Dawid Kroczek dla Goal.pl: spotkałem się z wymierzoną we mnie złością zawodników. Ale to dobrze

Dawid Kroczek, trener Cracovii, w wywiadzie z Goal.pl opowiada o kulisach podejmowania swoich decyzji: - Przed meczem z Lechią wypadł nam Kamil Glik i Jugi (Jakub Jugas - red.), więc nie mieliśmy już za bardzo opcji do zmiany na środek obrony. Virgil w 3. minucie zgłosił uraz, a za niego wszedł Patryk Sokołowski. To było rozwiązanie przygotowane wcześniej, bo chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której będziemy podejmować decyzje nerwowo. Patryk wszedł linię niżej, wprowadziliśmy też Janiego (Atanasova - red.), a pod kątem zarządzania określiłbym tę sytuację jako łatwą. Bo mieliśmy omówiony dokładnie taki scenariusz.

Dawid Kroczek
Obserwuj nas w
Sipa US / Alamy Na zdjęciu: Dawid Kroczek

  • Dawid Kroczek, trener Cracovii, okazał się świetnym rozmówcą, z którym można poruszyć wszystkie aspekty bycia trenerem – od tych psychologicznych, przez rozumienie gry, aż po to, jak w piłce czytać dane (np. xG)
  • Gdyby dziś zakończył się sezon, kontrakt trenera odnowiłby się z automatu
  • Wywiad został przeprowadzony podczas zimowego zgrupowania w Belek

Dawid Kroczek: pracuję dużo, ale trzeba zachować higienę głowy

Przemysław Langier (Goal.pl): Co było najtrudniejsze, odkąd przejął pan Cracovię?

Dawid Kroczek (trener Cracovii): Nie wiem, czy nazwałbym to najtrudniejszym, ale na pewno wymagającym – było sporo sytuacji, w których trzeba było działać na bieżąco i podejmować szybkie decyzje. Od samego początku, bo w momencie, gdy przejmowałem Cracovię, jej sytuacja nie była prosta, a terminarz ciężki. Gdy się utrzymaliśmy, komfort pracy nas wszystkich stał się zupełnie inny. Nie ma już noża na gardle.

Przyznam, że było to pytanie z tezą. Zastanawiałem się, czy nie powie pan, że utrzymanie energii. Piłkarze mówią, że ma jej pan ponadprzeciętnie dużo, natomiast to rodzi pytanie, gdzie jest granica wyczerpania baterii.

Mam nadzieję, że takiej nie ma, bo utrzymanie energii jest kluczowe. Trzeba umieć to robić na dwóch płaszczyznach – jeśli wygrywasz, musisz cały czas szukać nowych bodźców, które będą trafiały do drużyny. Jeśli przegrywasz musisz być ostatnim, po którym widać zrezygnowanie. Jak mógłbym oczekiwać od drużyny wstania z kolan, skoro sam bym na nich był? Dlatego przykładam wielką wagę do tej energii. A z czego ją czerpię? To pewnie cechy osobowości, coś naturalnego. Moje zachowania są zawsze spójne ze mną.

Jest pan tym trenerem, który pracuje po 16 godzin dziennie, czy wjeżdża work-life balance?

Kiedyś pracowałem bardzo dużo, natomiast efektywność po zbyt wielu godzinach pracy bardzo spada. Nie ma szans, by utrzymać reżim pracując po 16 godzin, dzień po dniu. Mówimy, że czerpię z naturalnej energii, ale żyjąc w stylu, o którym rozmawiamy, mógłbym ją stracić. Dlatego robię pracę , którą mam do zrobienia i poświęcam na nią tyle czasu, ile potrzeba – dodatkowo uważam, że mamy świetnie ułożoną organizację pracy wewnątrz sztabu – i jeśli praca jest skończona, to idziemy do domu.

To ile godzin wychodzi średnio?

Dużo…

Czyli nie 16, ale 15!

(śmiech) Nie liczę tego w godzinach. Spotykamy się rano i często około 15 praca jest wykonana. Ale później każdy z nas, będąc już w domu, siada przy komputerze i planuje, robi analizę lub wysyła coś zawodnikom. To jest niemierzalne. Użył pan sformułowania work-life balance. Jestem przekonany, że ono nie jest do końca trafne w zawodzie trenera, bo bycie trenerem nie jest tylko pracą. To pewien styl życia, od którego nie da się tak po prostu odciąć.

Ciało jest w domu, ale głowa nigdy do końca nie wychodzi z pracy.

Dokładnie. Siedzi się z rodziną, ale myśli bardzo często uciekają. To mogłeś zrobić inaczej, tam powinieneś zaplanować coś lepiej. Największą sztuką jest nie zatracić się w tym wszystkim. Hasło work-life balance sugeruje, że powinno jakoś się rozdzielić pracę od życia prywatnego, natomiast gdy praca w sposób nieunikniony przenika się z życiem, bardziej trafnym określeniem jest zachowanie higieny głowy.

Tylko u nas

Więc jak to zrobić?

Odnaleźć radość z rzeczy, które nie są związane z piłką. Pójść na siłownię, przeczytać książkę, iść z rodziną do kina. Zrobić coś dla siebie. I przede wszystkim mieć świadomość, że praca po 16 godzin dziennie na tak wysokim poziomie na pewno doprowadzi do wypalenia.

Jak często kładzie się pan spać, zamyka oczy, a pod powiekami rozgrywa się mecz lub trening?

Bardzo często… Od tego raczej nie da się uciec. To rodzaj rozmowy samego z sobą.

Michał Probierz kiedyś powiedział, że jak się obudzi o 2 w nocy, to wpada mu do głowy jakiś pomysł. Wstaje i zapisuje, żeby rano nie zapomnieć. Pan też tak robi?

Tego akurat nie stosuję. Jeśli chodzi o pomysły, to po prostu dyskutujemy je w sztabie. Staram się nie podejmować decyzji samodzielnie, a czerpać z kompetencji osób, którymi się otaczam.

Mateusz Stolarski za to wspomniał mi niedawno, że dużo więcej pracował jako asystent. I gdyby tyle samo pracował jako pierwszy trener, uciekłoby mu mnóstwo obserwacji.

Zgodzę się z tym. Przede wszystkim praca asystenta i pierwszego trenera się różni. Przykładowo – jako pierwszy trener zarządzam pewną grupą osób. Moim zadaniem jest więc stworzyć pewne środowisko i dzielić obowiązki tak, by każdy dostał swoją odpowiedzialność. Muszę wyznaczać kierunki, w jakich chcemy funkcjonować. Czymś nierealnym byłoby ogarnięcie całego procesu treningowego samemu, więc jako “jedynka” bardziej skupiam się na zarządzaniu. Do tego muszę dbać o relacje z zawodnikami, z pionem sportowym, z prezesem, z kibicami, z mediami… Praca na treningu jest jedną z wielu odnóg składających się na całość moich obowiązków.

“Piłkarze byli źli na mnie, ale musi być granica”

Rolę psychologa też bierze pan na siebie?

Po części tak. Trudno byłoby być trenerem bez tej umiejętności, bo gdy jesteś w Ekstraklasie, w klubie, który ma wysokie aspiracje, masz do dyspozycji przynajmniej 20 dobrych zawodników. Prawie połowę z nich musisz posadzić na ławce, a w wielu przypadkach mówimy o reprezentantach swoich krajów. Trudno, by byli zadowoleni, a jednocześnie muszą mieć pewność , że są dla mnie bardzo ważni i w odpowiednim momencie otrzymają szansę w wyjściowej jedenastce.

Spotykał się pan z ich złością wymierzoną personalnie w pana?

Oczywiście, że tak. To czuć i widać, i muszę sobie z tym radzić. Ale ja nie oczekuję, że zawodnik będzie zadowolony, jeżeli nie będzie grał. Gdyby nie był zły, różne rzeczy można by pomyśleć o jego charakterze i ambicji. Oczywiście są pewne granice, których nikt z nas nie przekracza jeśli chodzi o szacunek do drugiej osoby ale sportowa złość jest jak najbardziej zrozumiała.

Ktoś kiedyś te zasady złamał?

Nie przypominam sobie aż tak drastycznych momentów, choć czasem dało się odczuć spadek zaangażowania na treningu który związał się po prostu z zwątpieniem. Wtedy rozmawialiśmy już bezpośrednio, ale ekstremalnych przypadków nie było.

Mówił pan, że nie był przygotowany do pracy w Ekstraklasie, natomiast miał świadomość, że do tego można się zaadaptować. Wyjątkowo łatwo panu to poszło. W książkach tego uczą?

Pomimo, że mam dopiero 35 lat, pracuję w zawodzie od 19. roku życia. Do tego adaptacja w Ekstraklasie okazała się o tyle prostsza, że pracuję z dobrymi i świadomymi zawodnikami oraz bardzo kompetentnym sztabem . I nie chciałbym tutaj przypisywać sobie żadnych zasług, bo wszystko jest wypadkową wspólnej pracy. Gdy przegrywam, nie jest to tylko moja wina. Gdy wygrywam – nie tylko moja zasługa. Sukces i porażka w piłce to zbiór wielu czynników, ale oczywiście zdaję sobie w pełni sprawę, że jestem osobą która bierze pełną odpowiedzialność za ostateczne decyzje.

Jak czytać dane w piłce?

Mówienie o piłce przez pryzmat liczb – że tutaj takie xG, tutaj takie xGa, że tutaj tyle sprintów, skoków pressingowych, itd – jest płytkie, czy głębokie?

Głębokie, jeśli jest poparte zrozumieniem, co dany trener chce osiągnąć. Bez rozszerzenia takiej wypowiedzi o filozofię trenera, o model gry, jaki chce preferować, te liczby nie są użyteczne. Jeżeli drużyna chce grać piłkę bezpośrednią, chce atakować przestrzeń, to liczba podań nie będzie miała znaczenia. Będzie miało znaczenie, ile razy byłeś w polu karnym. Jeżeli są drużyny opierające styl na posiadaniu, to ważne będzie posiadanie. Trzeba być ostrożnym i mądrym, by oceniać drużyny na bazie liczb.

Tak samo jest z wynikami motorycznymi. Często zachwycamy się, że biegamy dużo, a pytanie brzmi: czy dużo znaczy lepiej? Mamy biegać szybciej. Parametry wykonanych biegów szybkich i sprintów są dużo ważniejsze od całkowitego dystansu, który zawsze jest podawany w pomeczowych grafikach. Co więcej – mamy bardzo dobry przykład Jagiellonii. Ona nie biega dużo, to jedne z najniższych liczb w Ekstraklasie, a gra fenomenalnie w ataku pozycyjnym i ma bardzo wysoki procent posiadania piłki, kulturę gry na świetnym poziomie.

Co do xG, mamy kilka modeli liczących te statystyki. Mało jest doskonałych, dlatego ważne jest, by z xG wyciągać wnioski po obejrzeniu meczu. Mieliśmy doskonały przykład meczu z Motorem, gdzie N’diaye wyszedł sam na sam z bramkarzem, minął go i miał na 18. metrze pustą bramkę. Skończyło się tym, że Virgil Ghita wybił z linii, a do xG tej sytuacji w ogóle nie zaliczono, mimo iż była niemal stuprocentowa.

Czyli dane wykorzystywane w niewłaściwy sposób są przerostem formy nad treścią. I odwrotnie, gdy umie się je czytać we właściwym kontekście.

Tak. Umiejętnością jest wyciąganie z nich tego, co jest istotne. StatsBomb jest olbrzymią platformą, która pokazuje wszystko – wysokość ustawienia linii obrony, liczbę odbiorów na połowie przeciwnika, tysiąc innych rzeczy. I przykładowo – jeśli chcesz grać wysokim pressingiem, to wysokość linii obrony w kontekście profilowania zawodników i tego, czego się szuka na rynku, będzie istotna. Wiesz, że w ten sposób masz większą szansę, by trafić na szybkiego środkowego obrońcę, który przy wysokim ustawieniu nadąży za dynamiką gry, gdy dojdzie do zmiany z fazy ataku do fazy obrony.

Mówimy o rzeczach, które w piłce wciąż są stosunkowo nowe. Czy gdyby w latach 90. zamrozić jakiegoś trenera, teraz odmrozić i dać mu do prowadzenia drużynę Ekstraklasy, utonąłby w tym?

Nie odpowiem, bo nie wiem. W piłce wciąż pracuje sporo trenerów, którzy zaczynali pracę w latach 90. i z łatwością wskażemy tych, którzy wciąż znają się na robocie. Ostatnio fala młodych trenerów zdominowała rynek, ale dla wielu z nas takie sprawy, jak radzenie sobie z porażką, ze zwycięstwem, gra pod presją, gdy musisz wygrywać, są nowe. A ci doświadczeni trenerzy na takich kwestiach zjedli zęby, więc w żadnym razie bym ich nie przekreślał. Poza tym sztaby dziś są tak rozbudowane, że analitycy w chwilę mogą wesprzeć trenera danymi.

Oglądaj także: Podsumowanie jesieni – Cracovia

Dawid Kroczek – co z kontraktem?

Przechodząc do spraw bardziej przyziemnych – jakie warunki muszą być spełnione, by pana kontrakt się przedłużył?

Nawet, gdybym panu powiedział, to nie moglibyśmy tego opublikować (śmiech).

To inaczej – gdyby teraz zakończył się sezon, kontrakt by się przedłużył?

Tak.

W klubie nie słychać głosów, że są na tyle zadowoleni, że mówią: Dawid, nawet jak nie będzie tego określonego miejsca, to możesz spać spokojnie?

Nie wiem… Wszyscy wiemy, jak wygląda piłka nożna i jak niepewne jest to, co będzie jutro, dlatego skupiam się na tym, co jest dziś i w ogóle nie uciekam myślami do kontraktu.

Jaki jest styl Cracovii?

Jaki jest właściwie styl Cracovii? Jesienią dało się zobaczyć wszystkie możliwe twarze – od niskiej obrony i bardzo niskiego posiadania, po atak pozycyjny. Był pressing, były skuteczne stałe fragmenty. Tworzy pan drużynę kompaktową, gdzie stylem jest każdy styl?

Zgodzę się z tym. Wielokrotnie szukaliśmy rozwiązań, które w naszym odczuciu dałyby nam przewagę nad przeciwnikiem. Stąd czasami zmiana struktury, jeśli chodzi o linię pomocy i ataku lub przejście na czwórkę w niektórych meczach. Sporo było działań opartych na podejściu pod konkretnego rywala. Piłka jest na tyle wymagająca, że drużyna musi być kompleksowa. Mecz składa się z fragmentów i trzeba umieć zarządzać każdym z nich. W tych 90 minutach, w których gramy, zamyka się konieczność odpowiedniego balansu między obroną, a atakiem, gdy prowadzimy. Szukania narzędzi do przejścia przez obronę niską u przeciwnika, gdy jest końcówka, a my przegrywamy. Grania pressingiem w określonym czasie. Mecze też nie są do siebie podobne, bo gdy gra się z kimś jakościowo lepszym, trzeba być gotowym na więcej działań pod własnym polem karnym, a kiedy po drugiej stronie jest ktoś w teorii słabszy, trzeba wiedzieć, jak go zdominować. I tak właśnie wyglądają nasze treningi. Ruszamy wszystkie fazy, pod tym kątem rozwijamy piłkarzy na każdym z tych frontów. Mamy swoją bazową strukturę 3-4-3, która jest dla nas punktem wyjścia, a nienegocjowalną rzeczą są działania związane z intensywnością. Piłkarz Cracovii musi być gotowy na pressing i odpowiedzialność taktyczną wynikającą z jego pozycji.

Zmiana przepisów, które dopuszczają pięć zmian w meczu zamiast trzech, wpłynęła na pracę trenerów? Mam wrażenie, że kiedyś najważniejsze było wystawienie najmocniejszej jedenastki, ale dziś często mecz na boisku kończy dziesięciu piłkarzy, których w tych jedenastkach nie było.

Trafił pan w punkt. Nawet tłumaczę to w ten sposób swoim piłkarzom. Zdarzało się, że z premedytacją nie wystawiliśmy zawodnika w pierwszej jedenastce, by później wykonać odpowiedni ruch w meczu. Dziś nie da się powiedzieć, że grupa, która rozpoczyna mecz, jest ważniejsza od grupy, która go kończy. Tam jest znak równości. Dam przykład – przed meczem ze Śląskiem Wrocław rozmawiałem z Mikim van Burenem, którego nie chciałem rzucać od początku, a miałem plan na wpuszczenie go w określonym momencie. Zabieg się udał, bo Mick dał świetną zmianę i dał kluczową bramkę. Takie decyzje są u nas regularne, choć nie zawsze tak skuteczne.

Jak podejmowanie takich decyzji wygląda w praktyce?

Zakładamy różne scenariusze meczów i zawodnicy będący poza jedenastką wiedzą, że w zależności od wyniku i przebiegu, wejdą na boisko z określonymi zadaniami. Kolejny przykład to mecz z Lechią Gdańsk. Wcześniej wypadł nam Kamil Glik i Jugi (Jakub Jugas – red.), więc nie mieliśmy już za bardzo opcji do zmiany na środek obrony. Virgil w 3. minucie zgłosił uraz, a za niego wszedł Patryk Sokołowski. To było rozwiązanie przygotowane wcześniej, bo chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której będziemy podejmować decyzje nerwowo. Patryk wszedł linię niżej, wprowadziliśmy też Janiego (Atanasova – red.), a pod kątem zarządzania określiłbym tę sytuację jako łatwą. Bo mieliśmy omówiony dokładnie taki scenariusz.

Jedna rzecz na pewno pana irytowała w rundzie jesiennej – pytania o Michała Rakoczego. Pana odpowiedzi sprowadzały się do słów, że po prostu byli lepsi. Natomiast myślał pan nad tym, jak właściwie do tego doszło, że Rakoczy w tym rankingu zaczął spadać?

Postawiliśmy na innych zawodników, którzy dali nowy impuls i byli w dobrej formie. Siłą rzeczy doprowadziło to do sytuacji, w której Michał nie grał, a jeśli piłkarz nie gra, może dojść do obniżki formy. Natomiast za każdym razem mieliśmy przekonanie, że jedenastkę zestawiamy w sposób najbardziej optymalny na dany moment. Z Michałem rozmawialiśmy szczerze. Były momenty, w których był kluczową postacią w Ekstraklasie i czasem jest tak, że aby ktoś mógł się dalej rozwijać, konieczna jest zmiana środowiska. Myślę, że po tej zmianie odbuduje się. To dobry piłkarz i liczę, że w Turcji to się stanie.

Jesteście gotowi na odejście Benjamina Kallmana?

Musimy być gotowi na odejście każdego z zawodników, choć rola Bena w obecnej rundzie jest kluczowa dla nas z pozycji siły drużyny. Wiemy doskonale, jaką wartość wnosi. Natomiast  cały czas trwają prace nad zastąpieniem każdego zawodnika, który może od nas odejść. To nie jest nowa sytuacja, bo na przykład w chwili, gdy był dopinany transfer Patryka Makucha do Rakowa, my byliśmy już gotowi na pozyskanie Micka van Burena.

Komentarze