Bramkarz w pomocy i “ostatni sprawiedliwy”, który kupczył na potęgę. Rocznica wstrząsu w polskiej piłce

Boris Pesković - tu w koszulce Górnika Zabrze, niezwiązanego ze sprawą afery barażowej
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Boris Pesković - tu w koszulce Górnika Zabrze, niezwiązanego ze sprawą afery barażowej

W 87. minucie meczu, którego stawką była Ekstraklasa – wtedy nazywana jeszcze I ligą – na murawie pojawił się bramkarz. Ale nie zmienił swojego konkurenta między słupkami, nie wszedł też awaryjnie po czerwonej kartce dla niego. Zagrał w polu. To zdarzenie mające miejsce 22 czerwca 2003, dokładnie 19 lat temu, było przysłowiowym trzepotem skrzydeł motyla, który wywołał huragan w odległej przyszłości.

  • Mecz Szczakowianki Jaworzno ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki (3:0) rozpoczął wielkie trzęsienie ziemi w polskiej piłce
  • Kulisy spotkania, którego rocznicę właśnie obchodzimy, są nieprawdopodobne. Na czele z tym, że drużyna, która jawnie sprzedała mecz, została awansowana do Ekstraklasy
  • Z okazji rocznicy przypominamy historię, która ma swoje szczególne miejsce w historii naszego futbolu

Bramkarz w polu

Łukasz Borkowski nigdy nie zagrał w Ekstraklasie, nie ma szans, by ktokolwiek na ulicy skojarzył jego nazwisko, nie mówiąc o twarzy. Dziś 39-letni bramkarz większość kariery spędził na boiskach okręgówki lub A-klasy. Ale – mimo całej przaśności niższych lig – najdziwniejszy występ zdarzyło mu się zaliczyć w barażu o prawo gry wśród 14 najlepszych klubów w Polsce. Jego wejście na boisko w słynnym barażu Szczakowianki Jaworzno ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki ze strony trenera gości Miroslava Copjaka miało być krzykiem, który usłyszy cała Polska. Młody czeski szkoleniowiec, w tamtym sezonie jeszcze przed czterdziestką, wiedział, że piłkarze codziennie zaglądający mu w oczy, właśnie przehandlowali jego szansę na poprowadzenie klubu w Ekstraklasie. Uznał, że jedyną szansą na realizację celu przy tylu osobach pchających ten sam wózek w innym kierunku, jest zrobienie czegoś spektakularnego. Czegoś, czego nie będzie się dało przemilczeć. Dlatego zagrał Borkowski i z tego powodu zmienił w 87. minucie Macieja Lewnę – piłkarza, któremu ewidentnie zależało, by jego zespół przegrał ten baraż.

Ostatni sprawiedliwy. Do czasu

Mecz Szczakowianki ze Świtem do dziś uchodzi za przełomowy dla późniejszych wydarzeń. Do tamtej pory korupcja w sporcie nie była wpisana w kodeks karny, a konsekwencje dyscyplinarne były w gestii poszczególnych związków sportowych. Te mogły rozdawać walkowery lub nawet odbierać tytuły nawet bez twardych dowodów – jak w 1993 roku, gdy wszyscy widzieli, co się działo w ostatniej kolejce i w jakich okolicznościach po mistrzostwo ścigały się Legia i ŁKS, ale nikt nikogo za rękę nie złapał. Ale brakowało narzędzi, jakimi dysponuje aparat państwa. Korupcja w polskiej piłce z punktu widzenia prokuratury czy sądów była sprawą poza ich jurysdykcją, więc żadna instytucja mająca możliwości zrobić z nią porządek nawet nie zerkała w stronę boiska.

Prawo zmieniło się dosłownie last minute przed barażami z 2003 roku, a sam przebieg rewanżu w Jaworznie – oraz późniejsze nagłośnienie tej sprawy – sprawiły, że do prokuratury został wysłany jasny sygnał – boisko piłkarskie to poletko do konkretnych łowów. Od tego momentu zarzuty postawiono około 600 osobom, a dyskusja o korupcji, jak widzimy choćby po ostatnich dniach, ciągnie się cały czas i końca nie widać.

Wtedy, w 2003 roku, PZPN też zupełnie nie był gotowy na taki scenariusz, jaki zdarzył się w rywalizacji Szczakowianki ze Świtem. Najlepiej obrazują to konsekwencje. O ile kara degradacji oraz ujemnych punktów dla ekipy z Jaworzna nie było niczym szczególnym, o tyle nagrodzenie Świtu awansem to coś spektakularnego. Drużyna sprzedała mecz i dzięki temu otrzymała zwycięstwo walkowerem. W tamtym czasie w mediach brylował Wojciech Szymański, właściciel Świtu. Z jego wypowiedzi można było wyciągnąć jeden wniosek – to on jest najbardziej oszukaną osobą w sprawie, bo to ludzie, którym płaci za grę, przehandlowali szansę na Ekstraklasę. Szymański pozował na ostatniego sprawiedliwego walcząc o przyznanie Świtowi walkowera. Można było odnieść wrażenie, że jako człowiek, który niczym nie brzydzi się bardziej niż korupcją, postanowił wejść w buty lekarza polskiej piłki. Niestety czas zweryfikował wszystko – w sytuacji, gdy w Ekstraklasie sportowo Świt się nie bronił, jego właściciel zatrudnił Janusza Wójcika. To wtedy, podczas jednej z pierwszych rozmów z nieżyjącym już szkoleniowcem, miał usłyszeć słynne zdanie: tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić.

Co Ekstraklasie dał Świt?

Na liście ekstraklasowych meczów, które zostały ustawione (lub które próbowano ustawić), znajdujemy zatem osiem spotkań Świtu – wszystkie pod wodzą Wójcika. Drużyna, która do zatrudnienia byłego selekcjonera wygrała tylko raz, we wspomnianych ośmiu grach zdobyła 14 punktów. Nie wystarczyło to do utrzymania.

Cytat za pilkarskamafia.blogspot.com – największym w Internecie archiwum polskiej korupcji prowadzonym przez dziennikarza Dominika Panka (zawarty tu opis to ustalenia prokuratury):

Janusz Wójcik od lat działający od lat w piłce nożnej wiedział, że bez pomocy sędziów nie utrzyma Świtu w pierwszej lidze. Wiedział także, iż najbardziej wpływową osobą mogącą w tym pomóc jest Ryszard F. pseudonim Fryzjer. Dlatego w przeddzień objęcia stanowiska zadzwonił właśnie do Fryzjera. Od 7 kwietnia do 30 czerwca 2004 roku obaj panowie kontaktowali się za pomocą oficjalnych telefonów 333 razy. Te dane nie obejmują rozmów z niezarejestrowanych numerów telefonów, których Fryzjer używał od 2003 roku kilkaset. Później Ryszard F. z Wójcikiem rozmawiał zaledwie kilkanaście razy.

Janusz Wójcik opowiadał w śledztwie, że Fryzjera poznał kilka lat wcześniej, gdy ten pracował w Amice Wronki. Już wtedy miał wiedzieć czym zajmuje się Ryszard F.! Wójcik twierdzi, że to Fryzjer zaproponował mu swoje “usługi”, jednak prokuratura twierdzi, że było odwrotnie. Według prokuratury Fryzjer miał zażądać za pomoc w utrzymaniu Świtu w pierwszej lidze 100 tys. zł. Ponadto domagał się pieniędzy za każdy remis i zwycięstwo.

Janusz Wójcik żądania Fryzjera przekazał Wojciechowi Sz., a ten nie widział problemu w wysokości żądań. Trener miał współpracować przy korupcyjnym procederze z ówczesnym wiceprezesem Świtu Januszem S. Z inicjatywy działaczy Świtu miała być sporządzona lista “zaufanych” sędziów, na co początkowo nie chciał się zgodzić Ryszard F.

Awantura, która wpłynęła na polski futbol

Cała historia barażu Szczakowianki ze Świtem jest materiałem na film.

W pierwszym meczu w Nowym Dworze Mazowieckim gospodarze wygrali 1:0 po samobójczym trafieniu Krzysztofa Przytuły. To była sobota. W niedzielę zawodnicy dostali wolne, by w poniedziałek pojawić się w klubie w doskonałych nastrojach. Ostatnie, czego mogli się spodziewać, to zastania wściekłego właściciela. – Sprzedaliście mi mecz – miał krzyczeć rozsierdzony po, przypomnijmy, zwycięstwie.

Szymański jednak nie zwariował. W szatni miał kilka dodatkowych par uszu i dowiedział się, że baraże zostały sprzedane. Później, w toku śledztwa, na jaw wyszło, że prezes klubu z Jaworzna, Tadeusz F., przed pierwszym spotkaniem zapytał w swoich piłkarzy: – Wolicie dostać premie za zwycięstwo ze Świtem, czy kupić od nich te mecze? Wybrali drugą opcję. W pierwszym spotkaniu miał paść remis i długo na taki wynik się zanosiło, ale zupełnie przypadkowa sytuacja po rzucie wolnym i niefortunne odbicie piłki przez Przytułę sprawiło, że II-ligowiec wygrał. Kibice Świtu nasłuchując informacji dobiegających z klubu w kolejnym tygodniu zapewne nie mogli uwierzyć.

“Przegląd Sportowy” relacjonował tamte wydarzenia w ten sposób:

W Nowym Dworze zaczęła się czystka. Trzy dni po pierwszym meczu z hukiem wyleciał z klubu Ruta. W tym momencie pomysłodawcom sprzedania barażu zaczął palić się grunt pod nogami. Szczakowianka zapłaciła, przegrała pierwszy mecz, a szeregi piłkarzy wtajemniczonych w układ topniały. Dwaj kolejni odnieśli bowiem kontuzje (Marek Zawada i Maciej Krzętowski), a Grzegorz Miłkowski i Adam Warszawski nagle dostali rozwolnienia i uciekli na L4, co ciekawe, wystawione przez tego samego lekarza. Grupa zawodników wciągniętych w zmowę zmniejszyła się i dla inspiratorów sprzedania meczu Szczakowiance stało się jasne, że trzeba wtajemniczyć w układ nowych graczy. To wtedy doszło do spotkania w mieszkaniu bramkarza nowodworzan Borisa Peskovica. Fragmenty rozmów zostały zarejestrowane na kasecie magnetofonowej. Nagranie to służyło później w PZPN jako główny dowód tego, że Świt faktycznie wziął pieniądze od Szczakowianki.

Tak przetrzebiona i rozbita drużyna pojechała na rewanż do Jaworzna. Miroslav Copjak miał do dyspozycji tylko 12 zawodników z pola. Świt przegrał 0:3, a w końcówce Czech za jednego z piłkarzy, który później został skazany za korupcję, wpuścił trzeciego bramkarza. Napastnicy grali w obronie.

– Ten zespół nie miał już kręgosłupa. W przerwie rewanżowego meczu była wielka awantura. Copjak wściekł się na Macieja Lewnę, bo on zupełnie nie realizował założeń. Określenie, że słabo grał, nie oddaje tego, co on wyprawiał na boisku. Dzisiaj to bym mu do dupy nakopał za to, co on wtedy wyprawiał – zeznawał w prokuraturze Karol Bilski, wtedy piłkarz Świtu, który nie był zainteresowany sprzedaniem spotkania. Po meczu reporterzy Canal Plus zapytali Borkowskiego, co się stało, że on musiał grać i to w polu. – Taka jest polska piłka – odpowiedział 20-latek.

PZPN wynik meczu “odkręcił” w drugą stronę. Dziś w papierach jest wyraźnie – to Świt wygrał 3:0 (walkowerem).

Grali pokrzywdzonych

Dziś, znając te wszystkie fakty, bardzo ciekawie czyta się stare relacje z prasy. “Gazeta Wyborcza”:

Goście zagrali w Jaworznie poważnie osłabieni. W tygodniu poprzedzającym mecz działacze Świtu usunęli z zespołu Rafała Rutę, któremu zarzucili, że nie dość przykłada się do gry. Koledzy z drużyny nie mogli się pogodzić z tą decyzją.

Podstawowi obrońcy Adam Warszawski i Grzegorz Miłkowski tak solidaryzowali się Rutą, że odmówili gry w Jaworznie. – Rafał był dla nas nie tylko kapitanem, ale i wzorem. Nie będę komentował decyzji działaczy, ale wyglądało to tak, że świadomie osłabili zespół, żebyśmy przypadkiem nie awansowali. Gdyby trener Copiak miał jaja, toby się za nami wstawił. A tak… W ogóle nie chcieliśmy jechać do Jaworzna. To właśnie Rafał Ruta nas namówił. Uznaliśmy, że gramy przede wszystkim dla kibiców i siebie – mówił Maciej Lewna, nowy kapitan Świtu.

Ruta, Warszawski, Miłkowski i Lewna zostali zdyskwalifikowani za korupcję. Wraz z nimi inni niewymienieni w wypowiedzi Lewny: Marek Zawada, Maciej Krzętowski i Boris Pesković.

Ruszyła maszyna

To właśnie data 22 czerwca 2003 uchodzi za początek czyszczenia polskiej piłki. Hasło “afera barażowa” ma swój własny wpis w Wikipedii. Co się działo później?

20 maja 2005 roku Piotr Dziurowicz, ówczesny prezes GKS-u Katowice, we współpracy z organami ścigania, wręczył 100 tysięcy złotych łapówki sędziemu Antoniemu Fijarczykowi. Co ciekawe, to właśnie Fijarczyk – przez “Fryzjera” nazywany pieszczotliwie “Fujarą” – dwa lata wcześniej sędziował mecz Szczakowianki ze Świtem. Po prowokacji został aresztowany. Dziurowicz z kolei kilka miesięcy później udzielił słynnego wywiadu “Gazecie Wyborczej”, w którym ujawnił kulisy ustawiania meczów, kolejek i całych sezonów w polskiej piłce. Wrocławska prokuratura zaczęła jedno z największych śledztw w swojej historii.

W jego toku o korupcję w polskiej piłce oskarżono około 600 osób.

Komentarze