Wojciech Pertkiewicz: nie mamy bankrollu, by kupić piłkarza za 2 mln euro

- Myślę, że Bodo ma zupełnie inny próg wejścia oraz dużo łatwiejsze funkcjonowanie we własnej lidze. Są potentatem finansowym na swoim podwórku, dzięki czemu mogą przykryć czapką resztę ligi i stać się hegemonem, jeśli chodzi o wybieranie zawodników. To trochę case Cupiała i Wisły Kraków z dawnych czasów. Brali, kogo chcieli, bo ich było stać. Podobnie dziś mówi się o Czechach, ale choćby Slavia – zanim jej działań nie rozkręcili Chińczycy, też nie była potentatem. Jak ktoś da dobry zastrzyk finansowy, to łatwiej napisać biznesplan - mówi w rozmowie z Goal.pl Wojciech Pertkiewicz, prezes Jagiellonii Białystok.

Wojciech Pertkiewicz
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Wojciech Pertkiewicz
  • Wywiad z Wojciechem Pertkiewiczem jest częścią naszego cyklu, w którym w ostatnim tygodniu eliminacji do europejskich pucharów próbujemy odpowiedzieć na pytanie, w jakim naprawdę miejscu jest polska Ekstraklasa
  • Prezes Jagiellonii opowiedział nam o kulisach finansów mistrza Polski, które doprowadziły do tego, że klub nie chce dokonywać transferów gotówkowych
  • Dziś na Goal.pl większy reportaż o tym, dlaczego Europa odjeżdża polskim klubom, mimo iż ranking sugerować może inaczej, przeczytacie też wywiad w tym temacie z Davidem Baldą. Jutro opublikujemy rozmowę z Adrianem Siemieńcem

Wojciech Pertkiewicz o finansowych ścianach

Przemysław Langier (Goal.pl): Pieniądze są dużym problemem w polskich klubach?

Wojciech Pertkiewicz (prezes Jagiellonii Białystok): Mogę odpowiadać tylko za ten, który ja prowadzę. W Białymstoku staramy się nie działać na kredyt, choć nie wszystko da się zaplanować. 1 lipca, gdy rusza sezon, zazwyczaj powinno się mieć zaplanowanych 90 proc. kosztów, a przychody są często ze znakiem zapytania – jak choćby te z dnia meczowego, czy premia za miejsce w tabeli, czy planowane transfery, które mogą ale nie muszą dojść do skutku.  To, że niektóre kluby kończą na minusie, bo przeszarżowały zakładając, że będą w top 3, a skończyły niżej, jest wytłumaczalne, acz ja jestem zwolennikiem ostrożnych prognoz. Pytanie, czy polskie kluby stać na posiadanie poduszki finansowej, czy raczej niezbędna jest inżynieria finansowa, czy też doraźne wsparcie czy to akcjonariuszy, czy to gmin. Wydaje mi się, że to drugie, choć nie jest to nic w skali świata wyjątkowego. Jak zobaczymy na to, co dzieje się np. w Barcelonie, to też mamy tam wielki minus z przodu, a jednak klub funkcjonuje.

Dlatego nie można rozpatrywać finansów klubu w skali jednego sezonu. Kluczowe jest to, czy jest zachowana płynność finansowa. Jej zachwianie to pierwszy krok do kłopotów, bo wystarczy nie mieć przez trzy miesiące na zapłacenie rachunków czy pensje zawodników, i wszystko się sypie.

Nasze prawa transmisyjne są na poziomie dolnych rejonów top 10 w Europie, biorąc pod uwagę najwyższe ligi w kraju. A jednak wciąż pieniędzy jest za mało. Dlaczego?

W wartościach bezwzględnych kwotą gwarantowaną jest około 10 mln zł, a budżety klubów zaczynają się od dwudziestu paru. Żeby dobrze funkcjonować w lidze niezbędne jest ponad 30, zakładając, że prowadzi się akademię na jakimś akceptowalnym poziomie. Większość oczu kieruje się w stronę pierwszej drużyny, a przecież miliony idą na szereg innych spraw związanych z bieżącą działalnością klubu. To pokazuje, że pieniądze z praw telewizyjnych i sponsorów ligi sporo ważą w budżetach klubów, ale bez innych źródeł przychodów nie ma czego szukać w Ekstraklasie. Nam w Jagiellonii przez ostatnie dwa lata udało się wyjść z zakrętu finansowego, mamy poduszkę bezpieczeństwa, i filozofii nie zamierzamy zmieniać, bo wiemy, że słabszy moment może przyjść.

Tylko u nas

Jagiellonia dostała ponad 30 mln zł za poprzedni sezon…

… nie za, tylko w trakcie. To kluczowe, bo wiele osób czyta, że dostaliśmy od Ekstraklasy 32 mln zł, co brzmi, jakbyśmy otrzymali je na koniec sezonu i teraz trzymamy je w garści. A te pieniądze są podzielone na cały miniony sezon. Dla wielu klubów kluczowym elementem na początku sezonu jest właśnie gwarantowana kwota z Ekstraklasy, czyli ok. 10 mln zł. To kwota, która pozwala rozruszać pierwsze miesiące, często też pokryć zaległości z poprzedniego sezonu. Na koniec sezonu otrzymuje się tylko premię za miejsce w tabeli i Pro Junior System.

W takim razie – Jagiellonia w skali sezonu otrzymała 32 mln zł od Ekstraklasy. A jaki był koszt utrzymania klubu?

Sezon się dopiero skończył, więc dokładnych danych panu nie podam, ale mogę powiedzieć, że w tym sezonie prognozujemy budżet w granicach 45 mln zł. Wszystko oparte o filozofię nie szastania pieniędzmi na transfery i brak budowania kominów płacowych. Nie wyobrażam sobie, że ściągniemy zawodnika, któremu damy 200 tys. zł miesięcznie. Nie stać nas na podjęcie ryzyka transferu za 2 mln euro. Trochę gra się na zasadach bankroll managmentu w pokerze – grasz za tyle, na ile pozwala twój bankroll. Czyli jeśli masz na grę w dłuższej perspektywie 100 zł, nie grasz turniejów z wpisowym 25 zł, tylko 1 zł. Jeśli masz 1000, możesz już grać wpisowe 5 zł. Jeśli masz milion, grasz za 100 zł.

Nie do końca jest też tak, że my wydajemy 0 zł. Na same transfery do akademii wydaliśmy już ponad 0,5 mln zł, bo trzeba było opłacić ekwiwalenty i kwoty transferowe. Ten rynek jest bardzo aktywny w Polsce, często rywalizujemy o tych samych chłopców. A jeżeli chodzi o pierwszą drużynę, to jeśli pojawi się okazja inwestycyjna, to z niej skorzystamy. Na przykład tak traktowaliśmy Tomasza Wójtowicza, który miał jakość piłkarską, do tego był młodym Polakiem, więc mogliśmy go traktować jako inwestycję w przyszłość – choć oczywiście dopiero w przyszłości by się okazało, czy byłaby ta inwestycja opłacalna, ale sportowo myślę, że by się u nas bronił. Na takie wydatki jesteśmy gotowi.

Póki nie będzie więcej pieniędzy, nie będzie transferów na poziomie europejskich średniaków

Ale 2 mln euro Jagiellonia na transfer wydać nie może.

Nie chce.

Co by się musiało stać, by zechciała?

Musielibyśmy zarządzać wyższym bankrollem. Na dziś jesteśmy w stanie wydać kwotę X, jednocześnie przewidując, co się może wydarzyć w przyszłości – zarówno pozytywnego, jak i negatywnego. Oczywiście, że można zaryzykować. Często pokazuje się przykłady: patrzcie, ci zaryzykowali i im wyszło. A jednocześnie ja jestem w stanie wyciągnąć dziesięć przykładów ryzyka, gdy nie wyszło, a klub ma teraz przez to kłopoty. Wolę pójść ścieżką bezpiecznego zarządzania. Tak po prostu mam i dobrze się z tym czuję.

Obecnie jesteśmy na etapie budowania bazy finansowej. I tak jak dwa lata temu mówiłem, że wydamy zero, tak jak rok temu mówiłem, że wydamy zero, tak w tym roku jesteśmy gotowi już wydać jakieś pieniądze. W naszym przypadku poważniejsze, ale pod warunkiem, że będzie to dotyczyć zawodnika, z którym będziemy wiązali przyszłość. Krzywa idzie do góry, potrzeba czasu.

Mówi pan, że będziecie chcieli wydać więcej na transfery, jeśli będzie większy bankroll. W takim razie, co musi się stać, byście go w polskich warunkach mieli.

Musimy utrzymać stabilizację sportową i finansową. Ta pierwsza gwarantuje większe przychody z praw transmisyjnych, które w obecnym sezonie powinny być rekordowe. Utrzymanie się w górnej ósemce powinno pozwolić nam być na plusie w sprawozdaniu finansowym. Kluczową rzeczą jest też rozwój akademii i stopniowe wprowadzanie jej zawodników do kadry. Były momenty, w których Jagiellonia była zmuszona do szybkiego sprzedawania zawodników, gdy pojawiła się oferta – dziś nie jest. Dziś jesteśmy w stanie zbudować zawodnika i jeśli on też będzie cierpliwy i uwierzy w nasz plan, zyskać znacznie więcej. Odroczona gratyfikacja jest trudna, szczególnie dla młodego zawodnika, ale niektórzy mają niezłych menadżerów, którzy też nie polują na przychód tu i teraz, a są w stanie razem z klubem i zawodnikiem zainwestować czas i ryzyko w rozwój kariery. Tak samo dziś już nie musimy się decydować na sprowadzanie wyłącznie zawodników z kartą na dłoni, a do pewnej kwoty jesteśmy w stanie wyłożyć. Na dziś czas gra na nasza korzyść.

Macie jakiś plan, który określi, gdzie będziecie za pięć lat?

Pięć lat to za dużo, ale jak przychodziłem do klubu, rozpisaliśmy sobie plan trzyletni, który zakładał wyjście z zakrętu finansowego. Oczywiście ten plan nie zakładał mistrzostwa Polski, ale chcieliśmy być w górnej ósemce. Udało się to z nawiązką, a obecny plan to przede wszystkim stabilizacja i powolny rozwój. Przy czym zdajemy sobie sprawę, że pewne falowanie jest nieuniknione. Zapewne nie będziemy chodzić w najbliższym czasie po wodzie, ale ważne, żeby głowę i tors mieć nad wodą.

Bez porównań do Bodo

Graliście niedawno z Bodo/Glimt. Wiele osób zachwyca się tym, że zbudowali wielką jakość piłkarską w oparciu o piłkarzy z własnego kraju. W jedenastce występują niemal sami Norwegowie. W Polsce możemy o tym pomarzyć.

Myślę, że Bodo ma zupełnie inny próg wejścia oraz dużo łatwiejsze funkcjonowanie we własnej lidze. Są potentatem finansowym na swoim podwórku, dzięki czemu mogą przykryć czapką resztę ligi i stać się hegemonem, jeśli chodzi o wybieranie zawodników. To trochę case Cupiała i Wisły Kraków z dawnych czasów. Brali, kogo chcieli, bo ich było stać. Podobnie dziś mówi się o Czechach, ale choćby Slavia – zanim jej działań nie rozkręcili Chińczycy, też nie była potentatem. Jak ktoś da dobry zastrzyk finansowy, to łatwiej napisać biznesplan. Pisząc go z minusa i realizując drobnymi kroczkami, potrwa to nieporównywalnie dłużej. Do tego jednocześnie boisko musi “dowozić” wynik.

Co do tego, że do Polski trafia wielu obcokrajowców i zaczynają dominować w składach drużyn, to może odpowiedź jest dość banalna i są oni po prostu lepsi od Polaków? To oczywiście wynika choćby z wielości rynku, na którym poszukiwani są zawodnicy. Polska vs. Świat. Z drugiej strony nie chciałbym tego tak kategorycznie sprowadzać do takiej odpowiedzi, bo prawda jest też taka, że w Polsce dziś prawie nikogo nie stać na wykupywanie zdolnych i gotowych do gry na poziomie Ekstraklasy polskich piłkarzy z ich klubów, a później na zaspokajanie ich finansowych oczekiwań.

Mamy martwy rynek wewnętrzny.

To kwestia oczekiwań klubów i piłkarzy, ale też tego, że rynek wysechł. Zapytań o polskich piłkarzy jest mało, a gdy się pojawiają, padają zaporowe kwoty. Mechanizm jest taki, że mając dobrego 18-latka, generujesz zainteresowanie nim także zagranicą. Wtedy dzwoni Monza albo Como i kładzie 1,5 mln euro, co jest kwotą nierealną do zapłaty w polskich warunkach. Klub mając ofertę z Włoch na 1,5 mln euro, nie chce dostać mniej z klubu z  własnej ligi, co właściwie w każdym przypadku kończy rozmowę.

Sami piłkarze też nie chcą zostać w Polsce.

Oczywiście. Dziś jest tak, że jeśli zadzwoni to przykładowe Como, piłkarz już pakuje walizkę. Jakąś rolę w tym wszystkim odgrywają menedżerowie, dla których ruch a nie stagnacja są źródłem przychodu. Menadżerowi łatwiej przekonać zawodnika, bo w teorii on pracuje dla niego, a klub jest z drugiej strony negocjacyjnego stołu, ale proszę uwierzyć, że nie raz i nie dwa bywa, że jest odwrotnie jeśli chodzi intencje dotyczące rozwoju zawodnika.

Komentarze