Rozmawiałem ostatnio z Markiem Koźmińskim, temat zszedł na biografie polskich sportowców. Chyba nawet lekko się zdenerwował. “Wszystko próbuje się sprzedać tym, że piłkarze pili, wszystko musi krążyć wokół pijackich historii”. W książce Romana Koseckiego wódka też się pojawia, jej brak byłby zamachem na zapowiadanej już na początku szczerości, ale ani przez moment nie ma się wrażenia, że jego autobiografię pisze alkohol. To raczej zbiór niesamowitych historii, w ogromnej części kompletnie nieznanych szerszej grupie odbiorców.
Prawdę mówiąc to musiało się udać. Z jednej strony usiadł człowiek z naturalną skłonnością do opowiadania anegdot, z drugiej dwójka dziennikarzy z powołania, uwielbiających ten zawód, fanów reportażu i rozmów z ludźmi. Powstała z tego książka, która czyta się sama, w której nie ma potrzeby pomijania żadnej ze stron i która ani przez moment nie zaczyna nużyć człowieka, który w złotych latach Koseckiego jeszcze nie oglądał piłki.
Wydawca książki pisze o podróży od Konstancina przez Warszawę, Turcję, Hiszpanię, Francję, po Stany Zjednoczone. No to jedziemy: małego Romka, dyscyplinowanego drewnianym kijem ze skórzanym rzemykiem, nie interesuje nic poza piłką, w seniorach debiutuje mając 15 lat. Jakiś czas później dostaje przydomek “Pompadour” (zbieżność z popularnym wtedy szampanem nieprzypadkowa), ale szydera schodzi na dalszy plan, bo każdy już wie, że wkrótce będzie się chwalił: grałem z tym Koseckim. “Kosa” zatem wie, że może sobie pozwolić na noszenie opornika będąc później zawodnikiem milicyjnej Gwardii, a jako piłkarz Legii nie dostanie na bazarze w zęby od grupy osiłków, choć prawie padł ofiarą rozboju.
Im dalej się zapuszczamy, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że nie trzymamy w ręce książki, którą mógł napisać co drugi polski piłkarz. Bo kto może pochwalić się taką historią po transferze za granicę? “Gwiazdą Galatasaray był Tanju Colak. Nie czułem się od niego gorszy. Gdy po jakimś czasie dowiedziałem się, że Tanju jeździ wypasionym BMW 325 cabrio z autotelefonem, zasugerowałem prezesowi, że mnie też się taki należy. Szybko to rozwiązano – swoje BMW odstąpiła mi żona szefa klubu. (…) Kibice kochali Colaka bez granic, a że jego partnerką była znana turecka aktorka i piosenkarka Hulya Avsar, Tanju lądował na okładkach gazet prawie każdego dnia. Błyszczenie na salonach było dla niego równie ważne, jak brylowanie na boisku. Colak bardzo liczył, że dzięki moim podaniom podreperuje dorobek bramkowy i szybko dał mi to do zrozumienia. Na pierwszym zgrpowaniu mieszkalismy w jednym pokoju. Kładąc się spać, poczułem pod poduszką coś twardego. Włożyłem rękę i wyciągam… pistolet. Totalnie zdezorientowany popatrzyłem na Colaka, a ten z groźną miną ostrzegł: jak nie będziesz mi dogrywał, to cię za***ię. Dogadaliśmy się, bo obaj woleliśmy, żeby Tanju strzelał tylko na boisku”. Zresztą takich oryginałów na drodze Koseckiego nie brakowało, a on sam dba o to, by ich odpowiednio przedstawić. Predrag Spasić w Osasunie potrafił krzyczeć do telewizora, gdy zobaczył w nim jakiegoś Bośniaka lub Chorwata, a słynny Jesus Gil potrafił znokautować prezesa innego klubu. W przypadku Koseckiego skończyło się jedynie na wyzwiskach (“Niech ten matoł i głupiec bierze swoje pieniądze i wraca do Polski”).
Jesteśmy świadkami wielkiego chaosu w reprezentacji lat 90., głośnego pożegnania Koseckiego z biało-czerwoną koszulką (co – sądząc po narracji, siedzi w nim do dziś), zrobienia z niego wroga publicznego numer jeden, ale i… piłkarskiego mistrza świata. W życiu Koseckiego nie było czasu na nudę, więc nie znajdziemy jej w żadnym fragmencie książki. Literacko jest stworzona perfekcyjnie.
Na prawie 300 stronach poznajemy piłkarza, ale też i człowieka. Kosecki nie próbuje wybielać żadnych swoich zachowań, co najwyżej przedstawić je ze swojej perspektywy. Choć co najmniej kilkukrotnie zaznacza, jak był dobrym piłkarzem, nie odczuwa się z jego strony megalomanii, karmienia własnego ego. Bardziej to zbiór historii z jego życia, które w dobie profesjonalizacji piłki, trenerów personalnych, zaawansowanych diet pozbawionych glutenu nie mogłyby się zdarzyć dziś. Można tylko się cieszyć, że Kosecki grał w piłkę ćwierć wieku. I że zdecydował się teraz tym wszystkim podzielić.
Komentarze