- Antoni Kozubal jeszcze w poprzednim sezonie występował na zapleczu Ekstraklasy, a obecnie stanowi o sile Lecha Poznań
- Sam przyznaje, że rzeczywistość wyprzedziła oczekiwania – nawet jeśli liczył na grę w Lechu po powrocie z wypożyczenia do GKS Katowice
- Porozmawialiśmy też o kłopotach Lecha pod koniec rundy jesiennej
Antoni Kozubal, czyli 20-latek nie widzący ograniczeń
Przemysław Langier (Goal.pl): Widzisz jakieś ograniczenia?
Antoni Kozubal (pomocnik Lecha Poznań): Nie widzę. Żadnych.
Kiedyś mówiłeś, że mental jest jedną z twoich najmocniejszych stron. Trzymasz się tego.
Znaczy zależy, jak rozumieć to pytanie. Jeśli pytasz o to, czy widzę jakieś granice w mojej karierze, czyli miejsce, do którego można dojść, to faktycznie nie widzę. Mierzę wysoko. Ale jeśli spytałbyś o ograniczenia piłkarskie, to wciąż są. Rozwój to ewolucja, dużo rzeczy jest do poprawy.
Zauważyłem taką tendencję wśród młodych piłkarzy. Wielu z was nie boi się mówić o tym, że wielka kariera jest czymś, co się da zrobić. Dawid Drachal jakiś czas temu wspominał, że celuje w Złotą Piłkę.
Nie czytałem tamtego wywiadu, ale jeśli chodzi o mnie, nie chciałbym składać takich deklaracji. Nie są mi potrzebne. Mam takie podejście, że każdego dnia chciałbym się stawać lepszym zawodnikiem i lepszym człowiekiem, bo to jest droga do łamania barier. Tyle mi wystarczy.
Robert Lewandowski kiedyś mówił, że jedną z największych satysfakcji, jaką ma, jest pokazanie, że dla człowieka z Polski może nie być żadnych barier, bo gdy był młody, sporo osób mówiło, że Polak nie może wejść na szczyt.
Ja na szczęście nikogo takiego nie spotkałem. Wręcz przeciwnie, bo kilku chłopaków z Lecha wybiło się i poszło grać do mocnych klubów. Póki co realizuję plan, który miałem odkąd przyjechałem do Poznania – zacząć tu grać, a później myśleć, by iść gdzieś dalej. Chciałbym, by każdy kolejny krok wychodził naturalnie, czyli jeśli dam Lechowi wszystko, co najlepsze, przejście na następny poziom w karierze zrobi się samo.
Po drodze są rozczarowania. Jak wtedy, gdy John van den Brom zasygnalizował ci, że zagrasz w jednym z meczów Ekstraklasy, a ostatecznie posadził cię na ławce.
Faktycznie, dostałem wtedy informację, że zagram, i byłem nastawiony na granie. Było mi trochę szkoda, że stało się inaczej. Może wtedy wszystko jeszcze szybciej by się potoczyło? Ale najwidoczniej trenerowi coś się odmieniło i zmienił plan. Taka jest piłka, trudno, na pewno nie czułem żadnych pretensji. Moja rodzina wtedy przyjechała na stadion, ale nie sądzę, by mieli z tym jakiś problem, bo jeżdżą regularnie.
Oglądaj także: Podsumowanie jesieni Lecha Poznań
“Unikam czytania wiadomości”
Dostajesz jakieś wiadomości w social mediach?
Tak, ale staram się ich nie czytać.
Dlaczego?
Bo piłka składa się z lepszych i gorszych momentów. A ja staram się do jednych i drugich podchodzić spokojnie, traktować je tak samo. Na pewno czytanie wiadomości po słabych występach nie byłoby niczym przyjemnym, więc skoro mam je traktować tak samo, to i w lepszych chwilach nie chcę tego robić.
Masz jakiś sposób, by pracować nad głową?
Dużo rozmawiać z bliskimi. Próbowałem czasem zastępować to rozmowami z kolegami, ale czuję, że to rodzina buduje mnie najmocniej.
Czujesz się popularny w Poznaniu?
Nie. Może wyglądam na tyle niespecyficznie, że znikam w tłumie i ludzie mnie nie poznają? Kibice podchodzą do mnie po zdjęcie dopiero, gdy założę strój Lecha. Bez tego naprawdę rzadko spotykam się z tym, by ktoś mnie poznał.
Dziś ludzie robią z tobą zdjęcia, a ty podobno kiedyś nie chciałeś zrobić sobie z Jose Mourinho…
Co ciekawe, znam tę historię… z Internetu. Przeczytałem wypowiedź mojego taty, który gdy miałem 12 lat, wyjechał ze mną na coś w rodzaju testów w Manchesterze United. Był tym znacznie bardziej podpalony ode mnie. Miałem wrażenie, że zaraz na tym podpaleniu będziemy rzucać się w oczy. Tak by pewnie było, gdybym podczas obiadu na stołówce podszedł do trenera Mourinho i poprosił o zdjęcie. Pełno ludzi, on je, a ja mu przerywam… Może gdyby już skończył i siedział, to bym podszedł…
Co najbardziej lubisz w byciu piłkarzem?
To, że robię to, co zaplanowałem na początku życia. Gdy byłem mały, nic nie cieszyło mnie bardziej od wyjścia na trawę i kopania piłki. To zostało mi do dziś.
A co lubisz najmniej?
(długie zastanowienie) Nie znajdę nic, naprawdę. Odpowiada mi wszystko. Może dlatego, że nie grałem nigdy na kilku frontach? To pewnie trochę inna bajka – mecze nakładające się na siebie, mało czasu na odpoczynek, ciągłe podróże. Czy faktycznie będzie to coś, co lubię najmniej? To się dopiero okaże.
Presja jako coś dobrego
Jesteś na najlepszej drodze, by się przekonać. Nagle stałeś się kluczową postacią lidera Ekstraklasy.
Wracając tutaj miałem jedną podstawową myśl – w okresie przygotowawczym pokazać jak najwięcej argumentów, by móc grać. Ciężko pracować, dać fajne sparingi, łapać minuty. Miałem za sobą dobry sezon na wypożyczeniu i czułem się na siłach, by stawać się ważną częścią Lecha. Ale fakt – nie spodziewałem się, że wszystko pójdzie tak szybko. Rzeczywistość troszkę wyprzedziła oczekiwania.
Mimo, że koszulka Lecha – jak się mówi – waży więcej. Wielu nie radziło sobie z presją w dużych klubach.
Ja jej naprawdę nie odczuwam. Albo inaczej – odczuwam rosnącą adrenalinę, gdy wchodzę na murawę. Jest to jakiś stres, ale wewnętrznie czuję, że pozytywny. Gdybym go nie odczuwał, zastanowiłbym się, czy mi w ogóle zależy…
Frederiksen nigdy się nie zadowala
Niels Frederiksen dał ci prawdziwą szansę. Jak wspominasz pierwszą rozmowę z nim?
To był obóz we Wronkach. Od razu było widać, że doskonale mnie zna i wie o mnie wszystko. Konkretnie odnosił się do meczów, jakie zagrałem w poprzednim sezonie w Gieksie. To dało mi duży komfort i luz w rozmowie, bo miałem pewność, że nie odbywa się ona tylko na zasadzie, żeby powiedzieć jakieś zdania, które wypada powiedzieć do piłkarza wracającego z wypożyczenia.
Co go wyróżnia na tle innych trenerów? Kibice patrzą na niego i widzą “zimnego” gościa…
Wiem, że w Internecie trener uchodzi za “zimnego”, bo faktycznie z niektórych zdjęć tak można wyciągnąć takie wnioski. Ale nie do końca tak jest. Ma świetne relacje z zawodnikami. Trener stawia też granice pomiędzy pracą, a rozluźnieniem. Zapewniam, że w tym drugim przypadku potrafi się uśmiechać. Inna sprawa, że to ten typ człowieka, który nie dopasowuje swojego humoru do wyników. Pod tym względem trener jest zawsze jest taki sam. Podam przykład – gdy wygraliśmy z Jagiellonią 5:0, do szatni schodziliśmy w bardzo dobrych nastrojach, wiadomo. A w szatni usłyszeliśmy, że mamy wiele rzeczy do poprawy, że dało się strzelić jeszcze więcej bramek, i na pewno nie powiedziałbym, że był w pełni zadowolony z wyniku, czy samej gry. Zdziwiło nas to, ale gdy zrobiliśmy analizę, przyznaliśmy, że miał rację.
Jakim jednym słowem określiłbyś Frederiksena?
Perfekcjonista. Nawet, gdy gramy dobry mecz, zawsze znajdzie elementy do poprawy.
Nie jest to trochę irytujące?
Na pierwszy rzut oka może tak to wyglądać, ale mamy ambitną szatnię, więc bierzemy sobie te uwagi do serca. Zwłaszcza, że było kilka przykładów, że w kolejnych meczach słowa trenera miały zastosowanie w praktyce.
Skąd słaba końcówka jesieni?
Od osób z waszego otoczenia słyszę, że aktualny obóz jest najcięższym od lat. Zgadzasz się?
Jest bardzo ciężko, ale ja się z tego cieszę. Jeżeli chcemy realizować cele, które sobie postawiliśmy, to musimy tak trenować.
Pewnie to droga do tego, by nie zabrakło pary pod koniec sezonu. I tu rzuca się jedna myśl – czy brak tej pary nie był czasem przyczyną waszej słabszej postawy pod koniec rundy?
Pary nie zabrakło – jeśli by tak miało być, to bym się martwił, bo okres przygotowawczy we Wronkach pod kątem obciążeń był w sumie podobny. Myślę, że powodów trzeba szukać gdzieś indziej. W naszej przewidywalności. Rywale już wiedzieli, jak się na nas ustawić i jak grać, by jak najbardziej utrudniać nam naszą grę.
Nie było problemu mentalnego? Sam słyszałem od wielu piłkarzy, że nie jest realnym do każdego meczu podchodzić na te legendarne 100 procent. I teraz patrzę na was: gracie z Jagiellonią i Legią – wbijacie im łącznie dziesięć goli. A później z będącymi na zakręcie Puszczą i Piastem są ogromne ciężary.
Zupełnie nie chodziło o mental. Nie widziałem różnicy pod tym względem w żadnym z meczów. Legia i Jagiellonia zagrały z nami otwarty futbol. Mieliśmy dużo przestrzeni, by się rozpędzić i zdobywać bramki. Gdy graliśmy z drużynami, które grały niżej, czegoś nam brakowało. Na moje oko byliśmy zbyt jednostajni.
Inna sprawa, że takich meczów – przeciwko rywalom, którzy ustawią się nisko – będziecie mieli jeszcze sporo…
Po to jest ten obóz, by znaleźć odpowiedzi na pytanie, jak przeciwko takim drużynom grać. Niektóre treningi są ustawione pod tym kątem.
Zdarza ci się myśleć na temat transferu zagranicznego?
Zdarza się, choć w ogóle nie przeszkadza mi to w skupieniu się na tym, że najważniejsze jest to, co jest dziś. Klub zagraniczny to kwestia jakichś marzeń na przyszłość. Nie kryję, że chcę kiedyś grać w ligach z top 5 w Europie.
Komentarze