- Raków Częstochowa ograł Koronę Kielce przed własną publicznością
- Jedyny gol padł po samobójczym trafieniu Piotra Malarczyka
- Medaliki w doliczonym czasie gry mogły podwyższyć prowadzenie
Raków z wymęczonym zwycięstwem
Kilka dni temu Raków Częstochowa zakończył swoją przygodę z europejskimi pucharami. Po porażce z Atalantą zajął czwarte miejsce w grupie Ligi Europy, co oznacza, że wiosną będzie rywalizował jedynie na krajowym podwórku. W niedzielę Medaliki podejmowały przed własną publicznością broniącą się przed spadkiem Koronę Kielce. Faworyt tego starcia mógł być tylko jeden.
Przebieg pierwszej połowy był zaskakujący. Mistrzowie Polski posiadali piłkę, grali wysokim pressingiem, lecz nie przekładało się to kompletnie na sytuacje w polu karnym. To Korona Kielce oddała więcej celnych strzałów i była blisko objęcia prowadzenia. Żadna z drużyn nie była jednak na tyle skuteczna, by trafić do siatki, więc na przerwę schodziły one przy wyniku 0-0.
Po zmianie stron Raków wreszcie zaczął się rozpędzać. W jego szeregach błyszczał John Yeboah, który odpowiadał za większość pozytywnych akcentów w ofensywie. W 72. minucie Bartosz Nowak precyzyjnym podaniem obsłużył Władysława Koczerhina, a ten w sytuacji sam na sam z Konradem Ferencem okazał się słabszy.
Korona przez krótką chwilę cieszyła się z prowadzenia. W 84. minucie przeprowadziła koronkową, składną akcję i trafiła do siatki. Arbiter Tomasz Musiał po analizie VAR dopatrzył się jednak zagrania ręką jednego z zawodników kielczan i nie uznał tej bramki.
Kilka minut później sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego w polu karnym Korony powstało zamieszanie, a Piotr Malarczyk nieszczęśliwie skierował piłkę do własnej bramki. Raków tym samym zdobył gola, który przybliżył go do końcowego triumfu. W doliczonym czasie gry wynik mógł podwyższyć Fabian Piasecki, ale nie wykorzystał rzutu karnego.
Komentarze