- Dawid Szulczek to dziś jedno z najcieplejszych nazwisk na polskim rynku trenerskim
- Porozmawialiśmy z trenerem Warty o planie na jego przyszłość, plotkach łączących go z Rakowem i reprezentacją Polski oraz o szeregu innych spraw
- Wyszedł z tego spory wywiad, w którym Dawid Szulczek zdradził także m.in., że kilku piłkarzy Warty wprost poinformowało go, że nie chcą grać w zespole z jednym ze swoich kolegów
Rozdzielam pracę od domu
Przemysław Langier: Różne godziny proponowali mi w życiu moi rozmówcy, ale żaden nie zaproponował 8 rano.
Dawid Szulczek: Wszystko dlatego, że dziś mamy dzień ze specyficznym mikrocyklem. Jest dwa dni po meczu, więc mamy trening regeneracyjny dla tych, co grali i dla tych, którzy wczoraj mieli mocny trening wyrównawczy. Nie ma potrzeby, bym w nim uczestniczył. Normalnie o tej porze wraz ze sztabem analizuję to, co ma się dziać na treningu, a przy tym mikrocyklu godzina 8 rano wskoczyła mi jako “wolna”.
A standardowo przez ile godzin dziennie pracuje Dawid Szulczek?
Myślę, że około dziesięciu, co nie jest nadzywczajnie długo. Tym bardziej, że to nie jest takie bite dziesięć godzin robione ciągiem, bo w ich trakcie zmienia się środowisko pracy. Wskakuje jakiś wywiad, innym razem konferencja, odprawa ze sztabem, wyjście na boisko, spotkanie z dyrektorem lub działem skautingu. Jest tego sporo, więc takie dziesięć godzin zlatuje bardzo szybko.
To mimo wszystko więcej niż normalny etat. Nie wpływa to destrukcyjnie na życie prywatne?
Niby więcej, ale ja w przeszłości pracowałem w innych miejscach niezwiązanych z piłką. Szedłem na ośmiogodzinny etat od poniedziałku do piątku i zdecydowanie miałem mniej energii niż mam obecnie. Kluczem jeśli chodzi o życie prywatne jest narzucenie sobie pewnych reguł. Gdy wracam do domu, odkładam telefon i poza jakimiś pilnymi połączeniami, nie sięgam po niego. Wtedy jest czas dla rodziny.
Prawdę mówiąc rzadko się słyszy o wypaleniu zawodowym trenerów, mimo bardzo stresującej pracy. Adrenalina robi swoje?
Ale też niewielu trenerów pracuje ciągiem przez osiem-dziesięć lat. Trenerzy są zwalniani, zatrudniani, mają okres przejściowy, w którym można naładować akumulator. Poza tym specyfika w tym zawodzie jest inna od klasycznej pracy. W 99 proc. trenerzy to ludzie, których obecność w tym świecie wywodzi się z pasji do piłki. A jak masz pasję, to raczej trudno się wypalić. Adrenalina, o której wspominasz, też ma znaczenie, bo w pewien sposób granie ligowych meczów uzależnia.
Dużo ostatnio młodych trenerów w polskiej piłce. Właśnie doszło trzech kolejnych, w tym w mistrzu Polski. Kiedyś zdiagnozowałeś ten trend jako przewagę w kwestii pracy z komputerem. Faktycznie starszemu pokoleniu trenerów pod tym względem zdarza się nie dojeżdżać?
To nie do końca jest tak. To zdanie jest nieco wyrwane z kontekstu. Mówiłem o wielu rzeczach, a szukając przewagi młodych wspomniałem o płynności w używaniu komputera. Ale to nie jest żadna sztywna reguła, bo pewnie znalazłbym młodych, którzy z komputerem radzą sobie gorzej od trenerów 50-, czy 60-letnich. I im dłużej na to patrzę, tym bardziej uważam, że to nie jest sprawa kluczowa. Przecież mało biegły w obsłudze komputera trener może dobrać sobie do sztabu osoby, które potrafią na nim zrobić wszystko.
W takim razie z czego wynika coraz częstsza chęć prezesów do zatrudniania młodych? Bo ten trend staje się faktem.
Wydaje mi się, że sygnał w świat wysłała Bundesliga. Okazało się, że zatrudnianie trenerów pomiędzy 30., a 40. rokiem życia częściej było szansą niż zagrożenie. Co do Polski, pewnie lepiej byłoby spytać Radka Mozyrko (dyrektora sportowego Warty Poznań – przyp. red.), dlaczego wybrał właśnie mnie, bo – tak mi się wydaje – fakt, że Warcie się udało osiągać zadowalające wyniki, mógł mieć wpływ na decyzje w innych klubach, by spróbować podobnych rozwiązań. Choć nie mam przekonania, czy odbijanie się od ściany do ściany to dobre zjawisko. A u nas jednak dość regularne na zasadzie: ktoś wziął Hiszpana i był dobry, to zaraz mamy dziesięciu następnych Hiszpanów w lidze. Brak wyważenia może ostatecznie odbić się czkawką.
Tylko jeden minus
Rozmawiamy przed ostatnią kolejką, więc sezon można podsumować. Jaki on był z twojej perspektywy?
Bardzo udany. Znamy swoje miejsce w szeregu i jesteśmy świadomi tego, co mamy i czego nam brakuje. Zawsze przed sezonem celem jest walka o utrzymanie się, a my tę walkę wygraliśmy ze sporym zapasem czasu. Pewnie skończymy w tabeli wyżej, niż każdy mógł się spodziewać. Chciałbym, by ostatecznie było to miejsce w górnej połówce, najlepiej czołowa ósemka, ale poniżej dziesiątki już nie wypadniemy. Trudno więc rozpatrywać ten sezon jako mało udany.
To ogólne spojrzenie. A bardziej szczegółowe? Gdybyś miał określić po jednej rzeczy, która udała się najmocniej i która się nie udała, co by to było?
Nie udała nam się końcówka, choć mam nadzieję, że w Mielcu wygramy i na urlopy pojedziemy w lepszych humorach. Wiedzieliśmy, że mamy dość wąską kadrę. Przy kilku urazach czołowych zawodników okazało się, że mamy problem z regularnym łapaniem punktów. Małym sukcesem jest to, że udało nam się wszystko tak scalić, że po wrześniowej przerwie na kadrę wskoczyliśmy na wyższy level i przekładało się to na wyniki. No i plusem jest też to, jak poradziliśmy sobie z kontuzją kluczowej osoby, jaką jest Mateusz Kupczak. Nie było łatwo zaczynać rundę mając w głowie, że nie będziemy mogli z niego korzystać. Tym bardziej, że drobny uraz na obozie złapał Michał Kopczyński.
Kajetan Szymt – co dalej?
Zastanawiałem się, czy jedynką na liście rzeczy udanych nie będzie moc, z jaką do Ekstraklasy udało się wprowadzić Kajetana Szmyta. Co z tym chłopakiem będzie dalej?
Kajtek to najlepsza reklama dla naszej akademii i dla mojego sztabu. I przede wszystkim zachęta dla innych młodych, by dołączali do Warty. Postęp, jaki zrobił na przestrzeni tego roku jest ogromny. A co dalej? Po Kajtka ktoś na pewno się zgłosi, bo zainteresowanie jest duże, a klub – tak sądzę – skorzysta z którejś z ofert. Po pierwsze dlatego, że chce budować historię transferową, po drugie zwyczajnie potrzebuje pieniędzy, a po trzecie Kajtek jest wychowankiem naszej akademii, a klubowi zależy, by wychowankowie mogli pójść w świat. Pytanie, czy będzie to już latem. Prawdopodobnie tak, aczkolwiek gdyby się okazało, że Kajtek nie jest do czegoś przekonany, uważam, że będzie dla niego dobrze, jeśli jeszcze jesień spędzi z nami.
Jak go obserwujesz, to widzisz chłopaka chcącego już nowych wyzwań?
Nie ma żadnego ciśnienia. Jest szczęśliwy z gry w Warcie i na pewno nie potraktuje ewentualnego pozostania jako czegoś złego. Wie, że jego pozycja w drużynie mocno wzrosła. Wie, że stał się ważnym ogniwem. Ciągnie naszą drużynę w ofensywie. Myślę, że gdyby losy tak się ułożyły, że wciąż grałby w Warcie jesienią, uznałby, że wyjdzie mu to na dobre. Natomiast on do wyjazdu jest już przygotowany. Jest otwartą osobą, towarzyską, w szatni szybko nawiązuje relacje, do tego dobrze radzi sobie z angielskim i ma dobry kontakt z naszymi zagranicznymi piłkarzami. Nie jest może jakimś super ekstrawertykiem, ale lubi nowe bodźce. Nie odczuwa presji, a to też jest ważne u młodych. Nie wrzuca sobie za dużo na barki, nie ma dużego ciśnienia, więc ma wszelkie cechy, by sobie poradzić dalej.
Szmyt stał się już znanym ligowcem, a tymczasem właśnie wpuściłeś na boisko zawodnika z rocznika 2008. To bardziej nagroda dla tego chłopaka, czy zachętą do cięższej pracy dla trochę starszych?
Tak się ułożyło życie. Sporo naszej młodzieży, która chodziła na treningi, w maju ma matury, co wymusiło na nas sięgnięcie po innych zawodników. O Jędrzeju oczywiście wiedziałem, natomiast planowaliśmy zobaczyć go latem w jakimś sparingu. Matury oraz kalendarz gier rocznika 2007 nieco to przyspieszyło i jak przyszedł na trening, nagle okazało się, że potrafi grać w piłkę. Po dwóch-trzech treningach wszyscy już go znali z nazwiska. To jest dowód na duży talent i włożoną pracę, ale tak naprawdę to właśnie teraz musi włożyć największą, jeśli chce być zawodowcem w przyszłości. Obserwowałem go też pod kątem mentalnym i zwróciłem uwagę, że jest bardzo poukładany. Stwierdziłem, że nic nie stoi na przeszkodzie, bym go włączył do kadry meczowej. Dzień przed meczem rozmawiałem z jego ojcem. Mówiłem mu, że chcę zabrać Jędrzeja na mecz i w przyszłości być może zadebiutuje, ale rozmawiało mi się tak dobrze, a wysoka świadomość Jędrzeja i duża dojrzałość aż biły po oczach. Przekonałem się, iż nie zrobię zawodnikowi krzywdy wpuszczając na boisko już teraz. Jest też trzecia strona medalu – jeśli ktoś zauważy, że u nas zadebiutowali już zawodnicy z rocznika 2006 i 2008, to być może menedżerowie tych najbardziej utalentowanych chłopaków uznają, że warto iść do Warty Poznań, bo skoro jako klub bez rezerw musimy posiłkować się piłkarzami z CLJ, droga jest krótsza.
Piłkarze nie chcieli kogoś w zespole
Wciąż piłkarzom robisz anonimowe ankiety?
Tak. Robię je dwa-trzy razy w ciągu roku. Ostatnią po meczu ze Śląskiem.
Zdarzyła się kiedyś odpowiedź na jakieś pytanie, która cię szczerze zaniepokoiła? Albo wręcz zasmuciła?
Nie podchodzę do tego aż tak emocjonalnie. Jeśli dostanę jedną odpowiedź, że komuś nie podoba się coś w trenerze, to nie bardzo biorę to pod uwagę. Natomiast jeśli np. dziewięć osób napisze o jakimś problemie, to już jest sygnał, że trzeba to przeanalizować. Zdarzyły się też rzeczy, którymi byłem zdziwiony. Na przykład były cztery głosy, bym więcej czasu poświęcił rezerwowym. Biorąc pod uwagę, że do grona rezerwowych mogę zaliczyć jakieś 14 osób i cztery z nich zgłaszają jakieś uwagi, uznałem, że nie zmienię swojego działania. Zwłaszcza, że poświęcam czas każdemu. W każdej rundzie staram się odbyć dwie dłuższe rozmowy ze wszystkimi piłkarzami. Nawet prowadzę dokumentację, z której wynika, że mam jeszcze do “załatwienia” trzy spotkania. To stanie się dziś. Jeśli jesteś zawodnikiem, który nie zagrał w rundzie wiosennej, a trener miał dla ciebie czas na dwukrotną dłuższą rozmowę, to jest to dużo. Przede wszystkim zawodnik musi się obronić jakością piłkarską i jeśli to zrobi, rozmawia ze mną częściej. Bo muszę przygotować go do grania.
Wśród pytań w ankiecie jest prośba o ocenę innych piłkarzy z zespołu w skali 1-10. Zdarzają się jedynki?
Tak. Zawodnicy widzą, kto ma jaką rolę w drużynie. Zdarza się, że piszą wprost, że nie chcą jakiegoś piłkarza w drużynie. I jeśli mam dziesięć takich głosów, to jest to ważna informacja zwrotna.
I zdarzyło się pozbyć jakiegoś piłkarza na podstawie ankiet?
Pewnie nie na podstawie ankiet, a one były tylko potwierdzeniem naszych obserwacji, że ktoś nie pasuje do drużyny. Natomiast zdarzyło się, że o innym piłkarzu pięć osób napisało, że nie powinno go być w drużynie, a ja zacząłem działać w kierunku wzmacniania tego piłkarza i ocieplania jego wizerunku. Bo akurat w tym przypadku uznałem, że z niego będziemy mieli pożytek. I wydaje mi się, że poszło to w dobrą stronę.
Krótka historia plotek
Wygraliście z Legią, żartem mówiłeś o gonieniu jej w wyścigu po wicemistrzostwo Polski. Jednak po tym meczu coś się ewidentnie zacięło. Tak działa zapewnienie sobie utrzymania, czy faktycznie jedynym powodem była wąska kadra?
Nie sądzę, by utrzymanie miało z tymi ostatnimi wynikami jakikolwiek związek, bo przecież my je sobie zapewniliśmy już po meczu ze Śląskiem. Ale później posypała się linia obrony, dwóch stoperów złapało kontuzje. I tu się zrobił problem. Z tym wicemistrzostwem to faktycznie był żart wynikający z tego, że jest taki jeden dziennikarz, który od listopada na każdej konferencji zadawał pytanie o puchary. Zawsze odpowiadałem, że to jakaś sfera marzeń, więc po Legii, gdy powiedział, że jesteśmy bliżej pucharów, odparłem, że odrobiliśmy trzy punkty w walce o wicemistrzostwo. Ale to było stuprocentowe mrugnięcie okiem, bo nawet po tamtym meczu miałem świadomość, że Warcie bliżej do ósmego miejsca niż do czołowej czwórki.
Informacja, że jesteś głównym kandydatem do zastąpienia Marka Papszuna, wywołała w klubie jakiś niepokój?
Nie, bo mam bardzo dobry kontakt z właścicielem Warty Poznań i radą nadzorczą klubu. Mieliśmy jasno ustalone, jak będzie wyglądała przyszłość Warty i moja, a jestem osobą, która jeśli z kimś się na coś umawia, to nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, bym od tego odszedł. Szczerze mówiąc, gdy informacja o Rakowie zaczęła pływać po mediach, z właścicielem nawet nie zadzwoniliśmy do siebie, bo obaj wiedzieliśmy, że nic takiego się nie wydarzy. Później nasze biuro prasowe opracowało ze mną pomysł na publiczne ogłoszenie, że się nigdzie nie ruszam. Scenariusz był taki, by zrobić to nieco w luźniejszej formie, która przy okazji zachęci ludzi do przyjścia na mecz z Legią. To się chyba udało, skoro mieliśmy rekordową frekwencję.
Słysząc w tym filmie “Raków? Interesuje mnie tylko Legia” w pierwszej sekundzie pomyślałem, że się przesłyszałem.
Bo taki efekt miało to oświadczenie wywołać. Tak wymyślił dział medialny, który pewnie jest jednym z najlepszych w Polsce.
A nie jest tak, że poniekąd masz problem z odchodzeniem? Kiedyś mówiłeś, że mając ofertę z Warty, czyli z Ekstraklasy, co 31-latkowi nie zdarzało się wtedy często, na poważnie zastanawiałeś się, czy faktycznie skorzystać. Bo nie chciałeś być niesprawiedliwy względem piłkarzy Wigier Suwałki.
Nie, nie mam takiego problemu. Natomiast wtedy byłem na pewne rzeczy w Wigrach umówiony, a jak wspomniałem – nie lubię łamać słowa. Problem w tym, że nasza umowa nie zakładała Ekstraklasy. Z Mariuszem Rybickim i Kacprem Michalskim rozmawialiśmy w sierpniu i umówiliśmy się, że jeśli jakiś klub I-ligowy zadzwoni w grudniu, to nie podejmę nawet rozmów. Nikt wtedy nie przypuszczał, że telefon będzie, ale z Ekstraklasy. Pamiętajmy, że w połowie sierpnia Wigry były na dole II ligi. Moja pierwsza myśl po propozycji z Warty była taka, że moje odejście mogłoby być nie w porządku w stosunku do zawodników, których w sierpniu namawiałem na przyjście do nas. Ale szatnia na to sama zareagowała, z nowymi zawodnikami włącznie, i zaczęła mnie przekonywać, że nie ma się nad czym zastanawiać. Mówili: każdy z nas przecież by z oferty z Ekstraklasy chciał skorzystać. A w środowisku trenerskim o taką propozycję przecież jeszcze trudniej. Przy tak dużym zrozumieniu uznałem, że warto ten krok zrobić, ale fakt jest taki, że gdyby szatnia nie dała mi takiego wsparcia, i tak bym się zdecydował na przeprowadzkę do Warty. Ostatecznie każdy z nas pracuje, by znaleźć się na jak najwyższym szczeblu.
W Warcie, zwłaszcza w sytuacji, w której przychodziłeś do klubu, czyli do drużyny w potężnym kryzysie, niestrzelającej bramek w jakiejś absurdalnie dużej liczbie meczów, w teorii łatwo było utonąć. Na dzień dobry firmować spadek swoim nazwiskiem. Nie miałeś o to obaw, ani żadnych kompleksów, że idziesz do Ekstraklasy jako żółtodziób?
Ja w Ekstraklasie już byłem – jako asystent. I niczym ta liga mnie nie przeraziła. Jeśli chodzi o samą Wartę, oczywiście brałem pod uwagę czarny scenariusz, ale stwierdziłem, że to jest tylko pusta połowa szklanki. Chciałem się skupiać na pozytywach i zarażałem tym szatnię. Nie mówiłem o tym, czego nam brakuje, a co mamy. I że jest tego na tyle dużo, że dobre efekty przyjdą. Drapałem się tylko po głowie, kto może być tym trzecim spadkowiczem, bo przecież jasne było, że Legia nie spadnie, a z góry założyłem, że jeśli Warta ma się utrzymać, Termalica i Łęczna muszą być za nami.
Dawid Szulczek – co dalej?
Masz jakiś plan na siebie w przyszłości? Jakieś widełki czasowe, że tutaj będzie pora na odejście do innego klubu, tutaj na Zachód, a tu jak los da – do reprezentacji Polski.
Kiedyś zrobiłem sobie taki plan i rzeczywistość go wyprzedziła. Zakładałem trafienie do Ekstraklasy w ciągu siedmiu lat, a stało się to dużo szybciej. Muszę więc nieco mój plan pozmieniać i faktycznie przymierzam się do zrobienia nowego w grudniu. Z odpowiedzią na pytanie: jak chcę, by moje życie wyglądało, gdy będę miał 40 lat. To będzie granica nowego planu, bo wydaje mi się, że dłuższy nie ma sensu. Generalnie uważam, że robienie takich planów jest dobre, bo drogę do poszczególnych celów można dzielić na etapy. Wiem, co muszę zrobić, by do takiego celu dotrzeć, a nawet, jeśli się nie uda, i tak będę w dobrym miejscu. Bo droga wiedzie przez zdobywanie pewnych nowych umiejętności, których przecież się nie straci nawet bez ostatecznej finalizacji planu.
To co znajdzie się w grudniu na liście jako następny krok w karierze?
Być może przedłużenie kontraktu z Wartą, jeśli Warta będzie tego chciała. Może to być też związane z tym, czy będę mógł się rozwijać razem z klubem. A jeśli nie, to utrzymanie się na poziomie Ekstraklasy z innym klubem, który da mi pole do rozwoju. Bo to jest dla mnie podstawa wszystkiego. Jeśli będzie to możliwe w Warcie, to na pewno wezmę to pod uwagę. Natomiast nigdy nie jest tak, że to ja będę rozdawał wszystkie karty, bo wystarczy spojrzeć na to, ilu trenerów traci pracę w ciągu rundy. Równie dobrze możemy źle wystartować w następnym sezonie, a w sierpniu mnie już nie będzie, bo ktoś uzna, że jest potrzebna nowa energia w szatni. Są też przed nami trzy przerwy na kadrę, a to zawsze okres sprzyjający zmianom w sztabach. Mogę myśleć o grudniu, a zaraz wszystko może się wywrócić do góry nogami. Ale ogólnie i tak myśląc o przyszłości lepiej jest mieć plan, niż jechać na żywioł bez niego.
Celujesz na pewnym etapie życia w pracę na Zachodzie?
Tak. Dlatego poprawiam swój angielski. Nie wiem, czy do tego kiedykolwiek dojdzie, ale jeśli w Warcie wciąż będzie szło wszystko dobrze, a później na przykład w następnym klubie podobnie, to dlaczego nie wychodzić poza schematy? Choć równie dobrze może się okazać, że w Polsce znajdę gdzieś swoje miejsce, w którym spędzę kilka lat, będę się stale rozwijał, i wewnętrznie nie odczuję potrzeby wyjazdu.
Jest jakaś robota, której dziś – oczywiście w roli pierwszego trenera – byś się nie podjął?
Nie. Do życia podchodzę na zasadzie: warto próbować. Najwyżej by się nie powiodło.
Byłeś wymieniany jako ewentualny asystent Fernando Santosa. Czy było w tym choćby ziarenko prawdy, czy w stu procentach medialny “fakt”?
Podobnie jak z Rakowem – nigdy nie było żadnego kontaktu. Choć na pewno fajnie, że media widzą mnie na takich prestiżowych stanowiskach. Ukłon dla was (śmiech). A tak całkiem serio, nie wiem, jak skończyłoby się otrzymanie takiej oferty. Nie zastanawiałem się nad tym. Na pewno w pierwszej kolejności powiedziałbym, że proszę skontaktować się z właścicielem, bo bez tego nie podjąłbym rozmowy.
Sufit nie jest przeszkodą
Plotki nie biorą się z niczego, bo wyrobiłeś sobie bardzo dobrą markę na polskim rynku. Nie przeszkadza ci choć czasem to, że w parze z rosnącym uznaniem nie idzie podwyższanie celów sportowych? Warta jest dziś stabilnym klubem, jednak sufit możliwości nie wisi najwyżej. Powiedziałbym, że pewnie poniżej twojego sufitu.
Patrzę na to inaczej – że co rundę muszę sobie poradzić z odejściami jakichś piłkarzy, a to coś, co mnie rozwija. Szukanie skutecznych sposobów na robienie punktów w takich sytuacjach sprawiają, że staję się lepszym trenerem. Poza tym ja byłem świadomy, że nie przychodzę do Warty, by walczyć o mistrzostwo Polski. Akceptuję to w pełni.
Ktoś na Twitterze spytał, czy na konferencjach irytują cię pytania o kwestie kadrowe.
Raczej nie, może z jednym wyjątkiem. Jeżeli ktoś przez cztery miesiące co tydzień pyta mnie o Enisa Destana, to jest to mało poważne. Bo co się miało stać przez siedem dni? Rozumiem, gdybym dostawał to pytanie w każdy pierwszy czwartek miesiąca, bo przez taki czas mogło się coś wydarzyć, natomiast ja dostaję w ciągu rundy 12 pytań, czy Enis Destan jest już gotowy, by więcej grać… To tak samo poważne, jak regularne pytania o puchary w Warcie. Wtedy faktycznie załącza mi się jakaś szyderka, nawet jeśli generalnie pytania na konferencjach ani mnie ziębią, ani grzeją.
Ile masz do powiedzenia w kwestiach transferowych?
To jest płynne. W pierwszym okienku, gdy ściągaliśmy Castanedę i Miguela Luisa, decyzyjny był Radek Mozyrko. To on podejmował ostateczną decyzję, natomiast mieliśmy gentelmen’s agreement, że nie ściągnie nikogo, kogo ja nie będę chciał w drużynie. I to działało. Czasem też ja kogoś Radkowi podrzucałem, i jeśli on się zgadzał, to takiego zawodnika braliśmy. Tak było choćby z Miłoszem Szczepańskim. Natomiast Maenpaa czy Castaneda to już tematy pilotowane przez Radka. Trochę inaczej było z Miguelem Luisem, bo gdy sprzedawaliśmy Szymona Czyża do Rakowa, dostaliśmy listę zawodników, których możemy wypożyczyć w jego miejsce. Postanowiliśmy z Radkiem, że będzie to Szelągowski, ale Radek poprosił, bym jeszcze kogoś dobrał. Padło na Miguela Luisa i Jordana Courtney-Perkinsa. Jordan zabezpieczył nam treningowo pozycję środkowego obrońcy, a Miguel był zawodnikiem, który mógł grać na ósemce i dziesiątce. Sprzedaliśmy Czyża, a pozyskaliśmy trzech zawodników, z których – jak się okazało – Miguel był kluczową postacią. To okienko nam odpaliło, ale ryzyko było spore, bo działaliśmy szybko i we dwójkę. Latem było inaczej, bo był dyrektor, a więcej do powiedzenia miał też szef skautingu. Część transferów była przygotowywana dłużej, a ja dowiadywałem się o nich na końcowym etapie przed podpisem. Zimą skupiliśmy się na tym, by do drużyny trafił ofensywny piłkarz i tak trafił tutaj Savić. Teraz zaangażowani będą jeszcze Tomek Pasieczny i Rafał Grodzicki. Można zatem powiedzieć, że w Warcie o transferach decyduje gremium, ale ja też mam tu coś do powiedzenia. Ścieżka trwa dłużej, odpowiedzialność jest rozbita na więcej osób, ale i ryzyko błędu jest mniejsze, skoro sprawy przechodzą przez tyle osób.
Jak bardzo zmieni się Warta w następnym sezonie?
Parę osób na pewno odejdzie. Kilku piłkarzy się wypromowało, ma oferty i naturalne, że chcą z nich skorzystać, bo kariera jest na tyle krótka, że trzeba ją wyciskać. Na ten moment nawet nie wiem, czy będziemy grać trójką, czy czwórką z tyłu. To będzie się krystalizować dopiero w drugiej połowie czerwca. Model gry dostosowujemy do najlepszych siedmiu-ośmiu zawodników, więc dopiero jak zdiagnozujemy, którzy to są na dany moment, zapadną decyzje i do nich będziemy doklejać pozostałych.
Komentarze