otrzymam ciekawą ofertę pozwalającą mi być pierwszym trenerem, usiądziemy do rozmów i w porozumieniu z klubem będę mógł odejść. Co nie zmienia faktu, że w tym momencie skupiam się wyłącznie na Rakowie Częstochowa, a wspomniane osoby, moja własna ambicja i chęć, by coś jeszcze zrobić dla społeczności zgromadzonej wokół tego klubu, sprawiła, że zostałem.
Czy gdzieś w negocjacjach pojawiło się sformułowanie, że przy pozostaniu w klubie i przy nabytym już doświadczeniu w poprzednim sezonie, nie jest wykluczone ponowne zastąpienie Marka Papszuna w roli jedynki?
Pojawiły się różne słowa, natomiast ja nauczony już doświadczeniem poprzedniego sezonu, błyskawicznie skupiłem się tylko nad tym, który się właśnie zbliża. A co się wydarzy w przyszłości? Docelowo na pewno chcę być pierwszym trenerem i wrócić na takie stanowisko. Uważam, że i poprzedni rok, gdy byłem jedynką w Rakowie, i nadchodzący, gdy będę znów “pod Markiem”, pomogą mi stać się jeszcze lepszym trenerem.
Dlaczego poprzedni sezon tak wam nie wyszedł?
Myślę, że najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest to oświadczenie, które opublikowałem zaraz po zakończeniu rozgrywek. Jedyną rzeczą, którą bym dodał, to słowo o liderach, których zabrakło w tym sezonie. Każda z tych rzeczy wpływała w 5-10 procentach na końcowy wynik. Było wiele negatywnych rzeczy, ale nie zapominałbym o tych dobrych. Wiem, jak statystycznie wyglądał ten sezon. Jakie mieliśmy expected points. Że to my byliśmy zespołem, który nie wykorzystał najwięcej okazji w sezonie. Była masa rzeczy, które sprawiały, że powinniśmy być wyżej. Wskazując minusy w moim statemencie, pamiętam o plusach. Szczęście nie było decydujące, ale trochę go brakowało, by mieć przynajmniej kilka punktów więcej.
Ja mam taką teorię, że xP zgadzało się dlatego, że dobrze reagowaliście, ale dopiero po stracie bramki otwierającej mecz. Do tamtego momentu często nie robiliście wiele, graliście przewidywalnie i ślamazarnie.
Diagnozuję to w zupełnie inny sposób. Że po stracie gola brakowało nam konsekwencji. Stawaliśmy się zbyt nerwowi, za bardzo chcieliśmy szybko wyrównać. Odchodziliśmy od planu, spokoju, odwagi i pewności siebie kosztem nerwowości. Najlepszym przykładem jest mecz z Zagłębiem Lubin, gdzie przy bezbramkowym wyniku mamy trzy świetne sytuacje, a po pierwszej bramce nie potrafimy już minąć rywala czy wejść w pole karne, jak to robiliśmy do tamtego momentu. Tracony gol wybijał nas z rytmu, a silne zespoły muszą umieć reagować właśnie w takich sytuacjach. To jest piłka, zawsze możesz przecież stracić bramkę, ale nie możesz przestać robić swojego.
W Rakowie brakowało lidera
Mecz z Zagłębiem to jeden przykład, ale biorąc pod uwagę ogół waszych występów, często przy wyniku 0:0 właśnie brakowało mi jakiegoś elementu szaleństwa, próby zaskoczenia rywala.
Gdybym miał powiedzieć, czego faktycznie nam brakowało w takich meczach, to lidera w ofensywie. Kolokwialnie się mówi, że za jakość w trzeciej tercji musisz zapłacić. To tutaj jest miejsce, gdzie trener najmniej może zaplanować i w którym drużyna może bazować na nieprzewidywalności. W tym sektorze boiska to zawodnik może stworzyć przewagę dryblingiem, mijając kogoś w sytuacji jeden na jeden. Zdobywasz przestrzeń i możesz grać. Doprowadzenie drużyny do trzeciej tercji wymaga dobrej organizacji, ale potem potrzebujesz takiego Iviego Lopeza. Kogoś, kto statystycznie wyróżni się na tle całego sezonu. Ktoś taki zawsze jest w drużynach, które zajmują najwyższe miejsca. Czy to Josue w Legii, który jednym podaniem otwierał wejście do bramki, czy Exposito w Śląsku. Nam, mimo że mieliśmy wielu indywidualnie mocnych piłkarzy, nie udało się wykreować nikogo takiego. To mój największy zarzut do samego siebie. Takim zawodnikiem był trochę w pierwszej rundzie Bartek Nowak, który miał niezłe liczby. Przez pewien moment Łukasz Zwoliński, w drugiej rundzie pomagał nam Ante Crnac, ale to wszystko sumarycznie jest za mało.
Do tego dochodzi to, o czym rozmawialiśmy, czyli niezbyt groźne stałe fragmenty. Ponad to zawsze możesz stracić piłkę pod polem karnym rywala, ale z szybkiego odbioru możesz również kreować sytuację. Nie ma lepszego rozgrywającego niż odbiór blisko bramki przeciwnika – jedno dobre podanie i masz sytuację. Podsumowując jak dominujesz rywala, utrzymujesz posiadanie blisko bramki przeciwnika możesz kreować sytuację poprzez organizację, ale również indywidualną jakość, szybki odbiór po stracie dzięki dobrej organizacji i skróceniu, stałemu fragmentowi gry których masz dużo bo przebywasz w okolicach bramki przeciwnika.
Opisujesz mecz z Lechem Poznań, w którym to wszystko działało. Sam mówiłeś przed tym spotkaniem, że Raków musi wrócić do swojego DNA. I wrócił. Na jeden mecz.
Bo pozwoliła na to specyfika rywala, który chciał grać od tyłu, budować akcje od bramki. Tak samo było z Pogonią, z którą mogliśmy grać też wysoko. A jeżeli gramy z Cracovią, gdzie mamy posiadanie 80 do 20, a oni – słusznie oczywiście – przyjmują strategię na nas, by przede wszystkim uniknąć strat na własnej połowie, nie możemy z nimi grać jak Raków sprzed dwóch lat. Dziś każdy wie, gdzie jest siła Rakowa. W takich meczach trzeba dołożyć coś ekstra, co często nam się nie udawało.
DNA klubu to jego tożsamość. Ty na jednej z konferencji mówiłeś o tożsamości w ten sposób: – Osobą odpowiedzialną za budowanie tożsamości klubu jest dyrektor sportowy, nie trener. A u nas trener dba o wszystko. Trener powinien być dopasowany do filozofii klubu, nie odwrotnie. W ostatnich dwóch okienkach zrobiliśmy dużo transferów. W moim przekonaniu za dużo. Przez to nasza tożsamość została zachwiana.
Widziałem, że ten cytat zrobił spore poruszenie w mediach społecznościowych, ale on się odnosił do całej Ekstraklasy, czy nawet I ligi. To nie chodziło o Raków Częstochowa, a o to, jak są budowane polskie kluby. Czy możemy powiedzieć z pełnym przekonaniem, że każdy klub Ekstraklasy ma dziś swój styl, który jest powtarzalny od dawna i co najwyżej tuningowany i ulepszany co roku, bez robienia rewolucji w sposobie gry? Moim zdaniem nie. Co dwa-trzy lata często jest coś burzone i budowane od zera. A grając w europejskich pucharach widziałem z bliska, jak to wygląda poza Polską. Karabach, Sturm, Atalanta, Sporting – to wszystko kluby, które od 10 lat mają jasną strategię. Wiem, że mają dużo lepsze zaplecze i dysponują innymi środkami finansowymi, natomiast nam nie powinno przeszkadzać to w przyjęciu tych samych założeń umocowanych w gorszych realiach. Cytat, który przytoczyłeś, pochodzi z konferencji poświęconej trenerom, nie Rakowowi. Odnosiłem się w nim do całej polskiej piłki.
Czyli nie była to personalna wycieczka do dyrektora sportowego.
Absolutnie nie. Kiedy to mówiłem, Samuel spędził z nami dopiero jedno okienko. To zbyt krótko, by ocenić dyrektora sportowego.
Skąd to znaczne obniżenie lotów?
To wróćmy do problemów Rakowa. Przestaliście być – jak to sam kiedyś powiedziałeś – drużyną, która najlepiej w Europie broni pola karnego.
Były mecze, w których zatraciliśmy tę umiejętność. Obecnie bardzo mocno pracujemy, by do tego wrócić. Zawodnicy, którzy doszli rok temu, muszą zrozumieć, jak to jest istotne. Natomiast jeśli spojrzymy na przykład na bramki tracone w ostatnich pięciu meczach, żadna z nich nie wynikała z naszego złego zachowania we własnym polu karnym. To były najczęściej kontry rywala, a nie sytuacje, gdy zespół obudowywał całą szesnastkę. Zabijały nas fazy przejściowe i stałe fragmenty gry.
Kolejny problem – wielu zawodników obniżyło loty. Bartosz Nowak, Jean Carlos, Fran Tudor, choć ten ostatni ucierpiał też na zmianie pozycji – oni byli decydującymi zawodnikami w sezonie mistrzowskim, a przez ostatni rok dawali dużo mniej.
Rozmawiałem o tym indywidualnie z zawodnikami. Natomiast siłą Rakowa zawsze była drużyna. Jeśli funkcjonowała dobrze, jednostki pokazywały swoją jakość. Słabsze momenty piłkarzy można było zgrabnie ukryć, bo nadrabiali inni. Ale jeżeli drużyna funkcjonuje słabiej, a tak było w drugiej rundzie, każdy słabszy występ jest znacznie bardziej widoczny. Nie byliśmy dobrzy, przez co jednostki, które rosły wraz z zespołem, straciły. Sami piłkarze – wiem to od nich – mają też sobie dużo do zarzucenia, ale to jest futbol. Nie zawsze będziesz na topie. Jak kupujesz akcje na giełdzie na szczycie, one też nie będą tylko rosnąć, czasem spadną. Inna sprawa, że wspominasz na przykład Jeana Carlosa, który moim zdaniem w eliminacjach Ligi Mistrzów był jednym z naszych najlepszych piłkarzy. Doznał kontuzji, później następnej, a to wszystko miało wpływ na to, że nie mógł złapać formy. Nie przepracował okresu przygotowawczego, nie był w pełnym treningu, i to wpływało również na jego dyspozycję.
Czemu nigdy nie odpalił Sonny Kittel?
Żeby jakiś transfer wypalił, kluczową rzeczą jest jedno – bardzo dobre nastawienie osoby, która trafia w nowe miejsce. Bez względu, czy mówimy o piłkarzu, trenerze, czy dziennikarzu. Niezbędna jest energia, chęć do zmiany, do adaptacji. To ty trafiasz do jakiegoś miejsca, więc to ty musisz się do niego zaadaptować, nie na odwrót. Sonny jest bardzo dobrym piłkarzem z topową techniką, świetną jakością pierwszego kontaktu, wizją gry, odnajdowaniem przestrzeni, natomiast wydaje mi się, że był trochę zaskoczony miejscem, do jakiego trafił. Także ze względu na intensywność gry, na sposób bronienia. I taki jego entuzjazm, chęć do pracy i wejścia do nowej drużyny, był zbyt mały, by mógł pokazać swoje umiejętności. Bo nie chodzi tylko o to, jak potrafisz podać, czy przyjąć piłkę, ale też jakie masz relacje z zawodnikami czy ludźmi w klubie, do którego trafiasz. To Sonnemu nie pomagało.
Pracowaliście nad nim?
Oczywiście. To było nasze zadanie numer jeden, by pomóc mu w tym, by poczuł się u nas dobrze, natomiast inicjatywa z jednej strony to za mało.
“Irytowało mnie mówienie, że jedziemy na oparach z poprzedniego trenera”
Nie miałeś myśli, że wskoczyłeś na zbyt wysokiego konia? Nawet Marek Papszun nie prowadził Rakowa na dwóch frontach jednocześnie.
W Ekstraklasie są trenerzy, którzy pracują po 15 lat i nigdy nie grali w Europie, bo mimo tego, że są dobrzy, nigdy nie trafili w takie środowisko, by mieli taką szansę. Gdybym ja odrzucił taką możliwość, żałowałbym tego do końca życia. Poza tym ja znam swoją wartość i ona nie ucierpiała po tym sezonie. Wiem, jakim jestem trenerem i że jestem w stanie pracować w najlepszych polskich klubach. Nawet jeżeli miałbym się cofnąć do klubu z niższej ligi lub z dołu Ekstraklasy, jestem pewien, że w przyszłości znów będę pracował w drużynie z czołówki, bo taki jest mój cel i nie będę uprawiał – jak to mówimy w naszym sztabie – krzywdowiny.
Jak się odnosisz do tego, że Raków z początku sezonu jechał jeszcze na oparach z Marka Papszuna, a jak oparów zabrakło, to efekt widzieliśmy?
Irytowało mnie to. Natomiast przejmując obowiązki pierwszego trenera zbudowałem sobie założenia, które wdrożę, gdy pierwszy kryzys nadejdzie. Byłem przekonany, że lepiej tym kryzysem zarządzimy. Były momenty, które – byłem tego pewien – będą dla nas przełomowe. Jak wygrana z Lechem 4:0, czy zwycięstwo na Widzewie. Że złapiemy serię, której ostatecznie nie udało się złapać. Jednocześnie wiedziałem, że muszę się od takich głosów, jakie przytaczasz, odciąć, bo to spam, tylko zaśmiecasz sobie głowę nieistotnymi rzeczami. I jednocześnie mieć wokół siebie grupę osób, z którą – zamiast opierać się na opiniach dziennikarzy czy osób na Twitterze – będę mógł przedyskutować prawdziwe powody, dla których coś nie działa.
Co zrobiłbyś inaczej?
Mam cztery punkty, które sobie wypisałem, ale zachowam je dla siebie. Nie chcę ani urazić nikogo z klubu, zawodników… Na pewno wyciągnąłem wnioski z tego etapu i mam jasno wypisane, co zrobiłem źle, ale też to, co zrobiłem dobrze. Bo były też rzeczy, które przynosiły w codziennej pracy dobry efekt. Ale żeby całkiem nie uciekać od odpowiedzi – w niektórych elementach powinienem być bardziej bezwzględny. Podejmować szybciej trudne decyzje, bo to klucz w pracy trenera. W kolejnym klubie będę na to zwracał jeszcze większą uwagę. Umiejętność przeprowadzenia trudnych rozmów lub podejmowanie trudnych decyzji to ważna część warsztatu trenera.
Piłkarze Rakowa wypełniają formularze samooceny, więc niech po sezonie wypełni go też trener. Jaką ocenę byś sobie przyznał?
Pytanie-pułapka… Podzieliłbym to na dwa okresy. Za pierwszą rundę ocena mogłaby być wysoka, natomiast z drugiej jestem kompletnie niezadowolony. Nie złapać serii w Ekstraklasie z takim zespołem jak Raków? To niedopuszczalne. Ocena musi być negatywna. Nawet nie wiem, czy bym zdał do następnej klasy (uśmiech).
Komentarze