Arboleda wspomina Smudę: Najpierw chciał bić, a potem całował

Manuel Arboleda był jednym z najwierniejszych "żołnierzy" Franciszka Smudy. Miesiąc po śmierci byłego selekcjonera Kolumbijczyk w emocjonalnej rozmowie z Goal.pl wspomina człowieka, któremu najwięcej zawdzięcza.

Manuel Arboleda
Obserwuj nas w
Michal_Fludra_sport/Alamy Na zdjęciu: Manuel Arboleda
  • Arboleda tłumaczy dlaczego nie dotarł na pogrzeb Smudy
  • Opowiada o sytuacji, w której omal “nie dostał” od Franza
  • Ujawnia czemu jeździ na tereny objęte niedawno wojną domową

Manuel Arboleda pojawił się w Polsce za sprawą Franciszka Smudy. To właśnie “Franz” zgodził się na sprowadzenie Kolumbijczyka zaproponowanego przez polskich i latynoskich agentów. “Maniek” trafił najpierw do Zagłębia Lubin, a potem do Lecha Poznań. Jak dziś przyznaje, z żadnym innym szkoleniowcem nie łączyła go tak szczególa relacja jak właśnie ze Smudą.

Dziś, czyli 18 września, mija miesiąc od śmierci “Franza”. Manuel Arboleda w obszernym wywiadzie dla Goal.pl opowiada jak zapamiętał człowieka, który bardzo mu w życiu pomógł.

To Bóg sprawił, że ich drogi się spotkały

Franciszek Smuda był dla ciebie kimś wyjątkowym. Takie słowa chyba nie są przesadą?

Absolutnie nie są. Dziękuję Bogu, że postawił Smudę na mojej drodze. Większość tego, co osiągnąłem w życiu, zawdzięczam właśnie jemu. Był dla mnie jak ojciec, traktował mnie jak syna. To on otworzył mi drogę do dużej, europejskiej piłki. Bo przecież gdyby się nie zgodził na mój transfer, to być może nie zrobiłbym żadnej kariery. Pamiętam, że kiedy dotarłem do Lubina, drużyny nie było na miejscu, byli gdzieś w drodze, bodaj w związku z pucharowym meczem. Smudę poznałem więc dopiero na drugi dzień. To było 6 grudnia, tak jakby Mikołaj przyszedł do mnie z prezentem, który odmienił moje życie. Choć ja wolę określenie, że to właśnie Bóg sprawił, iż nasze drogi się spotkały. To była można powiedzieć przyjaźń od pierwszego wejrzenia.

A kiedy rozmawialiście po raz ostatni?

Kilka tygodni przed jego śmiercią. Byłem świadomy, że ma problemy zdrowotne, opowiadał mi o tym. W trakcie tej ostatniej, jak się okazało rozmowy, mówiłem mu po polsku “Trener, trzeba walczyć do końca”. Jego śmierć mocno mnie dobiła. Zresztą, nie tylko mnie. Moją żonę, moje dzieci. Bo Smuda był przyjacielem mojego domu. Był przecież u mnie w Kolumbii, bardzo polubił mój kraj. Pokazałem mu wiele zakątków Kolumbii. Snuliśmy dalsze plany. Tak mu się tu podobało, że mówił, iż mógłby zamieszkać w Kolumbii. Interesowało go tu dużo rzeczy, zwłaszcza, że Kolumbia ma sporo zwyczajów ze starych czasów, takich, których w Europie nie uświadczysz. Franz był bardzo zdziwiony, kiedy na przykład pokazałem mu moje koguty do walki.

Koguty do walki?!

Tak. Mam ich całkiem sporo. W Kolumbii walki kogutów to bardzo stary zwyczaj.

“Całkiem sporo” to znaczy ile masz tych kogutów?

Około 200. Ale licząc z kurami. A one nie walczą, do boju idą tylko koguty. Jak ci mówiłem kiedyś, mam poza Ibague duże ranczo, tam hoduję wiele różnych zwierząt. Tak naprawdę te koguty trzymam również ze względu na jednego z moich wujków. On bardzo lubi te zakłady, które są zawierane przy okazji walk.

Wracając do Franza. Wszyscy wiedzą, że się przyjaźniliście, ale… Po jakiemu, zwłaszcza na początku, rozmawialiście?

To jest właśnie zabawne. Trochę jak z Latynosami w USA. Amerykanie próbują do nich mówić po hiszpańsku, a Latynosi odpowiadają po angielsku. Smuda starał się do mnie mówić po hiszpańsku, a ja w miarę upływu czasu odpowiadałem po polsku. On hiszpańskiego sporo rozumiał, trudniej przychodziło mu mówić w tym języku. Ale do mojej żony zawsze mówił po hiszpańsku, tym bardziej, że ona nie zna polskiego. Pamiętam też, że gdy tylko przyjechałem do Zagłębia Lubin, to Smuda kupił słownik polsko-hiszpański i z niego też korzystał. I jeszcze jedno: dużo mi… rysował. Nieraz przekazywał swoje uwagi za pomocą obrazków.

Tylko u nas

“Manu, kur… cicho!”

Mieliście same dobre momenty, czy był może jednak taki, że się na ciebie wkurzył?

O Jezu! Był, oczywiście, że był. Najbardziej pamiętam moment po przegranej w Gdyni, z Arką. Straciliśmy tam gola byłem w to zamieszany, ale miałem swój punkt widzenia na sytuację. W szatni ciągle o tym mówiłem. Wtedy Smuda mówi “Manu cicho!” Ale ja byłem nakręcony, więc dalej tłumaczyłem sobie i innym tamte boiskowe wydarzenia. Smuda znów: “Manu, cicho!”. Nie uspokoiłem się jednak, wciąż gadałem. Wtedy Smuda wpadł w furię. Wrzasnął “Manu, kur… mać, cicho!” i ruszył w moją stronę. Byłem przekonany, że mnie uderzy, ale inni piłkarze też, bo stanęli na jego drodze i starali się go powstrzymać. Na szczęście to im się udało. Wtedy naprawdę bym od niego “zarobił”. Jestem przekonany.

I jak to się skończyło?

Na drugi dzień mieliśmy trening. Smuda wszedł do szatni i poprosił, żebym poszedł z nim do jego pokoju. Szedłem z duszą na ramieniu, absolutnie nie wiedziałem czego się spodziewać. A że pamiętałem jego wściekłość z wczoraj, to raczej na nic dobrego się nie zanosiło. Ale Franz był już spokojny. Powiedział do mnie” “Manu, wiesz, że traktuję cię jak syna. Ale nie możesz podkopywać mojego autorytetu w szatni, nie wykonując poleceń. Jak mówię cisza, to ma być cisza. Nie chciałem przy drużynie zrobić czegoś ostrego, ale naprawdę mi wczoraj nie pomogłeś”. A następnie objął mnie i pocałował w policzek jak syna. Wtedy popłakałem się jak dziecko. Wróciłem do szatni, a koledzy wzięli mnie na spytki, bo widzieli, że płakalem. Powiedziałem jednak, że wszystko w porządku i sytuacja się uspokoiła. Właśnie taki był dla mnie Smuda. Walczyłem dla każdego mojego trenera, ale za Franza oddałbym życie. I bardzo mnie boli, że nie mogłem przyjechać na pogrzeb. W związku z tym w trakcie następnej podróży do Polski na pewno udam się na jego grób.

A dlaczego nie mogłeś przyjechać?

Byłem w podróży, już mówię o co chodzi. Od pewnego czasu działam w takiej fundacji, która pomaga dzieciom z odległych, biednych, dotkniętych wojną domową terenów Kolumbii. Takich, do których w teorii strach się nawet wybrać. Ale po kolei. W Ibague, gdzie mieszkam, jest też wielu byłych piłkarzy, również takich, którzy grali za granicą. Piłka dużo im dała, sporo widzieli, zarobili… I jeden z kolegów kiedyś powiedział: “Panowie, a może by tak założyć fundację i trochę oddać z tego co nam dała piłka. Nie tylko kupować biednym ryż i ubrania”. I tak to się zaczęło, założylismy fundację “Corazon Deportivo”, czyli “Sportowe Serce”. W październiku organizujemy międzynarodowy turniej dla dzieci w wieku 8-12 lat. Udział wezmą między innymi dzieci z terenów, o których wspomniałem.

Byłeś na tych terenach?

Tak, byłem. Członkowie kolumbijskiego rządu zorganizowali nam wyjazd w miejsca, które przez kilkadziesiąt lat kojarzyły się głównie z wojną domową, przemocą, narkotykami. To straszne, ale w mojej pięknej Kolumbii są ludzie, którzy wychowali się tylko w “oparach” konfliktu. Oni nie zaznali nadziei na inne, spokojne życie. Nigdy go nie poznali. Cały ich widok co poranek to ojciec czy matka zakładający karabin na plecy i idący walczyć. Mówię między innymi o ludziach z FARC, czyli organizacji, która walczyła ponad 50 lat z siłami rządowymi. No więc pojechaliśmy tam, aby pomóc tym dzieciom. Opowiedzieć o tym, że życie może się potoczyć inaczej. Że sport może dać nadzieję. Oczywiście, zawieźliśmy też pomoc materialną, ale nie tylko o to chodziło. Nawet bardziej, żeby pokazać właśnie, że Kolumbia to nie tylko wojna i przemoc.

A na tych terenach to grają w ogóle w piłkę?

Oczywiście, że tak. My też rozegraliśmy mecz pokazowy z miejscowymi. Niektóre dzieci stamtąd też są piłkarsko utalentowane, niektóre już zresztą wylądowały w piłkarskich szkołach w innych częściach kraju. A ten turniej, o którym mówiłem, ma być dla nich kolejną odskocznią, nadzieją. Zresztą, na kolejną edycję będę chciał zaprosić kogoś z Polski. A wracając do Smudy. Właśnie dlatego nie mogłem pojawić się na pogrzebie, miałem obowiązki związane z pracą dla fundacji. Ale prędzej czy później pojawię się tam, gdzie spoczął mój piłkarski ojciec. Kiedyś pojechaliśmy z nim na turniej w Cali, tu w Kolumbii. Wieczorami szliśmy do baru, wypiliśmy po 1-2 piwa i dużo rozmawialiśmy. On mi opowiadał o swoim życiu, między innymi o czasach, gdy pracował w USA, a ja mu o swoim. Bardzo mi będzie tych rozmów brakowało…

POLECAMY TAKŻE

Komentarze