- Kamil Glik zadebiutował w Cracovii
- “Wpuściliśmy go na konia” – przyznał trener “Pasów”
- Kibice Cracovii zorganizowali swoim ulubieńcom rozmowę wychowawczą, za którą są chwaleni
Ktoś powie, że to był pech. I może mieć rację. Ktoś inny odpowie, że to nie był tylko pech. I też być może będzie miał rację. Znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że na pecha, jak i na szczęście trzeba zapracować. Nic bowiem nie dzieje się bez przyczyny. Tym bardziej w sporcie.
W końcu jeśli chce się osiągnąć sukces, należy ograniczyć przypadkowość do absolutnego minimum. Dopiero wtedy jest wielce prawdopodobne, że dyskusja o szczęściu czy pechu będzie tylko dodatkiem, który nie będzie miał większego znaczenia w ocenie działania.
Wsadzony na konia
Kamil Glik wrócił do Ekstraklasy, będąc rzekomo kuszonym przez większość klubów. Kilka klubów – według nieoficjalnych informacji – zdecydowało się odrzucić swoje zaloty. Jedne po bezowocnych negocjacjach, inne po uprzednim przeglądzie jegomościa. Jak było naprawdę, wiedzą tylko ci, którzy mają wiedzieć. Faktem jest, że 103-krotny reprezentant Polski zdecydował się na Cracovię, a Cracovia zdecydowała się na niego.
Wspominaliśmy powyżej o szczęściu i pechu, bo to pierwsze czasami sprzyjało w tym sezonie Cracovii. Wystarczy przypomnieć sobie mecz w Radomiu, kiedy Pedro Henrique niemal nie zniszczył bramki strzeżonej przez golkipera “Pasów”, kilkukrotnie obijając jej obramowanie. Jednakże ostatnio krakowian zaczął prześladować niemały pech. I nie chodzi wyłącznie o fakt, iż Pogoń w sobotnie popołudnie oddała pięć strzałów celnych, z których wszystkie pięć znalazły się w sieci.
Przed samym spotkaniem z Pogonią Jacek Zieliński musiał kleić defensywę na nowo, gdyż nagle wypadły jej dwa bardzo ważne ogniwa. – Jakub Jugas był chory, a Arttu Hoskonen doznał urazu pod koniec piątkowego treningu. Coś mu się w łydce odezwało, mogliśmy go nafaszerować, ale nie było sensu – przyznał po meczu szkoleniowiec Cracovii.
Nic więc dziwnego, że obrona „Pasów” musiała przeciwko silnej Pogoni Szczecin składać się z dwóch nowych postaci – Kamila Glika i Andreasa Skovgaarda, który w pierwszym składzie wyszedł po raz pierwszy w oficjalnym meczu.
– Jest mi przykro, że wpuściliśmy Kamila Glika na konia. Kiedyś jednak musiał zadebiutować. Nie mam do niego pretensji. Trafił na mecz, w którym nic nie szło – bronił Glika opiekun Cracovii. – Bardzo liczyliśmy na jego doświadczenie i liderowanie linią obrony. Natomiast wszystko się posypało, kiedy straciliśmy dwie bramki i później poszło, jak poszło – dodał.
Nie mają litości
Tragiczny był to debiut Kamila Glika. O ile trudno dopatrzeć się bezpośredniego udziału debiutanta przy którejś z pięciu straconych bramek, o tyle nikogo to tak naprawdę nie interesuje. Być może nie wszyscy kibice, ale ich ogromna część nie ma w zwyczaju przeglądać statystyk, i nie rozkłada na czynniki pierwsze straconych goli.
Gros sympatyków oceniając występ (nie tylko) swoich ulubieńców, zwraca uwagę wyłącznie na dwie rzeczy: ich zaangażowanie i wynik. Niemniej jednak zazwyczaj ocena tego pierwszego bywa mocno uzależniona od tego drugiego. Nie wspominając o kibicach niezaangażowanych emocjonalnie w oglądanie obu drużyn. To z reguły oni nie dają już najmniejszych szans Glikowi na powrót do kadry, a jego angaż w Cracovii rozpatrują w kategoriach blamażu.
“Myślę, że po tym meczu Cracovii skończy się sugerowanie pewnych kandydatur do kadry. Jeśli nie osobom które dalej tę kandydaturę wysuwając proponuje konsultacje z lekarzem, farmaceutą, lub kimś kto ogląda mecze Cracovii i zna się na Serie B” – napisał jeden z użytkowników serwisu X (pisownia oryginalna). Podobnych opinii można znaleźć w Internecie od groma.
A jak statystycznie wyglądał występ Glika? Bez rewelacji, ale też bez jakiejś tragedii. Za Sofascore: w 90 minut zanotował bowiem 60 kontaktów z piłką, 38/46 celnych podań (83%), 2/4 celne długie piłki, sześć interwencji, dwa odbiory, wygrał 3/4 pojedynki na ziemi oraz 1/3 w powietrzu, miał dziesięć strat, raz faulował oraz był faulowany, a także zablokował jeden strzał.
- Zobacz także: Gdy wróciłeś do Ekstraklasy
Czy Glik się skończył? Bynajmniej. Choć on sam przekonuje, że jest w pełni dyspozycji, chyba jednak potrzebuje jeszcze trochę czasu, by wrócić na optymalny poziom o czym wspominał po meczu Jacek Zieliński.
– Kamil jest w trudnej sytuacji, bo nadrabia stracony czas. Nie grał od maja. Brakuje mu normalnej gry, rywalizacji na boisku. Czy zagrałby, gdyby nie było chorób i kontuzji? Tak. Mieliśmy nieco inny plan na to spotkanie, ale on musiał zostać przemodelowany. W futbolu tak się zdarza. Dla Kamila teraz każda gra będzie bardzo ważna. Nasza głowa w tym, by zrobić wszystko, aby wytrzymał teraz mecze co trzy dni. By nie narazić go na kontuzję – zakończył temat Glika na pomeczowej konferencji jego obecny trener.
Nie trzeba się zgadzać ze mną, ale uważam, że Glik w niedalekiej przyszłości da jeszcze sporo radości kibicom Cracovii. A jej defensywa będzie jeszcze lepsza. Zresztą w dalszym ciągu jest. Z tym że teraz nieoficjalnie, bo jedenaście straconych bramek to w ośmiu meczach bardzo dużo. Ale przypominamy, że po siedmiu było raptem sześć. A co z kadrą? Czas pokaże…
Kibice Cracovii i ich rozmowa wychowawcza
Na koniec trzeba wspomnieć o kibicach Cracovii, którzy z pewnością mocno przeżyli wysoką porażkę swojej ukochanej drużyny. Niejedni mogliby się odwrócić od swoich ulubieńców. Jeszcze inni zrobiliby pseudo rozmowę wychowawczą, w końcu to dwie porażki z rzędu, a ostatni triumf miał miejsce dopiero 11 sierpnia w ramach 4. kolejki przeciwko Zagłębiu Lubin. Ostatnie pięć meczów to tylko trzy punkty, zgromadzone dzięki trzem remisom.
Niemniej jednak fani “Pasów” zasługują na ogromną pochwałę. Mimo tak ogromnej klęski potrafili docenić wysiłek piłkarzy, którym tego dnia po prostu nic nie wychodziło. A w futbolu tak się zdarza. Nie bez powodu pisaliśmy na początku o szczęściu i pechu. Być może ten drugi ostatnio prześladuje Cracovię, ale mieć takich kibiców to prawdziwe szczęście.
Szacunek dla kibiców Cracovii za zorganizowanie tej prawidłowej – i jedynej akceptowalnej – rozmowy wychowawczej!
Komentarze