– Na pewno będą ludzie, którzy poczują się sprowokowani. Już mam takie sygnały, jest wielkie zaciekawienie dotyczące treści, a ci, którzy dotarli do jakiś drobnych przecieków, odgrażali się. Po artykule w “Polska The Times”, gdzie powiedziałem parę rzeczy, reakcja PZPN-u była natychmiastowa. Wręcz powiedziałbym, że guma pękła im w majtkach i spadły gacie! – mówi w rozmowie z Goal.pl Janusz Wójcik, autor biografii “Wójt. Jedziemy z frajerami!”, która swoją premierę będzie mieć w środę 19 listopada.
Sklep.goal.pl: Wójt. Jedziemy z frajerami! >>
Rzeczywiście pana książka jest tak mocna, jak reklamuje ją wydawnictwo?
Janusz Wójcik: – Pokazuje wiele stron. Nie chcę od razu mówić, że ciemnych, ale na pewno prawdziwych, które nigdy nie oglądały światła dziennego. Dla jednych będzie to książka straszna, niektórzy zdziwią się za to, że takie rzeczy miały w ogóle miejsce. W dużym stopniu książka jest zadziwiająca. Czytelnikowi nasuną się pytania: “jak można było tak postępować?”, “jak wiele różnych rzeczy zostało zaciemnionych i zamiecionych pod dywan?”.
Bardziej powinniśmy ją traktować jako opowieść o trenerze, który doprowadził reprezentację Polski do finału Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku czy raczej jako kontrowersyjny zlepek tego, co działo się w ostatnich latach?
– Wie pan, musiałbym najpierw spytać ile medali olimpijskich zdobyliśmy w historii. Piszę też o tych medalach, które zdobywaliśmy wcześniej. To było największe oszustwo, jakie mogło być. Graliśmy pierwszymi reprezentacjami, a inne państwa tak zwanymi ogórkami, amatorami. Tak trzeba było w tych czasach grać. Pierwsze IO, w których udział brali zawodowcy, to były zawody w Barcelonie właśnie. Pierwsze! Dopuszczono profesjonalistów we wszystkich dyscyplinach. Przeszły 22 lata, a ten nasz medal jest ostatnim dla Polski we wszystkich grach zespołowych! Ile trzeba czekać? Sto lat? Słabi jesteśmy we wszystkich grach, po prostu. Siatkówka trochę się odbiła, ale wygraliśmy dopiero mistrzostwa świata, nie Igrzyska Olimpijskie. Siatkarze, jako mistrzowie świata, na IO muszą się jeszcze zakwalifikować. A co będzie tam? Tego nie wie nikt. Bardzo lubię siatkówkę, ale niestety taka jest prawda. A to, że byłem kontrowersyjny? Byłem, byłem niepokorny… Nie chciałem, aby ktokolwiek sterował moją osobą. Miałem swoje zdanie, waliłem prosto z mostu, nie pieprzyłem się z nikim, obojętnie kto to był. Mówiłem wprost, choć wiedziałem, że to bardzo niewygodne i że wiele na tym przegrywam. Ale co zrobić, taki mam charakter i nie mam zamiaru go zmieniać.
Bardzo barwnie został pan przedstawiony w biografii Wojciecha Kowalczyka “Kowal. Prawdziwa historia”. Możemy spodziewać się, że czytelnik również czytając “Wójta” niejednokrotnie się uśmiechnie?
– Na pewno się uśmiechnie. W czwartek miałem okazję przekazać książkę jednemu politykowi, który zaczął ją czytać i błyskawicznie doszedł do 50. strony. Powiedział tylko “jak to się super czyta!”. “Wreszcie coś napisane jest normalnym językiem”. “Chwila, posłuchaj, ale numer, ale numer!” i uśmiech na twarzy. A to człowiek niezwiązany z piłką, normalny facet. To dla mnie świadectwo, że fajnie się to czyta. Książka wywołuje zdziwienie, uśmiech i niepokój, bo pokazuje, co się faktycznie działo, jakie numery były kręcone.
Mówi się, że biografie muszą być szczere, dlatego piłkarze aktywni, jak Messi, Xavi czy Iniesta, w trakcie kariery wydają do bólu przewidywalne i nudne książki. Otworzył się pan w stu procentach czy jednak pewnych kwestii nie mógł pan poruszyć?
– To nie jest nudna książka, mogę to powiedzieć od razu. Facet, który był na promocji, mój kolega, przeczytał ją w trzy czy cztery godziny. To o czymś świadczy, bo nie zrobił tego dla mojej przyjemności, ale z zaciekawienia i tego, że go wciągnęła. Jest w niej trochę sportu, trochę kryminału, a nawet sporo akcji kryminalno-sensacyjnych. A czy to wszystko? Nie. W ostatniej chwili poprosiłem wydawcę, by napisał “to nie koniec”. Zobaczymy jaki będzie odbiór ludzi, mam nadzieję, że odbiorą ją pozytywnie i wtedy… walniemy z jeszcze grubszej armaty!
Znajdą się ludzie, którzy po premierze będą mieli do pana pretensje o to, że pewne fakty ujrzały światło dzienne?
– Nie powinni, bo pewni prawnicy wytonowali pewne kwestie, ale w kolejnej książce pojadę po całości. Nie będę się nawet oglądał na prawników, będzie bardzo ostro. Teraz jest ostro, ale będzie ostrzej, bo nie wszystko zostało jeszcze powiedziane. “Wójt. Jedziemy z frajerami” pokazuje prawdziwe życie – w niektórych momentach brutalne, w niektórych nie do zniesienia, złośliwe i nieprzyjemne.
W zapowiedzi książki czytamy o prowokacjach. Kto zostanie więc sprowokowany?
– Na pewno będą ludzie, którzy poczują się sprowokowani. Już mam takie sygnały, jest wielkie zaciekawienie dotyczące treści, a ci, którzy dotarli do jakiś drobnych przecieków, odgrażali się. Po artykule w “Polska The Times”, gdzie powiedziałem parę rzeczy, reakcja PZPN-u była natychmiastowa. Wręcz powiedziałbym, że guma pękła im w majtkach i spadły gacie! Zaraz wezwano mnie na Wydział Dyscypliny, pytano “co ja piszę?”. Proszę sobie wyobrazić: co będzie, jak przeczytają książkę w całości?
“Wójt. Jedziemy z frajerami” okaże się hitem jesieni w polskich księgarniach?
– Chciałbym, oczywiście. I myślę, że ma na to bardzo duże szanse. Nie słyszałem o książce, która by zachwyciła. “Wójt” trafia do ludzi, którzy pamiętają dawne czasy oraz do młodzieży, której przedstawia się wszystko to, co miało miejsce, co działo się stosunkowo niedawno. A jeśli książka okaże się hitem, na co w jakiś sposób liczę, łatwiej będzie też napisać kolejną, drugą część. Wtedy jednak to już będzie “atak na Donieck”!
Rozmawiał Przemysław Mamczak
Obserwuj @pmamczak
Komentarze